28.12.2013

13. Powinności

Byłaś jedną z bardziej skrupulatnych osób, które przyszło mi poznać. Zupełnie inaczej niż ja, musiałaś dopilnować każdego szczegółu i do tego robić to systematycznie. Nigdy nie zostawiałaś sobie czegoś do zrobienia na tak zwaną ostatnią chwilę, nawet jeśli była to rzecz dla ciebie wyjątkowo nieprzyjemna czy też, po prostu, stresująca. Tak więc teraz też siedziałaś przy stoliku, nadal mając na sobie wygodny treningowy strój i pointy, choć lekcja skończyła się dobry kwadrans temu. Miałaś, zresztą, sporo do zrobienia – koniec semestru zbliżał się nieuchronnie, po przerwie świątecznej powinnaś już być dokładnie zorientowana w tym, która z dziewcząt zrobiła największe postępy, ale przede wszystkim na co zwrócić uwagę w przypadku tych, które nie nadążały za grupą.
- Przepraszam – dobrze usłyszałaś, nie było tu znaku zapytania czy niepewności.
Na salę rezolutnie wkroczyła drobna, ciemnowłosa dziewczynka. Była już kompletnie przebrana, elegancki płaszczyk pozostawiła jednak rozpięty, a na stopach nadal miała tylko skarpetki, buty trzymając w dłoni. Swoją drogą, były to porządne skórzane trzewiki, które skojarzyły ci się z francuskimi katalogami mody.
- Przepraszam, ale nikt jeszcze po mnie nie przyszedł – dziewczynka z wielką wprawą używała języka francuskiego, co zresztą nie było czymś dziwnym. Jedną z zalet grupy, którą prowadziłaś, miał być przecież fakt jej międzynarodowości i jednoczesnego nacisku na mowę Paryża.
- Usiądź, Lidio – uśmiechnęłaś się, choć już wiedziałaś, że nie będziesz mogła na powrót poświęcić całej uwagi zeszytowi, nad którym lekko się pochylałaś (postawa przede wszystkim, co nie?). - Chcesz może wody? - zwykła grzecznościowa formułka.
Dziewczynka pokręciła głową i od razu sięgnęła do torby po książkę, szybko wzrok skupiając na literach i obrazkach. W jakiś sposób zdjęło to z ciebie część odpowiedzialności za uczennicę, choć trudno było przejść nad jej obecnością do porządku dziennego. Tego dnia, zresztą, chyba nie było ci dane zwyczajnie pracować, bo za chwilę na sali pojawiła się kolejna osoba. Co ciekawe, jej wejście nie było tak pewne jak tej czarnowłosej, choć posturą zdecydowanie ją przewyższała. Czy też może raczej przewyższał, gdyż niewątpliwie był to mężczyzna, szczelnie „zaszalikowany”, co utrudniło mu głośne zwrócenie na siebie uwagi.
- Cześć, Sofio – wymamrotał niezbyt wyraźnie zza wełnianego „kołnierza”. - Czyżbyś nie dostała mojej wiadomości? - uniósł brew, kiedy napotkał twoje bardzo zdziwione spojrzenie. - Pisałem, że te zakupy to jednak dziś... - dodał z tym swoim urokiem zagubionego przy tablicy ucznia, któremu ze wstydu i strachu czerwienieją uszy.
Mimo wcześniejszej niepewności, szybko rozgościł się w sali, rozpinając kurtkę, odkładając plecak i najzwyczajniej przysiadając na brzegu stołu. To ostatnie jednoznacznie świadczyło o tym, że myślami był już gdzieś poza faktem, że znajduje się w nowej przestrzeni, twoim miejscu pracy.
- Ale ja ci chyba przeszkadzam? - dopiero teraz zwrócił uwagę na dziewczynkę, która wydała mu się dziwnie znajoma.
Mała natomiast zdała się nawet nie podnieść wzroku; nawet wtedy, gdy mężczyzna wkroczył do sali. Prawdopodobnie była na tyle oswojona ze sposobem w jaki „nadejdzie” osoba, na którą czeka, że nie kłopotała się przerywaniem lektury.
Ty tymczasem zamknęłaś zeszyt i schowałaś go do torby. Teraz tym bardziej nie było szans na to, aby cokolwiek zrobić. Wciągnęłaś Jerzego w wir przygotowań do imprezy (och, jak ty nie cierpiałaś tego słowa), musiałaś docenić fakt, że nie wyglądał na zmuszonego i ochoczo wynalazł czas, którego na zakupy w przedświątecznym terminie trzeba było poświęcić sporo. Mogliście więc teraz omówić kilka szczegółów, skoro i tak należało jeszcze poczekać na opiekuna Lidii. Oczywiście, istniała możliwość „odstawienia” jej pod opiekę portiera, ale nie czułabyś się z tym dobrze. Sama przecież zbyt często byłaś takim „odstawianym” pod czyjąś zastępczą opiekę dzieckiem.
- ...szam! - trudno było zidentyfikować ten dźwięk, rzucony w biegu, okraszony zmęczonym posapywaniem.
Dziewczyna, która wpadła do pomieszczenia, zdecydowanie musiała biec od ładnych paru minut. Jeszcze teraz odgarniała rozwiane włosy, które cienkim pasemkiem przykleiły się jej do ust (błyszczyk?), rozpinając niemal jednocześnie kurtkę dość nerwowym ruchem, co musiało się skończyć przycięciem grubego swetra, który miała na sobie.
- Osz kurwa... - niespecjalnie można to było nazwać dyskretnym mruknięciem.
Popatrzyłaś na nią nieco zdumiona, mimowolnie zatrzymując wzrok na jej ubłoconych butach, w których wpadła na salę. Jerzy natomiast wyglądał na mocno zaskoczonego, a jednocześnie „oświeconego” faktem, iż teraz już dokładnie wie, skąd zna tę małą. Małą, która zachowała w całej tej sytuacji stoicki spokój, chowając do torby książkę i podnosząc się z ławki.
- Buty, Ada... - mruknęła zdegustowana niczym miniaturka dorosłej osoby.
- O żesz... - dziewczyna najpierw spojrzała na swoje obuwie jakby dopiero odkryła fakt jego istnienia, dopiero potem skierowała wzrok na ciebie.
I pewnie już miała zacząć przepraszać, tyle że jej oczy szybko zmieniły obiekt, teraz wpatrując się w mężczyznę.
- Jerzy? - zdziwienie podwyższyło ton jej głosu. - A co ty tu... Znaczy, cześć – szybko się poprawiła, choć akurat Jerzy aż za dobrze wiedział, że stawianie sobie granic i przestrzeganie zasad nie było ulubionym zajęciem Adrianny.
- Cześć – mężczyzna odzyskał już ten charakterystyczny dla siebie spokój i dystans. - Świąteczne zakupy po pracy – rzucił w niezobowiązującej uwadze, która właściwie nie wyjaśniała za wiele na temat tego, co właściwie robi siedząc na brzegu stolika tej rudej, naprawdę ładnej nauczycielki tańca, a ty zresztą normalnie nawet nie pomyślałabyś o tym, że powinnaś się wtrącać w całą tę sytuację, no ale skoro nagle zaczęłaś zajmować się organizacją towarzyskich spędów, to musiałaś dodać swoje „trzy grosze”:
- Jerzy, możesz zaprosić swoją znajomą – rzuciłaś uwagę, która nie mogła być bardziej niezręczna.
Nie miałaś przecież pojęcia, że to żadna koleżanka z uczelni, a najzwyczajniej uczennica.
- Tak... Właściwie... - no i gdzie się podział ten spokój charakterystyczny dla Nawrockiego, o którym jeszcze przed chwilą była mowa.
- Nie trzeba – Ada machnęła ręką. - My już pójdziemy, zresztą przez moje spóźnienie i tak musiałaś – owszem, dziewczyna chyba machinalnie od razu przeszła na „ty” - dłużej siedzieć z tą marudą – i nie byłaby sobą, gdyby jakoś nie dopiekła młodszej siostrze. - Do zobaczenia. Lidia, idziemy – ewakuowała się nadspodziewanie szybko, to trzeba było jej przyznać, jedną ręką ciągnąc za sobą, nadal bosą, siostrę, a drugą ściskając nieszczęsne miejsce, w którym uszkodziła sweter.
- To my też już może pójdziemy? - Nawrocki nawet nie czekał na twoją odpowiedź, dodał tylko – Poczekam na zewnątrz, strasznie tu gorąco.

*

Nieszczęśliwą miałaś minę, kiedy wróciłaś do domu. Nie chciało ci się nawet słownie walczyć z Lidią, która koniecznie musiała opowiadać o nauczycielce tańca, robiąc z niej praktycznie istotę idealną, co najlepiej w ramki oprawić. A już bezkres swojej wyobraźni musiała udowodnić, snując opowieści jakim to wzrokiem korepetytor spoglądał na rudowłosą. No i że pewnie są razem, i mieszkają też razem, i w ogóle dzwony za chwilę bić będą i noworodki pierwszym płaczem wkurzać ludzi.
Może i byś się przejęła, gdyby nie fakt, że przez ten cały pośpiech zniszczyłaś sobie ulubiony sweter. A aż za dobrze wiedziałaś, że nie ma szans na to, aby któryś (znów) zabrać ojcu. Skrzętnie pilnował swojej garderoby, odkąd tylko przyuważył jak bardzo lubujesz się w męskich wełnianych okryciach, w których najzwyczajniej mogłaś się tak przyjemnie zatopić.
Och, jasne, że mogłabyś sobie jakiś po prostu kupić... ale większą – choć może nie do końca zrozumiałą – frajdą było posiadanie tych lekko znoszonych, które nabrały już jakiegoś charakteru, czasem nawet były już lekko sprane.
Marudzącym tonem odpowiedziałaś Katii na pytanie o obiad, powłócząc nogami na piętro, by zamknąć się u siebie. Niby za chwilę święta, ale przecież jeszcze z dobry tydzień nauki. I korki.

Korki, na których siódme poty to mało powiedziane. Korki, na których pobijałaś rekordy niczym na jakiejś olimpiadzie, a ostatnio już w ogóle miałaś wrażenie, że Jerzy prowadzi jakąś musztrę niemal się nad tobą pastwiąc. Kto wie, może chodziło o tamten wybryk, kiedy pozwolił sobie na wrzucenie cię w stertę liści? Ale cholera... przecież minął szmat czasu, facet miał raczej sporo poważniejszych rzeczy na głowie niż jakieś incydenty z licealistką.
- Szkoda, że nie wpadłam wcześniej – rzuciłaś tym swoim niewinnym tonem, nie odrywając wzroku od zadania, które właśnie powinnaś rozwiązywać. - Może udałoby mi się jeszcze zobaczyć cię w różowych trykotach. Nie mówiłeś, że kręcisz piruety – wyszczerzyłaś się szelmowsko, uznając tych kilka ostatnich zdań za naprawdę udany żart.
- Hm? - no tak, po Nawrockim trudno było się spodziewać prędkiej ciętej riposty, kiedy od kwadransa głównym tematem była jego ukochana chemia. - Preferuję seledynowy – mruknął, pochylając się nad kartką, na której już po chwili przekreślił coś zamaszyście.
Pewnie dodałabyś coś na temat tego, że przecież Jerzy nie ma prawa wiedzieć jak wygląda seledynowy kolor, gdyby nie fakt, że to twoje wypociny ulegały tej spektakularnej destrukcji. Westchnęłaś dramatycznie, podsuwając mu kolejną kartkę.
- Masz. Niszcz. Pchnij mnie bezlitośnie w ramiona depresji – powiedziałaś, przewracając oczami i opadając na oparcie krzesła niczym dama w chwili omdlenia.
Jerzy uśmiechnął się pod nosem. Nie był przecież znów aż takim gburem, zauważyłaś zresztą, że czasem doceniał twoje próby rozładowania tej ciężkiej naukowej atmosfery. Zresztą, kto by się oparł twojemu urokowi, hm?
- W sumie całkiem nieźle – spojrzał na ciebie, kręcąc długopisem w palcach. - Sznura jeszcze nie kręcimy, żyletki też możesz pochować – dodał z tą swoją niby poważną miną. - Do wesela załapiesz.
Ech, dowcipny, naprawdę... Pan Jerzy jak już się rozkręcił, to sypał okruchami po sucharach niczym, rasowy sprzedawca pieczywa, nie ma co. Gdyby tak jeszcze robił to z nieco większą częstotliwością, to czas może płynąłby nieco szybciej... Chociaż i tak lubiłaś, w gruncie rzeczy, te spotkania. Lepsze to niż kolacje ze znajomymi matki, albo wysłuchiwanie nagabywań młodszej siostry. Poza tym, musiałaś przyznać, że Jerzy stał się w jakiś sposób jednym z bliższych ci znajomych. Nawet jeśli nie wiedziałaś na jego temat prawie nic, nawet jeśli nie miałaś pojęcia, co tak właściwie robił tamtego dnia z tą rudą młodą kobietą. I nie, zdecydowanie nie zamierzałaś go o nią pytać. To byłby pierwszy krok do towarzyskiej katastrofy, pewnie od razu wziąłby cię za kolejną licealistkę wzdychającą do doktoranta.
- To co to za impreza ci się szykuje? - zapytałaś, kiedy uporałaś się z ostatnim zadaniem, które tym razem zakończyło się katastrofalnie wielką czerwoną linią przekreślającą twój „trud i znój”.
- Właściwie to nie moja impreza, tylko przyjaciółki, z którą mieszkam – Jerzy już zaczął zbierać swoje książki, wszystko musiało być jak zwykle zrobione co do minuty, nie było czasu „tylko na pogawędki”. - Zaprasza przyjaciół z zespołu, w którym tańczy. Mieszane językowo towarzystwo, raczej niespecjalnie nastawione na tradycyjny barszcz i opłatek, więc organizują sobie alternatywę dla świąt – powiedział nadspodziewanie dużo jak na niego, ale trzeba też było zauważyć, że zdążył spakować już wszystkie zeszyty i książki.
- Zazdroszczę – mruknęłaś pod nosem.
Nie obraziłabyś się, gdyby w tym momencie jakoś niezobowiązująco rzucił, że możesz wpaść, co nie? Co prawda wątpiłaś w to, żeby w okresie świątecznym rodzice wypuścili cię z domu... No ale zrobiłoby ci się miło.
- To wesołych? - Nawrocki był już chyba myślami dalej niż ty, bo sprawiał wrażenie, jakby właśnie przygotowywał się do startu w stronę drzwi.
- Ach no tak... Nie widzimy się już do końca starego roku – oświeciło cię, że matka odwołała przecież ostatnie sobotnie korki. Ktoś w końcu musi z nią wybrać choinkę. - Czekaj – rzuciłaś, zrywając się z krzesła.
Wróciłaś w mgnieniu oka z niewielką paczuszką, której zawartość widoczna była zza lekko błyszczącej ale przezroczystej folii.
- Wesołych Świąt, panie chemiku – wyszczerzyłaś się w uśmiechu, praktycznie wciskając mu w rękę prezent. - Widzisz? Jest nawet seledynowy – dodałaś jakby dumna z siebie.
Tak, oczywiście że musiałaś mu podarować tęczowy komplet cienkopisów. Był przecież tak nudny z tą swoją ciągłą czerwienią i czernią.
- Chcę ten sweter – nie dopuściłaś do ani chwili ciszy, aby nie mógł rozpocząć wykręcania się od przyjęcia prezentu.
- Sweter? - uniósł brwi, jakby nie do końca załapał o co właściwie chodzi.
- Ten, który masz na sobie – dźgnęłaś go palcem w brzuch. - Tak mnie olśniła twoja obecność w studio tańca, że zniszczyłam mój ulubiony. Jesteś mi winny sweter, a poza tym ja ci dałam prezent – uniosłaś lekko ramiona, wygłaszając to wszystko takim tonem, jakbyś mówiła o absolutnej oczywistości i Nawrocki nie miał innego wyboru poza dostosowaniem się do sytuacji.
- Ok – odłożył torbę, wcześniej wsuwając do niej paczuszkę.
Tego się chyba nie spodziewałaś, co? Że ot tak, ściągnie ten (nie oszukujmy się, wyglądający na ciepły i „przytulny”) sweter, przy okazji potargawszy się niemiłosiernie. I że złoży go sprawnym ale starannym ruchem i stojąc w szarej podkoszulce, wyciągnie w twoją stronę „upominek”:
- No to wesołych, Ado.

*

Byłeś tego dnia wyjątkowo uważny. Kiedy rano zszedłeś do ulubionej piekarni, by odebrać zamówione wcześniej babeczki. Kiedy później jadłeś śniadanie, zmywałeś naczynia, przeglądałeś czasopisma powoli oswajając się z nadal egzotycznym dla ciebie językiem. Skupieniem starałeś się stłumić ewentualne lęki... Zresztą, twoim odczuciom bliżej było jednak do ekscytacji niż strachu, a jeśli występował stres, to na pewno motywująco.
Dbałeś o wygląd. O strój. Była to przecież wizytówka człowieka, nie oszukujmy się. Czego by nie mówić o wnętrzu, to przecież wzrok pochłaniał sporą dawkę bodźców, szczególnie jeśli był głównym sposobem poznawania drugiej osoby. Nie zostawiłeś więc na ostatnią chwilę wyboru odpowiedniej koszuli, zaplanowałeś to wcześniej i choć kochałeś elegancję, to przecież już jakiś czas temu pozwalałeś sobie na nieco więcej swobody. Kiedy wreszcie ujarzmiłeś tę cholerną chęć kontrolowania wszystkiego (a przede wszystkim siebie i swojego ciała), postawiłeś głównie na to, aby dać sobie odetchnąć. W różnych aspektach życia.
Odpowiednio wcześniej wyszedłeś z domu, zaglądając jeszcze do piekarni, aby życzyć pracującej tam kobiecie wesołych świąt. Kilka lat temu pewnie byłbyś bardziej zachowawczy, ale teraz już nie widziałeś powodu ku temu, aby odgradzać się od ludzi. A już szczególnie tych sympatycznych. Jeszcze raz sprawdziłeś adres. Mogłeś oczywiście zamówić taksówkę, byłoby szybciej i wygodniej, szczególnie z tym sporym pudłem pełnym kolorowych babeczek. Ty jednak chciałeś poznać dokładnie drogę, która dzieliła cię od zajmowanego przez rudowłosą mieszkania. Świadomość tego, że ona na przykład codziennie pokonuje daną ulicę, albo też chodzi na spacery akurat do tego parku, nastrajała cię dziwnie nostalgicznie. Ech, cholerny romantyk z ciebie, Horst. Wybitnie niepoprawny. Nie ukrywałeś też faktu, że liczyłeś na to, iż może dowiesz się czegoś nowego na jej temat właśnie po miejscu jakie wybrała na swój obecny dom. Spędziłeś przecież kilka chwil, zastanawiając się nad tym, dlaczego właśnie Polska... Starałeś się nie dopuszczać do siebie myśli, czy być może brała pod uwagę bliskie sąsiedztwo... Nie, nie. To byłoby zbyt egoistyczne z twojej strony, Horst. Po tych kilku latach niewidzenia nie mogłeś przecież oczekiwać, że ona nadal podejmuje życiowe decyzje kierując się twoją osobą. Dość jej w życiu namieszałeś, kiedy mieszkaliście w San Francisco. Miała pełne prawo po tym wszystkim nie chcieć cię znać, a tymczasem zaprosiła cię do siebie. Jasne, że mogło to być spowodowane jej nienagannymi manierami, ale...
Wbiegłeś po schodach w lekkich podskokach w ogóle nie odczuwając zmęczenia. Lubiłeś ten, nadal nieco nowy dla ciebie, stan, kiedy to nie tylko najprostsze czynności przychodziły ci z łatwością. Lubiłeś też fakt, że musiałeś się na sali treningowej naprawdę postarać, aby odczuć zmęczenie. Zmęczenie, które było przyjemne, a nie tak bezlitośnie ograniczające jak kiedyś.
Głęboki wdech. Dzwonek do drzwi. Nawet nie poprawiłeś włosów, zresztą, przestałeś ich tak chorobliwie pilnować, wygładzać... Ciekawe, że zazwyczaj to o kobietach mówi się, iż zmianie w życiu towarzyszy zmiana fryzury, podczas gdy i u ciebie można by to zaobserwować. Refleksje refleksjami, ale przecież nie minęła chwila, a już należało się przywitać. Jak to jednak zrobić, kiedy ona znów jest tak olśniewająco piękna, choć wygląda na to, że chyba nadal w biegu. Policzki ma lekko zaróżowione, niesforny kosmyk wydostał się z luźnego upięcia mocno kręconych włosów. Och, jak bardzo chciałbyś poprawić ten kosmyk, prawda? Byłoby to jednak zbyt śmiałe.
Banał, ale zaschło ci w gardle, kiedy tak patrzyłeś na Sofię, która wyjątkowo nie miała na sobie czerni (swoją drogą, ten kolor tak mocno według ciebie do niej nie pasował). Zwiewny, turkusowy materiał rozkloszowanej sukienki zdecydowanie lepiej podkreślał jej delikatność, eteryczność...
Ok, ok. Stop, panie Harlequinie.
- Jesteś pierwszy – powiedziała, odbierając od ciebie pudełko z ciastkami, stanowczo ignorując twoje protesty. - Jerzy! - odwróciła się w stronę, prawdopodobnie, kuchni. - Przyjdź proszę i zajmij się gościem – uśmiechnęła się do ciebie, uwagę jednak już skupiając na tym, co jeszcze powinna zrobić.
Wyglądała naprawdę pięknie, a jej pośpiech miał w sobie coś rozczulającego i zdecydowanie mogłeś jej wybaczyć to, że nie może poświęcić ci więcej niż tę powitalną chwilę... Nie będziesz jej przeszkadzał, możesz przecież porozmawiać z Jerz... ale zaraz, kim właściwie jest ten Jerzy, skoro ty jesteś pierwszym gościem?

25.12.2013

12. Decyzje

A czas płynął. Eufemizmem byłoby, gdyby dodała, jak też bardzo mnie ten prędki upływ kolejnych dni i miesięcy dziwił, bo przecież rok w rok czas pozostały do świąt, który wydawał się tak odległy, nagle kurczył się w ekspresowym tempie. Już nie nieśmiałe poszukiwania prezentów a konkretne wycieczki w tym celu. Już nie ewentualne leniwe myśli przy gorącej czekoladzie na temat tego, jak spędzić tych kilka wolnych wieczorów, a dokładna organizacja, badanie planów najbliższych przyjaciół i znajomych. Jednocześnie, dla ciebie – Sofio – był w tym ten sam rytm codziennych czynności, którym się poddawałaś. Było skupienie na kolejnych próbach, dbanie o rozwój małych podopiecznych, skupienie nad duetem i solówką, które znów przyjdzie wykonać po półroczu ostrych treningów. Niemal wieczór w wieczór pozostawałaś na sali dłużej i w pełnym opanowaniu myśli i ciała, dawałaś z siebie absolutnie wszystko. Nie przeczę, miałaś przecież dodatkową motywację. Nie mogłaś sobie pozwolić na to, aby osoba, która już kiedyś widziała cię tańczącą, nie zauważyła teraz żadnej różnicy. Zresztą, widywał cię niemal codziennie. Był niemal na każdym, treningu, jeśli tylko jego mentor nie miał dla niego żadnych specjalnych zadań poza budynkiem. Starał się zresztą skupiać na tym, aby nowy asystent wprowadził dozę świeżości do zespołu, który w jakiś sposób sprawiał, że siwienie stało się całkiem realną możliwością. A ty oczywiście czułaś jedną z tych o wiele bardziej odpowiedzialnych. Silnie odczuwałaś każdą chwilę, w której ktoś dał ci bardziej bądź mniej wyraźnie do zrozumienia, że jesteś niewystarczająca. Jednak im bliżej było świąt, tym więcej nabierałaś pewności, że masz w ręku naprawdę dobry, mocny materiał. Być może byłaś nawet z siebie nieco dumna, szczególnie, kiedy trzy razy w tygodniu Dorian zostawał z tobą na sali, a ty najzwyczajniej przekazywałaś mu to, jak widzisz wasz duet i wprowadzałaś go w obmyślony układ. Być może nie stałaś się nagle nie wiedzieć jak pewna siebie, ale nie milczałaś, nie wycofywałaś się, podejmowałaś dyskusję... I chyba dzięki temu w jakiś sposób twój partner okazał ci nieco więcej szacunku. Nie, nie stał się jakoś bardzo przyjacielski, nie zrezygnował z kąśliwych uwag, z gwałtowności gestu... ale jednocześnie miałaś to wrażenie, że powoli „liczy się z tobą”. Nawet jeśli on raczej nie przyznałby tego głośno.
Czułaś się dobrze. Zapracowana. Niesamowicie zmęczona każdego wieczora. Obolała. Głodna. Pochłaniająca litry wody i kilogramy pomarańczy. Niemal niedostępna dla obrażonych kotów. Mijająca w drzwiach Jerzego, który cierpliwie robił nieco więcej zakupów, nieco więcej gotował, częściej zostawiał na stole dodatkową kanapkę.
I uśmiechałaś się. Uśmiechałaś za każdym razem, kiedy na sali treningowej, na ławce tuż pod ścianą czekała na ciebie ta niepozorna butelka wody. Ot, gdybyś zapomniała własnej. Zazwyczaj kobiety dostają kwiaty, owszem... Ty nie miałaś nic przeciwko wodzie. A czasem herbatnikom z cynamonem. Zwłaszcza, że z nowym asystentem nie zamieniłaś jak do tej pory ani słowa.

*

Uniosłeś brwi bardzo wysoko. Wyglądałeś zabawne, owszem.
- Jesteś tego pewna? - odstawiłeś kubek z letnią kawą, wygodniej rozsiadając się na kuchennym krześle.
Tak, jak najbardziej można stwierdzić, że twój głos aż przesiąkł sceptycyzmem.
- Dlaczego nie? - wzruszyła ramionami, co chyba miało nadać całej jej poprzedniej wypowiedzi lekkości i nonszalancji.
Bo przecież to takie zwyczajne i normalne, że ta ruda panna, która zazwyczaj z nikim nigdzie się nie umawia, teraz chce zaprosić do siebie jakieś dziesięć osób i bawić z nimi do wczesnych godzin porannych (o ile wcześniej wszyscy nie uciekną).
- Wspominałam ci, że jesteśmy dość międzynarodowym składem, sporo z nas nie ma żadnych tradycyjnych planów, rodzinnych spędów... - czyżby nieco się wahała? Tak, chyba dobrze słyszałeś. - Pamiętam jak opowiadałeś mi o tych wszystkich barszczach, kolędach i nocnych pielgrzymkach do kościoła, ale ludziom, których bym zaprosiła, przydałoby się chyba coś lżejszego... Poza tym, ty też zostajesz.
No tak. Aż za dobrze pamiętałeś telefoniczną przeprawę z mamą, a później każdą z sióstr na temat tego, że nie zamierzasz zamarzać w pkp, aby spędzić rodzinną wigilię przy własnoręcznie przytaszczonym drzewku. Nie. W tym roku było zbyt wiele rzeczy do zrobienia w okołoświątecznym czasie... a to badania na uczelni, których trzeba było dopilnować. A to jakieś korki „last minute” z Adrianną, której rodzice (bo przecież nie ona) coraz bardziej panikowali na myśl o zbliżającej się maturze. W tym roku więc miało się obejść bez domowej zupy grzybowej, bez zbiorowego lepienia pierogów... Nie spodziewałeś się jednak, że klimat może stać się imprezowym. Nie to, żeby cię to jakoś wyjątkowo bolało. Zawsze przecież mogłeś przesiedzieć ten wieczór z Sofią, herbata, jakieś ciastka, dwa leniwe koty... Wczesny sen, ewentualnie późne śniadanie, skoro budzik można tego jednego dnia wysłać na urlop.
- Wiesz w ogóle na co się porywasz? - nie było w tym pytaniu złośliwości, już przecież wiedziałeś, że pomożesz jej na tyle, na ile sam będziesz umiał.
Nawet zrobisz pierogi, jeśli będzie trzeba.
- Dam radę – dopiła herbatę z takim zdecydowanie, iż dobrze, że miała w kubku ledwie resztki, bo inaczej pewnie skończyłoby się to tym, że twoja broda doświadczyłaby nieplanowanej kąpieli.

*

Miałaś więc zaproszenia. Nie byłabyś sobą, gdybyś zdecydowała się na maile. Albo wydarzenie na portalu społecznościowym. O nie. Ty musiałaś po staroświecku. W kopertach. Na kredowym papierze. Na szczęście daleko temu było do oficjalnych pism od królowej czy powiadomień o stypie.
I jasne, że miałaś chwile, w których maniakalnie zastanawiałaś się nad tym, czy to ma sens. Bo przecież nie miałaś aż tak zażyłych stosunków z tancerkami i tancerzami z zespołu. Jasne, było kilka osób, które nawet lubiłaś, z niektórymi się śmiałaś... Być może jednak to za mało, aby uniknąć niezręcznych reakcji na fakt, że chcesz zająć im czas cokolwiek świąteczny. Nawet jeśli o większości z nich wiedziałaś, że raczej nie będą tego dnia dumać nad tradycjami. Ale przecież przygotowałaś już wszystko, nie mogłaś więc teraz wycofać się, stchórzyć.
- Wpadniesz? - krótkie, niezobowiązujące hasło rzucone w szatni do jednej z bliższych koleżanek.
A potem już poszło jak z płatka. Może nie lawinowo, ale obyło się bez ofiar. Niezależnie od tego, co będą na ten temat mówić, ty jeszcze chyba nigdy nie wyszłaś z tak dużą towarzyską inicjatywą. I chociażby to powinno stanowić powód do zadowolenia z siebie.
Została ci, co prawda, jedna koperta... ale i to jakoś ogarniesz.

*

Nie mogłeś wiedzieć, że ona ostatnio w zdumienie wprawia całe tłumy. Ok, przesadzam... ale nie zmieniało to faktu, że naprawdę nie byłeś pierwszym, który to zdziwiłby się zachowaniem rudej tancerki.
- Wpadnij.
Pierwsze, co przyszło ci do głowy, kiedy w twojej dłoni znalazła się ta koperta, to fakt, że właśnie zwróciła się bezpośrednio do ciebie. Te duże zielone oczy popatrzyły na ciebie. Wprost, bez ucieczek, bez wahania. Z pewnym zdeterminowaniem charakterystycznym dla podjęcia się konkretnego zadania. Chciałeś też zapamiętać ton jej głosu, kiedy wypowiedziała to jedno krótkie słowo. Nie wyzbyła się akcentu, a całe to zaproszenie miało taki lekki, niemal nonszalancki charakter. Ty jednak upierałbyś się przy tym, że było pełne wdzięku. Na miłość boską, to przecież była ona. Ta, którą widywałeś niemal każdego dnia, która zostawała na sali do późna, tworząc za drzwiami, których nie przekraczałeś aby jej nie przeszkadzać, coś błyskotliwego. Byłeś tego pewien, nawet jeśli nie widziałeś ani jednego ruchu, kroku... Jasne, że kusiło cię, aby chociaż podejrzeć, ot... chociażby wtedy, kiedy zostawiałeś jej wodę. Miałbyś przecież cały wachlarz pretekstów, aby tam przebywać...
Nie to jednak było najistotniejsze, a fakt, że jeszcze przed chwilą stała przed tobą dziewczyna, którą znałeś, a teraz znów była dla ciebie zagadką. Jak wtedy, kiedy umówiłeś się z nią na pierwszą wspólną kawę. Czasem zastanawiałeś się nad tym, czy to możliwe, aby mogła intrygować cię jeszcze bardziej...

______________________________________________________________________
Krótki wstęp do nadrobienia zaległości.

21.10.2013

11. Oswajanie.

Kiedy przynosisz do domu nowe kocię, bardzo dobrze wiesz, że większość z nich nie od razu będzie chętna przytulańcom i wieczornemu leniwemu wygłaskiwaniu. Nowe kocię nie jest stworzeniem, które ty przygarniasz, to ono pozwala się przygarniać tobie, zezwala na bliskość, którą bardzo umiejętnie dawkuje, nie pozwalając ci zapomnieć o tym, że nigdy tak naprawdę nie będzie do ciebie należało, bo nawet jeśli to ty je porzucisz, ono odejdzie z podniesionym dumnie łebkiem, radząc sobie na ulicy w pojedynkę tak, jak radziło sobie wcześniej. Obudzi tę nieufność, którą darzy każdego napotkanego człowieka, a już szczególnie tego, który okaże zainteresowanie. Czasem będzie wręcz agresywne, odstraszając innych. Czasem zaryzykuje szybciej niż poprzednim razem, choć nie będzie w tym tego głębokiego przywiązania. Zaryzykuje dla zwykłego zaspokojenia potrzeb.
Wiedziałeś bardzo dobrze, że czas gra tu najistotniejszą rolę. I dystans, ta cierpliwa umiejętność poszanowania czyichś granic, poskromienie tej perwersyjnej chęci wkroczenia w czyjś świat z wielkim hukiem, uczynienie tego świata sceną dla twojej głównej roli. Ba, monologu... Te ostatnie bywają jednak męczące, prawda? I nie dają tego, co może zapewnić ten prawdziwy dialog. W jakiś sposób byłeś totalnym egoistą, zdawałeś sobie z tego sprawę. W jakiś sposób czułeś się odpowiedzialny za każde przyzwolenie na powrót, które otrzymałeś. Może nie chodziło o wymuszenie, ale miałeś dość czasu i okazji ku temu, aby uświadomić sobie, iż wszelkie decyzje dotyczące twojej osoby, nie były podejmowane przez nią racjonalnie. Chyba byłeś całkiem niezłym manipulatorem, nawet jeśli wcale ale to wcale nie miałeś takiego zamiaru. Ileż to jednak razy zdarzyło ci się szlochać, chowając twarz w jej włosach, żegnając się, bo „przecież tak trzeba”, „bo przecież musisz jechać, ale wrócisz... wrócisz... na pewno...” Pytanie tylko, kiedy? Czy kiedykolwiek dostarczyłeś na nie odpowiedzi? Pytanie mocno retoryczne, zawsze przecież zjawiałeś się znienacka... Stawałeś przed nią, patrzyłeś w te duże zielone oczy, ośmielałeś się odgarniać te rude kosmyki, które opadały jej na twarz... Jakbyś nigdy nie brał pod uwagę tego, że mogła „ułożyć sobie życie” tam w San Francisco w sposób, który nie przewidywałby twojego powrotu.
Ale teraz było inaczej, czyż nie? Kiedy wszedłeś na salę treningową, nie przeżyłeś szoku. Nie uderzyło w ciebie zdziwienie, kiedy tylko twój wzrok w grupie tancerzy wypatrzył właśnie ją – stała przy barre, rozciągała się z tym skupionym wyrazem twarzy, każdy ruch wykonywała tak dokładnie jakby miał ją oceniać najwyższej rangi specjalista. Nie uśmiechnąłeś się, chociaż miałeś na to sporą ochotę. Od razu przypominał ci się tamten moment, który poprzedzał wasz pierwszy wspólny taniec – kiedy zatrzymałeś się w progu, by móc popatrzeć na nią i choć widziałeś wtedy, że ma za sobą przerwę, że jej ruchy są nieco zbyt nieśmiałe przez brak regularnie przeprowadzanych profesjonalnych treningów, to w tamtym momencie jedyne, czego chciałeś, to już z nią zatańczyć. Teraz, natychmiast. I niepojęte, ale ty – który zawsze chciał błyszczeć na parkiecie – pełniłeś wtedy rolę partnera idealnego, niemal przez cały czas jej asystując, choć zależało ci przecież na tym, aby móc się wykazać, wzbudzić w niej podziw i ten rodzaj zachwytu, kiedy to ty patrzyłeś na nią.
Słuchałeś przełożonego, który należał do ludzi dość mocno egzaltowanych. Norma w tej branży, ostatnio również współpracowałeś z kimś łudząco podobnym do tego człowieka, jednak nie działało to na ciebie ani jak kwestia odstraszająca, ani jak coś, co mogłoby cię zachęcić do przyjęcia danej oferty. Dodatkowo to miasto... szybko zacząłeś je lubić, szybko odnalazłeś się tutaj, pewnie poruszając się ulicami. Miałeś czas i możliwości na to, aby poznać je z każdej możliwej strony, aby dać mu się zauroczyć. Przez zbyt długi czas zamykałeś się w swoim perfekcyjnym hermetycznym świecie, który kręcił się wokół tańca i kilku innych kwestii, do których nie zamierzałeś teraz wracać. Właściwie to kiedy tak szedłeś chodnikiem, elegancko wymijając przechodniów, niosąc papierową torebkę z ulubionej cukierni, przeszłość wydawała się czymś idealnie domkniętym. I do tego wyciszonym, głęboko śniącym snem zdrowym, który nie mógł pozwolić na to, aby któreś z demonów wybudziły się i znów weszły w twoją codzienność. Nie. Teraz zaczynałeś dzień od kawy przyprawionej cynamonem, od tych obłędnych kanapek, których trudno było sobie odmówić, kiedy tylko z samego rana zbiegałeś po schodach (bo winda jest taka ograniczająca) opuszczając wynajęte mieszkanie w jednym z wysokich, oszklonych budynków.
Szybko polubiłeś metro, choć bywało, że przyprawiało cię o typowo fizyczne mdłości. Mogłeś jednak bezkarnie przyglądać się ludziom, którzy pochłonięci bywali absolutnie wszystkim poza nawiązaniem kontaktu z drugą osobą. I nawet nie próbuj kłamać, ale fakt, że kiedyś i rudowłosa mignęła ci w metrze miał wpływ na poziom sympatii, który odczuwałeś do tego – nieidealnego przecież – sposobu komunikacji.
Jednak mimo tego, że byłeś silnie skupiony na własnym rozwoju, czy to zawodowym czy też po prostu takim codziennym, związanym z doświadczaniem świata, to twoje myśli nieubłaganie często wędrowały w stronę Sofii. Były pełne pytań, niedomówień, zastanowień... Począwszy od tego, jak minęły jej ostatnie lata, a zakończywszy na tak podstawowych jak to, kim teraz była. Nie mogłeś się pozbyć nawyku myślenia o niej jak o tej eterycznej szesnastolatce w delikatnej sukience, którą wtedy zaprosiłeś na kawę. Dobrze pamiętałeś jak czekała na ciebie nienagannie wyprostowana, co zdało ci się w pierwszej chwili wręcz nienaturalne. Dość szybko – mimo tego, że zawsze byłeś pochłonięty sobą – zacząłeś uczyć się jej lęków, dziwactw, nawyków... Nawet jeśli wasza relacja ograniczyła się do dosłownie paru wspólnych kaw, kilku dramatycznych pożegnań, jednego wyjazdu, który nawet na dobre się nie rozpoczął, a już musiał zakończyć... I chociaż ten ostatni zdecydowanie nie należał do udanych, to uśmiechałeś się na myśl o nim. To było totalne szaleństwo... Nie tylko pomysł, ale i fakt, że ona tak po prostu, z godziny na godzinę, zgodziła się wziąć torbę i nawet nie znając miejsca, w które mieliście się wybrać, wsiadła z tobą w pierwszy pociąg, który podjechał na stację. Wszystko naznaczone było tym ambiwalentnie krępującym napięciem, które wyrosło między wami podczas – jak wtedy myślałeś – najdłuższego okresu niewidzenia. Naprzeciwko was siedziała starsza kobieta pachnąca wyjątkowo złymi perfumami, z małym jazgotliwym psiakiem. Może to i dobrze? Nie potrafiłeś przecież puścić dłoni rudowłosej nawet na tę chwilę, kiedy należało się zająć bagażami, może więc i dobrze, że nie mieliście przestrzeni tylko dla siebie. Czasem chyba miewałeś skłonności do osaczania.
W każdym razie, teraz usilnie starałeś sobie przypominać, że Sofia, którą pamiętasz, to niekoniecznie ta sama dziewczyna, z którą przyjdzie ci teraz pracować. Nadal – dla ciebie – była, po prostu, eterycznie piękna. Nadal miałeś ochotę na to, aby zwyczajnie siedzieć tuż obok i bawić się jej włosami. Nadal patrzyła w ten przenikliwy sposób, choć jej oczy zdały ci się jeszcze dojrzalsze, odrobinę surowsze, jakby pozbyły się tej dziecięcej naiwności i lekkiego przestrachu, który pamiętałeś, gdy na samym początku ledwie spoglądała na ciebie ukradkiem, oswajając się z nową sytuacją i pewnie mnóstwem emocji, której jej fundowałeś. Siłą rzeczy, przyglądałeś się jej, kiedy tylko tańczyła w sali treningowej w jednym z miejsc znajdujących się bliżej ciebie. Starałeś się, owszem, wszystkim poświęcać uwagę, skupiać się na choreografii, uczyć się (bo po to przecież tu przejechałeś)... Nie mogłeś się jednak powstrzymać przed tą cichą chęcią szukania wzrokiem potencjalnych zmian, które w niej zaszły.
Wiedziałeś jednak, że choć będziesz przychodził na zajęcia dużo wcześniej, to postarasz się nie wypatrywać jej tak gorliwie... A kiedy skończycie trening, będziesz uczył się nie mieć nadziei na to, że spotkasz ją akurat w wyjściu... Oswajanie to niezwykle powolny proces i wystarczy drobna niecierpliwość, by wszystko zaprzepaścić...

...poza tym, chyba odrobinę bałeś się odezwać.

12.10.2013

10. Rozeznanie.

Ostatnie, co mogłabyś teraz zrobić, to zacząć „świrować” w miejscu pracy. O nie, szczególnie kiedy on miał asystować trenerowi, niejako również wami kierować. Teraz tym bardziej nie mogłaś sobie pozwolić, na pomyłki, uchybienia, niestaranności... Jak jednak zrobić to, kiedy nie działa się w pojedynkę, a z człowiekiem, z którym współpraca przypomina wieczną walkę? Trochę jednak wolałaś odsunąć tę myśl, skupić się na razie na grupowym układzie, który wychodził wam wszystkim całkiem nieźle. Miał też raczej na celu udowodnienie, że trenerowi nie pracuje się z wami aż tak źle, jak często zwykł powtarzać. Jako grupa byliście naprawdę nieźli, mimo tego, że sporo z was miało konkretne ambicje i aspiracje. Duety... cóż, do tego jeszcze dojdziemy, czyż nie?
Postronnej osobie, którą by postawić w takiej sytuacji – zderzenia z przeszłością, do tego pełną sprzecznych emocji – jako pierwsza do głowy przyszłaby ucieczka. Może nie dramatyczne wybiegnięcie z sali, z krótkim: „przepraszam, źle się czuję”, ale na pewno zwiększenie dystansu między sobą a człowiekiem, który wprowadził właśnie huragan odczuć w miejsce, gdzie najistotniejszy powinien być profesjonalizm. To jednak nie w twoim stylu, odwracać się plecami do niebezpieczeństwa, odgradzać się, chować... Ty wolałaś widzieć, zdawać sobie sprawę z każdego ruchu. Aby nie być zaskoczoną. Bo właśnie tego nie lubiłaś – zaskoczenia. Punkt dla ciebie, że jego obecność w jakiś sposób – kuriozalny i nie mający za wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, ale jednak – dała się przewidzieć. Niemal tak, jakby cię oswajał ze swoim (kolejnym) wtargnięciem w twoje życie.
Nie pierwszy raz widział cię, gdy tańczysz. Nie odczułaś więc dyskomfortu śledzących cię obcych oczu, nie czułaś się też wybitnie mocno obserwowana. Jeśli nie zmienił się zbyt wiele od waszego ostatniego spotkania, mogłaś być przekonana o tym, że każdemu poświęci tyle samo uwagi. Zawsze był przecież niesamowitym perfekcjonistą, a w tej sali przebywał właśnie zawodowo. Nie pozwoliłby sobie więc na uchybienia tylko dlatego, że zna jedną z tancerek.
„Zna”... jakie to pojemne słowo, czyż nie? Jak dobrze on zdążył cię poznać? Na ile „poznania” mu pozwoliłaś? Straciłaś w którymś momencie rachubę... Po prostu, przestałaś się kontrolować... I byłaś przy nim. Byłaś tuż obok gotowa w każdej chwili dać z siebie to, co najlepsze. Byłaś z nim. W swojej najprawdziwszej postaci. Przy wszystkich tych wspólnych kawach. Chwilach o aromacie cynamonu. Ludzie, którzy nie lubią cynamonu powinni od razu wzbudzać ostrożność, zdecydowanie, prawda?
Minuty mijały, powtarzaliście sekwencje z uporem maniaka wręcz, a oni obaj chodzili po sali, wymieniali jakieś uwagi... Aczkolwiek od razu można było zauważyć, że trener zdecydowanie nie da się zdominować, że będzie mocno trzymał się pozycji mentora, łaskawie dzielącego się swoją wiedzą i doświadczeniem. Zawsze taki był, kiedy z kimś rozmawiał. Nawet jeśli był to jeden z jego przyjaciół, roztaczał tę aurę lekko pobłażliwej łaskawości, trochę tak jakby obcował z dzieckiem, które trzeba prowadzić za rękę. Tak było również teraz, mężczyzna niejednokrotnie rzucał dość złośliwymi komentarzami, wskazując na słabości swoich tancerzy, bezceremonialnie wytykał błędy, ale i w jakiś sposób sprawdzał swojego asystenta, od czasu do czasu zezwalając mu na kilka krótkich słów. Niepojęte zresztą wydawało ci się to, że zdecydował się kogoś przygotowywać, był przecież typową divą, która scenę musiała mieć dla siebie.
- Ok, ok... - powtórzył kilkakrotnie, teatralnie machając przy tym rękoma jakby uspokajał chmarę rozjuszonych przedszkolaków. - Podobacie nam się jako grupa, zdecydowanie – trzeba przyznać, że płynnie przeszedł w tryb wyrażania nie tylko swojej opinii i chyba nowy asystent będzie się musiał z tym oswoić.
Odetchnęłaś, poprawiając kosmyk włosów. Stałaś między innymi tancerzami czekając na dalsze instrukcje. Na większości twarzy malowało się lekkie zmęczenie, najpewniej wywołane porą. Mało kto poświęcił rano czas na zjedzenie śniadania, większość pewnie funkcjonowała na mocnej, słodzonej kawie, mając w zamiarze poprawić swój stan w trakcie przerwy tą lurą, która była dostępna w automacie na korytarzu. Jak na tancerzy, sporo osób z tej grupy odżywiało się dość... zaskakująco. Raczej idealny świat, w którym wszyscy dbają o dostarczenie sobie wszelkich niezbędnych składników i bilansują posiłki nie tylko pod kątem cukru i tłuszczu, znajdował się poza ścianami tej sali.
- Dorian? Rozumiem, że będziesz teraz pił z panną S? - nie mógł normalnie was wywołać, prawda?
Musiał w to wmieszać treść utworu*, do którego ostatnio przyszło wam katować siebie nawzajem, dodając do tego jakiś wysublimowany, artystyczny gest, który niejako zapraszał na parkiet, choć tak naprawdę przecież nie mieliście wyboru. Trzeba było tam wyjść. I zrobić wszystko najlepiej. A przynajmniej na tyle, na ile pozwalały okoliczności. Wspomnienie ostatniego tygodnia nie nastrajało cię jednak bardzo pozytywnie. Fakt, ćwiczyliście mnóstwo, długo, boleśnie... Ale ile z nastroju, którego oczekiwał po was trener, udało wam się zbudować? Bałaś się, że jedyna odpowiedź jaka oddaje sens sytuacji, to „niewiele”.
Nie spojrzałaś w stronę Doriana, po prostu wysunęłaś się przed szereg, zatrzymując w miejscu, które zapewniało wam najwięcej przestrzeni. Nie minęła chwila, a on był już przed tobą. Z dłonią na twojej talii, blisko. Pierwsze tony i lekkie kołysanie. Kiedy pierwszy raz zapoznawałaś się z utworem, miał dla ciebie niezwykle senny wymiar. Idealnie skomponowany z płynnością ruchu, której od was wymagano. Już jednak z kolejnymi słowami i dźwiękami zdawałaś sobie sprawę z tego, że nie o uspokojenie tu chodzi, a o swego rodzaju odurzenie. O ten stan, w który wprowadza cię druga osoba, jednak niekoniecznie związana z jednoczesnym zapewnieniem poczucia bezpieczeństwa. Tak, to były te tony, w których kryło się dziwne niebezpieczeństwo. Jak w tym przysłowiu, z deszczu pod rynnę? Troszeczkę, było ono jednak zbyt toporne jak na to odczucie, które budował w tobie układ i muzyka. Narkotyczny głos pozwalał ci na to, aby poruszać się wyjątkowo sennie i lekko, mimo tego, że jednocześnie musiałaś walczyć z tą agresją, którą miał w każdym ruchu Dorian. Jego profesjonalizm pochłaniał go niemal całkowicie. Jego dążenie do ideału zawartego w każdej figurze. Znów się spieraliście, wasze ciała zdawały się przebywać w dwóch różnych płaszczyznach. Broniłaś swojej dzielnie, on atakował równie zaciekle. Nie musiałaś patrzeć w stronę trenera, aby wiedzieć jaką ma minę. Nie patrzyłaś na jego asystenta, w pewien sposób wstydząc się tego, że jesteś tutaj tak niedoskonała. Nawet po tylu latach, które mogłaś spędzić na treningach... Dziwne, ale przede wszystkim myślałaś o tym, aby nie zrobić na nim wrażenia osoby, która zmarnowała ten czas. Czas, który was podzielił, rozesłał w różne miejsca i dostarczył wspomnień i przeżyć.
- No tak... Widzisz... - trener ostentacyjnie zwrócił się do swojego asystenta, otaczając go ramieniem w taki sposób, jakby chciał zabrać gdzieś na bok, gdzie zdradzi mu największe tajemnice.
Został jednak na miejscu, a jego ręka nawet nie dotknęła ani tkaniny koszulki, którą miał na sobie młody mężczyzna, ani też tym bardziej jego skóry.
Trener odchrząknął. Ponownie.
- Widzisz... Takie to dziwne miejsce, że soliści chyba zmówili się, aby wpędzić mnie w ciężką depresję – zaczął swoją tyradę. - Takie to dziwne miejsce, że solista ma przed sobą ładną, zgrabną dziewczynę – machnął dłonią w twoją stronę. - Ładna jest, prawda? - niejako wtrącił dla upewnienia, choć wcale nie czekał na jakiekolwiek potwierdzenie ze strony Horsta. - No. W każdym razie, miota nią jak workiem ziemniaków, a ona mu tam chyba tylko cudem jeszcze dycha. Sprawne płuca, zawsze to coś – mruknął właściwie sam do siebie, tym sarkastycznym tonem. - Robię, co mogę... Mówię ci – zaznaczył, jakby się bronił. - No ale przecież na randkę ich nie wyślę, bo się to skończy na komisariacie najpewniej z jego delikatnością i wyczuciem – wytknął Dorianowi, obok którego stałaś, choć właściwie wolałabyś być teraz gdzieś bardzo daleko.
Nie raz się już przecież zastanawiałaś w czym rzecz. Może rzeczywiście popełniasz jakieś błędy, które wyprowadzają z równowagi nawet tak świetnego tancerza jakim jest Dorian. Widziałaś go przecież w niejednej solówce. Zawsze zgarniał najwyższe noty i pewnie i tym razem będzie w grupie najlepszy, kiedy przyjdzie moment kwartalnego sprawdzania waszych umiejętności i kreatywności.
- Liczę na twoją pomoc, Horst – mężczyzna dramatycznie zaakcentował imię asystenta, co wzbudziło w tobie nowe pokłady niepewności.
Na czym niby miałaby polegać ta pomoc, hm? Aż strach się bać, czyż nie, Sofio? Swoją drogą, czy trzeba być specjalnie bystrym umysłem, aby domyślić się, czym będzie się zajmował stażysta? Istnieje przecież opcja, że na dostarczaniu odpowiednio schłodzonej wody mineralnej się nie skończy. I ty to dobrze wiedziałaś.

*

- Niezły – kolejny głos pełen aprobaty przetoczył się przez szatnię, w której pośpiesznie wciągałaś na siebie ubrania. - Szkoda, że nie zobaczyłyśmy go w akcji – znaczące westchnięcie jedynie podkreśliło absurdalność tej uwagi.
Przewróciłaś oczami, mając już dość tych płytkich rozmów. Dziwnie cię to wszystko irytowało, choć zazwyczaj nie przywiązywałaś uwagi do tego, o czym plotkują dziewczyny z zespołu. Nieco zbyt energicznie zaczęłaś rozczesywać mokre włosy, uspokajając się dopiero po dłuższej chwili. Kilka głębszych oddechów i powinno być dobrze.
- Myślicie, że grozi mu opcja „przynieś, wynieś, pozamiataj”?
- Jak dla mnie, to może mną zamiatać przez najbliższe miesiące – albo ci się zdawało, albo ten głos praktycznie wbił się w twój mózg bardzo nieprzyjemną wibracją.
Tak, na pewno o wysoki ton chodziło...
Zebrałaś rzeczy, wyjątkowo niedbale wrzucając je do torby, której zamek szybko zasunęłaś najpewniej przycinając materiał.
- Na razie – rzuciłaś przez ramię i choć nigdy żadna z tych osób nie widziała cię poirytowanej, to pewnie teraz ktoś, kto cię zna, zwróciłby uwagę na zmianę w głosie. Tę lekką nerwowość.
Nie miałaś ochoty na więcej. A już na pewno nie na wysłuchiwanie tego, co działo się już po twoim wyjściu. Każdy chciałby sobie oszczędzić uwag na temat możliwej detronizacji z pozycji solistki. I umotywowania większych starań na sali treningowej zakusami na nowego asystenta...


5.10.2013

09. Powtórzenia.

Ciężar minionego tygodnia przyrównać mogłabyś chyba tylko do czasu, który spędzałaś w domu, na rodzinnych przyjęciach, gdzie musiałaś grzecznie uśmiechać się do tych wszystkich pań zaaferowanych charytatywnymi działaniami i pierzchać przed lepkimi rękami ich mężów, niestroniących od cygar i drogiego alkoholu. Bardzo wyraźnie pamiętałaś jak twoja matka przeżywała każde z nich, jak godzinami szykowała się, a kiedy wychodziła do gości, całą sobą wyobrażała tę świeżość, której zazdrościła jej każda kobieta w salonie. I nie interesowało nikogo to, czym twoja matka okupiła tego typu wrażenie danego popołudnia. W tamtych chwilach byłaś pewna, że tylko ty słyszysz dźwięki dobiegające z jasnej łazienki, że tylko ty zdajesz sobie sprawę z tego, że stres okupiony został wyzbyciem się śniadania, zajedzony tamtymi słodkimi ciastkami, których szczerze nie znosiłaś do tej pory, chyba właśnie przez wzgląd na to skojarzenie.
Ten tydzień był ciężki. Przez każde dodatkowe spotkanie z Dorianem, który cię nie oszczędzał. Przez każdy dodatkowy siniak, każde ostre zdanie, każde okazanie zniecierpliwienia. Ten tydzień był również ciężki dlatego, że – banalnie mówiąc – po ostatnim wyjściu trenera z sali, coś wisiało w powietrzu i chyba każde z was przygotowywało się na to, że od słów mężczyzna wreszcie przejdzie do czynów. A już wasza dwójka musiała być gotowa na absolutnie wszystko. Zresztą, jak do tej pory, bycie częścią zespołu i tak bardziej przypominało wakacje (może i w kolonii karnej, ale jednak). Nie występowaliście, nie konkurowaliście. Ciągłe ćwiczenia, praktyki, treningi. Ponoć nie byliście gotowi. Nie protestowałaś, aż za dobrze zdawałaś sobie sprawę z tego, że jakikolwiek duet z Dorianem będzie przegraną sprawą, jeśli tylko oceni was fachowe oko. Nie tego się spodziewałaś, kiedy wreszcie przełamałaś się i zajęłaś zawodowo tańcem, czyż nie? Wiele cię ta decyzja kosztowała i mowa tu nie tylko o podróżach, reorganizacji całego życia, ale przede wszystkim o stracie rodziny, która teraz miała cię już absolutnie dość. I jeszcze ten kraj... Gdyby to chociaż był rosyjski teatr... Ale ty wybrałaś, ich zdaniem, cokolwiek irracjonalnie. Choć sama chyba bardzo dobrze wiedziałaś, czym się kierujesz, wybierając właśnie Warszawę.
Minął więc tydzień, w trakcie którego mijałaś się z Jerzym porankami w kuchni, wieczorami czasem nawet nie życząc sobie dobrej nocy. Jednak żadnego z poranków nie znajdywałaś w kuchennym zlewie kubków, które nagromadzały się, kiedy po powrocie do domu wypijałaś herbatę za herbatą. A piłaś ją tak, jakbyś szukała jakiegoś bardzo konkretnego smaku, ale z każdym kolejnym kubkiem wrażenie było coraz mniej zadowalające. Nawet jeśli napar zdawał się wyjątkowo aromatyczny, to nie był tym, o czym zdawał się tylko pamiętać twój umysł, jednocześnie mocno skrywający specyfikę receptury, która wreszcie pozwoliłaby ci odetchnąć przy jednej, małej filiżance. Malinowe torebki, liściaste mieszanki, owocowe susze... Zielona gorycz, czarna intensywność, energia zamknięta w czerwieni... To wszystko rodziło tylko zniecierpliwienie.

*

Obudziłaś się tuż przed dźwiękiem budzika. Sięgnęłaś po telefon, by wyciszyć go zanim tak brutalnie wedrze się w poranek. I zaatakują go rozzłoszczone koty. Przeciągnęłaś się leniwie, jeszcze przez chwilę przebywając w tej błogiej nieświadomości, która nie umiała wskazać ani dnia tygodnia, ani zadań do wykonania na dziś. To ten moment, który chciałoby się przedłużać w nieskończoność. Niezależnie od tego czy leżało się pod kołdrą samemu, z kotami czy ludzkim źródłem ciepła. Zresztą, ten ostatni stan musiał chyba wprowadzać w tego typu chwilę zupełnie nową jakość.
W chwili, w której twoje bose stopy dotknęły puszystego dywanu, w twojej głowie układał się już ten jasno sprecyzowany grafik czynności do wykonania. Wszystko w odpowiedniej kolejności, niezachwianej ilości, z tą samą prędkością i dokładnością. Szczotka we włosach, rozczesująca każde pojedyncze pasmo. I twój czujny wzrok obserwujący lustro tak, jakbyś nie patrzyła na swoje odbicie tylko na kogoś, kto w każdej chwili może cię zaskoczyć. Spięłaś wysoko włosy, gubiąc gdzieś po drodze lekką koszulkę, w której miałaś zwyczaj spać. Wystarczyło przecież, że czasem kołdra próbuje cię skrępować. Zanim weszłaś pod prysznic, zdążyłaś usłyszeć krzątanie po kuchni. Zaspany Jerzy przypominał czasem niedźwiedzia, któremu ktoś podał zdecydowanie za dużą dawkę uspokajającego środka, jednak na granicy z utratą przytomności.
Nie wiem jak to się dzieje, że za każdym razem od razu pchasz się pod ten zimny strumień, zapominając, że przecież trzeba chwili, aby nie przeżyć tego szoku. Zresztą, miałaś na to ledwie kilka minut, nigdy więcej. Żadnego dosypiania w cieple parującej wody, żadnego „jeszcze chwilkę” w świecie snów. Plan był prosty: szafa i ten czarny, gruby sweter, który odsłaniał ci ramię. Nie lubiłaś kiedy było ci za ciepło, co dla wielu osób w trakcie tego deszczowego i zdecydowanie chłodnego listopada, pewnie brzmiało kuriozalne. Czarne spodnie. Równie ciemne, „męskie” jazzówki. Żadnego makijażu, co, Sofio? Mogłabyś dzięki niemu wyglądać na zbyt pogodną, czyż nie?
Kiedy weszłaś do kuchni, nie zastałaś w niej Jerzego, ale na stole parował kubek z zieloną herbatą i cytryną. I jakaś, nieco nieudolna, kanapka, w pośpiechu wsunięta do papierowej torebki. I czekolada? To było zdecydowanie w jego stylu, szczególnie po tym jak przez ostatni tydzień sprzątał po tobie twoje martwe myśli w postaci porzuconej zastawy stołowej. Jeszcze nie pora na uśmiech, jeszcze chwilę musisz wytrzymać... Miałaś to wrażenie, że dziś już w końcu odetchniesz. Niezależnie od tego, ile razy na próbie upadniesz, jak bardzo zirytujecie trenera, co powie i jak spojrzy Dorian. Już więcej przecież nie mogłaś w sobie zmieścić. Lęków, obaw, poirytowań, smutków, żali...

Powtórzyłaś po raz kolejny podróż metrem, będąc jedną z wielu spieszących się na ruchomych stronach. Potrącaną i potrącającą. Z niewygodną torbą, ciasno zawiniętym, ciemnozielonym szalikiem, spiętymi włosami, których kilka pasemek oczywiście musiało żyć własnym życiem – poza klamrą i wsuwkami. Znów musiałaś nieco zwolnić tempa, kiedy pchnęłaś ciężkie drzwi prowadzące do studia, dla ciebie za ciężkie. Kiwnęłaś głową na powitanie kobiecie, która zdawała się tu być zawsze, zawsze też akurat przecierając hol mokrym mopem, co przy tej pogodzie jawiło się jako syzyfowa praca.
Nie było też powodu, dla którego twoja szafka w szatni miałaby przestać „należeć” do ciebie. Razem z innymi tancerkami przebierałaś się więc, teraz jeszcze w milczeniu. Z rana przecież nikomu nie chciało się plotkować. Dłonie skupione były na ciasnym upinaniu włosów. Wzrok na kontrolnym zerkaniu na duży, okrągły zegar, który miał za zadanie nie pozwolić się spóźnić żadnej z was.
Nie czekałaś też z rozgrzewką. Wszyscy nauczyliście się już, że trener powinien zastać was przy pracy, ale jednocześnie wyczulonych na jego wejście. A te lubił okraszać odpowiednią dawką dramatyzmu, witając się z wami już od progu. Głośno, teatralnie.
I wszystko do tej pory działo się tak, jak zwykle. Idealny rytm powtórzeń ciągu czynności budujących dzień. Kiedy jednak rozciągałaś się przy barre, a zza uchylonych drzwi dosłyszałaś ten pełen dziwnej maniery angielski akcent trenera, było w tym coś innego. Chociażby dlatego, że prowadził ożywioną konwersację (czy też raczej monologizował w czyimś kierunku). I nie była to pora na telefony. Ten włączał przecież dopiero na kwadrans przed zakończeniem zajęć, często nawet nie mając go przy sobie, o czym lubił wam przypominać, tragizując na temat tego, że poświęca dla was swoje życie towarzyskie. I te niemieckie wtrącenia, kiedy pozował na poliglotę...
Nikt z zespołu nie spodziewał się raczej żadnego gościa. Nikt o niczym nie słyszał, wszyscy raczej zdawali się robić wrażenie skupionych na rozgrzewce. Co prawda, raz czy dwa zdarzyło się, że trener przyprowadził kogoś ze sobą, nie było to jednak żadne wielkie wydarzenie, a jednak zawsze zapowiadane.
Odsunęłaś od siebie tę myśl, powracając do rozgrzewki. Schyliłaś się, obejmując palcami kostki... A kiedy wyprostowałaś się nieco zbyt gwałtownie, pierwsze co miałaś w zamiarze zrobić, to rozprawienie się z tym niesfornym pasmem, które znów wymknęło się wsuwce. Ta ostatnia wylądowała więc między twoimi wargami, w momencie w którym trener przekroczył próg sali. I owszem, nie był sam. Młody mężczyzna, który mu towarzyszył, nie był wiele wyższy od ciebie. Szczupły, ale nie wychudzony. Miał jedną z tych nieco dziwacznych fryzur, która spowodowała, że twoja lewa brew uniosła się wymownie. I wcale nie dlatego, że pierwszy raz coś takiego widziałaś... Nie, ty po prostu pamiętałaś tego mężczyznę, kiedy robił jeszcze wrażenie bardziej chłopca o ciemnych, gładkich włosach, o których ułożenie dbał szczególnie mocno, gdy pogoda była tak deszczowa jak dziś. A teraz sama nie wiedziałaś, czy bardziej powinien cię dziwić ten artystyczny nieład, czy ta lekka opalenizna...
Nie było w tobie jednak ani odrobiny zaskoczenia, kiedy trener przedstawiał go jako swojego asystenta, dość ogólnikowo wspominając skąd mężczyzna pochodzi, gdzie zdobył wykształcenie. Nie było go, bo przecież widziałaś go już wtedy, w metrze. I jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, sama o tym nie wiedząc, przygotowywałaś się od tamtej pory na ten moment. Na moment, w którym przyjdzie ci zobaczyć tak nowego, a jednocześnie dobrze ci znanego tancerza, który miał na imię:
- Horst – przedstawił się krótko, z wyraźnym niemieckim akcentem.
Zmienił się, tak jak i ty uległaś swego rodzaju metamorfozie od waszej ostatniej wspólnej chwili. Tylko patrzył na ciebie w ten samym sposób, którego nie umiałaś zapomnieć. Tymi samymi, przenikliwymi oczami, czyż nie? Patrzył, bez choćby cienia zdziwienia.

1.10.2013

08. Wycieczki.

Systematyczność – jedno z najbardziej obcych ci słów, chyba że mówić będziemy o systematyczności związanej z kolekcjonowaniem dziwnych historii. Bo to zabawne, przysłuchiwanie się znajomym, którzy tak usilnie próbują wykreować się na bardzo konkretne osoby, których wizerunki precyzują każdej nocy tuż przed snem, mocno zaciskając powieki i mając nadzieję, że kiedy jutro się obudzą, wreszcie będą tym, kogo są w stanie szanować i lubić. Strata czasu i energii, pojęłaś to trochę szybciej niż inni, niektórzy nigdy tego nie ogarną. Tobie było jednak całkiem dobrze, kiedy siedziałaś sobie tak w miękkim czarnym fotelu, kręcąc bezmyślnie w palcach czerwonym długopisem. Niebieski wylądował pod meblem, kiedy na kolana wskoczył ci Teofil zaintrygowany szybkim ruchem przedmiotu w twoich palcach. Po zielony miałaś sięgnąć, jeśli i czerwony postanowi się wybrać na wycieczkę, albo po prostu ci się znudzi. Nie było to pewnie idealne zajęcie na sobotni wieczór, ale właściwie czemu nie? Nie odczuwałaś potrzeby biegania z imprezy na imprezę. Wystarczyło ci od czasu do czasu zaglądanie na którąś z domówek, aby tylko przekonać się o tym, że zbyt wiele wrażeń tego typu tylko by niepotrzebnie jeszcze bardziej wyostrzyło sposób, w jaki patrzyłaś na połowę twojej klasy z ogólniaka.
Przeciągnęłaś się leniwie, mruknąwszy cicho pod nosem. Dziwne dźwięki przychodziły nieproszone, kocia natura dawała o sobie znać. Sięgnęłaś po gruby, bordowy sweter. Przeczesałaś włosy palcami, jako tako radząc sobie z tym, co wciągnięcie ubrania zrobiło z twoją czarną czupryną. Spacer to zawsze dobry pomysł, szczególnie jak ma się w planach zwiać z korków z chemii, co nie?

*

Patrzyłeś na Katię, która miała naprawdę nietęgą minę, kiedy okazało się, że „panienki” nie można nigdzie znaleźć. Normalnie taka nieodpowiedzialność pewnie by cię bardziej zirytowała, ale fakt, że płacone miałeś przelewem za miesiąc z góry nieco ostudził twoje emocje. Przynajmniej nie zmarnowałeś czasu poświęconego na dojazd... Co prawda tylko częściowo, bo oczywiście twoja ambicja szeptała ci, że będzie trzeba ten materiał przerobić na następnych zajęciach, minuty w plecy... W każdym razie, nie będziesz przecież mówił do pustego krzesła, ewentualnie tej imponującej kolekcji kolorowych długopisów, która za każdym razem nieco cię wytrącała z równowagi. Nie w negatywny sposób... Po prostu, mimowolnie zaczynałeś się zastanawiać, co kieruje osobą, która ich używa. Dlaczego dany kolor przypisany jest, na przykład, funkcji podkreślenia, albo wykaligrafowania ważnego pojęcia... Być może zbyt wiele się w tym doszukiwałeś, wydawało ci się jednak, że nie są to spontaniczne działania, kiedy patrzyłeś w notatki Adrianny. Kierował nią system, który pewnie starałbyś się rozgryźć, gdybyś nie był aż tak skupiony na tej twojej chemii.
- Panienka pewnie w ogrodzie... - więcej w tym było niepewności niż jakiejś konkretnej informacji.
Zresztą, nie do końca wiedziałeś, co tak właściwie masz zrobić z tą informacją. Szczególnie, że ogród przypominał tutaj raczej jakiś mini las, co nie nastrajało cię specjalnie pozytywnie na ewentualne przeczesywanie terenu. Poza tym, średnio to należało do twoich obowiązków, no ale gdybyś się jednak na nią natknął, istniała szansa, że może chociaż pół godziny posiedzicie nad organiczną.
- To ja poszukam – mruknąłeś jeszcze niepewniej niż Katia, wycofując się w stronę wyjścia.
Właściwie to nie miałeś jeszcze okazji przyjrzeć się nieco bliżej okolicy, zawsze docierałeś prosto do celu, a kiedy wychodziłeś, spieszyłeś się na autobus, który odjeżdżał z bardzo nieprzyjemną częstotliwością. Oczywiście, istniała opcja, że się zgubisz, albo zagryzie cię pies sąsiada... Wątpliwe było jednak to, abyś po pierwsze zamienił się w aż tak zasiedziałego miejskiego szczura, żeby nie poradzić sobie z wyjściem z czyjegoś ogrodu, a po drugie nie wierzyłeś w to, aby osiedlił się tu Baskerville*.
Było zimno. Stwierdziłeś to jak tylko przeszedłeś na tyły domu, gdzie na otwartej przestrzeni szalał wiatr. Zapiąłeś kurtkę tak wysoko, jak tylko było to możliwe, chowając prawie połowę twarzy w kołnierzu. Ręce wsunąłeś głęboko w kieszenie, kurcząc się nieco w sobie, co jednak nie wpłynęło specjalnie mocno na twój wzrost. Z każdym kolejnym krokiem mocniej odczuwałeś bezsens tej sytuacji. Praktycznie dziewczyny nie znałeś (poza jej karygodną chemiczną ignorancją), pojęcia nie miałeś gdzie w ogóle mogła pójść i po co, teren był dla ciebie kolejną zagadką, a listopad specjalnie słonecznych wieczorów nie zapewniał, nie zapominając o tym, że oświetlenie było tu żadne. Jakoś średnio podobała ci się myśl, że właśnie bawisz się w psa tropiącego, nasłuchując gdzieś jakichś kroków...

*

Niezbyt radował cię fakt, że nie wzięłaś ze sobą słuchawek. Radość ze spaceru była więc tylko połowiczna, a i nie doceniłaś zimna panującego na zewnątrz. Jednak brak kurtki był jednym z bardziej idiotycznych posunięć i docierało to do ciebie z każdym kolejnym dreszczem wywołanym podmuchem wiatru. Nie mogłaś jednak teraz wrócić do domu, po prostu nie mogłaś. Nawet jeśli każdy średnio inteligentny człowiek wskazałby na to, że bez problemu miałabyś gdzie się ukryć do czasu, w którym na pewno uniknęłabyś korków... Ale co to by była za radość z dezercji, hm? Już lepiej odmrozić sobie przysłowiowe uszy.
Gdyby jeszcze ten cały Jerzy gadał o czymś więcej niż o chemii, gdyby tak dało się z nim pożartować... Ale nie, on musiał być taki zimny i zachowawczy. Jak rasowy nauczyciel. Czasem nawet nie ratowało go to, że jest całkiem przystojny, bo przecież zgodnie z logiką amerykańskiego tasiemca dla nastolatek powinien okazać choć minimalną chęć flirtu z uczennicą.
- Ech, przegrana sprawa... - mruknęłaś pod nosem, kwitując w ten sposób te wszystkie intensywne myśli, którymi zajmowałaś sobie od czasu do czasu wieczór.

*

Teraz to już naprawdę miałeś dość. Było zimniej niż kiedykolwiek (tak, to owo magiczne zjawisko odczuwania pierwszych niskich temperatur jako zim stulecia), miałeś wrażenie, że skończy się to co najmniej katarem, a przecież nie mogłeś sobie pozwolić na wolne. Co prawda, Sofia pewnie znów przekonywałaby cię, że nic się nie stanie, jeśli któregoś miesiąca sama opłaci czynsz... Ale twoja męska duma ci na to nie pozwalała, co nie? Nie chciałeś też później, odwiedzając mamę, musieć kłamać iż świetnie sobie radzisz, aby jej nie martwić. Czasem tak robiłeś, jasne... Nie było to jednak najlepsze uczucie. Nie pracowało na szacunek do samego siebie.
- W cholerę z tym! - powiedziałeś to nieco za głośno jak na pomruk, gwałtownie skręcając w stronę domu.
Dziewczyna chciała zabalować, to zabalowała. Naprawdę, to nie twoja odpowiedzialność, żeby łazić po jakimś parko-lesie w poszukiwaniu zagubionej gęsi. Jedno było pewne, dowalisz jej taką porcję zadań, że...
- Bu! - krótki, nieco piskliwy dźwięk jak na jego straszącą funkcję.
Minę musiałeś mieć bezcenną, szczególnie że nie na samym dźwięku się skończyło. Dostać garścią zeschłych liści prosto w twarz? Zdecydowanie nie najlepsze odczucie... Właściwie to już nie pamiętałeś, kiedy ostatnio ktoś sobie na coś takiego pozwolił w twoim towarzystwie. Musiało to być jeszcze „za dzieciaka”, kiedy spędzałeś większość czasu z siostrami.
Dość niemrawo strzepnąłeś z włosów pojedynczy liść, który się na nich ostał. Spojrzenie miałeś teraz takie, że można było cię przyrównać do wybudzonego ze snu niedźwiedzia.
- Będzie dyscyplina? - czy nikt nigdy nie powiedział tej czarnowłosej licealistce w za dużym bordowym swetrze, że jest zdecydowanie zbyt zadziorna?
Musiałbyś być ślepy, aby nie zauważyć, że cię prowokuje. Miało to jednak inny charakter niż wtedy, gdy jeszcze dość chętnie dawałeś korki nastoletnim dziewczynom. Nie uważałeś się absolutnie za jakiegoś łamacza serc, ale po jakimś czasie dałeś sobie spokój z lekcjami udzielanymi dziewczynom, bo za dużo kosztowało odpieranie kiepskiej jakości amorów. Miałeś zresztą wrażenie, że nie ważne było to jak wyglądasz, ale sam fakt, że jesteś doktorantem, co czyni cię materiałem na typowo romansowe opowiastki rozchichotanej dzieciarni przy tanim winie.
- Często urządzasz sobie takie wycieczki? - zignorowałeś jej zaczepki, pytając w zasadzie czysto retorycznie.
W sumie, skoro już się znalazła, to chyba znaczyło, że można ruszyć się w miejsce, które jest cieplejsze?
- Zimnyś jak ten wieczór, panie Nawrocki – miała tupet, chyba dopiero teraz to do ciebie docierało.
Być może okoliczności ją ośmieliły. Ciemno, brak kompromitujących wzorów do ogarnięcia, była na sobie znanym terenie... Nie minęły właściwie nawet trzy minuty, a ona podjęła już kolejną próbę sprowokowania cię, nie da się ukryć. Być może istniała możliwość, że nawet cię to nieco bawiło. Lubiłeś swój profesjonalizm, nie rodził problemów, ewentualnie poza takim, że bywałeś podsumowywany jako nudziarz albo fanatyk. Przyjaźnienie się z uczniami nie wydawało ci się czymś, co miałoby jakoś znacząco pomóc w przekazaniu im tych treści, których wymagali opłacający korki rodzice. Przynajmniej twoje zajęcia były efektywne, na tym ci zresztą zależało, na fakcie, że po jakimś czasie nawet największy wróg chemii ogarniał ją chociaż na dostateczny z plusem. A najczęściej bywało lepiej.
Przeszliście kolejne metry, kierując się w stronę domu. Cisza ci odpowiadała, nie można było jednak powiedzieć tego samego o twojej towarzyszce, która wyraźnie zaczęła się nudzić. Albo kopała bogom ducha winne liście, albo nie wiadomo po co kręciła jakieś pojedyncze piruety... Jakby zwykłe stawianie kroków było dla niej zbyt dużym wyzwaniem. Parokrotnie miałeś też wrażenie, że znów chce rzucić jakimś błyskotliwym tekstem, w końcu jednak chyba się poddała.
Spojrzałeś na zegarek. Nie było sensu zaczynać korków, pewnie nawet nie zdążyłaby porozkładać tych swoich kolorowych długopisów...
Wyciągnąłeś ręce z kieszeni, twój wcześniejszy brak manier zdecydowanie tłumaczyło zimno. Rozejrzałeś się jeszcze, kiedy wyszliście spomiędzy drzew. Ktoś się tu solidnie napracował, usypując wielkie stogi z liści, które zaczęły się jednak nieco poddawać działaniom wiatru. Dziewczyna szła obok ciebie z raczej zniechęconą miną, być może była markotna z zimna, być może niezadowolona z tego, że znów jej zaczepki pozostały bez odpowiedzi...
Dużo więc byś dał, aby zobaczyć jej minę, kiedy wylądowała w jednym z liściastych kopców. Wystarczył moment, była przecież o wiele niższa i drobna, a i kompletnie się nie spodziewała tego, że podniesiesz ją jak lalkę i wpakujesz między liście. Nie odwróciłeś się jednak, a w twoim tonie nie dało się usłyszeć tego półuśmiechu, na który sobie pozwoliłeś:
- W przyszłym tygodniu posiedzimy dłużej – zaznaczyłeś, kierując się w stronę bramy.


*http://pl.wikipedia.org/wiki/Pies_Baskerville%27%C3%B3w

28.09.2013

07. Wyzwania.

Właściwie to po cholerę nosiłeś ze sobą ten zegarek? Najprościej byłoby chyba oddać go właścicielce, ale chyba wtedy musiałbyś się tłumaczyć z tego, dlaczego tak długo znajdował się w Twoim posiadaniu, minęło już przecież kilka ładnych tygodni odkąd wrzuciłeś go do bocznej kieszeni swojej torby. A potem wędrował razem z Tobą w dżinsach, czy to na kolejne treningi czy też do pracy... Miałeś świadomość tego, że im dłużej go sobie przywłaszczasz, tym trudniej będzie to wytłumaczyć. Pozostała więc chyba tylko opcja podrzucenia go do torebki dziewczyny, która musiałaby jakoś uwierzyć w fakt, że tak długo siedział tam sobie bezpiecznie. Była jednak ostatnio tak bardzo rozkojarzona i jednocześnie dryfująca myślami gdzieś, gdzie absolutnie nikt nie miał dostępu, iż to rozwiązanie naprawdę mogło się powieść.
Zresztą, sam chyba ostatnio nieco ześwirowałeś. Zawsze taki skupiony na tańcu, na technicznej perfekcji, podążający zgodnie z planem, wykreślający w kalendarzu każdy kolejny dzień o tej samej wieczornej porze, tym samym czarnym mazakiem. A teraz? Od chwili, w której widziałeś ją w klubie, zacząłeś zdecydowanie zbyt wiele uwagi poświęcać drugiemu człowiekowi. Wkurzało cię to. I to bardzo. Miałeś przecież tyle do zrobienia, dokładne plany. Nie mogłeś sobie pozwolić na opóźnienia powodowane jakąś tam drobną sylwetką, która regularnie bywała zdecydowanie za blisko twojego ciała. Inna sprawa, że jak do tej pory nie odczuwałeś tego w żaden sposób. Ot, przecież na tym polegał taniec w duecie, na radzeniu sobie z drugim ciałem i twoim zdaniem, jednoczesnym ignorowaniu jego ciepła, miękkości, faktury skóry...
Spodobała ci się faktura jej skóry, czyż nie? Dopiero teraz zwróciłeś na to uwagę. Nie była, po prostu, delikatna. Wcześniej kiedy jej dotykałeś, podnosiłeś ją, przyciągałeś do siebie, po prostu mocno chwytałeś nawet nie zwracając uwagi na to, ile siniaków z tego powstanie. Teraz bywały momenty, że nie mogłeś przestać myśleć o tym delikatnym meszku na jej skórze, który stawał się zauważalny wtedy, kiedy jej ramiona pokrywała gęsia skórka.
- Kurwa mać... - mruknąłeś pod nosem, co nie było do ciebie podobne.
Owszem, kiedy już się wypowiadałeś, zwracałeś do kogoś, byłeś raczej szorstki, czasem najzwyczajniej nieprzyjemny... ale żeby na głos wyrażać własne frustracje? Irytujący był jednak fakt, że coś, nad czym nie panowałeś, zaczęło ci zaprzątać myśli. Nawet jeśli traktowałeś to raczej jako typowo przedmiotową ciekawość nową zabawką niż jakieś głębsze dygresje. Jej reakcje (czy też ich aktualny brak) cię fascynowały, chyba nawet do tego stopnia, że powoli zaczęły cię intrygować możliwości prowokowania jej, sprawdzania wrażliwości na bodźce...
- Zaskoczcie mnie dziś czymś, błagam – dotarł do ciebie dramatyczny głos trenera. - Moglibyście chociaż spróbować pokazać, że wam zależy... Ja tu mam uczyć, tak? Przekazywać coś, dawać możliwości... Ale cholera, z trupami byłoby łatwiej – teatralnie wywrócił oczami.
Bez słowa złapałeś swoją partnerkę za rękę, wyciągając ją na środek sali. Byłeś chyba nawet nieco bardziej brutalny niż zwykle, jednocześnie poświęcając jej o wiele dokładniejsze spojrzenie. Nie zaskoczyłoby mnie to, gdybyś nawet stwierdził, że zaczęła cię denerwować ta jej apatia. W końcu tańczyła tutaj z tobą. Powinna całą sobą przebywać w tej sali, jeśli ty miałeś się rozwijać i tworzyć coś na parkiecie. Inaczej równie dobrze mogłeś dostać jakąś klientkę z prosektorium, jak to zauważył sam trener.
- Nie, nie, nie... - mruczał pod nosem mężczyzna, patrząc na waszą dwójkę. - Ja się tu wykrwawiam nad wami, rozumiecie? Okrutnie wykrwawiam, robię co mogę... Mam was na przymusową randkę wysłać, czy jak? - oparł się nieco ostentacyjnie o barre. - Czuję, że się powtarzam... Od tygodni, jeśli nie już miesięcy... Jak można być tak niesamowitym solo i jednocześnie tak spieprzać sprawę w duecie?
Pytanie było czysto retoryczne, zresztą żadne z was pewnie nie miałoby ochoty na nie odpowiadać. Ty dobrze wiedziałeś, że jakiekolwiek bunty w najlepszym przypadku skończyć się mogą degradacją, w najgorszym nawet pożegnaniem z zespołem... Ona... Cóż, miałeś wrażenie, że więcej do powiedzenia miałaby rzodkiewka albo inne warzywo, bo o stosowanie taktyki „na przeczekanie” raczej jej nie podejrzewałeś.
Trener machnął ręką, co najprawdopodobniej oznaczało kolejną, wymuszoną już przerwę. Mrucząc coś pod nosem wycofał się po swoją torbę, wyciągnął z niej komórkę i poświęcił jej dłuższą chwilę.
- Zmiana planów – rzucił, zanim pierwsze osoby zdążyły wyjść z sali. - Na dziś skończymy, bo mam coś do załatwienia... I zobaczymy się dopiero za tydzień. Chciałbym jednak, żebyście przyszli wszyscy w szczycie formy. Zlitujcie się, po prostu i nie kastrujcie mnie tutaj jak banda pierwszoroczniaków z baletówki, co? - mistrz melodramatu, to mu trzeba było oddać.
- Zostajesz – rzuciłeś władczo, kiedy twoja partnerka machinalnie skierowała się w stronę ławki po swoje rzeczy.
Nie interesowało cię teraz zupełnie czy mogłaby mieć inne plany na ten dodatkowy czas, czy spieszyła się gdzieś po zajęciach, albo po prostu miała zwyczajnie dość oglądania ciebie i całej reszty zespołu.
- Tak, zostajesz – powtórzyłeś, kiedy spojrzała na ciebie tak, jakbyś wyrwał ją z głębokiego snu co najmniej wiadrem zimnej wody. - Tak się składa, że nie zamierzam dalej znosić tego syfu, wiesz? Mówiłem ci już wcześniej, że ja tu zamierzam tańczyć, a nie przerzucać worek z ziemniakami – obserwowałeś ją dokładnie w poszukiwaniu choćby najmniejszej reakcji na twoje słowa.
W jej twarzy natomiast nic nie drgnęło, nic się nie zmieniło. Po prostu, zaniechała zebrania swoich rzeczy, wyprostowała się i jak gdyby nigdy nic wróciła do ciebie na parkiet. Zirytowało cię to lekko, miałeś już dość tego braku reakcji, bo przecież jednocześnie parokrotnie widziałeś ją w klubie, gdzie zdawała ci się totalnie inną osobą. Wreszcie zupełnie oswojoną z ruchem. Nawet dla ciebie taniec wtedy nabierał jakiegoś dziwacznego znaczenia, którego nie umiałeś sprecyzować, choć zazwyczaj podchodziłeś do tego jak do ciężkiej pracy.
- Bliżej – stwierdziłeś, nic jednak nie robiąc w kierunku ponaglenia jej.
Patrzyłeś teraz na nią w ten cholernie buntowniczy i odważny sposób, na który poleciałaby co druga tancerka z zespołu. Na niej jednak zupełnie nie robiło to wrażenia. Zacząłeś już chyba nawet podejrzewać, że musi być totalnie aseksualną osobą, bo nie byłeś sobie w stanie wyobrazić jej w sytuacji naznaczonej jakimkolwiek erotycznym napięciem. Nie, żeby dla ciebie miało to jakiekolwiek znaczenie. Seks był... Zresztą, po co zastanawiać się nad zjawiskiem cokolwiek przereklamowanym. Wszędzie tego pełno, wszystko tym sprzedają... Niby więc jak dobudować do tego jakąkolwiek ideologię?
Czułeś jej oddech na swoim policzku. Czułeś jej żebra pod swoimi palcami... Była taka, kieszonkowa? Nawet jak na tancerkę robiła wrażenie słabej. A przecież taniec wymagał siły, to nie były jakieś zwiewne pląsy, elfie podskoki. Miałeś wrażenie, że jej obojętność mogłaby generować w tobie pokłady dziwnej agresji... i chyba cię to odrobinę przestraszyło.
Piruet, podniesienie, cierpliwa asysta przy jej drobnych i – musiałeś to przyznać – perfekcyjnych krokach. Była niezła. Była naprawdę dobra, kiedy tylko pozwalałeś jej odsunąć się od siebie, jakby twój dotyk w jakiś sposób ją osłabiał, zmieniał w przeciętną tancerkę robiącą za tło dla głównego bohatera. Przyszła ci do głowy myśl, że pewnie byłoby z nią łatwiej, gdybyście mieli do ogrania jakąś klasyczną fabułę. Ale tutaj nie było tak prosto, muzyka czasem bardziej przeszkadzała niż w naturalny sposób sterowała ciałem...

*

Tak, czasem miałaś wrażenie, że walczysz z dźwiękami. Nie dość, że partnerowanie przypominało jakąś przepychankę, to jeszcze melodia nie stanowiła tej ostoi, w którą w balecie klasycznym można się było, po prostu, wsłuchać.
Gdybyś tylko nie była tak pochłonięta walką z myślami i wspomnieniami, zapewne wyraźnie odczuwałabyś fizyczny ból, który sprowadziła na ciebie ta dodatkowa próba. Zapewne zrobiłabyś coś, aby przestać wreszcie być takim workiem treningowym, no i nie musiałabyś wieczorem pod prysznicem zliczać tych wszystkich siniaków.
Znów mocniej oparł dłonie na twojej talii... Nie podobało ci się to, powoli docierała do ciebie świadomość tego wrażenia. Zaczynałaś wreszcie dopuszczać do siebie to wrażenie, iż miota tobą jak rzeczą, jakbyś była tylko potrzebnym mu do sukcesu rekwizytem (albo przeszkodą). Dziwne, ale nie miałaś jednak ani trochę siły, aby cokolwiek z tym zrobić. Ot, zniesiesz przecież jeszcze kilka minut i zaraz będziesz mogła zebrać się do domu, gdzie wypijesz herbatę i spróbujesz zasnąć...
- Wystarczy – rzuciłaś przez ramię w trakcie jednego z piruetów, on jednak nie zareagował.
Kontynuując układ przyciągnął cię mocno do siebie, objął wręcz agresywnie, wychylając cię w tył tak nisko, że musnęłaś włosami parkiet. Skorzystałaś z pierwszej lepszej okazji, odsuwając się od niego. Nie umiałaś tego wytłumaczyć, ale chociaż do tej pory to wszystko było ci wyjątkowo obojętne, teraz poczułaś się dość nieswojo.
- Powiedziałam, kończymy – twój głos zabrzmiał donośniej, ale jednak z jakąś nutą niepewności...

*

Wychwyciłeś tę nutę i sprawiła ci ona jakąś dziwną satysfakcję. Wreszcie reakcja, wreszcie dowód na to, że ten chudzielec żyje, ma emocje. Nakręcało cię to w jakiś sposób, lubiłeś konfrontować się z ludźmi... A szczególnie, kiedy wygrywałeś.
- Znowu się zmywasz. A poziom nadal prezentujemy tragiczny – stwierdziłeś, podążając za nią tych kilka kroków. - Myślisz, że chcę z siebie zrobić po raz kolejny błazna za tydzień? - być może nieco przesadzałeś z tym agresywnym tonem.
Trzeba przyznać, że zazwyczaj trzymałeś emocje na wodzy. Jasne, że potrafiłeś – kolokwialnie rzecz ujmując – dokopać, ale tym razem było coś nieobliczalnego w twoim postępowaniu. Uruchomiła coś w tobie, włączyła coś, o istnieniu czego chyba jak do tej pory nie miałeś pojęcia. Patrzyłeś na nią, kiedy zabierała swoje rzeczy. Patrzyłeś jak wrzucała do torby ręcznik, butelkę, jak nerwowo poprawiała włosy. Wyprostowała się, ale ty nie zamierzałeś jeszcze pozwolić jej wyjść. Sam nie wiesz, co cię pchało do kontynuowania tego całego eksperymentu, sprawdzania jej reakcji, wystawiania na kolejne silne bodźce.
Złapałeś ją za nadgarstek, tym samym uniemożliwiając skierowanie się do wyjścia. Odwróciła się i popatrzyła na ciebie, po prostu, zdumiona. Bo przecież o co ci w ogóle mogło chodzić? I tak została tutaj z tobą, ćwiczyła, nawet dała sobą poniewierać... a ty nadal czegoś od niej chciałeś.
Przysunąłeś się o krok, zazwyczaj bywałeś tak blisko niej tylko wtedy, kiedy tańczyliście. Nieco cię zirytowało to, że okazała pewnego rodzaju niezadowolenie. Nagle wolałeś, aby pozostała tak obojętna jak jeszcze była pół godziny temu. Sam nie wiesz, czego tak naprawdę chcesz, co nie? Przecież o reakcje ci chodziło... A może chciałeś konkretnych reakcji?
Zmieniłeś taktykę. Przesunąłeś kciukiem powoli i zupełnie delikatnie po jej skórze, nie puszczając jej nadgarstka. Schyliłeś się w kierunku swojej torby, cały czas trzymając rękę dziewczyny. Wyprostowałeś się i ze stoickim spokojem, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, założyłeś jej zegarek, który tak długo przy sobie nosiłeś.
- Jutro. O siedemnastej – postukałeś w powierzchnię zegarka, patrząc prosto w te zdumione zielone oczy.

*

Wyszłaś. Po prostu, wyszłaś.

27.09.2013

06. Melancholie.

Nie byłaś teraz sobą, a przynajmniej nie tą wersją, którą lubiłaś i nad którą tak skrzętnie pracowałaś przez ostatnie dwa lata. Owszem, pozwalałaś sobie na chwile melancholii i wspomnień, ale to, co aktualnie zaczęło się z Tobą dziać, naprawdę nie było dobrym stanem. Być może dla postronnego obserwatora wydałoby się to wyolbrzymieniem, ale te piętrzące się w zlewie kubki po herbacie wyraźnie stanowiły o tym, że balansujesz na skraju utraty równowagi. Mechaniczne uczęszczanie na treningi, spisywanie postępów uczennic, zakupy, szybkie posiłki, sen... Relacje międzyludzkie ograniczone niemal do zera. Ograniczone do fizycznego kontaktu z Dorianem, którego uwagami przestałaś się ostatnio przejmować choćby w najmniejszym stopniu. Ot, wykonywałaś co do ciebie należy, słuchałaś uwag trenera, starałaś się je wprowadzać na parkiet. Jednak bez głębszej refleksji. Każdy nerw w Twoim ciele był napięty, ale z zupełnie innego powodu. Szczególnie kiedy szłaś ulicami miasta, starając się nie rozglądać zbyt nerwowo. Przecież to absurd brać pod uwagę, że natkniesz się tu na kogoś znajomego. Spore miasto, oddalone o wiele kilometrów od miejsc, w których poznałaś tych kilka osób mających wpływ na Twoje dojrzewanie. Ale irracjonalny lęk pozostawał, bo zwyczajnie nie byłaś gotowa na to, aby mierzyć się z kwestiami, które zepchnęłaś w kierunku przeszłości.
Sięgnęłaś po butelkę z wodą, nie patrząc na resztę tancerzy, którzy jak zwykle przeciągali wyjście z sali treningowej w ten charakterystyczny sposób. Relacje towarzyskie, pogaduszki, flirty...
- Dzieciak z ciebie – nie w pierwszej chwili zorientowałaś się, że słowa skierowane są w twoją stronę.
Dopiero kiedy czyjaś dłoń bezpardonowo chwyciła cię pod brodę, ocierając z niej kilka uronionych kropli wody, zareagowałaś zszokowanym spojrzeniem i wycofaniem się o krok.
- Spokojnie... - Dorian mruknął w jakiś taki dziwacznie speszony sposób, zaraz zajmując ręce swoim ręcznikiem i dość energicznie wycierając twarz.
Bystry obserwator zauważyłby jednak, że dość szybko wrócił wzrokiem do twojej osoby, przyglądając ci się bacznie. Byłaś zresztą tak pochłonięta całym tym lękiem przed przeszłością, że nie miałaś szans zorientować się, iż od kilku zajęć znajdujesz się pod dokładną obserwacją partnera. Jasne, że on sam przypominał na sali raczej skupionego na tańcu robota niż życzliwego i troskliwego kumpla... No i właśnie może dlatego zaobserwował tę zmianę, która w tobie zaszła. Bo paradoksalnie fakt, że przestałaś w jakikolwiek sposób reagować na często zbyt mocny dotyk chyba zwrócił jego uwagę. Nie posądzałabym go od razu o troskę, ale... 
Nic już nie dodał, zajęty ogarnianiem własnych rzeczy. Pora była późna, tym razem trener zasugerował (znaczy, nakazał) dodatkowe spotkanie, toteż właściwie pozostało jedynie wrócić do domu i położyć się spać. Szczególnie jeśli prowadziło się tak aktywny tryb rozrywkowego życia jak ty.
Wyszłaś nawet bez tego krótkiego „cześć”, które zawsze rzucasz grzecznie przez ramię. Jakby ktoś cię gonił, bo i pasek od torby wpijał ci się nieprzyjemnie w skórę, ale nic z tym nie zrobiłaś. Nie zareagowałaś nawet wtedy, kiedy w ślad za tobą podążyło szybkie „zostawiłaś...”. Zdążyłaś już zniknąć za drzwiami, a twój zegarek na cienkim rzemyku wylądował w bocznej kieszeni torby kogoś innego.

*

Przychodziłaś tutaj po to, czego ludzie zazwyczaj szukają w miejscach odludnych i cichych. Ty jednak wolałaś ten gwar, anonimowość twarzy skupionych na kolorowych drinkach, zatarcie rysów powodowane pulsującym i przyćmionym światłem. No i dźwięk, który dosłownie wyczuwało się w ciele każdą drobną wibracją. Jeszcze dwa, trzy lata temu absolutnie nikt nie spodziewałby się zastać cię w takim miejscu. Byłaś przecież tą filigranową istotą w kwiecistych sukienkach, która rumieniła się pod wpływem subtelnego dotyku obcej dłoni na twoich smukłych palcach. Tutaj zaś twoje ciało znajdowało się niebezpiecznie blisko innych, często ocierając się o nie – może i nie celowo, może i nieświadomie, ale jednak bywając w kontakcie, który jeszcze „chwilę” temu przyprawiłby cię o lękliwe drżenie.
Teraz jednak znaczenie miał fakt, że mogłaś, po prostu, przymknąć oczy i oddać się muzyce. Tutaj niemyślenie przychodziło o wiele łatwiej. Właściwie to miałaś wrażenie, że wraz z wejściem, przekroczeniem progu i tą drobną pieczątką, która zdobiła przez kilka następnych godzin twój nadgarstek, wyłączasz wszystko to, co zaprzątało ci głowę w ciągu dnia. Nie zawierałaś tu żadnych znajomości, unikałaś ludzi na tyle, na ile mogłaś, zwyczajnie nie odpowiadając na ich próby zaznajomienia się z tobą, z twoim ciałem. Byłaś tu tylko dla siebie. Z każdą kolejną nutą, każdą kolejną piosenką pozwalając na to, żeby to zmęczenie fizyczne dyktowało warunki postępowania, a nie pragnienia i lęki. Nie potrzebowałaś żadnych używek, tylko te dźwięki wprowadzające ciało w trans. Było w tym coś pierwotnego, czytałaś zresztą kiedyś sporo na ten temat. O pewnym rytuale, które polegał na tym, iż w pewien sposób skażona osoba wyrażała swoją chorobę tańcem, leczyła się nim pokonując naturalne bariery związane ze zwykłym funkcjonowaniem organizmu. Wtedy cię to zafascynowało, ponieważ było czymś zupełnie odmiennym od tych romantycznych treści, których pełne były cytaty na temat baletu. Tutaj nie wyrażałaś siebie, tutaj po prostu się oczyszczałaś.

*

Zaczynało cię już męczyć to, że to stado jednakowo wyglądających lasek cały czas kręci się wokół ciebie, robiąc sztuczny tłok przy barze. Żeby chociaż coś zamawiały, albo nie polowały specjalnie na ciebie tylko podeszły też do twojej znajomej po fachu, która uwijała się w tej pracy równie dobrze. Chyba ostatnio odzwyczaiłeś się, po prostu, od przebywania w pracy w dni, w które odbywały się największe spędy małolat i pijących na umór studentów. Wolałeś jednak wpadać tutaj w środku tygodnia, choć wtedy zarabiałeś nieco mniej, a przecież nie pogardzałeś możliwością dorobienia. Ponadto było to całkiem niezła fucha jeśli się cierpiało na bezsenność, a jednocześnie chciało mieć warunki na niemyślenie. Nalewałeś więc drink za drinkiem, ignorując te idiotki, które pewnie szeptały między sobą, co zrobiłyby z twoimi rudymi loczkami i jak szybko zdążyłyby zedrzeć z ciebie koszulkę. Amatorki... O podrywaniu wiedziały tyle, ile ty na temat fizyki kwantowej, mogły co najwyżej liczyć na to, że same zostaną wyrwane. Numerek za drinka. Ciągle cię dziwiło, że ktoś może dać się przelecieć za trochę kolorowej substancji wprawiającej w dobry nastrój na ledwie chwilę. A może chodziło o coś więcej? O tę chwilę uwagi? Namiastkę emocji? Nie... takie rozważania zdecydowanie nie były dla ciebie.
Kolejny sprzedany drink. Godzina bliższa już poranka, powolne ogarnianie baru i raczej odprowadzanie klientów wzrokiem do drzwi niż liczenie na to, że jeszcze wpadnie jakaś kasa. Lubiłeś, zresztą, moment w którym mogłeś zawiesić wzrok na parkiecie. Połowa pląsała niczym gibony na haju, ktoś tam spazmatycznie podrygiwał próbując ruchów z kolejnego kiepskiego tanecznego filmu... Sporo ocierania i badania migdałków... Jakieś zdesperowane wijące się panny... I...
- O żesz, cholera... - mruknąłeś pod nosem.
Oparłeś dłonie na barze, przyglądając się uważniej figurce, która z jednej strony wtapiała się w parkietowy tłum, a z drugiej od niego odcinała. Tak, nie mogłeś się mylić. Znałeś przecież ten specyficzny rodzaj ruchu, niejednokrotnie starałeś się mieć na niego wpływ, z czego wychodziły różne rzeczy. Znałeś też te włosy, które każdego normalnego człowieka doprowadzałyby do szału, dla właścicielki zdawały się jednak być zupełnie naturalnym elementem, nawet jeśli przesłaniały oczy, przyklejały się do czoła. Nic ci jednak nie mówił wyraz tej drobnej i bladej twarzy. Nawet jeśli ostrość widzenia pozostawiała wiele do życzenia, to ta nieobecność malująca się u dziewczyny, to swego rodzaju rozluźnienie, było ci obce. Zafascynowało cię to z czysto technicznego punktu widzenia, głównie dlatego, że wydało ci się zjawiskiem idealnie pożądanym w tańcu, którego jednak ty nie umiałeś sprowadzić, partnerując jej kilka razy w tygodniu. Poczułeś wyzwanie, co nie? Jeszcze silniejsze niż zwykle.
Wsunąłeś dłonie do kieszeni spodni. Twoje palce natrafiły na coś drobnego, chłodnego. Obecność przedmiotu wywołała lekką konsternację, jednak już chwilę później znów musiałeś zająć się osobnikiem chcącym nieco ubarwić swój wieczór kolejnym drinkiem. W międzyczasie przypałętał się drugi, ciasno prowadząc przy sobie umalowaną panienkę. Kiedy więc ponownie mogłeś skierować wzrok na parkiet, właścicielki drobnego przedmiotu już tam nie było.