21.10.2013

11. Oswajanie.

Kiedy przynosisz do domu nowe kocię, bardzo dobrze wiesz, że większość z nich nie od razu będzie chętna przytulańcom i wieczornemu leniwemu wygłaskiwaniu. Nowe kocię nie jest stworzeniem, które ty przygarniasz, to ono pozwala się przygarniać tobie, zezwala na bliskość, którą bardzo umiejętnie dawkuje, nie pozwalając ci zapomnieć o tym, że nigdy tak naprawdę nie będzie do ciebie należało, bo nawet jeśli to ty je porzucisz, ono odejdzie z podniesionym dumnie łebkiem, radząc sobie na ulicy w pojedynkę tak, jak radziło sobie wcześniej. Obudzi tę nieufność, którą darzy każdego napotkanego człowieka, a już szczególnie tego, który okaże zainteresowanie. Czasem będzie wręcz agresywne, odstraszając innych. Czasem zaryzykuje szybciej niż poprzednim razem, choć nie będzie w tym tego głębokiego przywiązania. Zaryzykuje dla zwykłego zaspokojenia potrzeb.
Wiedziałeś bardzo dobrze, że czas gra tu najistotniejszą rolę. I dystans, ta cierpliwa umiejętność poszanowania czyichś granic, poskromienie tej perwersyjnej chęci wkroczenia w czyjś świat z wielkim hukiem, uczynienie tego świata sceną dla twojej głównej roli. Ba, monologu... Te ostatnie bywają jednak męczące, prawda? I nie dają tego, co może zapewnić ten prawdziwy dialog. W jakiś sposób byłeś totalnym egoistą, zdawałeś sobie z tego sprawę. W jakiś sposób czułeś się odpowiedzialny za każde przyzwolenie na powrót, które otrzymałeś. Może nie chodziło o wymuszenie, ale miałeś dość czasu i okazji ku temu, aby uświadomić sobie, iż wszelkie decyzje dotyczące twojej osoby, nie były podejmowane przez nią racjonalnie. Chyba byłeś całkiem niezłym manipulatorem, nawet jeśli wcale ale to wcale nie miałeś takiego zamiaru. Ileż to jednak razy zdarzyło ci się szlochać, chowając twarz w jej włosach, żegnając się, bo „przecież tak trzeba”, „bo przecież musisz jechać, ale wrócisz... wrócisz... na pewno...” Pytanie tylko, kiedy? Czy kiedykolwiek dostarczyłeś na nie odpowiedzi? Pytanie mocno retoryczne, zawsze przecież zjawiałeś się znienacka... Stawałeś przed nią, patrzyłeś w te duże zielone oczy, ośmielałeś się odgarniać te rude kosmyki, które opadały jej na twarz... Jakbyś nigdy nie brał pod uwagę tego, że mogła „ułożyć sobie życie” tam w San Francisco w sposób, który nie przewidywałby twojego powrotu.
Ale teraz było inaczej, czyż nie? Kiedy wszedłeś na salę treningową, nie przeżyłeś szoku. Nie uderzyło w ciebie zdziwienie, kiedy tylko twój wzrok w grupie tancerzy wypatrzył właśnie ją – stała przy barre, rozciągała się z tym skupionym wyrazem twarzy, każdy ruch wykonywała tak dokładnie jakby miał ją oceniać najwyższej rangi specjalista. Nie uśmiechnąłeś się, chociaż miałeś na to sporą ochotę. Od razu przypominał ci się tamten moment, który poprzedzał wasz pierwszy wspólny taniec – kiedy zatrzymałeś się w progu, by móc popatrzeć na nią i choć widziałeś wtedy, że ma za sobą przerwę, że jej ruchy są nieco zbyt nieśmiałe przez brak regularnie przeprowadzanych profesjonalnych treningów, to w tamtym momencie jedyne, czego chciałeś, to już z nią zatańczyć. Teraz, natychmiast. I niepojęte, ale ty – który zawsze chciał błyszczeć na parkiecie – pełniłeś wtedy rolę partnera idealnego, niemal przez cały czas jej asystując, choć zależało ci przecież na tym, aby móc się wykazać, wzbudzić w niej podziw i ten rodzaj zachwytu, kiedy to ty patrzyłeś na nią.
Słuchałeś przełożonego, który należał do ludzi dość mocno egzaltowanych. Norma w tej branży, ostatnio również współpracowałeś z kimś łudząco podobnym do tego człowieka, jednak nie działało to na ciebie ani jak kwestia odstraszająca, ani jak coś, co mogłoby cię zachęcić do przyjęcia danej oferty. Dodatkowo to miasto... szybko zacząłeś je lubić, szybko odnalazłeś się tutaj, pewnie poruszając się ulicami. Miałeś czas i możliwości na to, aby poznać je z każdej możliwej strony, aby dać mu się zauroczyć. Przez zbyt długi czas zamykałeś się w swoim perfekcyjnym hermetycznym świecie, który kręcił się wokół tańca i kilku innych kwestii, do których nie zamierzałeś teraz wracać. Właściwie to kiedy tak szedłeś chodnikiem, elegancko wymijając przechodniów, niosąc papierową torebkę z ulubionej cukierni, przeszłość wydawała się czymś idealnie domkniętym. I do tego wyciszonym, głęboko śniącym snem zdrowym, który nie mógł pozwolić na to, aby któreś z demonów wybudziły się i znów weszły w twoją codzienność. Nie. Teraz zaczynałeś dzień od kawy przyprawionej cynamonem, od tych obłędnych kanapek, których trudno było sobie odmówić, kiedy tylko z samego rana zbiegałeś po schodach (bo winda jest taka ograniczająca) opuszczając wynajęte mieszkanie w jednym z wysokich, oszklonych budynków.
Szybko polubiłeś metro, choć bywało, że przyprawiało cię o typowo fizyczne mdłości. Mogłeś jednak bezkarnie przyglądać się ludziom, którzy pochłonięci bywali absolutnie wszystkim poza nawiązaniem kontaktu z drugą osobą. I nawet nie próbuj kłamać, ale fakt, że kiedyś i rudowłosa mignęła ci w metrze miał wpływ na poziom sympatii, który odczuwałeś do tego – nieidealnego przecież – sposobu komunikacji.
Jednak mimo tego, że byłeś silnie skupiony na własnym rozwoju, czy to zawodowym czy też po prostu takim codziennym, związanym z doświadczaniem świata, to twoje myśli nieubłaganie często wędrowały w stronę Sofii. Były pełne pytań, niedomówień, zastanowień... Począwszy od tego, jak minęły jej ostatnie lata, a zakończywszy na tak podstawowych jak to, kim teraz była. Nie mogłeś się pozbyć nawyku myślenia o niej jak o tej eterycznej szesnastolatce w delikatnej sukience, którą wtedy zaprosiłeś na kawę. Dobrze pamiętałeś jak czekała na ciebie nienagannie wyprostowana, co zdało ci się w pierwszej chwili wręcz nienaturalne. Dość szybko – mimo tego, że zawsze byłeś pochłonięty sobą – zacząłeś uczyć się jej lęków, dziwactw, nawyków... Nawet jeśli wasza relacja ograniczyła się do dosłownie paru wspólnych kaw, kilku dramatycznych pożegnań, jednego wyjazdu, który nawet na dobre się nie rozpoczął, a już musiał zakończyć... I chociaż ten ostatni zdecydowanie nie należał do udanych, to uśmiechałeś się na myśl o nim. To było totalne szaleństwo... Nie tylko pomysł, ale i fakt, że ona tak po prostu, z godziny na godzinę, zgodziła się wziąć torbę i nawet nie znając miejsca, w które mieliście się wybrać, wsiadła z tobą w pierwszy pociąg, który podjechał na stację. Wszystko naznaczone było tym ambiwalentnie krępującym napięciem, które wyrosło między wami podczas – jak wtedy myślałeś – najdłuższego okresu niewidzenia. Naprzeciwko was siedziała starsza kobieta pachnąca wyjątkowo złymi perfumami, z małym jazgotliwym psiakiem. Może to i dobrze? Nie potrafiłeś przecież puścić dłoni rudowłosej nawet na tę chwilę, kiedy należało się zająć bagażami, może więc i dobrze, że nie mieliście przestrzeni tylko dla siebie. Czasem chyba miewałeś skłonności do osaczania.
W każdym razie, teraz usilnie starałeś sobie przypominać, że Sofia, którą pamiętasz, to niekoniecznie ta sama dziewczyna, z którą przyjdzie ci teraz pracować. Nadal – dla ciebie – była, po prostu, eterycznie piękna. Nadal miałeś ochotę na to, aby zwyczajnie siedzieć tuż obok i bawić się jej włosami. Nadal patrzyła w ten przenikliwy sposób, choć jej oczy zdały ci się jeszcze dojrzalsze, odrobinę surowsze, jakby pozbyły się tej dziecięcej naiwności i lekkiego przestrachu, który pamiętałeś, gdy na samym początku ledwie spoglądała na ciebie ukradkiem, oswajając się z nową sytuacją i pewnie mnóstwem emocji, której jej fundowałeś. Siłą rzeczy, przyglądałeś się jej, kiedy tylko tańczyła w sali treningowej w jednym z miejsc znajdujących się bliżej ciebie. Starałeś się, owszem, wszystkim poświęcać uwagę, skupiać się na choreografii, uczyć się (bo po to przecież tu przejechałeś)... Nie mogłeś się jednak powstrzymać przed tą cichą chęcią szukania wzrokiem potencjalnych zmian, które w niej zaszły.
Wiedziałeś jednak, że choć będziesz przychodził na zajęcia dużo wcześniej, to postarasz się nie wypatrywać jej tak gorliwie... A kiedy skończycie trening, będziesz uczył się nie mieć nadziei na to, że spotkasz ją akurat w wyjściu... Oswajanie to niezwykle powolny proces i wystarczy drobna niecierpliwość, by wszystko zaprzepaścić...

...poza tym, chyba odrobinę bałeś się odezwać.

12.10.2013

10. Rozeznanie.

Ostatnie, co mogłabyś teraz zrobić, to zacząć „świrować” w miejscu pracy. O nie, szczególnie kiedy on miał asystować trenerowi, niejako również wami kierować. Teraz tym bardziej nie mogłaś sobie pozwolić, na pomyłki, uchybienia, niestaranności... Jak jednak zrobić to, kiedy nie działa się w pojedynkę, a z człowiekiem, z którym współpraca przypomina wieczną walkę? Trochę jednak wolałaś odsunąć tę myśl, skupić się na razie na grupowym układzie, który wychodził wam wszystkim całkiem nieźle. Miał też raczej na celu udowodnienie, że trenerowi nie pracuje się z wami aż tak źle, jak często zwykł powtarzać. Jako grupa byliście naprawdę nieźli, mimo tego, że sporo z was miało konkretne ambicje i aspiracje. Duety... cóż, do tego jeszcze dojdziemy, czyż nie?
Postronnej osobie, którą by postawić w takiej sytuacji – zderzenia z przeszłością, do tego pełną sprzecznych emocji – jako pierwsza do głowy przyszłaby ucieczka. Może nie dramatyczne wybiegnięcie z sali, z krótkim: „przepraszam, źle się czuję”, ale na pewno zwiększenie dystansu między sobą a człowiekiem, który wprowadził właśnie huragan odczuć w miejsce, gdzie najistotniejszy powinien być profesjonalizm. To jednak nie w twoim stylu, odwracać się plecami do niebezpieczeństwa, odgradzać się, chować... Ty wolałaś widzieć, zdawać sobie sprawę z każdego ruchu. Aby nie być zaskoczoną. Bo właśnie tego nie lubiłaś – zaskoczenia. Punkt dla ciebie, że jego obecność w jakiś sposób – kuriozalny i nie mający za wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, ale jednak – dała się przewidzieć. Niemal tak, jakby cię oswajał ze swoim (kolejnym) wtargnięciem w twoje życie.
Nie pierwszy raz widział cię, gdy tańczysz. Nie odczułaś więc dyskomfortu śledzących cię obcych oczu, nie czułaś się też wybitnie mocno obserwowana. Jeśli nie zmienił się zbyt wiele od waszego ostatniego spotkania, mogłaś być przekonana o tym, że każdemu poświęci tyle samo uwagi. Zawsze był przecież niesamowitym perfekcjonistą, a w tej sali przebywał właśnie zawodowo. Nie pozwoliłby sobie więc na uchybienia tylko dlatego, że zna jedną z tancerek.
„Zna”... jakie to pojemne słowo, czyż nie? Jak dobrze on zdążył cię poznać? Na ile „poznania” mu pozwoliłaś? Straciłaś w którymś momencie rachubę... Po prostu, przestałaś się kontrolować... I byłaś przy nim. Byłaś tuż obok gotowa w każdej chwili dać z siebie to, co najlepsze. Byłaś z nim. W swojej najprawdziwszej postaci. Przy wszystkich tych wspólnych kawach. Chwilach o aromacie cynamonu. Ludzie, którzy nie lubią cynamonu powinni od razu wzbudzać ostrożność, zdecydowanie, prawda?
Minuty mijały, powtarzaliście sekwencje z uporem maniaka wręcz, a oni obaj chodzili po sali, wymieniali jakieś uwagi... Aczkolwiek od razu można było zauważyć, że trener zdecydowanie nie da się zdominować, że będzie mocno trzymał się pozycji mentora, łaskawie dzielącego się swoją wiedzą i doświadczeniem. Zawsze taki był, kiedy z kimś rozmawiał. Nawet jeśli był to jeden z jego przyjaciół, roztaczał tę aurę lekko pobłażliwej łaskawości, trochę tak jakby obcował z dzieckiem, które trzeba prowadzić za rękę. Tak było również teraz, mężczyzna niejednokrotnie rzucał dość złośliwymi komentarzami, wskazując na słabości swoich tancerzy, bezceremonialnie wytykał błędy, ale i w jakiś sposób sprawdzał swojego asystenta, od czasu do czasu zezwalając mu na kilka krótkich słów. Niepojęte zresztą wydawało ci się to, że zdecydował się kogoś przygotowywać, był przecież typową divą, która scenę musiała mieć dla siebie.
- Ok, ok... - powtórzył kilkakrotnie, teatralnie machając przy tym rękoma jakby uspokajał chmarę rozjuszonych przedszkolaków. - Podobacie nam się jako grupa, zdecydowanie – trzeba przyznać, że płynnie przeszedł w tryb wyrażania nie tylko swojej opinii i chyba nowy asystent będzie się musiał z tym oswoić.
Odetchnęłaś, poprawiając kosmyk włosów. Stałaś między innymi tancerzami czekając na dalsze instrukcje. Na większości twarzy malowało się lekkie zmęczenie, najpewniej wywołane porą. Mało kto poświęcił rano czas na zjedzenie śniadania, większość pewnie funkcjonowała na mocnej, słodzonej kawie, mając w zamiarze poprawić swój stan w trakcie przerwy tą lurą, która była dostępna w automacie na korytarzu. Jak na tancerzy, sporo osób z tej grupy odżywiało się dość... zaskakująco. Raczej idealny świat, w którym wszyscy dbają o dostarczenie sobie wszelkich niezbędnych składników i bilansują posiłki nie tylko pod kątem cukru i tłuszczu, znajdował się poza ścianami tej sali.
- Dorian? Rozumiem, że będziesz teraz pił z panną S? - nie mógł normalnie was wywołać, prawda?
Musiał w to wmieszać treść utworu*, do którego ostatnio przyszło wam katować siebie nawzajem, dodając do tego jakiś wysublimowany, artystyczny gest, który niejako zapraszał na parkiet, choć tak naprawdę przecież nie mieliście wyboru. Trzeba było tam wyjść. I zrobić wszystko najlepiej. A przynajmniej na tyle, na ile pozwalały okoliczności. Wspomnienie ostatniego tygodnia nie nastrajało cię jednak bardzo pozytywnie. Fakt, ćwiczyliście mnóstwo, długo, boleśnie... Ale ile z nastroju, którego oczekiwał po was trener, udało wam się zbudować? Bałaś się, że jedyna odpowiedź jaka oddaje sens sytuacji, to „niewiele”.
Nie spojrzałaś w stronę Doriana, po prostu wysunęłaś się przed szereg, zatrzymując w miejscu, które zapewniało wam najwięcej przestrzeni. Nie minęła chwila, a on był już przed tobą. Z dłonią na twojej talii, blisko. Pierwsze tony i lekkie kołysanie. Kiedy pierwszy raz zapoznawałaś się z utworem, miał dla ciebie niezwykle senny wymiar. Idealnie skomponowany z płynnością ruchu, której od was wymagano. Już jednak z kolejnymi słowami i dźwiękami zdawałaś sobie sprawę z tego, że nie o uspokojenie tu chodzi, a o swego rodzaju odurzenie. O ten stan, w który wprowadza cię druga osoba, jednak niekoniecznie związana z jednoczesnym zapewnieniem poczucia bezpieczeństwa. Tak, to były te tony, w których kryło się dziwne niebezpieczeństwo. Jak w tym przysłowiu, z deszczu pod rynnę? Troszeczkę, było ono jednak zbyt toporne jak na to odczucie, które budował w tobie układ i muzyka. Narkotyczny głos pozwalał ci na to, aby poruszać się wyjątkowo sennie i lekko, mimo tego, że jednocześnie musiałaś walczyć z tą agresją, którą miał w każdym ruchu Dorian. Jego profesjonalizm pochłaniał go niemal całkowicie. Jego dążenie do ideału zawartego w każdej figurze. Znów się spieraliście, wasze ciała zdawały się przebywać w dwóch różnych płaszczyznach. Broniłaś swojej dzielnie, on atakował równie zaciekle. Nie musiałaś patrzeć w stronę trenera, aby wiedzieć jaką ma minę. Nie patrzyłaś na jego asystenta, w pewien sposób wstydząc się tego, że jesteś tutaj tak niedoskonała. Nawet po tylu latach, które mogłaś spędzić na treningach... Dziwne, ale przede wszystkim myślałaś o tym, aby nie zrobić na nim wrażenia osoby, która zmarnowała ten czas. Czas, który was podzielił, rozesłał w różne miejsca i dostarczył wspomnień i przeżyć.
- No tak... Widzisz... - trener ostentacyjnie zwrócił się do swojego asystenta, otaczając go ramieniem w taki sposób, jakby chciał zabrać gdzieś na bok, gdzie zdradzi mu największe tajemnice.
Został jednak na miejscu, a jego ręka nawet nie dotknęła ani tkaniny koszulki, którą miał na sobie młody mężczyzna, ani też tym bardziej jego skóry.
Trener odchrząknął. Ponownie.
- Widzisz... Takie to dziwne miejsce, że soliści chyba zmówili się, aby wpędzić mnie w ciężką depresję – zaczął swoją tyradę. - Takie to dziwne miejsce, że solista ma przed sobą ładną, zgrabną dziewczynę – machnął dłonią w twoją stronę. - Ładna jest, prawda? - niejako wtrącił dla upewnienia, choć wcale nie czekał na jakiekolwiek potwierdzenie ze strony Horsta. - No. W każdym razie, miota nią jak workiem ziemniaków, a ona mu tam chyba tylko cudem jeszcze dycha. Sprawne płuca, zawsze to coś – mruknął właściwie sam do siebie, tym sarkastycznym tonem. - Robię, co mogę... Mówię ci – zaznaczył, jakby się bronił. - No ale przecież na randkę ich nie wyślę, bo się to skończy na komisariacie najpewniej z jego delikatnością i wyczuciem – wytknął Dorianowi, obok którego stałaś, choć właściwie wolałabyś być teraz gdzieś bardzo daleko.
Nie raz się już przecież zastanawiałaś w czym rzecz. Może rzeczywiście popełniasz jakieś błędy, które wyprowadzają z równowagi nawet tak świetnego tancerza jakim jest Dorian. Widziałaś go przecież w niejednej solówce. Zawsze zgarniał najwyższe noty i pewnie i tym razem będzie w grupie najlepszy, kiedy przyjdzie moment kwartalnego sprawdzania waszych umiejętności i kreatywności.
- Liczę na twoją pomoc, Horst – mężczyzna dramatycznie zaakcentował imię asystenta, co wzbudziło w tobie nowe pokłady niepewności.
Na czym niby miałaby polegać ta pomoc, hm? Aż strach się bać, czyż nie, Sofio? Swoją drogą, czy trzeba być specjalnie bystrym umysłem, aby domyślić się, czym będzie się zajmował stażysta? Istnieje przecież opcja, że na dostarczaniu odpowiednio schłodzonej wody mineralnej się nie skończy. I ty to dobrze wiedziałaś.

*

- Niezły – kolejny głos pełen aprobaty przetoczył się przez szatnię, w której pośpiesznie wciągałaś na siebie ubrania. - Szkoda, że nie zobaczyłyśmy go w akcji – znaczące westchnięcie jedynie podkreśliło absurdalność tej uwagi.
Przewróciłaś oczami, mając już dość tych płytkich rozmów. Dziwnie cię to wszystko irytowało, choć zazwyczaj nie przywiązywałaś uwagi do tego, o czym plotkują dziewczyny z zespołu. Nieco zbyt energicznie zaczęłaś rozczesywać mokre włosy, uspokajając się dopiero po dłuższej chwili. Kilka głębszych oddechów i powinno być dobrze.
- Myślicie, że grozi mu opcja „przynieś, wynieś, pozamiataj”?
- Jak dla mnie, to może mną zamiatać przez najbliższe miesiące – albo ci się zdawało, albo ten głos praktycznie wbił się w twój mózg bardzo nieprzyjemną wibracją.
Tak, na pewno o wysoki ton chodziło...
Zebrałaś rzeczy, wyjątkowo niedbale wrzucając je do torby, której zamek szybko zasunęłaś najpewniej przycinając materiał.
- Na razie – rzuciłaś przez ramię i choć nigdy żadna z tych osób nie widziała cię poirytowanej, to pewnie teraz ktoś, kto cię zna, zwróciłby uwagę na zmianę w głosie. Tę lekką nerwowość.
Nie miałaś ochoty na więcej. A już na pewno nie na wysłuchiwanie tego, co działo się już po twoim wyjściu. Każdy chciałby sobie oszczędzić uwag na temat możliwej detronizacji z pozycji solistki. I umotywowania większych starań na sali treningowej zakusami na nowego asystenta...


5.10.2013

09. Powtórzenia.

Ciężar minionego tygodnia przyrównać mogłabyś chyba tylko do czasu, który spędzałaś w domu, na rodzinnych przyjęciach, gdzie musiałaś grzecznie uśmiechać się do tych wszystkich pań zaaferowanych charytatywnymi działaniami i pierzchać przed lepkimi rękami ich mężów, niestroniących od cygar i drogiego alkoholu. Bardzo wyraźnie pamiętałaś jak twoja matka przeżywała każde z nich, jak godzinami szykowała się, a kiedy wychodziła do gości, całą sobą wyobrażała tę świeżość, której zazdrościła jej każda kobieta w salonie. I nie interesowało nikogo to, czym twoja matka okupiła tego typu wrażenie danego popołudnia. W tamtych chwilach byłaś pewna, że tylko ty słyszysz dźwięki dobiegające z jasnej łazienki, że tylko ty zdajesz sobie sprawę z tego, że stres okupiony został wyzbyciem się śniadania, zajedzony tamtymi słodkimi ciastkami, których szczerze nie znosiłaś do tej pory, chyba właśnie przez wzgląd na to skojarzenie.
Ten tydzień był ciężki. Przez każde dodatkowe spotkanie z Dorianem, który cię nie oszczędzał. Przez każdy dodatkowy siniak, każde ostre zdanie, każde okazanie zniecierpliwienia. Ten tydzień był również ciężki dlatego, że – banalnie mówiąc – po ostatnim wyjściu trenera z sali, coś wisiało w powietrzu i chyba każde z was przygotowywało się na to, że od słów mężczyzna wreszcie przejdzie do czynów. A już wasza dwójka musiała być gotowa na absolutnie wszystko. Zresztą, jak do tej pory, bycie częścią zespołu i tak bardziej przypominało wakacje (może i w kolonii karnej, ale jednak). Nie występowaliście, nie konkurowaliście. Ciągłe ćwiczenia, praktyki, treningi. Ponoć nie byliście gotowi. Nie protestowałaś, aż za dobrze zdawałaś sobie sprawę z tego, że jakikolwiek duet z Dorianem będzie przegraną sprawą, jeśli tylko oceni was fachowe oko. Nie tego się spodziewałaś, kiedy wreszcie przełamałaś się i zajęłaś zawodowo tańcem, czyż nie? Wiele cię ta decyzja kosztowała i mowa tu nie tylko o podróżach, reorganizacji całego życia, ale przede wszystkim o stracie rodziny, która teraz miała cię już absolutnie dość. I jeszcze ten kraj... Gdyby to chociaż był rosyjski teatr... Ale ty wybrałaś, ich zdaniem, cokolwiek irracjonalnie. Choć sama chyba bardzo dobrze wiedziałaś, czym się kierujesz, wybierając właśnie Warszawę.
Minął więc tydzień, w trakcie którego mijałaś się z Jerzym porankami w kuchni, wieczorami czasem nawet nie życząc sobie dobrej nocy. Jednak żadnego z poranków nie znajdywałaś w kuchennym zlewie kubków, które nagromadzały się, kiedy po powrocie do domu wypijałaś herbatę za herbatą. A piłaś ją tak, jakbyś szukała jakiegoś bardzo konkretnego smaku, ale z każdym kolejnym kubkiem wrażenie było coraz mniej zadowalające. Nawet jeśli napar zdawał się wyjątkowo aromatyczny, to nie był tym, o czym zdawał się tylko pamiętać twój umysł, jednocześnie mocno skrywający specyfikę receptury, która wreszcie pozwoliłaby ci odetchnąć przy jednej, małej filiżance. Malinowe torebki, liściaste mieszanki, owocowe susze... Zielona gorycz, czarna intensywność, energia zamknięta w czerwieni... To wszystko rodziło tylko zniecierpliwienie.

*

Obudziłaś się tuż przed dźwiękiem budzika. Sięgnęłaś po telefon, by wyciszyć go zanim tak brutalnie wedrze się w poranek. I zaatakują go rozzłoszczone koty. Przeciągnęłaś się leniwie, jeszcze przez chwilę przebywając w tej błogiej nieświadomości, która nie umiała wskazać ani dnia tygodnia, ani zadań do wykonania na dziś. To ten moment, który chciałoby się przedłużać w nieskończoność. Niezależnie od tego czy leżało się pod kołdrą samemu, z kotami czy ludzkim źródłem ciepła. Zresztą, ten ostatni stan musiał chyba wprowadzać w tego typu chwilę zupełnie nową jakość.
W chwili, w której twoje bose stopy dotknęły puszystego dywanu, w twojej głowie układał się już ten jasno sprecyzowany grafik czynności do wykonania. Wszystko w odpowiedniej kolejności, niezachwianej ilości, z tą samą prędkością i dokładnością. Szczotka we włosach, rozczesująca każde pojedyncze pasmo. I twój czujny wzrok obserwujący lustro tak, jakbyś nie patrzyła na swoje odbicie tylko na kogoś, kto w każdej chwili może cię zaskoczyć. Spięłaś wysoko włosy, gubiąc gdzieś po drodze lekką koszulkę, w której miałaś zwyczaj spać. Wystarczyło przecież, że czasem kołdra próbuje cię skrępować. Zanim weszłaś pod prysznic, zdążyłaś usłyszeć krzątanie po kuchni. Zaspany Jerzy przypominał czasem niedźwiedzia, któremu ktoś podał zdecydowanie za dużą dawkę uspokajającego środka, jednak na granicy z utratą przytomności.
Nie wiem jak to się dzieje, że za każdym razem od razu pchasz się pod ten zimny strumień, zapominając, że przecież trzeba chwili, aby nie przeżyć tego szoku. Zresztą, miałaś na to ledwie kilka minut, nigdy więcej. Żadnego dosypiania w cieple parującej wody, żadnego „jeszcze chwilkę” w świecie snów. Plan był prosty: szafa i ten czarny, gruby sweter, który odsłaniał ci ramię. Nie lubiłaś kiedy było ci za ciepło, co dla wielu osób w trakcie tego deszczowego i zdecydowanie chłodnego listopada, pewnie brzmiało kuriozalne. Czarne spodnie. Równie ciemne, „męskie” jazzówki. Żadnego makijażu, co, Sofio? Mogłabyś dzięki niemu wyglądać na zbyt pogodną, czyż nie?
Kiedy weszłaś do kuchni, nie zastałaś w niej Jerzego, ale na stole parował kubek z zieloną herbatą i cytryną. I jakaś, nieco nieudolna, kanapka, w pośpiechu wsunięta do papierowej torebki. I czekolada? To było zdecydowanie w jego stylu, szczególnie po tym jak przez ostatni tydzień sprzątał po tobie twoje martwe myśli w postaci porzuconej zastawy stołowej. Jeszcze nie pora na uśmiech, jeszcze chwilę musisz wytrzymać... Miałaś to wrażenie, że dziś już w końcu odetchniesz. Niezależnie od tego, ile razy na próbie upadniesz, jak bardzo zirytujecie trenera, co powie i jak spojrzy Dorian. Już więcej przecież nie mogłaś w sobie zmieścić. Lęków, obaw, poirytowań, smutków, żali...

Powtórzyłaś po raz kolejny podróż metrem, będąc jedną z wielu spieszących się na ruchomych stronach. Potrącaną i potrącającą. Z niewygodną torbą, ciasno zawiniętym, ciemnozielonym szalikiem, spiętymi włosami, których kilka pasemek oczywiście musiało żyć własnym życiem – poza klamrą i wsuwkami. Znów musiałaś nieco zwolnić tempa, kiedy pchnęłaś ciężkie drzwi prowadzące do studia, dla ciebie za ciężkie. Kiwnęłaś głową na powitanie kobiecie, która zdawała się tu być zawsze, zawsze też akurat przecierając hol mokrym mopem, co przy tej pogodzie jawiło się jako syzyfowa praca.
Nie było też powodu, dla którego twoja szafka w szatni miałaby przestać „należeć” do ciebie. Razem z innymi tancerkami przebierałaś się więc, teraz jeszcze w milczeniu. Z rana przecież nikomu nie chciało się plotkować. Dłonie skupione były na ciasnym upinaniu włosów. Wzrok na kontrolnym zerkaniu na duży, okrągły zegar, który miał za zadanie nie pozwolić się spóźnić żadnej z was.
Nie czekałaś też z rozgrzewką. Wszyscy nauczyliście się już, że trener powinien zastać was przy pracy, ale jednocześnie wyczulonych na jego wejście. A te lubił okraszać odpowiednią dawką dramatyzmu, witając się z wami już od progu. Głośno, teatralnie.
I wszystko do tej pory działo się tak, jak zwykle. Idealny rytm powtórzeń ciągu czynności budujących dzień. Kiedy jednak rozciągałaś się przy barre, a zza uchylonych drzwi dosłyszałaś ten pełen dziwnej maniery angielski akcent trenera, było w tym coś innego. Chociażby dlatego, że prowadził ożywioną konwersację (czy też raczej monologizował w czyimś kierunku). I nie była to pora na telefony. Ten włączał przecież dopiero na kwadrans przed zakończeniem zajęć, często nawet nie mając go przy sobie, o czym lubił wam przypominać, tragizując na temat tego, że poświęca dla was swoje życie towarzyskie. I te niemieckie wtrącenia, kiedy pozował na poliglotę...
Nikt z zespołu nie spodziewał się raczej żadnego gościa. Nikt o niczym nie słyszał, wszyscy raczej zdawali się robić wrażenie skupionych na rozgrzewce. Co prawda, raz czy dwa zdarzyło się, że trener przyprowadził kogoś ze sobą, nie było to jednak żadne wielkie wydarzenie, a jednak zawsze zapowiadane.
Odsunęłaś od siebie tę myśl, powracając do rozgrzewki. Schyliłaś się, obejmując palcami kostki... A kiedy wyprostowałaś się nieco zbyt gwałtownie, pierwsze co miałaś w zamiarze zrobić, to rozprawienie się z tym niesfornym pasmem, które znów wymknęło się wsuwce. Ta ostatnia wylądowała więc między twoimi wargami, w momencie w którym trener przekroczył próg sali. I owszem, nie był sam. Młody mężczyzna, który mu towarzyszył, nie był wiele wyższy od ciebie. Szczupły, ale nie wychudzony. Miał jedną z tych nieco dziwacznych fryzur, która spowodowała, że twoja lewa brew uniosła się wymownie. I wcale nie dlatego, że pierwszy raz coś takiego widziałaś... Nie, ty po prostu pamiętałaś tego mężczyznę, kiedy robił jeszcze wrażenie bardziej chłopca o ciemnych, gładkich włosach, o których ułożenie dbał szczególnie mocno, gdy pogoda była tak deszczowa jak dziś. A teraz sama nie wiedziałaś, czy bardziej powinien cię dziwić ten artystyczny nieład, czy ta lekka opalenizna...
Nie było w tobie jednak ani odrobiny zaskoczenia, kiedy trener przedstawiał go jako swojego asystenta, dość ogólnikowo wspominając skąd mężczyzna pochodzi, gdzie zdobył wykształcenie. Nie było go, bo przecież widziałaś go już wtedy, w metrze. I jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, sama o tym nie wiedząc, przygotowywałaś się od tamtej pory na ten moment. Na moment, w którym przyjdzie ci zobaczyć tak nowego, a jednocześnie dobrze ci znanego tancerza, który miał na imię:
- Horst – przedstawił się krótko, z wyraźnym niemieckim akcentem.
Zmienił się, tak jak i ty uległaś swego rodzaju metamorfozie od waszej ostatniej wspólnej chwili. Tylko patrzył na ciebie w ten samym sposób, którego nie umiałaś zapomnieć. Tymi samymi, przenikliwymi oczami, czyż nie? Patrzył, bez choćby cienia zdziwienia.

1.10.2013

08. Wycieczki.

Systematyczność – jedno z najbardziej obcych ci słów, chyba że mówić będziemy o systematyczności związanej z kolekcjonowaniem dziwnych historii. Bo to zabawne, przysłuchiwanie się znajomym, którzy tak usilnie próbują wykreować się na bardzo konkretne osoby, których wizerunki precyzują każdej nocy tuż przed snem, mocno zaciskając powieki i mając nadzieję, że kiedy jutro się obudzą, wreszcie będą tym, kogo są w stanie szanować i lubić. Strata czasu i energii, pojęłaś to trochę szybciej niż inni, niektórzy nigdy tego nie ogarną. Tobie było jednak całkiem dobrze, kiedy siedziałaś sobie tak w miękkim czarnym fotelu, kręcąc bezmyślnie w palcach czerwonym długopisem. Niebieski wylądował pod meblem, kiedy na kolana wskoczył ci Teofil zaintrygowany szybkim ruchem przedmiotu w twoich palcach. Po zielony miałaś sięgnąć, jeśli i czerwony postanowi się wybrać na wycieczkę, albo po prostu ci się znudzi. Nie było to pewnie idealne zajęcie na sobotni wieczór, ale właściwie czemu nie? Nie odczuwałaś potrzeby biegania z imprezy na imprezę. Wystarczyło ci od czasu do czasu zaglądanie na którąś z domówek, aby tylko przekonać się o tym, że zbyt wiele wrażeń tego typu tylko by niepotrzebnie jeszcze bardziej wyostrzyło sposób, w jaki patrzyłaś na połowę twojej klasy z ogólniaka.
Przeciągnęłaś się leniwie, mruknąwszy cicho pod nosem. Dziwne dźwięki przychodziły nieproszone, kocia natura dawała o sobie znać. Sięgnęłaś po gruby, bordowy sweter. Przeczesałaś włosy palcami, jako tako radząc sobie z tym, co wciągnięcie ubrania zrobiło z twoją czarną czupryną. Spacer to zawsze dobry pomysł, szczególnie jak ma się w planach zwiać z korków z chemii, co nie?

*

Patrzyłeś na Katię, która miała naprawdę nietęgą minę, kiedy okazało się, że „panienki” nie można nigdzie znaleźć. Normalnie taka nieodpowiedzialność pewnie by cię bardziej zirytowała, ale fakt, że płacone miałeś przelewem za miesiąc z góry nieco ostudził twoje emocje. Przynajmniej nie zmarnowałeś czasu poświęconego na dojazd... Co prawda tylko częściowo, bo oczywiście twoja ambicja szeptała ci, że będzie trzeba ten materiał przerobić na następnych zajęciach, minuty w plecy... W każdym razie, nie będziesz przecież mówił do pustego krzesła, ewentualnie tej imponującej kolekcji kolorowych długopisów, która za każdym razem nieco cię wytrącała z równowagi. Nie w negatywny sposób... Po prostu, mimowolnie zaczynałeś się zastanawiać, co kieruje osobą, która ich używa. Dlaczego dany kolor przypisany jest, na przykład, funkcji podkreślenia, albo wykaligrafowania ważnego pojęcia... Być może zbyt wiele się w tym doszukiwałeś, wydawało ci się jednak, że nie są to spontaniczne działania, kiedy patrzyłeś w notatki Adrianny. Kierował nią system, który pewnie starałbyś się rozgryźć, gdybyś nie był aż tak skupiony na tej twojej chemii.
- Panienka pewnie w ogrodzie... - więcej w tym było niepewności niż jakiejś konkretnej informacji.
Zresztą, nie do końca wiedziałeś, co tak właściwie masz zrobić z tą informacją. Szczególnie, że ogród przypominał tutaj raczej jakiś mini las, co nie nastrajało cię specjalnie pozytywnie na ewentualne przeczesywanie terenu. Poza tym, średnio to należało do twoich obowiązków, no ale gdybyś się jednak na nią natknął, istniała szansa, że może chociaż pół godziny posiedzicie nad organiczną.
- To ja poszukam – mruknąłeś jeszcze niepewniej niż Katia, wycofując się w stronę wyjścia.
Właściwie to nie miałeś jeszcze okazji przyjrzeć się nieco bliżej okolicy, zawsze docierałeś prosto do celu, a kiedy wychodziłeś, spieszyłeś się na autobus, który odjeżdżał z bardzo nieprzyjemną częstotliwością. Oczywiście, istniała opcja, że się zgubisz, albo zagryzie cię pies sąsiada... Wątpliwe było jednak to, abyś po pierwsze zamienił się w aż tak zasiedziałego miejskiego szczura, żeby nie poradzić sobie z wyjściem z czyjegoś ogrodu, a po drugie nie wierzyłeś w to, aby osiedlił się tu Baskerville*.
Było zimno. Stwierdziłeś to jak tylko przeszedłeś na tyły domu, gdzie na otwartej przestrzeni szalał wiatr. Zapiąłeś kurtkę tak wysoko, jak tylko było to możliwe, chowając prawie połowę twarzy w kołnierzu. Ręce wsunąłeś głęboko w kieszenie, kurcząc się nieco w sobie, co jednak nie wpłynęło specjalnie mocno na twój wzrost. Z każdym kolejnym krokiem mocniej odczuwałeś bezsens tej sytuacji. Praktycznie dziewczyny nie znałeś (poza jej karygodną chemiczną ignorancją), pojęcia nie miałeś gdzie w ogóle mogła pójść i po co, teren był dla ciebie kolejną zagadką, a listopad specjalnie słonecznych wieczorów nie zapewniał, nie zapominając o tym, że oświetlenie było tu żadne. Jakoś średnio podobała ci się myśl, że właśnie bawisz się w psa tropiącego, nasłuchując gdzieś jakichś kroków...

*

Niezbyt radował cię fakt, że nie wzięłaś ze sobą słuchawek. Radość ze spaceru była więc tylko połowiczna, a i nie doceniłaś zimna panującego na zewnątrz. Jednak brak kurtki był jednym z bardziej idiotycznych posunięć i docierało to do ciebie z każdym kolejnym dreszczem wywołanym podmuchem wiatru. Nie mogłaś jednak teraz wrócić do domu, po prostu nie mogłaś. Nawet jeśli każdy średnio inteligentny człowiek wskazałby na to, że bez problemu miałabyś gdzie się ukryć do czasu, w którym na pewno uniknęłabyś korków... Ale co to by była za radość z dezercji, hm? Już lepiej odmrozić sobie przysłowiowe uszy.
Gdyby jeszcze ten cały Jerzy gadał o czymś więcej niż o chemii, gdyby tak dało się z nim pożartować... Ale nie, on musiał być taki zimny i zachowawczy. Jak rasowy nauczyciel. Czasem nawet nie ratowało go to, że jest całkiem przystojny, bo przecież zgodnie z logiką amerykańskiego tasiemca dla nastolatek powinien okazać choć minimalną chęć flirtu z uczennicą.
- Ech, przegrana sprawa... - mruknęłaś pod nosem, kwitując w ten sposób te wszystkie intensywne myśli, którymi zajmowałaś sobie od czasu do czasu wieczór.

*

Teraz to już naprawdę miałeś dość. Było zimniej niż kiedykolwiek (tak, to owo magiczne zjawisko odczuwania pierwszych niskich temperatur jako zim stulecia), miałeś wrażenie, że skończy się to co najmniej katarem, a przecież nie mogłeś sobie pozwolić na wolne. Co prawda, Sofia pewnie znów przekonywałaby cię, że nic się nie stanie, jeśli któregoś miesiąca sama opłaci czynsz... Ale twoja męska duma ci na to nie pozwalała, co nie? Nie chciałeś też później, odwiedzając mamę, musieć kłamać iż świetnie sobie radzisz, aby jej nie martwić. Czasem tak robiłeś, jasne... Nie było to jednak najlepsze uczucie. Nie pracowało na szacunek do samego siebie.
- W cholerę z tym! - powiedziałeś to nieco za głośno jak na pomruk, gwałtownie skręcając w stronę domu.
Dziewczyna chciała zabalować, to zabalowała. Naprawdę, to nie twoja odpowiedzialność, żeby łazić po jakimś parko-lesie w poszukiwaniu zagubionej gęsi. Jedno było pewne, dowalisz jej taką porcję zadań, że...
- Bu! - krótki, nieco piskliwy dźwięk jak na jego straszącą funkcję.
Minę musiałeś mieć bezcenną, szczególnie że nie na samym dźwięku się skończyło. Dostać garścią zeschłych liści prosto w twarz? Zdecydowanie nie najlepsze odczucie... Właściwie to już nie pamiętałeś, kiedy ostatnio ktoś sobie na coś takiego pozwolił w twoim towarzystwie. Musiało to być jeszcze „za dzieciaka”, kiedy spędzałeś większość czasu z siostrami.
Dość niemrawo strzepnąłeś z włosów pojedynczy liść, który się na nich ostał. Spojrzenie miałeś teraz takie, że można było cię przyrównać do wybudzonego ze snu niedźwiedzia.
- Będzie dyscyplina? - czy nikt nigdy nie powiedział tej czarnowłosej licealistce w za dużym bordowym swetrze, że jest zdecydowanie zbyt zadziorna?
Musiałbyś być ślepy, aby nie zauważyć, że cię prowokuje. Miało to jednak inny charakter niż wtedy, gdy jeszcze dość chętnie dawałeś korki nastoletnim dziewczynom. Nie uważałeś się absolutnie za jakiegoś łamacza serc, ale po jakimś czasie dałeś sobie spokój z lekcjami udzielanymi dziewczynom, bo za dużo kosztowało odpieranie kiepskiej jakości amorów. Miałeś zresztą wrażenie, że nie ważne było to jak wyglądasz, ale sam fakt, że jesteś doktorantem, co czyni cię materiałem na typowo romansowe opowiastki rozchichotanej dzieciarni przy tanim winie.
- Często urządzasz sobie takie wycieczki? - zignorowałeś jej zaczepki, pytając w zasadzie czysto retorycznie.
W sumie, skoro już się znalazła, to chyba znaczyło, że można ruszyć się w miejsce, które jest cieplejsze?
- Zimnyś jak ten wieczór, panie Nawrocki – miała tupet, chyba dopiero teraz to do ciebie docierało.
Być może okoliczności ją ośmieliły. Ciemno, brak kompromitujących wzorów do ogarnięcia, była na sobie znanym terenie... Nie minęły właściwie nawet trzy minuty, a ona podjęła już kolejną próbę sprowokowania cię, nie da się ukryć. Być może istniała możliwość, że nawet cię to nieco bawiło. Lubiłeś swój profesjonalizm, nie rodził problemów, ewentualnie poza takim, że bywałeś podsumowywany jako nudziarz albo fanatyk. Przyjaźnienie się z uczniami nie wydawało ci się czymś, co miałoby jakoś znacząco pomóc w przekazaniu im tych treści, których wymagali opłacający korki rodzice. Przynajmniej twoje zajęcia były efektywne, na tym ci zresztą zależało, na fakcie, że po jakimś czasie nawet największy wróg chemii ogarniał ją chociaż na dostateczny z plusem. A najczęściej bywało lepiej.
Przeszliście kolejne metry, kierując się w stronę domu. Cisza ci odpowiadała, nie można było jednak powiedzieć tego samego o twojej towarzyszce, która wyraźnie zaczęła się nudzić. Albo kopała bogom ducha winne liście, albo nie wiadomo po co kręciła jakieś pojedyncze piruety... Jakby zwykłe stawianie kroków było dla niej zbyt dużym wyzwaniem. Parokrotnie miałeś też wrażenie, że znów chce rzucić jakimś błyskotliwym tekstem, w końcu jednak chyba się poddała.
Spojrzałeś na zegarek. Nie było sensu zaczynać korków, pewnie nawet nie zdążyłaby porozkładać tych swoich kolorowych długopisów...
Wyciągnąłeś ręce z kieszeni, twój wcześniejszy brak manier zdecydowanie tłumaczyło zimno. Rozejrzałeś się jeszcze, kiedy wyszliście spomiędzy drzew. Ktoś się tu solidnie napracował, usypując wielkie stogi z liści, które zaczęły się jednak nieco poddawać działaniom wiatru. Dziewczyna szła obok ciebie z raczej zniechęconą miną, być może była markotna z zimna, być może niezadowolona z tego, że znów jej zaczepki pozostały bez odpowiedzi...
Dużo więc byś dał, aby zobaczyć jej minę, kiedy wylądowała w jednym z liściastych kopców. Wystarczył moment, była przecież o wiele niższa i drobna, a i kompletnie się nie spodziewała tego, że podniesiesz ją jak lalkę i wpakujesz między liście. Nie odwróciłeś się jednak, a w twoim tonie nie dało się usłyszeć tego półuśmiechu, na który sobie pozwoliłeś:
- W przyszłym tygodniu posiedzimy dłużej – zaznaczyłeś, kierując się w stronę bramy.


*http://pl.wikipedia.org/wiki/Pies_Baskerville%27%C3%B3w