Kiedy przynosisz do domu
nowe kocię, bardzo dobrze wiesz, że większość z nich nie od razu
będzie chętna przytulańcom i wieczornemu leniwemu wygłaskiwaniu.
Nowe kocię nie jest stworzeniem, które ty przygarniasz, to ono
pozwala się przygarniać tobie, zezwala na bliskość, którą
bardzo umiejętnie dawkuje, nie pozwalając ci zapomnieć o tym, że
nigdy tak naprawdę nie będzie do ciebie należało, bo nawet jeśli
to ty je porzucisz, ono odejdzie z podniesionym dumnie łebkiem,
radząc sobie na ulicy w pojedynkę tak, jak radziło sobie
wcześniej. Obudzi tę nieufność, którą darzy każdego
napotkanego człowieka, a już szczególnie tego, który okaże
zainteresowanie. Czasem będzie wręcz agresywne, odstraszając
innych. Czasem zaryzykuje szybciej niż poprzednim razem, choć nie
będzie w tym tego głębokiego przywiązania. Zaryzykuje dla
zwykłego zaspokojenia potrzeb.
Wiedziałeś bardzo
dobrze, że czas gra tu najistotniejszą rolę. I dystans, ta
cierpliwa umiejętność poszanowania czyichś granic, poskromienie
tej perwersyjnej chęci wkroczenia w czyjś świat z wielkim hukiem,
uczynienie tego świata sceną dla twojej głównej roli. Ba,
monologu... Te ostatnie bywają jednak męczące, prawda? I nie dają
tego, co może zapewnić ten prawdziwy dialog. W jakiś sposób byłeś
totalnym egoistą, zdawałeś sobie z tego sprawę. W jakiś sposób
czułeś się odpowiedzialny za każde przyzwolenie na powrót, które
otrzymałeś. Może nie chodziło o wymuszenie, ale miałeś dość
czasu i okazji ku temu, aby uświadomić sobie, iż wszelkie decyzje
dotyczące twojej osoby, nie były podejmowane przez nią
racjonalnie. Chyba byłeś całkiem niezłym manipulatorem, nawet
jeśli wcale ale to wcale nie miałeś takiego zamiaru. Ileż to
jednak razy zdarzyło ci się szlochać, chowając twarz w jej
włosach, żegnając się, bo „przecież tak trzeba”, „bo
przecież musisz jechać, ale wrócisz... wrócisz... na pewno...”
Pytanie tylko, kiedy? Czy kiedykolwiek dostarczyłeś na nie
odpowiedzi? Pytanie mocno retoryczne, zawsze przecież zjawiałeś
się znienacka... Stawałeś przed nią, patrzyłeś w te duże
zielone oczy, ośmielałeś się odgarniać te rude kosmyki, które
opadały jej na twarz... Jakbyś nigdy nie brał pod uwagę tego, że
mogła „ułożyć sobie życie” tam w San Francisco w sposób,
który nie przewidywałby twojego powrotu.
Ale teraz było inaczej,
czyż nie? Kiedy wszedłeś na salę treningową, nie przeżyłeś
szoku. Nie uderzyło w ciebie zdziwienie, kiedy tylko twój wzrok w
grupie tancerzy wypatrzył właśnie ją – stała przy barre,
rozciągała się z tym skupionym wyrazem twarzy, każdy ruch
wykonywała tak dokładnie jakby miał ją oceniać najwyższej rangi
specjalista. Nie uśmiechnąłeś się, chociaż miałeś na to sporą
ochotę. Od razu przypominał ci się tamten moment, który
poprzedzał wasz pierwszy wspólny taniec – kiedy zatrzymałeś się
w progu, by móc popatrzeć na nią i choć widziałeś wtedy, że ma
za sobą przerwę, że jej ruchy są nieco zbyt nieśmiałe przez
brak regularnie przeprowadzanych profesjonalnych treningów, to w
tamtym momencie jedyne, czego chciałeś, to już z nią zatańczyć.
Teraz, natychmiast. I niepojęte, ale ty – który zawsze chciał
błyszczeć na parkiecie – pełniłeś wtedy rolę partnera
idealnego, niemal przez cały czas jej asystując, choć zależało
ci przecież na tym, aby móc się wykazać, wzbudzić w niej podziw
i ten rodzaj zachwytu, kiedy to ty patrzyłeś na nią.
Słuchałeś
przełożonego, który należał do ludzi dość mocno egzaltowanych.
Norma w tej branży, ostatnio również współpracowałeś z kimś
łudząco podobnym do tego człowieka, jednak nie działało to na
ciebie ani jak kwestia odstraszająca, ani jak coś, co mogłoby cię
zachęcić do przyjęcia danej oferty. Dodatkowo to miasto... szybko
zacząłeś je lubić, szybko odnalazłeś się tutaj, pewnie
poruszając się ulicami. Miałeś czas i możliwości na to, aby
poznać je z każdej możliwej strony, aby dać mu się zauroczyć.
Przez zbyt długi czas zamykałeś się w swoim perfekcyjnym
hermetycznym świecie, który kręcił się wokół tańca i kilku
innych kwestii, do których nie zamierzałeś teraz wracać.
Właściwie to kiedy tak szedłeś chodnikiem, elegancko wymijając
przechodniów, niosąc papierową torebkę z ulubionej cukierni,
przeszłość wydawała się czymś idealnie domkniętym. I do tego
wyciszonym, głęboko śniącym snem zdrowym, który nie mógł
pozwolić na to, aby któreś z demonów wybudziły się i znów
weszły w twoją codzienność. Nie. Teraz zaczynałeś dzień od
kawy przyprawionej cynamonem, od tych obłędnych kanapek, których
trudno było sobie odmówić, kiedy tylko z samego rana zbiegałeś
po schodach (bo winda jest taka ograniczająca) opuszczając wynajęte
mieszkanie w jednym z wysokich, oszklonych budynków.
Szybko polubiłeś metro,
choć bywało, że przyprawiało cię o typowo fizyczne mdłości.
Mogłeś jednak bezkarnie przyglądać się ludziom, którzy
pochłonięci bywali absolutnie wszystkim poza nawiązaniem kontaktu
z drugą osobą. I nawet nie próbuj kłamać, ale fakt, że kiedyś
i rudowłosa mignęła ci w metrze miał wpływ na poziom sympatii,
który odczuwałeś do tego – nieidealnego przecież – sposobu
komunikacji.
Jednak mimo tego, że
byłeś silnie skupiony na własnym rozwoju, czy to zawodowym czy też
po prostu takim codziennym, związanym z doświadczaniem świata, to
twoje myśli nieubłaganie często wędrowały w stronę Sofii. Były
pełne pytań, niedomówień, zastanowień... Począwszy od tego, jak
minęły jej ostatnie lata, a zakończywszy na tak podstawowych jak
to, kim teraz była. Nie mogłeś się pozbyć nawyku myślenia o
niej jak o tej eterycznej szesnastolatce w delikatnej sukience, którą
wtedy zaprosiłeś na kawę. Dobrze pamiętałeś jak czekała na
ciebie nienagannie wyprostowana, co zdało ci się w pierwszej chwili
wręcz nienaturalne. Dość szybko – mimo tego, że zawsze byłeś
pochłonięty sobą – zacząłeś uczyć się jej lęków,
dziwactw, nawyków... Nawet jeśli wasza relacja ograniczyła się do
dosłownie paru wspólnych kaw, kilku dramatycznych pożegnań,
jednego wyjazdu, który nawet na dobre się nie rozpoczął, a już
musiał zakończyć... I chociaż ten ostatni zdecydowanie nie
należał do udanych, to uśmiechałeś się na myśl o nim. To było
totalne szaleństwo... Nie tylko pomysł, ale i fakt, że ona tak po
prostu, z godziny na godzinę, zgodziła się wziąć torbę i nawet
nie znając miejsca, w które mieliście się wybrać, wsiadła z
tobą w pierwszy pociąg, który podjechał na stację. Wszystko
naznaczone było tym ambiwalentnie krępującym napięciem, które
wyrosło między wami podczas – jak wtedy myślałeś –
najdłuższego okresu niewidzenia. Naprzeciwko was siedziała starsza
kobieta pachnąca wyjątkowo złymi perfumami, z małym jazgotliwym
psiakiem. Może to i dobrze? Nie potrafiłeś przecież puścić
dłoni rudowłosej nawet na tę chwilę, kiedy należało się zająć
bagażami, może więc i dobrze, że nie mieliście przestrzeni tylko
dla siebie. Czasem chyba miewałeś skłonności do osaczania.
W każdym razie, teraz
usilnie starałeś sobie przypominać, że Sofia, którą pamiętasz,
to niekoniecznie ta sama dziewczyna, z którą przyjdzie ci teraz
pracować. Nadal – dla ciebie – była, po prostu, eterycznie
piękna. Nadal miałeś ochotę na to, aby zwyczajnie siedzieć tuż
obok i bawić się jej włosami. Nadal patrzyła w ten przenikliwy
sposób, choć jej oczy zdały ci się jeszcze dojrzalsze, odrobinę
surowsze, jakby pozbyły się tej dziecięcej naiwności i lekkiego
przestrachu, który pamiętałeś, gdy na samym początku ledwie
spoglądała na ciebie ukradkiem, oswajając się z nową sytuacją i
pewnie mnóstwem emocji, której jej fundowałeś. Siłą rzeczy,
przyglądałeś się jej, kiedy tylko tańczyła w sali treningowej w
jednym z miejsc znajdujących się bliżej ciebie. Starałeś się,
owszem, wszystkim poświęcać uwagę, skupiać się na choreografii,
uczyć się (bo po to przecież tu przejechałeś)... Nie mogłeś
się jednak powstrzymać przed tą cichą chęcią szukania wzrokiem
potencjalnych zmian, które w niej zaszły.
Wiedziałeś jednak, że
choć będziesz przychodził na zajęcia dużo wcześniej, to
postarasz się nie wypatrywać jej tak gorliwie... A kiedy skończycie
trening, będziesz uczył się nie mieć nadziei na to, że spotkasz
ją akurat w wyjściu... Oswajanie to niezwykle powolny proces i
wystarczy drobna niecierpliwość, by wszystko zaprzepaścić...
...poza tym, chyba
odrobinę bałeś się odezwać.