25.12.2013

12. Decyzje

A czas płynął. Eufemizmem byłoby, gdyby dodała, jak też bardzo mnie ten prędki upływ kolejnych dni i miesięcy dziwił, bo przecież rok w rok czas pozostały do świąt, który wydawał się tak odległy, nagle kurczył się w ekspresowym tempie. Już nie nieśmiałe poszukiwania prezentów a konkretne wycieczki w tym celu. Już nie ewentualne leniwe myśli przy gorącej czekoladzie na temat tego, jak spędzić tych kilka wolnych wieczorów, a dokładna organizacja, badanie planów najbliższych przyjaciół i znajomych. Jednocześnie, dla ciebie – Sofio – był w tym ten sam rytm codziennych czynności, którym się poddawałaś. Było skupienie na kolejnych próbach, dbanie o rozwój małych podopiecznych, skupienie nad duetem i solówką, które znów przyjdzie wykonać po półroczu ostrych treningów. Niemal wieczór w wieczór pozostawałaś na sali dłużej i w pełnym opanowaniu myśli i ciała, dawałaś z siebie absolutnie wszystko. Nie przeczę, miałaś przecież dodatkową motywację. Nie mogłaś sobie pozwolić na to, aby osoba, która już kiedyś widziała cię tańczącą, nie zauważyła teraz żadnej różnicy. Zresztą, widywał cię niemal codziennie. Był niemal na każdym, treningu, jeśli tylko jego mentor nie miał dla niego żadnych specjalnych zadań poza budynkiem. Starał się zresztą skupiać na tym, aby nowy asystent wprowadził dozę świeżości do zespołu, który w jakiś sposób sprawiał, że siwienie stało się całkiem realną możliwością. A ty oczywiście czułaś jedną z tych o wiele bardziej odpowiedzialnych. Silnie odczuwałaś każdą chwilę, w której ktoś dał ci bardziej bądź mniej wyraźnie do zrozumienia, że jesteś niewystarczająca. Jednak im bliżej było świąt, tym więcej nabierałaś pewności, że masz w ręku naprawdę dobry, mocny materiał. Być może byłaś nawet z siebie nieco dumna, szczególnie, kiedy trzy razy w tygodniu Dorian zostawał z tobą na sali, a ty najzwyczajniej przekazywałaś mu to, jak widzisz wasz duet i wprowadzałaś go w obmyślony układ. Być może nie stałaś się nagle nie wiedzieć jak pewna siebie, ale nie milczałaś, nie wycofywałaś się, podejmowałaś dyskusję... I chyba dzięki temu w jakiś sposób twój partner okazał ci nieco więcej szacunku. Nie, nie stał się jakoś bardzo przyjacielski, nie zrezygnował z kąśliwych uwag, z gwałtowności gestu... ale jednocześnie miałaś to wrażenie, że powoli „liczy się z tobą”. Nawet jeśli on raczej nie przyznałby tego głośno.
Czułaś się dobrze. Zapracowana. Niesamowicie zmęczona każdego wieczora. Obolała. Głodna. Pochłaniająca litry wody i kilogramy pomarańczy. Niemal niedostępna dla obrażonych kotów. Mijająca w drzwiach Jerzego, który cierpliwie robił nieco więcej zakupów, nieco więcej gotował, częściej zostawiał na stole dodatkową kanapkę.
I uśmiechałaś się. Uśmiechałaś za każdym razem, kiedy na sali treningowej, na ławce tuż pod ścianą czekała na ciebie ta niepozorna butelka wody. Ot, gdybyś zapomniała własnej. Zazwyczaj kobiety dostają kwiaty, owszem... Ty nie miałaś nic przeciwko wodzie. A czasem herbatnikom z cynamonem. Zwłaszcza, że z nowym asystentem nie zamieniłaś jak do tej pory ani słowa.

*

Uniosłeś brwi bardzo wysoko. Wyglądałeś zabawne, owszem.
- Jesteś tego pewna? - odstawiłeś kubek z letnią kawą, wygodniej rozsiadając się na kuchennym krześle.
Tak, jak najbardziej można stwierdzić, że twój głos aż przesiąkł sceptycyzmem.
- Dlaczego nie? - wzruszyła ramionami, co chyba miało nadać całej jej poprzedniej wypowiedzi lekkości i nonszalancji.
Bo przecież to takie zwyczajne i normalne, że ta ruda panna, która zazwyczaj z nikim nigdzie się nie umawia, teraz chce zaprosić do siebie jakieś dziesięć osób i bawić z nimi do wczesnych godzin porannych (o ile wcześniej wszyscy nie uciekną).
- Wspominałam ci, że jesteśmy dość międzynarodowym składem, sporo z nas nie ma żadnych tradycyjnych planów, rodzinnych spędów... - czyżby nieco się wahała? Tak, chyba dobrze słyszałeś. - Pamiętam jak opowiadałeś mi o tych wszystkich barszczach, kolędach i nocnych pielgrzymkach do kościoła, ale ludziom, których bym zaprosiła, przydałoby się chyba coś lżejszego... Poza tym, ty też zostajesz.
No tak. Aż za dobrze pamiętałeś telefoniczną przeprawę z mamą, a później każdą z sióstr na temat tego, że nie zamierzasz zamarzać w pkp, aby spędzić rodzinną wigilię przy własnoręcznie przytaszczonym drzewku. Nie. W tym roku było zbyt wiele rzeczy do zrobienia w okołoświątecznym czasie... a to badania na uczelni, których trzeba było dopilnować. A to jakieś korki „last minute” z Adrianną, której rodzice (bo przecież nie ona) coraz bardziej panikowali na myśl o zbliżającej się maturze. W tym roku więc miało się obejść bez domowej zupy grzybowej, bez zbiorowego lepienia pierogów... Nie spodziewałeś się jednak, że klimat może stać się imprezowym. Nie to, żeby cię to jakoś wyjątkowo bolało. Zawsze przecież mogłeś przesiedzieć ten wieczór z Sofią, herbata, jakieś ciastka, dwa leniwe koty... Wczesny sen, ewentualnie późne śniadanie, skoro budzik można tego jednego dnia wysłać na urlop.
- Wiesz w ogóle na co się porywasz? - nie było w tym pytaniu złośliwości, już przecież wiedziałeś, że pomożesz jej na tyle, na ile sam będziesz umiał.
Nawet zrobisz pierogi, jeśli będzie trzeba.
- Dam radę – dopiła herbatę z takim zdecydowanie, iż dobrze, że miała w kubku ledwie resztki, bo inaczej pewnie skończyłoby się to tym, że twoja broda doświadczyłaby nieplanowanej kąpieli.

*

Miałaś więc zaproszenia. Nie byłabyś sobą, gdybyś zdecydowała się na maile. Albo wydarzenie na portalu społecznościowym. O nie. Ty musiałaś po staroświecku. W kopertach. Na kredowym papierze. Na szczęście daleko temu było do oficjalnych pism od królowej czy powiadomień o stypie.
I jasne, że miałaś chwile, w których maniakalnie zastanawiałaś się nad tym, czy to ma sens. Bo przecież nie miałaś aż tak zażyłych stosunków z tancerkami i tancerzami z zespołu. Jasne, było kilka osób, które nawet lubiłaś, z niektórymi się śmiałaś... Być może jednak to za mało, aby uniknąć niezręcznych reakcji na fakt, że chcesz zająć im czas cokolwiek świąteczny. Nawet jeśli o większości z nich wiedziałaś, że raczej nie będą tego dnia dumać nad tradycjami. Ale przecież przygotowałaś już wszystko, nie mogłaś więc teraz wycofać się, stchórzyć.
- Wpadniesz? - krótkie, niezobowiązujące hasło rzucone w szatni do jednej z bliższych koleżanek.
A potem już poszło jak z płatka. Może nie lawinowo, ale obyło się bez ofiar. Niezależnie od tego, co będą na ten temat mówić, ty jeszcze chyba nigdy nie wyszłaś z tak dużą towarzyską inicjatywą. I chociażby to powinno stanowić powód do zadowolenia z siebie.
Została ci, co prawda, jedna koperta... ale i to jakoś ogarniesz.

*

Nie mogłeś wiedzieć, że ona ostatnio w zdumienie wprawia całe tłumy. Ok, przesadzam... ale nie zmieniało to faktu, że naprawdę nie byłeś pierwszym, który to zdziwiłby się zachowaniem rudej tancerki.
- Wpadnij.
Pierwsze, co przyszło ci do głowy, kiedy w twojej dłoni znalazła się ta koperta, to fakt, że właśnie zwróciła się bezpośrednio do ciebie. Te duże zielone oczy popatrzyły na ciebie. Wprost, bez ucieczek, bez wahania. Z pewnym zdeterminowaniem charakterystycznym dla podjęcia się konkretnego zadania. Chciałeś też zapamiętać ton jej głosu, kiedy wypowiedziała to jedno krótkie słowo. Nie wyzbyła się akcentu, a całe to zaproszenie miało taki lekki, niemal nonszalancki charakter. Ty jednak upierałbyś się przy tym, że było pełne wdzięku. Na miłość boską, to przecież była ona. Ta, którą widywałeś niemal każdego dnia, która zostawała na sali do późna, tworząc za drzwiami, których nie przekraczałeś aby jej nie przeszkadzać, coś błyskotliwego. Byłeś tego pewien, nawet jeśli nie widziałeś ani jednego ruchu, kroku... Jasne, że kusiło cię, aby chociaż podejrzeć, ot... chociażby wtedy, kiedy zostawiałeś jej wodę. Miałbyś przecież cały wachlarz pretekstów, aby tam przebywać...
Nie to jednak było najistotniejsze, a fakt, że jeszcze przed chwilą stała przed tobą dziewczyna, którą znałeś, a teraz znów była dla ciebie zagadką. Jak wtedy, kiedy umówiłeś się z nią na pierwszą wspólną kawę. Czasem zastanawiałeś się nad tym, czy to możliwe, aby mogła intrygować cię jeszcze bardziej...

______________________________________________________________________
Krótki wstęp do nadrobienia zaległości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz