A czas płynął.
Eufemizmem byłoby, gdyby dodała, jak też bardzo mnie ten prędki
upływ kolejnych dni i miesięcy dziwił, bo przecież rok w rok czas
pozostały do świąt, który wydawał się tak odległy, nagle
kurczył się w ekspresowym tempie. Już nie nieśmiałe poszukiwania
prezentów a konkretne wycieczki w tym celu. Już nie ewentualne
leniwe myśli przy gorącej czekoladzie na temat tego, jak spędzić
tych kilka wolnych wieczorów, a dokładna organizacja, badanie
planów najbliższych przyjaciół i znajomych. Jednocześnie, dla
ciebie – Sofio – był w tym ten sam rytm codziennych czynności,
którym się poddawałaś. Było skupienie na kolejnych próbach,
dbanie o rozwój małych podopiecznych, skupienie nad duetem i
solówką, które znów przyjdzie wykonać po półroczu ostrych
treningów. Niemal wieczór w wieczór pozostawałaś na sali dłużej
i w pełnym opanowaniu myśli i ciała, dawałaś z siebie absolutnie
wszystko. Nie przeczę, miałaś przecież dodatkową motywację. Nie
mogłaś sobie pozwolić na to, aby osoba, która już kiedyś
widziała cię tańczącą, nie zauważyła teraz żadnej różnicy.
Zresztą, widywał cię niemal codziennie. Był niemal na każdym,
treningu, jeśli tylko jego mentor nie miał dla niego żadnych
specjalnych zadań poza budynkiem. Starał się zresztą skupiać na
tym, aby nowy asystent wprowadził dozę świeżości do zespołu,
który w jakiś sposób sprawiał, że siwienie stało się całkiem
realną możliwością. A ty oczywiście czułaś jedną z tych o
wiele bardziej odpowiedzialnych. Silnie odczuwałaś każdą chwilę,
w której ktoś dał ci bardziej bądź mniej wyraźnie do
zrozumienia, że jesteś niewystarczająca. Jednak im bliżej było
świąt, tym więcej nabierałaś pewności, że masz w ręku
naprawdę dobry, mocny materiał. Być może byłaś nawet z siebie
nieco dumna, szczególnie, kiedy trzy razy w tygodniu Dorian zostawał
z tobą na sali, a ty najzwyczajniej przekazywałaś mu to, jak
widzisz wasz duet i wprowadzałaś go w obmyślony układ. Być może
nie stałaś się nagle nie wiedzieć jak pewna siebie, ale nie
milczałaś, nie wycofywałaś się, podejmowałaś dyskusję... I
chyba dzięki temu w jakiś sposób twój partner okazał ci nieco
więcej szacunku. Nie, nie stał się jakoś bardzo przyjacielski,
nie zrezygnował z kąśliwych uwag, z gwałtowności gestu... ale
jednocześnie miałaś to wrażenie, że powoli „liczy się z
tobą”. Nawet jeśli on raczej nie przyznałby tego głośno.
Czułaś się dobrze.
Zapracowana. Niesamowicie zmęczona każdego wieczora. Obolała.
Głodna. Pochłaniająca litry wody i kilogramy pomarańczy. Niemal
niedostępna dla obrażonych kotów. Mijająca w drzwiach Jerzego,
który cierpliwie robił nieco więcej zakupów, nieco więcej
gotował, częściej zostawiał na stole dodatkową kanapkę.
I uśmiechałaś się.
Uśmiechałaś za każdym razem, kiedy na sali treningowej, na ławce
tuż pod ścianą czekała na ciebie ta niepozorna butelka wody. Ot,
gdybyś zapomniała własnej. Zazwyczaj kobiety dostają kwiaty,
owszem... Ty nie miałaś nic przeciwko wodzie. A czasem herbatnikom
z cynamonem. Zwłaszcza, że z nowym asystentem nie zamieniłaś jak
do tej pory ani słowa.
*
Uniosłeś brwi bardzo
wysoko. Wyglądałeś zabawne, owszem.
- Jesteś tego pewna? -
odstawiłeś kubek z letnią kawą, wygodniej rozsiadając się na
kuchennym krześle.
Tak, jak najbardziej
można stwierdzić, że twój głos aż przesiąkł sceptycyzmem.
- Dlaczego nie? -
wzruszyła ramionami, co chyba miało nadać całej jej poprzedniej
wypowiedzi lekkości i nonszalancji.
Bo przecież to takie
zwyczajne i normalne, że ta ruda panna, która zazwyczaj z nikim
nigdzie się nie umawia, teraz chce zaprosić do siebie jakieś
dziesięć osób i bawić z nimi do wczesnych godzin porannych (o ile
wcześniej wszyscy nie uciekną).
- Wspominałam ci, że
jesteśmy dość międzynarodowym składem, sporo z nas nie ma
żadnych tradycyjnych planów, rodzinnych spędów... - czyżby nieco
się wahała? Tak, chyba dobrze słyszałeś. - Pamiętam jak
opowiadałeś mi o tych wszystkich barszczach, kolędach i nocnych
pielgrzymkach do kościoła, ale ludziom, których bym zaprosiła,
przydałoby się chyba coś lżejszego... Poza tym, ty też
zostajesz.
No tak. Aż za dobrze
pamiętałeś telefoniczną przeprawę z mamą, a później każdą z
sióstr na temat tego, że nie zamierzasz zamarzać w pkp, aby
spędzić rodzinną wigilię przy własnoręcznie przytaszczonym
drzewku. Nie. W tym roku było zbyt wiele rzeczy do zrobienia w
okołoświątecznym czasie... a to badania na uczelni, których
trzeba było dopilnować. A to jakieś korki „last minute” z
Adrianną, której rodzice (bo przecież nie ona) coraz bardziej
panikowali na myśl o zbliżającej się maturze. W tym roku więc
miało się obejść bez domowej zupy grzybowej, bez zbiorowego
lepienia pierogów... Nie spodziewałeś się jednak, że klimat może
stać się imprezowym. Nie to, żeby cię to jakoś wyjątkowo
bolało. Zawsze przecież mogłeś przesiedzieć ten wieczór z
Sofią, herbata, jakieś ciastka, dwa leniwe koty... Wczesny sen,
ewentualnie późne śniadanie, skoro budzik można tego jednego dnia
wysłać na urlop.
- Wiesz w ogóle na co
się porywasz? - nie było w tym pytaniu złośliwości, już
przecież wiedziałeś, że pomożesz jej na tyle, na ile sam
będziesz umiał.
Nawet zrobisz pierogi,
jeśli będzie trzeba.
- Dam radę – dopiła
herbatę z takim zdecydowanie, iż dobrze, że miała w kubku ledwie
resztki, bo inaczej pewnie skończyłoby się to tym, że twoja broda
doświadczyłaby nieplanowanej kąpieli.
*
Miałaś więc
zaproszenia. Nie byłabyś sobą, gdybyś zdecydowała się na maile.
Albo wydarzenie na portalu społecznościowym. O nie. Ty musiałaś
po staroświecku. W kopertach. Na kredowym papierze. Na szczęście
daleko temu było do oficjalnych pism od królowej czy powiadomień o
stypie.
I jasne, że miałaś
chwile, w których maniakalnie zastanawiałaś się nad tym, czy to
ma sens. Bo przecież nie miałaś aż tak zażyłych stosunków z
tancerkami i tancerzami z zespołu. Jasne, było kilka osób, które
nawet lubiłaś, z niektórymi się śmiałaś... Być może jednak
to za mało, aby uniknąć niezręcznych reakcji na fakt, że chcesz
zająć im czas cokolwiek świąteczny. Nawet jeśli o większości z
nich wiedziałaś, że raczej nie będą tego dnia dumać nad
tradycjami. Ale przecież przygotowałaś już wszystko, nie mogłaś
więc teraz wycofać się, stchórzyć.
- Wpadniesz? - krótkie,
niezobowiązujące hasło rzucone w szatni do jednej z bliższych
koleżanek.
A potem już poszło jak
z płatka. Może nie lawinowo, ale obyło się bez ofiar. Niezależnie
od tego, co będą na ten temat mówić, ty jeszcze chyba nigdy nie
wyszłaś z tak dużą towarzyską inicjatywą. I chociażby to
powinno stanowić powód do zadowolenia z siebie.
Została ci, co prawda,
jedna koperta... ale i to jakoś ogarniesz.
*
Nie mogłeś wiedzieć,
że ona ostatnio w zdumienie wprawia całe tłumy. Ok, przesadzam...
ale nie zmieniało to faktu, że naprawdę nie byłeś pierwszym,
który to zdziwiłby się zachowaniem rudej tancerki.
- Wpadnij.
Pierwsze, co przyszło ci
do głowy, kiedy w twojej dłoni znalazła się ta koperta, to fakt,
że właśnie zwróciła się bezpośrednio do ciebie. Te duże
zielone oczy popatrzyły na ciebie. Wprost, bez ucieczek, bez
wahania. Z pewnym zdeterminowaniem charakterystycznym dla podjęcia
się konkretnego zadania. Chciałeś też zapamiętać ton jej głosu,
kiedy wypowiedziała to jedno krótkie słowo. Nie wyzbyła się
akcentu, a całe to zaproszenie miało taki lekki, niemal
nonszalancki charakter. Ty jednak upierałbyś się przy tym, że
było pełne wdzięku. Na miłość boską, to przecież była ona.
Ta, którą widywałeś niemal każdego dnia, która zostawała na
sali do późna, tworząc za drzwiami, których nie przekraczałeś
aby jej nie przeszkadzać, coś błyskotliwego. Byłeś tego pewien,
nawet jeśli nie widziałeś ani jednego ruchu, kroku... Jasne, że
kusiło cię, aby chociaż podejrzeć, ot... chociażby wtedy, kiedy
zostawiałeś jej wodę. Miałbyś przecież cały wachlarz
pretekstów, aby tam przebywać...
Nie to jednak było
najistotniejsze, a fakt, że jeszcze przed chwilą stała przed tobą
dziewczyna, którą znałeś, a teraz znów była dla ciebie
zagadką. Jak wtedy, kiedy umówiłeś się z nią na pierwszą
wspólną kawę. Czasem zastanawiałeś się nad tym, czy to możliwe,
aby mogła intrygować cię jeszcze bardziej...
______________________________________________________________________
Krótki wstęp do nadrobienia zaległości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz