Nie ma żadnej tajemnicy.
Nie ma żadnej mistyki ciał, o której tyle się mówi w tych
wszystkich szumnych słowach. Spróbuj chociażby zerknąć do tego,
co ma do powiedzenia na temat tańca pierwsza lepsza strona z
cytatami. Język duszy i tak dalej... Wyrażanie nienazwanego. Mowa
uczuć. Zespolenie. Wszystkie te mądrości dla gimnazjalistek
tworzących swoje pierwsze internetowe pamiętniki ze zdjęciem
chudej baletnicy. Koniecznie na torach kolejowych (swoją drogą, ile
z nich pamięta jak działają toalety w pociągach?).
Dla Sofii to była ciężka
praca. I satysfakcja, owszem. Swego rodzaju spełnienie. Ale przede
wszystkim mordercza praca dla każdego mięśnia, którą
praktykowała od najmłodszych lat. Rygor i dyscyplina baletowych
lekcji udzielanych przez rosyjską nauczycielkę (koniecznie uczesaną
w bardzo ciasny, kruczoczarny koczek z siwymi pasemkami) nie mają
zbyt wiele wspólnego z tymi wszystkimi zwiewnymi nimfami pląsającymi
na łące wśród radośnie świergoczących ptaszków i kolorowych
motyli. To sprawdzian dla ciała. Każda minuta jest tu dokładnie
zaplanowana. Wzrok uważnie śledzi ruch w lustrze. Dążysz do
perfekcji, a nie stanu nirwany. To, czy przy okazji go osiągniesz to
naprawdę kwestia drugorzędna. Brzmi okrutnie? Być może. Nie mam
jednak zamiaru pleść tu bajeczek na temat pasji i tych wszystkich
gorących uczuć, które budziło w niej każde kolejne plié.
Jednak patrzenie na tańczącą Sofię to już zupełnie inna
kwestia. Musisz jednak równocześnie pamiętać o bólu, który
idzie w parze z doskonałością. To jedynie nadaje temu dodatkowej
wartości. W każdym razie, patrzenie na rozgrzewającą się Sofię
było czymś, co przynosiło dziwny stan wniknięcia w jakąś
tajemnicę. Nie wchodziło się bezpośrednio na salę, do samego
końca należało starać się o to, aby nie zdradzić się ze swoją
obecnością. To by wszystko zniszczyło. Należało cichutko stanąć,
ukradkiem przyglądając się temu chudemu, ale mocnemu ciału, które
wchodziło w każdą kolejną pozycję z wymalowanym na twarzy
skupieniem. Pewnie gdyby to była inna czynność, zagryzałaby po
dziecięcemu wargę. Tutaj jednak twarz również brała udział w
przedstawieniu. Te wszystkie figury, piruety... Nic by nie znaczyły,
gdyby nie towarzyszyła im odpowiednia powaga.
Odbywał
się tu pewien rytuał. Mogła w nim brać udział jedna osoba, a
mógł on skupiać grupę ciał, które musiały panować nie tylko
nad własnymi odruchami, ale idealnie zsynchronizować się zresztą.
Tak,
o to właśnie chodzi. O współpracę, ale niekoniecznie przyjaźń
i braterstwo.
*
Bolało.
Jak zwykle zresztą, kiedy ćwiczyła z Dorianem. Zero komunikacji,
tak to wyglądało nawet dla postronnego obserwatora. Mogłoby się
wydawać, że idealnie odnajdą się w duecie. Byli do siebie nawet
fizycznie podobni. Te same
kręcone rude włosy. Te same duże zielone oczy. I smukła sylwetka.
Jak brat i siostra. I być może dlatego ich taniec wyglądał tak
jak wyglądał. Kiedy patrzysz na duet, a już w szczególności
choreografię osadzoną mocno w modernie, oczekujesz pasji.
Namiętności. Silnych emocji... A nie zabiegów prowadzących do
zrobienia co najwyżej kilku fioletowych siniaków.
-
Jezu Chryste, Dorian... Czy ty tańczysz z kukłą, czy masz obok
kobietę? - kolejne z pytań retorycznych, które pada z ust
choreografa.
Nie
ukrywam, facet jest specyficzny. To ten typ, który wszędzie chce
namiętności. Dla którego seks i taniec to jedno i to samo. Między
tancerzem a tancerką musi być erotyczne napięcie, inaczej duet
jest do chrzanu. Po prostu.
-
Masz ją brać, a nie trącać tak, jakby ci nie zależało, albo
jakbyś przerzucał dziesiąty z kolei worek kartofli – wywrócił
oczami. - Jezu, Dorian! Twarz! Czy w tej sali śmierdzi kapustą, czy
jak?!
Profesjonalne
treningi, zapomnij o życiu osobistym jeśli chcesz coś osiągnąć.
Tak to mniej więcej brzmiało, kiedy Sofia podejmowała decyzję o
dołączeniu do grupy. Nikt jednak nie wspominał o tym, że każde
kolejne popołudnie będzie się wiązało z nowym poziomem
uprzedmiotowienia. Bo do siniaków była przecież przyzwyczajona.
Robiła
co mogła, pewnie. Wiem o tym bardzo dobrze, nikt chyba jeszcze nigdy
nie widział panny Fitzgerald, która albo olewa trening, albo
wystarczają jej przeciętne noty. Próbowała nawet rozmawiać z
Dorianem, jakoś do niego dotrzeć... Szczególnie, że przy fetyszu
choreografa istniało prawdopodobieństwo, że będą tańczyć w
duecie póki będą w stanie utrzymać ciężar partnera (i mocz –
coby było bardziej zabawnie i obcesowo). Bo owszem. Wiktor miał to
do siebie, że rudzielce ubóstwiał. Ale tylko naturalne. A miał do
tego oko; w zespole, zresztą, krążyła anegdota na temat tego jak
niedoszła kandydatka na solistkę próbowała wkupić się w jego
łaski zabiegiem fryzjerskim. Wyleciała szybciej, niż wszyscy się
tego spodziewali.
Wracając
jednak do Doriana. Człowiek zagadka. A dla tak aspołecznej istoty
jak Sofia to już w ogóle był kod nie do ogarnięcia. Wyglądało
na to, jakby zwyczajnie postanowił sobie, że nie będzie reagował
na jej bardziej bądź mniej nieśmiałe próby nawiązania kontaktu.
Może i nie traktował jej jak powietrza, ale do statusu koleżanki z
zespołu też nie było jej specjalnie blisko. Trudno zrozumieć, co
się za tym kryło. Facet przychodził na próbę, wskakiwał w
trykoty i robił swoje. Był przy tym cholernie pewny siebie, co
powodowało, że nawet w tych śmiesznych getrach prezentował się
całkiem nieźle. Pewnie niejedna panna z zespołu dałaby się
przefarbować za to, aby to jej ponabijał siniaków.
-
Wiedziałem! - choreograf dramatycznie załamał ręce, kiedy Sofia z
impetem wylądowała na parkiecie.
Kość
ogonowa do wymiany. A przynajmniej to jako pierwsze przychodzi
człowiekowi do głowy, kiedy tak walnie o twardą powierzchnię.
Zacisnęła mocno powieki, hamując łzy. Nie, raczej nie bólu, to
akurat było odczucie, z którym się całkiem nieźle
zaprzyjaźniła... Ale upokorzenie robiło swoje. Czuła się
niezdarna i niepotrzebna, kiedy niemal każdy duet kończył się w
ten sposób (może niekoniecznie za każdym razem na tyłku). Nawet
nie chodziło o to, że nie umiała przegrywać – pracowała nad
zaakceptowaniem smaku porażki, kiedy każda kolejna dyskusja z matką
kończyła się tym, że ta rozkładała ją, po prostu, na łopatki.
Zero kompromisów. Ona, po prostu, nie mogła być przeciętna. Jeśli
coś robiła, musiała być w tym co najmniej dobra. By mieć
świadomość odpowiednio wykorzystanego czasu. Zresztą... Tu
chodziło o taniec. Ile przeszła, aby wreszcie znaleźć się w tym
konkretnym miejscu? W profesjonalnym zespole. Biorąc pieniądze za
coś, co nie miało mieć w jej życiu już żadnego znaczenia.
Podniosła
się, lekko krzywiąc. Szybko jednak przywołała twarz do porządku,
poprawiając kosmyk włosów, który wymknął się spod ciasnego
koczka. Szybkie spojrzenie na Doriana. Wyglądało na to, że nic
sobie z zaistniałej sytuacji nie robił. Jak gdyby nigdy nic, trwał
w odpowiedniej pozycji, patrząc wprost na choreografa, który to
sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział czy poczerwienieć ze złości
czy może jednak pójść w stronę zupełnie innego odczucia. Jak
choćby na przykład rezygnacji. Bo może najlepiej byłoby to
wszystko pieprznąć w cholerę? Zabrać chłopaka i wylecieć na
jakąś tropikalną wyspę i spijać drinki z palemką?
-
Koniec na dziś. Idźcie i nie grzeszcie więcej – machnął ręką.
- Albo może pogrzeszcie trochę, co? Bo jak na razie to więcej
seksu miałbym na parkiecie w sanatorium w Ciechocinku – ostatnie
słowa padły, kiedy był już w progu.
*
Znam
tę minę, Sofio. Kiedy tak siedzisz na kanapie, w obowiązkowym
półmroku, z mruczącymi kotami na kolanach. Przypominasz sobie
teraz te duety, którym nic byś nie zarzuciła. Był przecież jeden
partner, z którym zbudowanie napięcia to nawet nie był proces. To
się, po prostu, działo. I to nawet wtedy, kiedy tańczyłaś tuż
po dłuższej przerwie, kiedy twoje ruchy naznaczone były piętnem
chwilowego porzucenia tańca. Tak, tamten taniec przypominał powolne
odkurzanie porcelanowej baletnicy. Każdy jego ruch, dotyk,
partnerowanie. Odkrywał, chociaż wtedy tak tego nie postrzegałaś.
Byłaś zbyt zestresowana, aby myśleć o czymś innym poza faktem,
że strasznie nie chciałabyś przy nim pomylić kroków. Bo przecież
kiedy po raz pierwszy zobaczyłaś go na parkiecie, przepadłaś.
Wtedy, oczywiście, jeszcze tego nie wiedziałaś. Trzymałaś się
złudzenia, że panujesz nad sytuacją, że decydujesz o tym jak
twoje uczucia się rozwijają, które się rodzą, a które pozostają
jedynie w sferze ewentualnych możliwości. Nic jednak nie mogłaś
poradzić na to, że wystarczyło raz zobaczyć to szczupłe, w jakiś
sposób nadal chłopięce ciało i czarne, gładkie włosy, żeby
przepaść. Przepaść w rzeczywistości, która przez wiele miesięcy
była jedną z najlepszych i najgorszych.
Powolne,
delikatne ruchy. Palce zatapiać w futerku perskiej kotki, Artemidy,
która mruczy sennie, grzejąc ci kolana. Hekate, twoja devon rex,
jest o wiele bardziej samodzielna. To ona decyduje, na który dotyk
pozwala, który dotyk akceptuje. Kiedy znalazła miejsce w twoim
ciasnym pokoju w akademiku, była zlęknionym stworzeniem, w którym
zobaczyłaś samą siebie. Teraz, po tych kilku latach, uodporniła
się i jednocześnie pozostała twoją kocią bratnią duszą.
-
Herbata – mruk Jerzego przerywa ciszę.
Jego
palce muskają twoje odsłonięte ramię. Materiał cienkiego,
czarnego swetra bezwstydnie je obnażył. Poczułaś ten
charakterystyczny dreszcz, który przychodził zawsze wtedy, kiedy
ktoś wykonywał wobec ciebie gest, który był uznany za powszechny,
ale w twoim przypadku przekraczał jakąś granicę.
W
tym jednym przypadku nie był to jednak dreszcz nieprzyjemny.
Akceptowałaś go jako oznakę tego, że twoje ciało cały czas
żyje.
Herbata
była gorąca, ale to dobrze. Czasem potrzeba mocnych bodźców, by
wiedzieć, że krew cały czas krąży, a receptory odpowiednio
działają.
-
Powtórka z rozrywki? - krótkie pytanie.
-
Poszukiwania idealnej synchronizacji i napięcia utknęły na
poziomie podłogi – odpowiedziałaś. - Szkoda tylko, że ja razem
z nimi – skrzywiłaś się lekko, przy okazji prezentując
niechcący imponujący siniak na nadgarstku.
Jerzy
wstał, by po chwili wrócić z czymś w dłoni. Mały, potreningowy
rytuał związany z jego opiekuńczymi instynktami. Chłodna maść
na twojej skórze, która prostym gestem przypomina, że naprawdę
możesz być zwykłą dziewczyną, która reaguje zupełnie normalnie
i wcale nie ma ochoty na ucieczkę w ciche i ciemne miejsce.
Jerzy
wykreował się na gościa od herbaty.