22.06.2013

Prolog

Utknął w mojej głowie. Tak, droga Przyjaciółko, utknął tam bardzo skutecznie, znajdując sobie w miarę wygodne posłanie między jedną myślą o pierwszym wspólnym tańcu, a wspomnieniem jego rozbieganego wzroku, lekko drżących dłoni. Zadomowił się i ani myśli znaleźć sobie inne lokum, choć minęło już kilka lat, a ja nie ta sama. On zawsze pozostanie tym niewysokim i bardzo szczupłym, czarnowłosym chłopakiem, którego misternie prostowana grzywka skręcała się pod wpływem deszczu. Tamtego deszczu, w trakcie którego niósł mnie, bo przecież ja nie mogłam zmoknąć.
Teraz to całkiem zabawna wizja, trochę nawet kiczowata, ale wtedy moje szesnastoletnie serce miało zamiar wyskoczyć z klatki piersiowej. I to też pamiętam. Mocne, rytmiczne uderzanie o żebra.
To był chyba najintensywniejszy rok w moim życiu. Pierwszy tak burzliwy, bo samodzielny. W nowym kraju, bez nadzoru rodziców. W szkole, w której brakowało jakiejkolwiek równowagi, jakichkolwiek normalnych zasad... Bo kto to widział, żeby piętnastolatki brały się za studia medyczne, a w nocy boso biegały po dachu szkoły? W każdym razie, Przyjaciółko, działo się. W tamtej chwili było to wszystko zbyt intensywne, zdawało się zbyt skomplikowane. Jego pożegnania. Jego powroty. Jego straty, problemy, całe palety zachłannego bólu. Był On i Jego świat. Jego zdrowie, Jego idealnie nakreślone pod skórą kości, Jego stracony taniec. Był mój podkoszulek ubarwiony Jego łzami, moje nieprzespane noce po Jego wyjazdach, tłuczone szkło i skrupulatne liczenie granulek cytrynowej herbaty.
Masz to szczęście, Przyjaciółko, że wszystko to poznawałaś na bieżąco. Rozumiesz cały ten mój bełkot, mieszankę niespójnych faktów.

Pakowałam się, jak zwykle, bardzo dokładnie. Żadnych zagnieceń na ubraniach, żadnych kosmetyków luzem wrzuconych do walizki. Miauczące koty. Prychające na siebie dojrzałe osobniki o wielkich, mądrych oczach. Nie mogłam tam dłużej zostać. Jakkolwiek to nie zabrzmi, Stany nie mogły mi już nic zaoferować. Zresztą, cała medyczna pasja odeszła gdzieś, znikła dziwnie szybko po tym jak znikł On. Czasami bałam się, że zacznę go analizować, badać jego wspomnienie, kategoryzować zachowania. Być może dlatego dałam sobie spokój najpierw z kursem psychologii, a potem całą resztą.
Nie, rodzice nie byli zachwyceni. Mieli te swoje określone plany dla chudej, rudej córki. Plany nie uwzględniające ani tańca, ani zresztą postaci adorującego Niemca. Miało być przecież książkowo: wszechstronne wykształcenie, trochę podróży, a później bankiety i spędzanie życia na przyjęciach charytatywnych jako ozdoba dobrze urodzonego męża. Brzmi jak komedia rodem z XVIII wieku? Nie dla nas, Przyjaciółko.
Dlatego tak dokładnie złożyłam ubrania. Sukienka po sukience. Pointy, tuniki, body... Bo to miało mi się teraz przydać. Znów. I pierwszy raz na tak ogromną skalę, zapewniając utrzymanie i planując większość każdego kolejnego dnia.
Miałam więc wylądować w kolejnym kraju, po kilku przesiadkach. Z ilością rzeczy ograniczoną do niezbędnego minimum, z oszczędnościami na koncie, bez których pewnie byłoby krucho, z przeraźliwie miauczącymi, kocimi marudami.
I wylądowałam. Kilkaset kilometrów od granicy kraju, do którego On tak często wracał. Pośród ludzi, dla których angielski doprawiony irlandzkim akcentem to często nie lada problem.

Jestem. Z Nim w mojej głowie. Choć minęły lata.



________________________________________________________________________
[Prolog nie musi być zrozumiały. Tym bardziej narrator prologu.]