Systematyczność –
jedno z najbardziej obcych ci słów, chyba że mówić będziemy o
systematyczności związanej z kolekcjonowaniem dziwnych historii. Bo
to zabawne, przysłuchiwanie się znajomym, którzy tak usilnie
próbują wykreować się na bardzo konkretne osoby, których
wizerunki precyzują każdej nocy tuż przed snem, mocno zaciskając
powieki i mając nadzieję, że kiedy jutro się obudzą, wreszcie
będą tym, kogo są w stanie szanować i lubić. Strata czasu i
energii, pojęłaś to trochę szybciej niż inni, niektórzy nigdy
tego nie ogarną. Tobie było jednak całkiem dobrze, kiedy
siedziałaś sobie tak w miękkim czarnym fotelu, kręcąc bezmyślnie
w palcach czerwonym długopisem. Niebieski wylądował pod meblem,
kiedy na kolana wskoczył ci Teofil zaintrygowany szybkim ruchem
przedmiotu w twoich palcach. Po zielony miałaś sięgnąć, jeśli i
czerwony postanowi się wybrać na wycieczkę, albo po prostu ci się
znudzi. Nie było to pewnie idealne zajęcie na sobotni wieczór, ale
właściwie czemu nie? Nie odczuwałaś potrzeby biegania z imprezy
na imprezę. Wystarczyło ci od czasu do czasu zaglądanie na którąś
z domówek, aby tylko przekonać się o tym, że zbyt wiele wrażeń
tego typu tylko by niepotrzebnie jeszcze bardziej wyostrzyło sposób,
w jaki patrzyłaś na połowę twojej klasy z ogólniaka.
Przeciągnęłaś się
leniwie, mruknąwszy cicho pod nosem. Dziwne dźwięki przychodziły
nieproszone, kocia natura dawała o sobie znać. Sięgnęłaś po
gruby, bordowy sweter. Przeczesałaś włosy palcami, jako tako
radząc sobie z tym, co wciągnięcie ubrania zrobiło z twoją
czarną czupryną. Spacer to zawsze dobry pomysł, szczególnie jak
ma się w planach zwiać z korków z chemii, co nie?
*
Patrzyłeś na Katię,
która miała naprawdę nietęgą minę, kiedy okazało się, że
„panienki” nie można nigdzie znaleźć. Normalnie taka
nieodpowiedzialność pewnie by cię bardziej zirytowała, ale fakt,
że płacone miałeś przelewem za miesiąc z góry nieco ostudził
twoje emocje. Przynajmniej nie zmarnowałeś czasu poświęconego na
dojazd... Co prawda tylko częściowo, bo oczywiście twoja ambicja
szeptała ci, że będzie trzeba ten materiał przerobić na
następnych zajęciach, minuty w plecy... W każdym razie, nie
będziesz przecież mówił do pustego krzesła, ewentualnie tej
imponującej kolekcji kolorowych długopisów, która za każdym
razem nieco cię wytrącała z równowagi. Nie w negatywny sposób...
Po prostu, mimowolnie zaczynałeś się zastanawiać, co kieruje
osobą, która ich używa. Dlaczego dany kolor przypisany jest, na
przykład, funkcji podkreślenia, albo wykaligrafowania ważnego
pojęcia... Być może zbyt wiele się w tym doszukiwałeś, wydawało
ci się jednak, że nie są to spontaniczne działania, kiedy
patrzyłeś w notatki Adrianny. Kierował nią system, który pewnie
starałbyś się rozgryźć, gdybyś nie był aż tak skupiony na tej
twojej chemii.
- Panienka pewnie w
ogrodzie... - więcej w tym było niepewności niż jakiejś
konkretnej informacji.
Zresztą, nie do końca
wiedziałeś, co tak właściwie masz zrobić z tą informacją.
Szczególnie, że ogród przypominał tutaj raczej jakiś mini las,
co nie nastrajało cię specjalnie pozytywnie na ewentualne
przeczesywanie terenu. Poza tym, średnio to należało do twoich
obowiązków, no ale gdybyś się jednak na nią natknął, istniała
szansa, że może chociaż pół godziny posiedzicie nad organiczną.
- To ja poszukam –
mruknąłeś jeszcze niepewniej niż Katia, wycofując się w stronę
wyjścia.
Właściwie to nie miałeś
jeszcze okazji przyjrzeć się nieco bliżej okolicy, zawsze
docierałeś prosto do celu, a kiedy wychodziłeś, spieszyłeś się
na autobus, który odjeżdżał z bardzo nieprzyjemną
częstotliwością. Oczywiście, istniała opcja, że się zgubisz,
albo zagryzie cię pies sąsiada... Wątpliwe było jednak to, abyś po
pierwsze zamienił się w aż tak zasiedziałego miejskiego szczura,
żeby nie poradzić sobie z wyjściem z czyjegoś ogrodu, a po drugie
nie wierzyłeś w to, aby osiedlił się tu Baskerville*.
Było zimno. Stwierdziłeś
to jak tylko przeszedłeś na tyły domu, gdzie na otwartej
przestrzeni szalał wiatr. Zapiąłeś kurtkę tak wysoko, jak tylko
było to możliwe, chowając prawie połowę twarzy w kołnierzu.
Ręce wsunąłeś głęboko w kieszenie, kurcząc się nieco w sobie,
co jednak nie wpłynęło specjalnie mocno na twój wzrost. Z każdym
kolejnym krokiem mocniej odczuwałeś bezsens tej sytuacji.
Praktycznie dziewczyny nie znałeś (poza jej karygodną chemiczną
ignorancją), pojęcia nie miałeś gdzie w ogóle mogła pójść i
po co, teren był dla ciebie kolejną zagadką, a listopad specjalnie
słonecznych wieczorów nie zapewniał, nie zapominając o tym, że
oświetlenie było tu żadne. Jakoś średnio podobała ci się myśl,
że właśnie bawisz się w psa tropiącego, nasłuchując gdzieś
jakichś kroków...
*
Niezbyt radował cię
fakt, że nie wzięłaś ze sobą słuchawek. Radość ze spaceru
była więc tylko połowiczna, a i nie doceniłaś zimna panującego
na zewnątrz. Jednak brak kurtki był jednym z bardziej idiotycznych
posunięć i docierało to do ciebie z każdym kolejnym dreszczem
wywołanym podmuchem wiatru. Nie mogłaś jednak teraz wrócić do
domu, po prostu nie mogłaś. Nawet jeśli każdy średnio
inteligentny człowiek wskazałby na to, że bez problemu miałabyś
gdzie się ukryć do czasu, w którym na pewno uniknęłabyś
korków... Ale co to by była za radość z dezercji, hm? Już lepiej
odmrozić sobie przysłowiowe uszy.
Gdyby jeszcze ten cały
Jerzy gadał o czymś więcej niż o chemii, gdyby tak dało się z
nim pożartować... Ale nie, on musiał być taki zimny i
zachowawczy. Jak rasowy nauczyciel. Czasem nawet nie ratowało go to,
że jest całkiem przystojny, bo przecież zgodnie z logiką
amerykańskiego tasiemca dla nastolatek powinien okazać choć
minimalną chęć flirtu z uczennicą.
- Ech, przegrana
sprawa... - mruknęłaś pod nosem, kwitując w ten sposób te
wszystkie intensywne myśli, którymi zajmowałaś sobie od czasu do
czasu wieczór.
*
Teraz to już naprawdę
miałeś dość. Było zimniej niż kiedykolwiek (tak, to owo
magiczne zjawisko odczuwania pierwszych niskich temperatur jako zim
stulecia), miałeś wrażenie, że skończy się to co najmniej
katarem, a przecież nie mogłeś sobie pozwolić na wolne. Co
prawda, Sofia pewnie znów przekonywałaby cię, że nic się nie
stanie, jeśli któregoś miesiąca sama opłaci czynsz... Ale twoja
męska duma ci na to nie pozwalała, co nie? Nie chciałeś też
później, odwiedzając mamę, musieć kłamać iż świetnie sobie
radzisz, aby jej nie martwić. Czasem tak robiłeś, jasne... Nie
było to jednak najlepsze uczucie. Nie pracowało na szacunek do
samego siebie.
- W cholerę z tym! -
powiedziałeś to nieco za głośno jak na pomruk, gwałtownie
skręcając w stronę domu.
Dziewczyna chciała
zabalować, to zabalowała. Naprawdę, to nie twoja odpowiedzialność,
żeby łazić po jakimś parko-lesie w poszukiwaniu zagubionej gęsi.
Jedno było pewne, dowalisz jej taką porcję zadań, że...
- Bu! - krótki, nieco
piskliwy dźwięk jak na jego straszącą funkcję.
Minę musiałeś mieć
bezcenną, szczególnie że nie na samym dźwięku się skończyło.
Dostać garścią zeschłych liści prosto w twarz? Zdecydowanie nie najlepsze odczucie... Właściwie to już nie pamiętałeś, kiedy
ostatnio ktoś sobie na coś takiego pozwolił w twoim towarzystwie.
Musiało to być jeszcze „za dzieciaka”, kiedy spędzałeś
większość czasu z siostrami.
Dość niemrawo
strzepnąłeś z włosów pojedynczy liść, który się na nich
ostał. Spojrzenie miałeś teraz takie, że można było cię
przyrównać do wybudzonego ze snu niedźwiedzia.
- Będzie dyscyplina? -
czy nikt nigdy nie powiedział tej czarnowłosej licealistce w za
dużym bordowym swetrze, że jest zdecydowanie zbyt zadziorna?
Musiałbyś być ślepy,
aby nie zauważyć, że cię prowokuje. Miało to jednak inny charakter
niż wtedy, gdy jeszcze dość chętnie dawałeś korki nastoletnim
dziewczynom. Nie uważałeś się absolutnie za jakiegoś łamacza serc,
ale po jakimś czasie dałeś sobie spokój z lekcjami udzielanymi
dziewczynom, bo za dużo kosztowało odpieranie kiepskiej jakości
amorów. Miałeś zresztą wrażenie, że nie ważne było to jak
wyglądasz, ale sam fakt, że jesteś doktorantem, co czyni cię materiałem
na typowo romansowe opowiastki rozchichotanej dzieciarni przy tanim
winie.
- Często urządzasz
sobie takie wycieczki? - zignorowałeś jej zaczepki, pytając w
zasadzie czysto retorycznie.
W sumie, skoro już się
znalazła, to chyba znaczyło, że można ruszyć się w miejsce,
które jest cieplejsze?
- Zimnyś jak ten
wieczór, panie Nawrocki – miała tupet, chyba dopiero teraz to do
ciebie docierało.
Być może okoliczności
ją ośmieliły. Ciemno, brak kompromitujących wzorów do
ogarnięcia, była na sobie znanym terenie... Nie minęły właściwie
nawet trzy minuty, a ona podjęła już kolejną próbę
sprowokowania cię, nie da się ukryć. Być może istniała
możliwość, że nawet cię to nieco bawiło. Lubiłeś swój
profesjonalizm, nie rodził problemów, ewentualnie poza takim, że
bywałeś podsumowywany jako nudziarz albo fanatyk. Przyjaźnienie
się z uczniami nie wydawało ci się czymś, co miałoby jakoś
znacząco pomóc w przekazaniu im tych treści, których wymagali
opłacający korki rodzice. Przynajmniej twoje zajęcia były
efektywne, na tym ci zresztą zależało, na fakcie, że po jakimś
czasie nawet największy wróg chemii ogarniał ją chociaż na
dostateczny z plusem. A najczęściej bywało lepiej.
Przeszliście kolejne
metry, kierując się w stronę domu. Cisza ci odpowiadała, nie
można było jednak powiedzieć tego samego o twojej towarzyszce,
która wyraźnie zaczęła się nudzić. Albo kopała bogom ducha
winne liście, albo nie wiadomo po co kręciła jakieś pojedyncze
piruety... Jakby zwykłe stawianie kroków było dla niej zbyt dużym
wyzwaniem. Parokrotnie miałeś też wrażenie, że znów chce
rzucić jakimś błyskotliwym tekstem, w końcu jednak chyba się
poddała.
Spojrzałeś na zegarek.
Nie było sensu zaczynać korków, pewnie nawet nie zdążyłaby
porozkładać tych swoich kolorowych długopisów...
Wyciągnąłeś ręce z
kieszeni, twój wcześniejszy brak manier zdecydowanie tłumaczyło
zimno. Rozejrzałeś się jeszcze, kiedy wyszliście spomiędzy
drzew. Ktoś się tu solidnie napracował, usypując wielkie stogi z
liści, które zaczęły się jednak nieco poddawać działaniom
wiatru. Dziewczyna szła obok ciebie z raczej zniechęconą miną,
być może była markotna z zimna, być może niezadowolona z tego,
że znów jej zaczepki pozostały bez odpowiedzi...
Dużo więc byś dał,
aby zobaczyć jej minę, kiedy wylądowała w jednym z liściastych
kopców. Wystarczył moment, była przecież o wiele niższa i
drobna, a i kompletnie się nie spodziewała tego, że podniesiesz ją
jak lalkę i wpakujesz między liście. Nie odwróciłeś się
jednak, a w twoim tonie nie dało się usłyszeć tego półuśmiechu, na który sobie pozwoliłeś:
- W przyszłym tygodniu
posiedzimy dłużej – zaznaczyłeś, kierując się w stronę
bramy.
*http://pl.wikipedia.org/wiki/Pies_Baskerville%27%C3%B3w
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz