1.10.2013

08. Wycieczki.

Systematyczność – jedno z najbardziej obcych ci słów, chyba że mówić będziemy o systematyczności związanej z kolekcjonowaniem dziwnych historii. Bo to zabawne, przysłuchiwanie się znajomym, którzy tak usilnie próbują wykreować się na bardzo konkretne osoby, których wizerunki precyzują każdej nocy tuż przed snem, mocno zaciskając powieki i mając nadzieję, że kiedy jutro się obudzą, wreszcie będą tym, kogo są w stanie szanować i lubić. Strata czasu i energii, pojęłaś to trochę szybciej niż inni, niektórzy nigdy tego nie ogarną. Tobie było jednak całkiem dobrze, kiedy siedziałaś sobie tak w miękkim czarnym fotelu, kręcąc bezmyślnie w palcach czerwonym długopisem. Niebieski wylądował pod meblem, kiedy na kolana wskoczył ci Teofil zaintrygowany szybkim ruchem przedmiotu w twoich palcach. Po zielony miałaś sięgnąć, jeśli i czerwony postanowi się wybrać na wycieczkę, albo po prostu ci się znudzi. Nie było to pewnie idealne zajęcie na sobotni wieczór, ale właściwie czemu nie? Nie odczuwałaś potrzeby biegania z imprezy na imprezę. Wystarczyło ci od czasu do czasu zaglądanie na którąś z domówek, aby tylko przekonać się o tym, że zbyt wiele wrażeń tego typu tylko by niepotrzebnie jeszcze bardziej wyostrzyło sposób, w jaki patrzyłaś na połowę twojej klasy z ogólniaka.
Przeciągnęłaś się leniwie, mruknąwszy cicho pod nosem. Dziwne dźwięki przychodziły nieproszone, kocia natura dawała o sobie znać. Sięgnęłaś po gruby, bordowy sweter. Przeczesałaś włosy palcami, jako tako radząc sobie z tym, co wciągnięcie ubrania zrobiło z twoją czarną czupryną. Spacer to zawsze dobry pomysł, szczególnie jak ma się w planach zwiać z korków z chemii, co nie?

*

Patrzyłeś na Katię, która miała naprawdę nietęgą minę, kiedy okazało się, że „panienki” nie można nigdzie znaleźć. Normalnie taka nieodpowiedzialność pewnie by cię bardziej zirytowała, ale fakt, że płacone miałeś przelewem za miesiąc z góry nieco ostudził twoje emocje. Przynajmniej nie zmarnowałeś czasu poświęconego na dojazd... Co prawda tylko częściowo, bo oczywiście twoja ambicja szeptała ci, że będzie trzeba ten materiał przerobić na następnych zajęciach, minuty w plecy... W każdym razie, nie będziesz przecież mówił do pustego krzesła, ewentualnie tej imponującej kolekcji kolorowych długopisów, która za każdym razem nieco cię wytrącała z równowagi. Nie w negatywny sposób... Po prostu, mimowolnie zaczynałeś się zastanawiać, co kieruje osobą, która ich używa. Dlaczego dany kolor przypisany jest, na przykład, funkcji podkreślenia, albo wykaligrafowania ważnego pojęcia... Być może zbyt wiele się w tym doszukiwałeś, wydawało ci się jednak, że nie są to spontaniczne działania, kiedy patrzyłeś w notatki Adrianny. Kierował nią system, który pewnie starałbyś się rozgryźć, gdybyś nie był aż tak skupiony na tej twojej chemii.
- Panienka pewnie w ogrodzie... - więcej w tym było niepewności niż jakiejś konkretnej informacji.
Zresztą, nie do końca wiedziałeś, co tak właściwie masz zrobić z tą informacją. Szczególnie, że ogród przypominał tutaj raczej jakiś mini las, co nie nastrajało cię specjalnie pozytywnie na ewentualne przeczesywanie terenu. Poza tym, średnio to należało do twoich obowiązków, no ale gdybyś się jednak na nią natknął, istniała szansa, że może chociaż pół godziny posiedzicie nad organiczną.
- To ja poszukam – mruknąłeś jeszcze niepewniej niż Katia, wycofując się w stronę wyjścia.
Właściwie to nie miałeś jeszcze okazji przyjrzeć się nieco bliżej okolicy, zawsze docierałeś prosto do celu, a kiedy wychodziłeś, spieszyłeś się na autobus, który odjeżdżał z bardzo nieprzyjemną częstotliwością. Oczywiście, istniała opcja, że się zgubisz, albo zagryzie cię pies sąsiada... Wątpliwe było jednak to, abyś po pierwsze zamienił się w aż tak zasiedziałego miejskiego szczura, żeby nie poradzić sobie z wyjściem z czyjegoś ogrodu, a po drugie nie wierzyłeś w to, aby osiedlił się tu Baskerville*.
Było zimno. Stwierdziłeś to jak tylko przeszedłeś na tyły domu, gdzie na otwartej przestrzeni szalał wiatr. Zapiąłeś kurtkę tak wysoko, jak tylko było to możliwe, chowając prawie połowę twarzy w kołnierzu. Ręce wsunąłeś głęboko w kieszenie, kurcząc się nieco w sobie, co jednak nie wpłynęło specjalnie mocno na twój wzrost. Z każdym kolejnym krokiem mocniej odczuwałeś bezsens tej sytuacji. Praktycznie dziewczyny nie znałeś (poza jej karygodną chemiczną ignorancją), pojęcia nie miałeś gdzie w ogóle mogła pójść i po co, teren był dla ciebie kolejną zagadką, a listopad specjalnie słonecznych wieczorów nie zapewniał, nie zapominając o tym, że oświetlenie było tu żadne. Jakoś średnio podobała ci się myśl, że właśnie bawisz się w psa tropiącego, nasłuchując gdzieś jakichś kroków...

*

Niezbyt radował cię fakt, że nie wzięłaś ze sobą słuchawek. Radość ze spaceru była więc tylko połowiczna, a i nie doceniłaś zimna panującego na zewnątrz. Jednak brak kurtki był jednym z bardziej idiotycznych posunięć i docierało to do ciebie z każdym kolejnym dreszczem wywołanym podmuchem wiatru. Nie mogłaś jednak teraz wrócić do domu, po prostu nie mogłaś. Nawet jeśli każdy średnio inteligentny człowiek wskazałby na to, że bez problemu miałabyś gdzie się ukryć do czasu, w którym na pewno uniknęłabyś korków... Ale co to by była za radość z dezercji, hm? Już lepiej odmrozić sobie przysłowiowe uszy.
Gdyby jeszcze ten cały Jerzy gadał o czymś więcej niż o chemii, gdyby tak dało się z nim pożartować... Ale nie, on musiał być taki zimny i zachowawczy. Jak rasowy nauczyciel. Czasem nawet nie ratowało go to, że jest całkiem przystojny, bo przecież zgodnie z logiką amerykańskiego tasiemca dla nastolatek powinien okazać choć minimalną chęć flirtu z uczennicą.
- Ech, przegrana sprawa... - mruknęłaś pod nosem, kwitując w ten sposób te wszystkie intensywne myśli, którymi zajmowałaś sobie od czasu do czasu wieczór.

*

Teraz to już naprawdę miałeś dość. Było zimniej niż kiedykolwiek (tak, to owo magiczne zjawisko odczuwania pierwszych niskich temperatur jako zim stulecia), miałeś wrażenie, że skończy się to co najmniej katarem, a przecież nie mogłeś sobie pozwolić na wolne. Co prawda, Sofia pewnie znów przekonywałaby cię, że nic się nie stanie, jeśli któregoś miesiąca sama opłaci czynsz... Ale twoja męska duma ci na to nie pozwalała, co nie? Nie chciałeś też później, odwiedzając mamę, musieć kłamać iż świetnie sobie radzisz, aby jej nie martwić. Czasem tak robiłeś, jasne... Nie było to jednak najlepsze uczucie. Nie pracowało na szacunek do samego siebie.
- W cholerę z tym! - powiedziałeś to nieco za głośno jak na pomruk, gwałtownie skręcając w stronę domu.
Dziewczyna chciała zabalować, to zabalowała. Naprawdę, to nie twoja odpowiedzialność, żeby łazić po jakimś parko-lesie w poszukiwaniu zagubionej gęsi. Jedno było pewne, dowalisz jej taką porcję zadań, że...
- Bu! - krótki, nieco piskliwy dźwięk jak na jego straszącą funkcję.
Minę musiałeś mieć bezcenną, szczególnie że nie na samym dźwięku się skończyło. Dostać garścią zeschłych liści prosto w twarz? Zdecydowanie nie najlepsze odczucie... Właściwie to już nie pamiętałeś, kiedy ostatnio ktoś sobie na coś takiego pozwolił w twoim towarzystwie. Musiało to być jeszcze „za dzieciaka”, kiedy spędzałeś większość czasu z siostrami.
Dość niemrawo strzepnąłeś z włosów pojedynczy liść, który się na nich ostał. Spojrzenie miałeś teraz takie, że można było cię przyrównać do wybudzonego ze snu niedźwiedzia.
- Będzie dyscyplina? - czy nikt nigdy nie powiedział tej czarnowłosej licealistce w za dużym bordowym swetrze, że jest zdecydowanie zbyt zadziorna?
Musiałbyś być ślepy, aby nie zauważyć, że cię prowokuje. Miało to jednak inny charakter niż wtedy, gdy jeszcze dość chętnie dawałeś korki nastoletnim dziewczynom. Nie uważałeś się absolutnie za jakiegoś łamacza serc, ale po jakimś czasie dałeś sobie spokój z lekcjami udzielanymi dziewczynom, bo za dużo kosztowało odpieranie kiepskiej jakości amorów. Miałeś zresztą wrażenie, że nie ważne było to jak wyglądasz, ale sam fakt, że jesteś doktorantem, co czyni cię materiałem na typowo romansowe opowiastki rozchichotanej dzieciarni przy tanim winie.
- Często urządzasz sobie takie wycieczki? - zignorowałeś jej zaczepki, pytając w zasadzie czysto retorycznie.
W sumie, skoro już się znalazła, to chyba znaczyło, że można ruszyć się w miejsce, które jest cieplejsze?
- Zimnyś jak ten wieczór, panie Nawrocki – miała tupet, chyba dopiero teraz to do ciebie docierało.
Być może okoliczności ją ośmieliły. Ciemno, brak kompromitujących wzorów do ogarnięcia, była na sobie znanym terenie... Nie minęły właściwie nawet trzy minuty, a ona podjęła już kolejną próbę sprowokowania cię, nie da się ukryć. Być może istniała możliwość, że nawet cię to nieco bawiło. Lubiłeś swój profesjonalizm, nie rodził problemów, ewentualnie poza takim, że bywałeś podsumowywany jako nudziarz albo fanatyk. Przyjaźnienie się z uczniami nie wydawało ci się czymś, co miałoby jakoś znacząco pomóc w przekazaniu im tych treści, których wymagali opłacający korki rodzice. Przynajmniej twoje zajęcia były efektywne, na tym ci zresztą zależało, na fakcie, że po jakimś czasie nawet największy wróg chemii ogarniał ją chociaż na dostateczny z plusem. A najczęściej bywało lepiej.
Przeszliście kolejne metry, kierując się w stronę domu. Cisza ci odpowiadała, nie można było jednak powiedzieć tego samego o twojej towarzyszce, która wyraźnie zaczęła się nudzić. Albo kopała bogom ducha winne liście, albo nie wiadomo po co kręciła jakieś pojedyncze piruety... Jakby zwykłe stawianie kroków było dla niej zbyt dużym wyzwaniem. Parokrotnie miałeś też wrażenie, że znów chce rzucić jakimś błyskotliwym tekstem, w końcu jednak chyba się poddała.
Spojrzałeś na zegarek. Nie było sensu zaczynać korków, pewnie nawet nie zdążyłaby porozkładać tych swoich kolorowych długopisów...
Wyciągnąłeś ręce z kieszeni, twój wcześniejszy brak manier zdecydowanie tłumaczyło zimno. Rozejrzałeś się jeszcze, kiedy wyszliście spomiędzy drzew. Ktoś się tu solidnie napracował, usypując wielkie stogi z liści, które zaczęły się jednak nieco poddawać działaniom wiatru. Dziewczyna szła obok ciebie z raczej zniechęconą miną, być może była markotna z zimna, być może niezadowolona z tego, że znów jej zaczepki pozostały bez odpowiedzi...
Dużo więc byś dał, aby zobaczyć jej minę, kiedy wylądowała w jednym z liściastych kopców. Wystarczył moment, była przecież o wiele niższa i drobna, a i kompletnie się nie spodziewała tego, że podniesiesz ją jak lalkę i wpakujesz między liście. Nie odwróciłeś się jednak, a w twoim tonie nie dało się usłyszeć tego półuśmiechu, na który sobie pozwoliłeś:
- W przyszłym tygodniu posiedzimy dłużej – zaznaczyłeś, kierując się w stronę bramy.


*http://pl.wikipedia.org/wiki/Pies_Baskerville%27%C3%B3w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz