Herbata była zimna.
Według wszelkich zasad przyzwoitości nie nadawała się już do
picia, jednak przełknął ją dwoma szybkimi haustami. Często tak
robił... Znaczy, spieszył się. Nie mógł wyzbyć się wrażenia,
że największym grzechem jest właśnie marnotrawienie czasu. Miał poczucie, że i tak zbyt wiele go stracił. Nie oznaczało to jednak
ślepoty – dostrzegał codzienne drobnostki, czasem sprawiały mu
one niesamowicie wiele radości. Jak tamto odnalezienie cukierni, do
której musiał zajrzeć przynajmniej raz w tygodniu. Albo nagła
decyzja zatrzymania się przy uchylonych drzwiach do sali
treningowej, kiedy teoretycznie nikogo nie powinno być przy drążku,
a jednak zyskał dzięki temu kilka cennych minut „bycia” tylko z
nią.
Tamtego dnia nie
spodziewał się żadnych zmian. Poranna kawa, szybkie kroki w stronę
metra. Spojrzenie przesuwające się po zmęczonych i nieobecnych
twarzach. Wymiana grzeczności z Wiktorem, szatnia. I rozgrzewka,
którą prowadził od dłuższego czasu w pojedynkę. Wszystko zawsze
zgodnie z planem. Niewiele niespodzianek, czasem jakaś nieobecność,
zmiana w doborze par. Ot, szybkie rozwiązania. Jednak brak
rudowłosej był czymś, do czego ciężko było przywyknąć. Starał
się nie wypytywać Wiktora o szczegóły. Ot, kolejna osoba
zrezygnowała. Może z powodu ciekawszego zajęcia, zdrowia, zmiany
priorytetów. Zdarzało się. Norma. Sofia nie była jednak kolejną
tancerką. Nie próbował oszukiwać samego siebie, że jej obecność
bądź brak nic nie znaczą. Nawet jeśli nie widzieli się kilka
lat, rozstali gwałtownie. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę z
tego, że nie jest mu obojętna. Owszem, czasem budziły w nim lęki
myśli, że to przecież inna osoba. Dorosła, młoda kobieta. Tak
jak on, mająca za sobą wiele doświadczeń kształtujących
charakter. Emocje jednak pozostały. Być może dlatego, że choć
nie widywał jej, nie kontaktował się z nią, to pozostawała w
jego życiu. Była punktem odniesienia. Czasem wręcz zwracał się
do niej w myślach. Czytał raz po raz listy, które mu przysłała i
w jakiś sposób odnajdywał w nich nowe, zaskakujące zdania.
Zdawał sobie sprawę z
tego, że ona mogła nie chcieć być bliżej. Bardziej.
Intensywniej. Ale fakt, że udało im się znów spotkać, przebywać
w jednym mieście, często nawet pod jednym dachem... Cholerny
romantyk potraktuje to jako – może nie znak – ale zachętę do
nie porzucenia marzeń i działań na pewno.
Tyle że o uczuciach
można by rozważać długo, sam Horst mógłby prowadzić z sobą
monologi na ten temat co wieczór. Ale z działaniem było nieco
gorzej. Irytowało go to. Chciał wreszcie przestać czuć się jak
zakochany czternastolatek. Zrobić coś. Cokolwiek, byle znacząco.
Zamienić scenariusze snute w głowie, na realne wydarzenia. Nowe
wspomnienia.
Wybrał koszulę,
starając się przy tym nie popaść w przesadę. Czuć się dobrze z
samym sobą. Nie zawsze zdawał sobie sprawę z tego jak to może
ułatwiać życie. Bycie przyjacielem samego siebie. Kupił dwie
kawy. Z cynamonem. Sentyment, owszem. Od czasu tamtej noworocznej
zabawy, nie był u niej. Może więc nie powinien się narzucać. Co
innego przebywać w grupie, móc schować się w tłumie,
jednocześnie mając możliwość większej swobody. A co innego
pukać do czyichś drzwi bez wcześniejszego zaproszenia.
Może nawet liczył po
cichu na to, że nikogo nie zastanie. Albo że chociaż otworzy mu
ten wysoki blondyn, zapyta o Sofię, jej samopoczucie. I wróci do
siebie w poczuciu połowicznie spełnionej misji. Tchórz.
Troszeczkę. Nagle najważniejsze wydało mu się to, aby nie rozlać
kawy. Aby nie wystygła zanim dotrze do jej mieszkania. Aby napój
nie spienił się za bardzo, przyprawa nie opadła po prostu smętnie
na dno, tworząc nieprzyjemne grudki.
Odetchnął, przestąpił
z nogi na nogę. Wcisnął guzik z zarysem dzwonka.
Otworzyła zdziwiona.
Spięła się nieco na jego widok, choć pewnie każdy niespodziewany
gość wywołałby w niej podobne odczucie. Nadal nie przepadała za
niespodziankami. Stałaby pewnie milcząca w drzwiach, gdyby nie
Artemida, która skorzystała z okazji i wymknęła się na korytarz.
Zadowolona z siebie od razu skierowała się w stronę schodów,
gotowa na zwiedzanie. Nie dane jej jednak było ujść daleko.
Mężczyzna zdążył podać zdezorientowanej dziewczynie kawę i
sprawnie podniósł zwierzę. Puchata kotka dźwięcznie
zaprotestowała, jednak już po chwili odnalazła plusy nowej
sytuacji – otarła się łebkiem o brodę Horsta, jakby rozpoznając
dawnego znajomego.
- Dziękuję. Wejdź –
rudowłosa zaczęła nadrabiać grzecznościowe konwenanse nadal
mocno zagubiona w nowo zaistniałej sytuacji.
Nerwowym ruchem
naciągnęła nieco bardziej zieloną tunikę, niemal zrównując jej
długość z dresowymi szortami. Postawiła kawę na stoliku, zaraz
też wzięła jeden z kubków, obejmując go dłońmi i zajmując
miejsce na kanapie.
On tymczasem niepewnie
zajął miejsce w jej bliskim sąsiedztwie. Właściwie to nie do
końca wiedział, czy naprawdę powinien tu być. Miał to nieodparte
wrażenie, że wprosił się do środka, zaburzył jakiś porządek.
- Zrezygnowałaś –
wypalił, choć nie miało to nic wspólnego z tą lekką i zabawną
konwersacją, którą planował w głowie wieczór wcześniej. -
Myślałem, że... To znaczy, pamiętałem jak zawsze mówiłaś o
tańcu... Zdziwiłem się – nie dało się ukryć, że zaplątał
się w tym, co próbował przekazać.
Dziewczyna lekko
ściągnęła brwi. Właściwie to nie do końca wiedziała, co tak
naprawdę może powiedzieć w tej sytuacji. Nie była to rozmowa jak
każda inna. Wiedział o niej więcej, towarzyszył jej (i na swój
sposób pomógł) w powrocie do tańca. W pewien sposób miał prawo
do tego szczerego zdziwienia.
W końcu przerwała
ciszę:
- Zrezygnowałam. Jeden z
niewielu razy w życiu sama z czegoś zrezygnowałam –
potwierdziła, starając się niejako wyjaśnić, co właściwie
zaszło. - Zazwyczaj... Zazwyczaj inni decydowali za mnie. Mówili
czym mam się interesować, co ma mi sprawiać radość. Czego się
uczyć. Jak siebie kształtować – z każdym słowem mówiła
pewniej, choć ton głosu pozostawał delikatny i w tłumie na pewno
by zanikł. - Odbierali. Dawali... - wzięła głębszy wdech. -
...przychodzili i odchodzili wtedy, kiedy sami chcieli.
Mówiąc to spojrzała na
niego. Zmusiła się, choć najchętniej schowałaby się za kanapą.
Albo w drugim pokoju.
Skinął głową na znak,
że rozumie. Ukłucie winy sprawiało, że kawa miała wyjątkowo
gorzki smak. Nie spodziewał się, że rozmowa tak szybko zboczy na
poważne tory.
Przez dłuższą chwilę
siedzieli w ciszy, którą przerywało jedynie mruczenie persa.
Powietrze sprawiało wrażenie gęstszego w dziwnie słodkawy sposób.
Oddychało się nim upojnie, ale nadal z nutą niebezpieczeństwa.
Przebywanie w jednym pomieszczeniu, tak blisko, okazało się
dziwacznym doświadczeniem. Prywatny grunt przypominał przedzieranie
się przez dżunglę zrobioną z cukrowej waty. Szedłeś wgłąb,
choć później miał rozboleć brzuch.
Było tyle rzeczy, o
które chciała go zapytać. O nagłe zniknięcie, o to jak mijały
pierwsze lata poza Stanami. Co wtedy robił, kto pomógł mu uporać
się z potworami, które ścigały nie tylko jego, ale i odcisnęły
znamię także na niej. Tyle rzeczy, które kotłowały się przez
pierwsze dwa lata bez niego. Kiedy w pewnym momencie zamilkł,
zostawiając ją z poczuciem przejmującego strachu. Zżerał ją
wstyd za te wszystkie przepłakane wieczory, za budzenie się
krzykiem. Za dreszcze tak silne, że nie pozwalały już ponownie
zasnąć. Chciała móc pytać... ale jeszcze bardziej chciała móc
wykrzyczeć mu prosto w twarz jak bardzo bolało. I jak absurdalnym
wydaje się to, że teraz siedzi obok niej, z tą cholerną
cynamonową kawą.
Czuł to napięcie.
Wyczuła je także kotka, schodząc z jego kolan i szukając sobie
miejsca bardziej dogodnego i spokojniejszego. Właściwie to sam nie
wiedział, czego się spodziewał. Że rzuci mu się na szyję ze
łzami w oczach i ckliwym „czekałam”? Albo że jak gdyby nigdy
nic rozpocznie pogawędkę o codziennościach?
Odstawił kawę. Nie
ułatwiała mu tego. Milcząca, skupiona na wszystkim innym, tylko
nie na nim. Najpierw dokładnie oglądająca kubek, upijająca z
niego ledwie łyk kawy. Jakby i do niej dotarła ta dziwaczna gorycz.
W końcu rezygnująca z napoju, który teraz wydał mu się
najdurniejszym sentymentem na jaki mógł się zdecydować.
Odwrócił się w jej
stronę. Widział jak automatycznie prostuje się, jakby obawiała
ataku, jakby wzmacniała tę cienką zbroję, która pozwalała jej
przetrwać każdy z jego wybryków. Kaprysów powrotów.
- Przepraszam... Czuję
się jak ostatni idiota – bał się spojrzeć jej w oczy.
Sam jednak zadecydował,
że nie chce przeskakiwać tego etapu. Że musi ją przeprosić,
nawiązać do tych wydarzeń, którymi przecież musiał ją
skrzywdzić.
I kiedy tak milczała,
siedząc z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej, nieco zbyt
nerwowym ruchem skubiąc warkocz... Kiedy tak milczała, wiedział że
cokolwiek zrobi i tak będzie to kiepski pomysł.
Wykonał ruch jakby
chciał złapać ją za rękę, ledwie musnął palcami jej dłoń.
Tylko tyle i aż tyle. Trochę jak dziecko, które stłukło drogi
wazon i teraz szuka potwierdzenia, że nadal jest chciane i kochane.
I właśnie w tym tkwił
problem.
- Naprawdę...
przepraszam cię, Sofio... - nie patrzył na nią, w jego mniemaniu
nie był godzien.
I znów chciał coś
dodać, coś wyjaśniać, tłumaczyć się... Tylko że ona uniosła
dłoń i zwyczajnie zakryła mu usta.
- Przestań –
powiedziała cicho, ale z całą stanowczością, na którą mogła
się teraz zdobyć. - Nie rób tego. Znowu – pokręciła głową,
jakby gwałtownie komuś zaprzeczała. - Nic nie rozumiesz. Nadal nic
nie zrozumiałeś – brzmiało to trochę tak, jakby myśli
wydostały się przez jej usta, choć wcale tego nie planowała.
Wstała. Kolejny raz
nerwowym ruchem poprawiła bluzkę. Tę zieloną bluzkę, która była
jedną ze zmian dzisiejszego dnia.
Nie chciała go
krzywdzić. Nie była w stanie patrzeć na niego, gdy tak zwieszał
głowę. I oczywiście, że jedyne co w danej chwili bardzo chciała
zrobić, to objąć go. Pocieszyć. Zapewnić, że wszystko jest
dobrze. Tak, jak zapewniała za każdym razem, gdy odchodził i
przychodził. Zawsze rozumiejąca.
- Zrezygnowałam z ciebie
– powiedziała na wydechu.
Chciała, żeby już
sobie poszedł. Żeby nie wystawiał jej na tę ciężką próbę. Z
każdą kolejną chwilą słabła, wracała do dawnej siebie tak
bardzo wyczulonej na czyjś ból, a głuchej na własny.
- Zrezygnowałam –
powtórzyła ciszej, kiedy wstał i nieco ociężale skierował się
w stronę drzwi.
A potem wyszedł.