28.09.2013

07. Wyzwania.

Właściwie to po cholerę nosiłeś ze sobą ten zegarek? Najprościej byłoby chyba oddać go właścicielce, ale chyba wtedy musiałbyś się tłumaczyć z tego, dlaczego tak długo znajdował się w Twoim posiadaniu, minęło już przecież kilka ładnych tygodni odkąd wrzuciłeś go do bocznej kieszeni swojej torby. A potem wędrował razem z Tobą w dżinsach, czy to na kolejne treningi czy też do pracy... Miałeś świadomość tego, że im dłużej go sobie przywłaszczasz, tym trudniej będzie to wytłumaczyć. Pozostała więc chyba tylko opcja podrzucenia go do torebki dziewczyny, która musiałaby jakoś uwierzyć w fakt, że tak długo siedział tam sobie bezpiecznie. Była jednak ostatnio tak bardzo rozkojarzona i jednocześnie dryfująca myślami gdzieś, gdzie absolutnie nikt nie miał dostępu, iż to rozwiązanie naprawdę mogło się powieść.
Zresztą, sam chyba ostatnio nieco ześwirowałeś. Zawsze taki skupiony na tańcu, na technicznej perfekcji, podążający zgodnie z planem, wykreślający w kalendarzu każdy kolejny dzień o tej samej wieczornej porze, tym samym czarnym mazakiem. A teraz? Od chwili, w której widziałeś ją w klubie, zacząłeś zdecydowanie zbyt wiele uwagi poświęcać drugiemu człowiekowi. Wkurzało cię to. I to bardzo. Miałeś przecież tyle do zrobienia, dokładne plany. Nie mogłeś sobie pozwolić na opóźnienia powodowane jakąś tam drobną sylwetką, która regularnie bywała zdecydowanie za blisko twojego ciała. Inna sprawa, że jak do tej pory nie odczuwałeś tego w żaden sposób. Ot, przecież na tym polegał taniec w duecie, na radzeniu sobie z drugim ciałem i twoim zdaniem, jednoczesnym ignorowaniu jego ciepła, miękkości, faktury skóry...
Spodobała ci się faktura jej skóry, czyż nie? Dopiero teraz zwróciłeś na to uwagę. Nie była, po prostu, delikatna. Wcześniej kiedy jej dotykałeś, podnosiłeś ją, przyciągałeś do siebie, po prostu mocno chwytałeś nawet nie zwracając uwagi na to, ile siniaków z tego powstanie. Teraz bywały momenty, że nie mogłeś przestać myśleć o tym delikatnym meszku na jej skórze, który stawał się zauważalny wtedy, kiedy jej ramiona pokrywała gęsia skórka.
- Kurwa mać... - mruknąłeś pod nosem, co nie było do ciebie podobne.
Owszem, kiedy już się wypowiadałeś, zwracałeś do kogoś, byłeś raczej szorstki, czasem najzwyczajniej nieprzyjemny... ale żeby na głos wyrażać własne frustracje? Irytujący był jednak fakt, że coś, nad czym nie panowałeś, zaczęło ci zaprzątać myśli. Nawet jeśli traktowałeś to raczej jako typowo przedmiotową ciekawość nową zabawką niż jakieś głębsze dygresje. Jej reakcje (czy też ich aktualny brak) cię fascynowały, chyba nawet do tego stopnia, że powoli zaczęły cię intrygować możliwości prowokowania jej, sprawdzania wrażliwości na bodźce...
- Zaskoczcie mnie dziś czymś, błagam – dotarł do ciebie dramatyczny głos trenera. - Moglibyście chociaż spróbować pokazać, że wam zależy... Ja tu mam uczyć, tak? Przekazywać coś, dawać możliwości... Ale cholera, z trupami byłoby łatwiej – teatralnie wywrócił oczami.
Bez słowa złapałeś swoją partnerkę za rękę, wyciągając ją na środek sali. Byłeś chyba nawet nieco bardziej brutalny niż zwykle, jednocześnie poświęcając jej o wiele dokładniejsze spojrzenie. Nie zaskoczyłoby mnie to, gdybyś nawet stwierdził, że zaczęła cię denerwować ta jej apatia. W końcu tańczyła tutaj z tobą. Powinna całą sobą przebywać w tej sali, jeśli ty miałeś się rozwijać i tworzyć coś na parkiecie. Inaczej równie dobrze mogłeś dostać jakąś klientkę z prosektorium, jak to zauważył sam trener.
- Nie, nie, nie... - mruczał pod nosem mężczyzna, patrząc na waszą dwójkę. - Ja się tu wykrwawiam nad wami, rozumiecie? Okrutnie wykrwawiam, robię co mogę... Mam was na przymusową randkę wysłać, czy jak? - oparł się nieco ostentacyjnie o barre. - Czuję, że się powtarzam... Od tygodni, jeśli nie już miesięcy... Jak można być tak niesamowitym solo i jednocześnie tak spieprzać sprawę w duecie?
Pytanie było czysto retoryczne, zresztą żadne z was pewnie nie miałoby ochoty na nie odpowiadać. Ty dobrze wiedziałeś, że jakiekolwiek bunty w najlepszym przypadku skończyć się mogą degradacją, w najgorszym nawet pożegnaniem z zespołem... Ona... Cóż, miałeś wrażenie, że więcej do powiedzenia miałaby rzodkiewka albo inne warzywo, bo o stosowanie taktyki „na przeczekanie” raczej jej nie podejrzewałeś.
Trener machnął ręką, co najprawdopodobniej oznaczało kolejną, wymuszoną już przerwę. Mrucząc coś pod nosem wycofał się po swoją torbę, wyciągnął z niej komórkę i poświęcił jej dłuższą chwilę.
- Zmiana planów – rzucił, zanim pierwsze osoby zdążyły wyjść z sali. - Na dziś skończymy, bo mam coś do załatwienia... I zobaczymy się dopiero za tydzień. Chciałbym jednak, żebyście przyszli wszyscy w szczycie formy. Zlitujcie się, po prostu i nie kastrujcie mnie tutaj jak banda pierwszoroczniaków z baletówki, co? - mistrz melodramatu, to mu trzeba było oddać.
- Zostajesz – rzuciłeś władczo, kiedy twoja partnerka machinalnie skierowała się w stronę ławki po swoje rzeczy.
Nie interesowało cię teraz zupełnie czy mogłaby mieć inne plany na ten dodatkowy czas, czy spieszyła się gdzieś po zajęciach, albo po prostu miała zwyczajnie dość oglądania ciebie i całej reszty zespołu.
- Tak, zostajesz – powtórzyłeś, kiedy spojrzała na ciebie tak, jakbyś wyrwał ją z głębokiego snu co najmniej wiadrem zimnej wody. - Tak się składa, że nie zamierzam dalej znosić tego syfu, wiesz? Mówiłem ci już wcześniej, że ja tu zamierzam tańczyć, a nie przerzucać worek z ziemniakami – obserwowałeś ją dokładnie w poszukiwaniu choćby najmniejszej reakcji na twoje słowa.
W jej twarzy natomiast nic nie drgnęło, nic się nie zmieniło. Po prostu, zaniechała zebrania swoich rzeczy, wyprostowała się i jak gdyby nigdy nic wróciła do ciebie na parkiet. Zirytowało cię to lekko, miałeś już dość tego braku reakcji, bo przecież jednocześnie parokrotnie widziałeś ją w klubie, gdzie zdawała ci się totalnie inną osobą. Wreszcie zupełnie oswojoną z ruchem. Nawet dla ciebie taniec wtedy nabierał jakiegoś dziwacznego znaczenia, którego nie umiałeś sprecyzować, choć zazwyczaj podchodziłeś do tego jak do ciężkiej pracy.
- Bliżej – stwierdziłeś, nic jednak nie robiąc w kierunku ponaglenia jej.
Patrzyłeś teraz na nią w ten cholernie buntowniczy i odważny sposób, na który poleciałaby co druga tancerka z zespołu. Na niej jednak zupełnie nie robiło to wrażenia. Zacząłeś już chyba nawet podejrzewać, że musi być totalnie aseksualną osobą, bo nie byłeś sobie w stanie wyobrazić jej w sytuacji naznaczonej jakimkolwiek erotycznym napięciem. Nie, żeby dla ciebie miało to jakiekolwiek znaczenie. Seks był... Zresztą, po co zastanawiać się nad zjawiskiem cokolwiek przereklamowanym. Wszędzie tego pełno, wszystko tym sprzedają... Niby więc jak dobudować do tego jakąkolwiek ideologię?
Czułeś jej oddech na swoim policzku. Czułeś jej żebra pod swoimi palcami... Była taka, kieszonkowa? Nawet jak na tancerkę robiła wrażenie słabej. A przecież taniec wymagał siły, to nie były jakieś zwiewne pląsy, elfie podskoki. Miałeś wrażenie, że jej obojętność mogłaby generować w tobie pokłady dziwnej agresji... i chyba cię to odrobinę przestraszyło.
Piruet, podniesienie, cierpliwa asysta przy jej drobnych i – musiałeś to przyznać – perfekcyjnych krokach. Była niezła. Była naprawdę dobra, kiedy tylko pozwalałeś jej odsunąć się od siebie, jakby twój dotyk w jakiś sposób ją osłabiał, zmieniał w przeciętną tancerkę robiącą za tło dla głównego bohatera. Przyszła ci do głowy myśl, że pewnie byłoby z nią łatwiej, gdybyście mieli do ogrania jakąś klasyczną fabułę. Ale tutaj nie było tak prosto, muzyka czasem bardziej przeszkadzała niż w naturalny sposób sterowała ciałem...

*

Tak, czasem miałaś wrażenie, że walczysz z dźwiękami. Nie dość, że partnerowanie przypominało jakąś przepychankę, to jeszcze melodia nie stanowiła tej ostoi, w którą w balecie klasycznym można się było, po prostu, wsłuchać.
Gdybyś tylko nie była tak pochłonięta walką z myślami i wspomnieniami, zapewne wyraźnie odczuwałabyś fizyczny ból, który sprowadziła na ciebie ta dodatkowa próba. Zapewne zrobiłabyś coś, aby przestać wreszcie być takim workiem treningowym, no i nie musiałabyś wieczorem pod prysznicem zliczać tych wszystkich siniaków.
Znów mocniej oparł dłonie na twojej talii... Nie podobało ci się to, powoli docierała do ciebie świadomość tego wrażenia. Zaczynałaś wreszcie dopuszczać do siebie to wrażenie, iż miota tobą jak rzeczą, jakbyś była tylko potrzebnym mu do sukcesu rekwizytem (albo przeszkodą). Dziwne, ale nie miałaś jednak ani trochę siły, aby cokolwiek z tym zrobić. Ot, zniesiesz przecież jeszcze kilka minut i zaraz będziesz mogła zebrać się do domu, gdzie wypijesz herbatę i spróbujesz zasnąć...
- Wystarczy – rzuciłaś przez ramię w trakcie jednego z piruetów, on jednak nie zareagował.
Kontynuując układ przyciągnął cię mocno do siebie, objął wręcz agresywnie, wychylając cię w tył tak nisko, że musnęłaś włosami parkiet. Skorzystałaś z pierwszej lepszej okazji, odsuwając się od niego. Nie umiałaś tego wytłumaczyć, ale chociaż do tej pory to wszystko było ci wyjątkowo obojętne, teraz poczułaś się dość nieswojo.
- Powiedziałam, kończymy – twój głos zabrzmiał donośniej, ale jednak z jakąś nutą niepewności...

*

Wychwyciłeś tę nutę i sprawiła ci ona jakąś dziwną satysfakcję. Wreszcie reakcja, wreszcie dowód na to, że ten chudzielec żyje, ma emocje. Nakręcało cię to w jakiś sposób, lubiłeś konfrontować się z ludźmi... A szczególnie, kiedy wygrywałeś.
- Znowu się zmywasz. A poziom nadal prezentujemy tragiczny – stwierdziłeś, podążając za nią tych kilka kroków. - Myślisz, że chcę z siebie zrobić po raz kolejny błazna za tydzień? - być może nieco przesadzałeś z tym agresywnym tonem.
Trzeba przyznać, że zazwyczaj trzymałeś emocje na wodzy. Jasne, że potrafiłeś – kolokwialnie rzecz ujmując – dokopać, ale tym razem było coś nieobliczalnego w twoim postępowaniu. Uruchomiła coś w tobie, włączyła coś, o istnieniu czego chyba jak do tej pory nie miałeś pojęcia. Patrzyłeś na nią, kiedy zabierała swoje rzeczy. Patrzyłeś jak wrzucała do torby ręcznik, butelkę, jak nerwowo poprawiała włosy. Wyprostowała się, ale ty nie zamierzałeś jeszcze pozwolić jej wyjść. Sam nie wiesz, co cię pchało do kontynuowania tego całego eksperymentu, sprawdzania jej reakcji, wystawiania na kolejne silne bodźce.
Złapałeś ją za nadgarstek, tym samym uniemożliwiając skierowanie się do wyjścia. Odwróciła się i popatrzyła na ciebie, po prostu, zdumiona. Bo przecież o co ci w ogóle mogło chodzić? I tak została tutaj z tobą, ćwiczyła, nawet dała sobą poniewierać... a ty nadal czegoś od niej chciałeś.
Przysunąłeś się o krok, zazwyczaj bywałeś tak blisko niej tylko wtedy, kiedy tańczyliście. Nieco cię zirytowało to, że okazała pewnego rodzaju niezadowolenie. Nagle wolałeś, aby pozostała tak obojętna jak jeszcze była pół godziny temu. Sam nie wiesz, czego tak naprawdę chcesz, co nie? Przecież o reakcje ci chodziło... A może chciałeś konkretnych reakcji?
Zmieniłeś taktykę. Przesunąłeś kciukiem powoli i zupełnie delikatnie po jej skórze, nie puszczając jej nadgarstka. Schyliłeś się w kierunku swojej torby, cały czas trzymając rękę dziewczyny. Wyprostowałeś się i ze stoickim spokojem, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, założyłeś jej zegarek, który tak długo przy sobie nosiłeś.
- Jutro. O siedemnastej – postukałeś w powierzchnię zegarka, patrząc prosto w te zdumione zielone oczy.

*

Wyszłaś. Po prostu, wyszłaś.

27.09.2013

06. Melancholie.

Nie byłaś teraz sobą, a przynajmniej nie tą wersją, którą lubiłaś i nad którą tak skrzętnie pracowałaś przez ostatnie dwa lata. Owszem, pozwalałaś sobie na chwile melancholii i wspomnień, ale to, co aktualnie zaczęło się z Tobą dziać, naprawdę nie było dobrym stanem. Być może dla postronnego obserwatora wydałoby się to wyolbrzymieniem, ale te piętrzące się w zlewie kubki po herbacie wyraźnie stanowiły o tym, że balansujesz na skraju utraty równowagi. Mechaniczne uczęszczanie na treningi, spisywanie postępów uczennic, zakupy, szybkie posiłki, sen... Relacje międzyludzkie ograniczone niemal do zera. Ograniczone do fizycznego kontaktu z Dorianem, którego uwagami przestałaś się ostatnio przejmować choćby w najmniejszym stopniu. Ot, wykonywałaś co do ciebie należy, słuchałaś uwag trenera, starałaś się je wprowadzać na parkiet. Jednak bez głębszej refleksji. Każdy nerw w Twoim ciele był napięty, ale z zupełnie innego powodu. Szczególnie kiedy szłaś ulicami miasta, starając się nie rozglądać zbyt nerwowo. Przecież to absurd brać pod uwagę, że natkniesz się tu na kogoś znajomego. Spore miasto, oddalone o wiele kilometrów od miejsc, w których poznałaś tych kilka osób mających wpływ na Twoje dojrzewanie. Ale irracjonalny lęk pozostawał, bo zwyczajnie nie byłaś gotowa na to, aby mierzyć się z kwestiami, które zepchnęłaś w kierunku przeszłości.
Sięgnęłaś po butelkę z wodą, nie patrząc na resztę tancerzy, którzy jak zwykle przeciągali wyjście z sali treningowej w ten charakterystyczny sposób. Relacje towarzyskie, pogaduszki, flirty...
- Dzieciak z ciebie – nie w pierwszej chwili zorientowałaś się, że słowa skierowane są w twoją stronę.
Dopiero kiedy czyjaś dłoń bezpardonowo chwyciła cię pod brodę, ocierając z niej kilka uronionych kropli wody, zareagowałaś zszokowanym spojrzeniem i wycofaniem się o krok.
- Spokojnie... - Dorian mruknął w jakiś taki dziwacznie speszony sposób, zaraz zajmując ręce swoim ręcznikiem i dość energicznie wycierając twarz.
Bystry obserwator zauważyłby jednak, że dość szybko wrócił wzrokiem do twojej osoby, przyglądając ci się bacznie. Byłaś zresztą tak pochłonięta całym tym lękiem przed przeszłością, że nie miałaś szans zorientować się, iż od kilku zajęć znajdujesz się pod dokładną obserwacją partnera. Jasne, że on sam przypominał na sali raczej skupionego na tańcu robota niż życzliwego i troskliwego kumpla... No i właśnie może dlatego zaobserwował tę zmianę, która w tobie zaszła. Bo paradoksalnie fakt, że przestałaś w jakikolwiek sposób reagować na często zbyt mocny dotyk chyba zwrócił jego uwagę. Nie posądzałabym go od razu o troskę, ale... 
Nic już nie dodał, zajęty ogarnianiem własnych rzeczy. Pora była późna, tym razem trener zasugerował (znaczy, nakazał) dodatkowe spotkanie, toteż właściwie pozostało jedynie wrócić do domu i położyć się spać. Szczególnie jeśli prowadziło się tak aktywny tryb rozrywkowego życia jak ty.
Wyszłaś nawet bez tego krótkiego „cześć”, które zawsze rzucasz grzecznie przez ramię. Jakby ktoś cię gonił, bo i pasek od torby wpijał ci się nieprzyjemnie w skórę, ale nic z tym nie zrobiłaś. Nie zareagowałaś nawet wtedy, kiedy w ślad za tobą podążyło szybkie „zostawiłaś...”. Zdążyłaś już zniknąć za drzwiami, a twój zegarek na cienkim rzemyku wylądował w bocznej kieszeni torby kogoś innego.

*

Przychodziłaś tutaj po to, czego ludzie zazwyczaj szukają w miejscach odludnych i cichych. Ty jednak wolałaś ten gwar, anonimowość twarzy skupionych na kolorowych drinkach, zatarcie rysów powodowane pulsującym i przyćmionym światłem. No i dźwięk, który dosłownie wyczuwało się w ciele każdą drobną wibracją. Jeszcze dwa, trzy lata temu absolutnie nikt nie spodziewałby się zastać cię w takim miejscu. Byłaś przecież tą filigranową istotą w kwiecistych sukienkach, która rumieniła się pod wpływem subtelnego dotyku obcej dłoni na twoich smukłych palcach. Tutaj zaś twoje ciało znajdowało się niebezpiecznie blisko innych, często ocierając się o nie – może i nie celowo, może i nieświadomie, ale jednak bywając w kontakcie, który jeszcze „chwilę” temu przyprawiłby cię o lękliwe drżenie.
Teraz jednak znaczenie miał fakt, że mogłaś, po prostu, przymknąć oczy i oddać się muzyce. Tutaj niemyślenie przychodziło o wiele łatwiej. Właściwie to miałaś wrażenie, że wraz z wejściem, przekroczeniem progu i tą drobną pieczątką, która zdobiła przez kilka następnych godzin twój nadgarstek, wyłączasz wszystko to, co zaprzątało ci głowę w ciągu dnia. Nie zawierałaś tu żadnych znajomości, unikałaś ludzi na tyle, na ile mogłaś, zwyczajnie nie odpowiadając na ich próby zaznajomienia się z tobą, z twoim ciałem. Byłaś tu tylko dla siebie. Z każdą kolejną nutą, każdą kolejną piosenką pozwalając na to, żeby to zmęczenie fizyczne dyktowało warunki postępowania, a nie pragnienia i lęki. Nie potrzebowałaś żadnych używek, tylko te dźwięki wprowadzające ciało w trans. Było w tym coś pierwotnego, czytałaś zresztą kiedyś sporo na ten temat. O pewnym rytuale, które polegał na tym, iż w pewien sposób skażona osoba wyrażała swoją chorobę tańcem, leczyła się nim pokonując naturalne bariery związane ze zwykłym funkcjonowaniem organizmu. Wtedy cię to zafascynowało, ponieważ było czymś zupełnie odmiennym od tych romantycznych treści, których pełne były cytaty na temat baletu. Tutaj nie wyrażałaś siebie, tutaj po prostu się oczyszczałaś.

*

Zaczynało cię już męczyć to, że to stado jednakowo wyglądających lasek cały czas kręci się wokół ciebie, robiąc sztuczny tłok przy barze. Żeby chociaż coś zamawiały, albo nie polowały specjalnie na ciebie tylko podeszły też do twojej znajomej po fachu, która uwijała się w tej pracy równie dobrze. Chyba ostatnio odzwyczaiłeś się, po prostu, od przebywania w pracy w dni, w które odbywały się największe spędy małolat i pijących na umór studentów. Wolałeś jednak wpadać tutaj w środku tygodnia, choć wtedy zarabiałeś nieco mniej, a przecież nie pogardzałeś możliwością dorobienia. Ponadto było to całkiem niezła fucha jeśli się cierpiało na bezsenność, a jednocześnie chciało mieć warunki na niemyślenie. Nalewałeś więc drink za drinkiem, ignorując te idiotki, które pewnie szeptały między sobą, co zrobiłyby z twoimi rudymi loczkami i jak szybko zdążyłyby zedrzeć z ciebie koszulkę. Amatorki... O podrywaniu wiedziały tyle, ile ty na temat fizyki kwantowej, mogły co najwyżej liczyć na to, że same zostaną wyrwane. Numerek za drinka. Ciągle cię dziwiło, że ktoś może dać się przelecieć za trochę kolorowej substancji wprawiającej w dobry nastrój na ledwie chwilę. A może chodziło o coś więcej? O tę chwilę uwagi? Namiastkę emocji? Nie... takie rozważania zdecydowanie nie były dla ciebie.
Kolejny sprzedany drink. Godzina bliższa już poranka, powolne ogarnianie baru i raczej odprowadzanie klientów wzrokiem do drzwi niż liczenie na to, że jeszcze wpadnie jakaś kasa. Lubiłeś, zresztą, moment w którym mogłeś zawiesić wzrok na parkiecie. Połowa pląsała niczym gibony na haju, ktoś tam spazmatycznie podrygiwał próbując ruchów z kolejnego kiepskiego tanecznego filmu... Sporo ocierania i badania migdałków... Jakieś zdesperowane wijące się panny... I...
- O żesz, cholera... - mruknąłeś pod nosem.
Oparłeś dłonie na barze, przyglądając się uważniej figurce, która z jednej strony wtapiała się w parkietowy tłum, a z drugiej od niego odcinała. Tak, nie mogłeś się mylić. Znałeś przecież ten specyficzny rodzaj ruchu, niejednokrotnie starałeś się mieć na niego wpływ, z czego wychodziły różne rzeczy. Znałeś też te włosy, które każdego normalnego człowieka doprowadzałyby do szału, dla właścicielki zdawały się jednak być zupełnie naturalnym elementem, nawet jeśli przesłaniały oczy, przyklejały się do czoła. Nic ci jednak nie mówił wyraz tej drobnej i bladej twarzy. Nawet jeśli ostrość widzenia pozostawiała wiele do życzenia, to ta nieobecność malująca się u dziewczyny, to swego rodzaju rozluźnienie, było ci obce. Zafascynowało cię to z czysto technicznego punktu widzenia, głównie dlatego, że wydało ci się zjawiskiem idealnie pożądanym w tańcu, którego jednak ty nie umiałeś sprowadzić, partnerując jej kilka razy w tygodniu. Poczułeś wyzwanie, co nie? Jeszcze silniejsze niż zwykle.
Wsunąłeś dłonie do kieszeni spodni. Twoje palce natrafiły na coś drobnego, chłodnego. Obecność przedmiotu wywołała lekką konsternację, jednak już chwilę później znów musiałeś zająć się osobnikiem chcącym nieco ubarwić swój wieczór kolejnym drinkiem. W międzyczasie przypałętał się drugi, ciasno prowadząc przy sobie umalowaną panienkę. Kiedy więc ponownie mogłeś skierować wzrok na parkiet, właścicielki drobnego przedmiotu już tam nie było.

25.09.2013

05. Przeczucia.

Siedmiolatki są wyjątkowo irytujące, szczególnie kiedy zadają te wszystkie pseudomądre pytania, próbując rozwikłać, o co tak naprawdę chodzi w całej tej rzeczywistości. Chociaż bliższa byłabym stwierdzenia, iż tak naprawdę ich celem jest wyprowadzenie z równowagi osoby, która ma im na te pytania odpowiadać.
I Lidia nie była pod tym względem inna, a i pewnie nawet swojej starszej siostrze wydawała się taką najbardziej irytującą wersją uczennicy jednej z pierwszych klas szkoły podstawowej. Do tego marudzącej po francusku, bo przecież nie wypadałoby, aby znała “tylko” swój ojczysty język. Szczególnie jeśli miewała regularne okazje do zabawy z synem ambasadora. Ten natomiast, jak na dziecko Francuza, był straszliwie głośny i nieznośny. I być może była to wina jego polskiej niańki, kto wie...
W każdym razie, Lidia miała aktualnie jeden z tych swoich momentów, kiedy to maniakalnie skubiąc końcówkę długiego czarnego warkocza, trajkotała niczym osobnik zagrożony nagłą i stałą utratą mowy, który to stara się jeszcze nacieszyć posiadaną umiejętnością.
- Ale dlaczego Teofil? - padło chyba już setny (a przynajmniej piętnasty) raz pytanie, któremu towarzyszyło oskarżycielskie wręcz spojrzenie. - Dlaczego?
Odetchnęłaś głęboko, to jeszcze przecież nie ten moment, w którym zamierzałaś dorobić się swojej pierwszej krwawej ofiary i to jeszcze będącej twoją rodzoną siostrą. Doprawdy, w tym kraju już i tak robiło się za duży szum wokół każdego kolejnego martwego dziecka.
- Dlaczego Teofil?! - dziewczynka prawie krzyknęła, nie tupiąc przy tym jednak nogą w tym jakże filmowym geście charakterystycznym dla wszystkich upartych dziecięcych bohaterek.
Dramatyzm tej sceny sięgnąłby pewnie przysłowiowego zenitu, gdyby nie fakt, że główny bohater, którego dotyczyły dramatyczne okrzyki, jak gdyby nigdy nic wylegiwał się na szerokim łóżku właścicielki. Tak, Teofil był kotem. Rudym i raczej zadowolonym z faktu, że obecność jego sierści na czarnym puchatym kocu była czymś tak samo naturalnym jak śnieg w zimie.
Zignorować. Tak to się chyba robi w tych wszystkich mądrych programach, kiedy zbliża się ten histeryczny wybuch u dziecka/młodszego rodzeństwa... Ale z drugiej strony zignorowanie psychopaty, to już przecież pierwszy krok do skończenia jako jego ofiara. Prawdziwe dylematy, panno Maleńczuk, czyż nie?
Ciszy, tylko trochę ciszy, czy to tak wiele? Przecież w tak dużym domu, w którym rzadko kiedy na raz przebywa więcej niż pięć osób (a to i tak głównie w nocy) powinno się znaleźć miejsce, w którym można by odetchnąć ciszą. Jasne, że można się odgrodzić dźwiękiem, przecież te nowe słuchawki, które przywiozła matka z Helsinek, są naprawdę niezłe. Szczególnie kiedy próbujesz je na pytającej cię o obiad Katii.
Wstałaś, bezceremonialnie wymijając Lidię. Jednym gestem otworzyłaś drzwi i bez słowa wskazałaś jej korytarz. Duże ryzyko, przyznaję. Najpewniej skończy się to czymś w rodzaju szlabanu, w końcu winnaś zacieśniać więzi (więzy?) z rodzeństwem.
- Powiem ojcu – krótkie stwierdzenie, które równie dobrze mogłabyś sobie nagrać i odtwarzać w tego typu momentach.
To, co jednak jest ważniejsze, to fakt, że masz młodą z głowy. Co prawda, nie szykuje ci się specjalnie rozrywkowy wieczór, w końcu znów korki... ale czego się nie robi dla świętego spokoju od biadolenia matki nad twoim poziomem wiedzy z chemii. Tym bardziej, że to ona za te korki płaci. Ty natomiast, nawet jeśli nie łapiesz tych wszystkich przypowieści dziwnej treści, możesz sobie popatrzeć w duże oczy korepetytora, o którym nie wiesz znów aż tak dużo, bo średnio rozmowny z niego gość, no ale coś za coś. Mogłaś przecież dostać jakiegoś nerda rodem z internetowego memu... I co wtedy? A poza tym, miałaś przynajmniej materiał na snucie jakichś dziwacznych historii wśród twoich średnio normalnych koleżanek, które emocjonowały chyba tylko i wyłącznie kontakty damsko-męskie. Taki wiek? Zresztą, to tylko szkoła średnia; mówią, że trzeba po prostu przez nią przejść, a potem będzie o wiele ciekawiej i zabawniej. Zresztą, kto wie? Może jakieś studia w Paryżu? Masz przed sobą kilka ciekawych perspektyw, musisz tylko ogarnąć chemię...
- Taaak, tylko... - mruknęłaś pod nosem, swoim zwyczajem podsumowując konwersację prowadzoną w głowie z samą sobą.

*

Za każdym razem ogarniało cię to dziwne uczucie, kiedy wyjeżdżałeś poza Warszawę i stykałeś się z tym całym światem z innej bajki. Nie to, żebyś nie widział nigdy okazałych domów... Po prostu, kiedy bywałeś tutaj, czułeś się jakoś tak dziwnie przytłoczony, mimo bliskości lasu i względnie rzadkiego ruchu pojazdów maści wszelakiej. Niby cisza, niby jakieś tam świergotanie ptaszków i widoczny spory kawałek nieba, ale z Twoją rodzinną okolicą nie miało to nic wspólnego. Tak samo jak właśnie te domy. Sam niby spędziłeś całe dzieciństwo poza miastem, razem z siostrami chodząc po lesie, pracując nad oparzeniami słonecznymi na dzikiej plaży i wypatrując zaskrońców w krzakach. No tak, tyle że to nie miało absolutnie nic wspólnego z tymi podjazdami, na których lśniły auta wyglądające na nieużywane. No i te perfekcyjne trawniki...
Do widoku Katii otwierającej Ci drzwi też się nie mogłeś przyzwyczaić. I do faktu, że nie zrzucałeś butów zaraz za progiem. I te przestrzenie. Salon był chyba większy niż pokoje twoich sióstr razem wzięte...
- Panienko? - uśmiechnąłeś się pod nosem, kiedy kobieta w średnim wieku zapukała do drzwi gabinetu, w którym miała czekać jedna z twoich uczennic (dziwnie to brzmi, co nie? Nie wiem jak tobie, ale mi na myśl przychodzą krótkometrażówki z niezbyt rozwinięta fabułą i biurkiem w jednej z głównych ról).
Ten sam widok każdego tygodnia. Jakieś papiery, zeszyty, mnóstwo kolorowych długopisów... Iluzja przyłapania kogoś na nauce. Bardzo skrzętnie budowana iluzja, z każdym szczegółem dopracowanym tak, że od razu spostrzegałeś iż z powtórki materiału raczej nic nie było i będziesz musiał poświęcać dodatkowy kwadrans na mozolne przypominanie tej czarnowłosej i bardzo szczupłej dziewczynie tego, co ostatnim razem tak gorączkowo jej tłumaczyłeś. Zresztą, do tej pory miałeś problem z tym, aby ogarnąć fakt, iż ktoś nie mógł być zafascynowany czymś, co dla ciebie stanowiło większość dnia. Uwielbiałeś godziny na uczelni, możliwość korzystania z pracowni, pracę nad doktoratem i niekoniecznie bardzo praktycznymi rozwiązaniami. Lubiłeś popłynąć, nawet jako umysł ścisły.
Kiedy tylko usiadłeś do masywnego biurka, zaraz zabrałeś się za przygotowywanie papierów z kolejną porcją materiału. Już lekko ściągnąłeś brwi, już zmarszczyłeś czoło i zmrużyłeś oczy... Przydałyby się chyba jednak okulary, co? Pewnie trzeba będzie o tym pomyśleć, szczególnie że ostatnio zarywasz wieczory. Do tego przy tej słabej lampce.
Nawet nie zauważyłeś kiedy weszła druga bohaterka tej sceny rodem z teatralnej komedii. Rzuciłeś ciche 'dzień dobry', zaraz przesuwając w jej stronę jedną z kartek.
- No to może powtórzysz mi... - zacząłeś, nie odrywając wzroku od jakichś skomplikowanych wzorów.

*

Nie ogarniałaś, prawda? Ale całkiem przyjemnie ci się siedziało. Jedynie Katia wpadła na chwilę, przynosząc herbatę z mlekiem, na którą Jerzy, twój korepetytor, za każdym razem patrzył wyjątkowo podejrzliwie, szybko wypijając swoją czarną kawę. Pokusiłabyś się nawet o stwierdzenie, że nie zwracał uwagi na to, że to naprawdę dobra kawa. Twój ojciec chuchał i dmuchał na ekspres jak na swoje dziecko. A może i nawet bardziej.
Właściwie to chętnie wyrwałabyś się poza te cztery ściany. Chociaż akurat te czterdzieści pięć minut należało do całkiem przyjemnych, nawet jeśli robiłaś z siebie dość regularnie idiotkę. Zresztą, czy kiedykolwiek obchodziło cię to, co myślą o tobie inni? Zarzekałaś się, że nie. I tego się trzymajmy. Oczywiście, jednocześnie wychodziłaś z założenia, że jakieś wyraziste odcinanie się od większości też jest bez sensu... Kolorowe włosy? Czarne, zbyt wielkie koszulki? Uważałaś to za tak samo desperackie jak wszelkie próby dostosowania się do aktualnych wymogów modowych magazynów.
Dzisiejsza pogoda była naprawdę dobra. Dobra na jazdę rowerem błotnistymi ścieżkami, mając bardzo mocno w poważaniu to, co napotkani ludzie będą sądzić o twoim typowo miejskim, bladożółtym rowerze pokonującym wiejskie wertepy. Ważne, że mogłaś sobie pooddychać i znaleźć nieco wytchnienia od siostry, Katii, matki wracającej późno z pracy, ojca wpadającego do domu o dziwacznych i wyjątkowo niezapowiedzianych porach.
- Ok, chyba na dziś ci tyle wystarczy – Jerzy popatrzył na ciebie, lekko unosząc przy tym brew.
Chyba aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie do końca poświęcałaś uwagę temu, co mówił. Owszem, mogłaś analizować jak mówi, bo to cię zawsze fascynowało w ludziach. Dobór słów, akcentowanie, wady wymowy... Cały osobny zestaw danych na czyjś temat, zebrany na podstawie ledwie jednego zmysłu.
Kiwnęłaś jakoś tak mało wyraźnie głową. Tak się robi, kiedy nie ma się pojęcia, co właściwie powiedziała do ciebie druga osoba. Trzeba mieć tylko nadzieję, że nie było to pytanie, prawda? Dopiero głośny dźwięk zegara uświadomił ci, że chodzi o koniec lekcji. I jak zwykle mogłaś teraz poobserwować jak Jerzy szybko zbiera swoje rzeczy, nigdy jednak niczego nie zapominając, ani też nie zgarniając ze sobą żadnego z twoich długopisów, a rozrzucałaś je wszędzie i trzeba było naprawdę sporo uwagi, żeby czegoś przypadkiem nie wrzucić do torby. Był taki profesjonalny nawet wtedy, kiedy po prostu zasuwał krzesło, uważając żeby nie zrobić tego za głośno, nie zahaczyć o dywan. I jednocześnie zawsze okazywał trochę czegoś na kształt zagubienia, kiedy przychodziło co do opuszczenia pokoju. Jakby wahał się, czy w ogóle może sam wyjść na korytarz, pokonać schody, otworzyć sobie drzwi. Trochę się z niego śmiałaś pod nosem. Czasem nawet bardziej niż trochę.
- Mógłbyś kiedyś zostać na obiedzie. Katia gotuje jak dla wojska – chyba diabeł cię podkusił, żeby rzucić tego typu uwagę.
Zadziałało to na niego jak jakiś wyjątkowo nieprzyjemny bodziec. Skulił się tak jakoś w sobie, zjeżył? Jakby musiał się nagle przed czymś bronić.
- Dziękuję, mam jeszcze inne obowiązki – rzucił, nieco zbyt szybko jak na twój gust.
- Jak tam chcesz – niemal machnęłaś ręką.
Chyba, po prostu, fajnie byłoby poobserwować go w nieco innym środowisku. Szczególnie przy Lidii, która potrafiła zagiąć Katię w temacie nakrycia do stołu. Chociaż może lepiej nie ryzykować tego, aby facet tak szybko osiwiał, widząc całą tę kolekcję sztućców przy jedzeniu... Trochę szkoda frajdy, ale nie bądźmy aż tak okrutni.

*

Głodne koty? To nie było coś częstego, na co natykałeś się wieczorem, kiedy wracałeś na poddasze. No ale teraz zdecydowanie nie dało się zaprzeczyć temu, że Hekate miauczy wyjątkowo pełnym pretensji głosem, patrząc na ciebie z wyrzutem od samego progu. Zamiast więc zajść od razu do łazienki, trzeba się było zająć futrzanymi mieszkańcami...
- Sofio? - nie żeby ktoś miał usłyszeć ten twój mruk; jakbyś bał się, że obudzisz dziecko.
I coś w tym rzeczywiście było, bo kiedy wszedłeś do drugiego pomieszczenia, znalazłeś tego rudego elfa (ech, te romantyczne skojarzenia) pogrążonego we śnie w fotelu, przykrytego grubym kocem aż pod brodę.
Przekładając karmę do miseczek nie mogłeś się pozbyć wrażenia, że chyba coś się kroi... Szczególnie, że na stole stały ze trzy kubki z niedopitymi herbatami.