Byłaś jedną z bardziej
skrupulatnych osób, które przyszło mi poznać. Zupełnie inaczej
niż ja, musiałaś dopilnować każdego szczegółu i do tego robić
to systematycznie. Nigdy nie zostawiałaś sobie czegoś do zrobienia
na tak zwaną ostatnią chwilę, nawet jeśli była to rzecz dla
ciebie wyjątkowo nieprzyjemna czy też, po prostu, stresująca. Tak
więc teraz też siedziałaś przy stoliku, nadal mając na sobie
wygodny treningowy strój i pointy, choć lekcja skończyła się
dobry kwadrans temu. Miałaś, zresztą, sporo do zrobienia –
koniec semestru zbliżał się nieuchronnie, po przerwie świątecznej
powinnaś już być dokładnie zorientowana w tym, która z dziewcząt
zrobiła największe postępy, ale przede wszystkim na co zwrócić
uwagę w przypadku tych, które nie nadążały za grupą.
- Przepraszam – dobrze
usłyszałaś, nie było tu znaku zapytania czy niepewności.
Na salę rezolutnie
wkroczyła drobna, ciemnowłosa dziewczynka. Była już kompletnie
przebrana, elegancki płaszczyk pozostawiła jednak rozpięty, a na
stopach nadal miała tylko skarpetki, buty trzymając w dłoni. Swoją
drogą, były to porządne skórzane trzewiki, które skojarzyły ci
się z francuskimi katalogami mody.
- Przepraszam, ale nikt
jeszcze po mnie nie przyszedł – dziewczynka z wielką wprawą
używała języka francuskiego, co zresztą nie było czymś dziwnym.
Jedną z zalet grupy, którą prowadziłaś, miał być przecież
fakt jej międzynarodowości i jednoczesnego nacisku na mowę Paryża.
- Usiądź, Lidio –
uśmiechnęłaś się, choć już wiedziałaś, że nie będziesz
mogła na powrót poświęcić całej uwagi zeszytowi, nad którym
lekko się pochylałaś (postawa przede wszystkim, co nie?). - Chcesz
może wody? - zwykła grzecznościowa formułka.
Dziewczynka pokręciła
głową i od razu sięgnęła do torby po książkę, szybko wzrok
skupiając na literach i obrazkach. W jakiś sposób zdjęło to z
ciebie część odpowiedzialności za uczennicę, choć trudno było
przejść nad jej obecnością do porządku dziennego. Tego dnia,
zresztą, chyba nie było ci dane zwyczajnie pracować, bo za chwilę
na sali pojawiła się kolejna osoba. Co ciekawe, jej wejście nie
było tak pewne jak tej czarnowłosej, choć posturą zdecydowanie ją
przewyższała. Czy też może raczej przewyższał, gdyż
niewątpliwie był to mężczyzna, szczelnie „zaszalikowany”, co
utrudniło mu głośne zwrócenie na siebie uwagi.
- Cześć, Sofio –
wymamrotał niezbyt wyraźnie zza wełnianego „kołnierza”. -
Czyżbyś nie dostała mojej wiadomości? - uniósł brew, kiedy
napotkał twoje bardzo zdziwione spojrzenie. - Pisałem, że te
zakupy to jednak dziś... - dodał z tym swoim urokiem zagubionego
przy tablicy ucznia, któremu ze wstydu i strachu czerwienieją uszy.
Mimo wcześniejszej
niepewności, szybko rozgościł się w sali, rozpinając kurtkę,
odkładając plecak i najzwyczajniej przysiadając na brzegu stołu.
To ostatnie jednoznacznie świadczyło o tym, że myślami był już
gdzieś poza faktem, że znajduje się w nowej przestrzeni, twoim
miejscu pracy.
- Ale ja ci chyba
przeszkadzam? - dopiero teraz zwrócił uwagę na dziewczynkę, która
wydała mu się dziwnie znajoma.
Mała natomiast zdała
się nawet nie podnieść wzroku; nawet wtedy, gdy mężczyzna
wkroczył do sali. Prawdopodobnie była na tyle oswojona ze sposobem
w jaki „nadejdzie” osoba, na którą czeka, że nie kłopotała
się przerywaniem lektury.
Ty tymczasem zamknęłaś
zeszyt i schowałaś go do torby. Teraz tym bardziej nie było szans
na to, aby cokolwiek zrobić. Wciągnęłaś Jerzego w wir
przygotowań do imprezy (och, jak ty nie cierpiałaś tego słowa),
musiałaś docenić fakt, że nie wyglądał na zmuszonego i ochoczo
wynalazł czas, którego na zakupy w przedświątecznym terminie
trzeba było poświęcić sporo. Mogliście więc teraz omówić
kilka szczegółów, skoro i tak należało jeszcze poczekać na
opiekuna Lidii. Oczywiście, istniała możliwość „odstawienia”
jej pod opiekę portiera, ale nie czułabyś się z tym dobrze. Sama
przecież zbyt często byłaś takim „odstawianym” pod czyjąś
zastępczą opiekę dzieckiem.
- ...szam! - trudno było
zidentyfikować ten dźwięk, rzucony w biegu, okraszony zmęczonym
posapywaniem.
Dziewczyna, która wpadła
do pomieszczenia, zdecydowanie musiała biec od ładnych paru minut.
Jeszcze teraz odgarniała rozwiane włosy, które cienkim pasemkiem
przykleiły się jej do ust (błyszczyk?), rozpinając niemal
jednocześnie kurtkę dość nerwowym ruchem, co musiało się
skończyć przycięciem grubego swetra, który miała na sobie.
- Osz kurwa... -
niespecjalnie można to było nazwać dyskretnym mruknięciem.
Popatrzyłaś na nią
nieco zdumiona, mimowolnie zatrzymując wzrok na jej ubłoconych
butach, w których wpadła na salę. Jerzy natomiast wyglądał na
mocno zaskoczonego, a jednocześnie „oświeconego” faktem, iż
teraz już dokładnie wie, skąd zna tę małą. Małą, która
zachowała w całej tej sytuacji stoicki spokój, chowając do torby
książkę i podnosząc się z ławki.
- Buty, Ada... - mruknęła
zdegustowana niczym miniaturka dorosłej osoby.
- O żesz... - dziewczyna
najpierw spojrzała na swoje obuwie jakby dopiero odkryła fakt jego
istnienia, dopiero potem skierowała wzrok na ciebie.
I pewnie już miała
zacząć przepraszać, tyle że jej oczy szybko zmieniły obiekt,
teraz wpatrując się w mężczyznę.
- Jerzy? - zdziwienie
podwyższyło ton jej głosu. - A co ty tu... Znaczy, cześć –
szybko się poprawiła, choć akurat Jerzy aż za dobrze wiedział,
że stawianie sobie granic i przestrzeganie zasad nie było ulubionym
zajęciem Adrianny.
- Cześć – mężczyzna
odzyskał już ten charakterystyczny dla siebie spokój i dystans. -
Świąteczne zakupy po pracy – rzucił w niezobowiązującej
uwadze, która właściwie nie wyjaśniała za wiele na temat tego,
co właściwie robi siedząc na brzegu stolika tej rudej, naprawdę
ładnej nauczycielki tańca, a ty zresztą normalnie nawet nie
pomyślałabyś o tym, że powinnaś się wtrącać w całą tę
sytuację, no ale skoro nagle zaczęłaś zajmować się organizacją
towarzyskich spędów, to musiałaś dodać swoje „trzy grosze”:
- Jerzy, możesz zaprosić
swoją znajomą – rzuciłaś uwagę, która nie mogła być
bardziej niezręczna.
Nie miałaś przecież
pojęcia, że to żadna koleżanka z uczelni, a najzwyczajniej
uczennica.
- Tak... Właściwie... -
no i gdzie się podział ten spokój charakterystyczny dla
Nawrockiego, o którym jeszcze przed chwilą była mowa.
- Nie trzeba – Ada
machnęła ręką. - My już pójdziemy, zresztą przez moje
spóźnienie i tak musiałaś – owszem, dziewczyna chyba
machinalnie od razu przeszła na „ty” - dłużej siedzieć z tą
marudą – i nie byłaby sobą, gdyby jakoś nie dopiekła młodszej
siostrze. - Do zobaczenia. Lidia, idziemy – ewakuowała się
nadspodziewanie szybko, to trzeba było jej przyznać, jedną ręką
ciągnąc za sobą, nadal bosą, siostrę, a drugą ściskając
nieszczęsne miejsce, w którym uszkodziła sweter.
- To my też już może
pójdziemy? - Nawrocki nawet nie czekał na twoją odpowiedź, dodał
tylko – Poczekam na zewnątrz, strasznie tu gorąco.
*
Nieszczęśliwą miałaś
minę, kiedy wróciłaś do domu. Nie chciało ci się nawet słownie
walczyć z Lidią, która koniecznie musiała opowiadać o
nauczycielce tańca, robiąc z niej praktycznie istotę idealną, co
najlepiej w ramki oprawić. A już bezkres swojej wyobraźni musiała
udowodnić, snując opowieści jakim to wzrokiem korepetytor
spoglądał na rudowłosą. No i że pewnie są razem, i mieszkają
też razem, i w ogóle dzwony za chwilę bić będą i noworodki
pierwszym płaczem wkurzać ludzi.
Może i byś się
przejęła, gdyby nie fakt, że przez ten cały pośpiech zniszczyłaś
sobie ulubiony sweter. A aż za dobrze wiedziałaś, że nie ma szans
na to, aby któryś (znów) zabrać ojcu. Skrzętnie pilnował swojej
garderoby, odkąd tylko przyuważył jak bardzo lubujesz się w
męskich wełnianych okryciach, w których najzwyczajniej mogłaś
się tak przyjemnie zatopić.
Och, jasne, że mogłabyś
sobie jakiś po prostu kupić... ale większą – choć może nie do
końca zrozumiałą – frajdą było posiadanie tych lekko
znoszonych, które nabrały już jakiegoś charakteru, czasem nawet
były już lekko sprane.
Marudzącym tonem
odpowiedziałaś Katii na pytanie o obiad, powłócząc nogami na
piętro, by zamknąć się u siebie. Niby za chwilę święta, ale
przecież jeszcze z dobry tydzień nauki. I korki.
Korki, na których siódme
poty to mało powiedziane. Korki, na których pobijałaś rekordy
niczym na jakiejś olimpiadzie, a ostatnio już w ogóle miałaś
wrażenie, że Jerzy prowadzi jakąś musztrę niemal się nad tobą
pastwiąc. Kto wie, może chodziło o tamten wybryk, kiedy pozwolił
sobie na wrzucenie cię w stertę liści? Ale cholera... przecież
minął szmat czasu, facet miał raczej sporo poważniejszych rzeczy
na głowie niż jakieś incydenty z licealistką.
- Szkoda, że nie wpadłam
wcześniej – rzuciłaś tym swoim niewinnym tonem, nie odrywając
wzroku od zadania, które właśnie powinnaś rozwiązywać. - Może
udałoby mi się jeszcze zobaczyć cię w różowych trykotach. Nie
mówiłeś, że kręcisz piruety – wyszczerzyłaś się szelmowsko,
uznając tych kilka ostatnich zdań za naprawdę udany żart.
- Hm? - no tak, po
Nawrockim trudno było się spodziewać prędkiej ciętej riposty,
kiedy od kwadransa głównym tematem była jego ukochana chemia. -
Preferuję seledynowy – mruknął, pochylając się nad kartką, na
której już po chwili przekreślił coś zamaszyście.
Pewnie dodałabyś coś
na temat tego, że przecież Jerzy nie ma prawa wiedzieć jak wygląda
seledynowy kolor, gdyby nie fakt, że to twoje wypociny ulegały tej
spektakularnej destrukcji. Westchnęłaś dramatycznie, podsuwając
mu kolejną kartkę.
- Masz. Niszcz. Pchnij
mnie bezlitośnie w ramiona depresji – powiedziałaś, przewracając
oczami i opadając na oparcie krzesła niczym dama w chwili omdlenia.
Jerzy uśmiechnął się
pod nosem. Nie był przecież znów aż takim gburem, zauważyłaś
zresztą, że czasem doceniał twoje próby rozładowania tej
ciężkiej naukowej atmosfery. Zresztą, kto by się oparł twojemu
urokowi, hm?
- W sumie całkiem nieźle
– spojrzał na ciebie, kręcąc długopisem w palcach. - Sznura
jeszcze nie kręcimy, żyletki też możesz pochować – dodał z tą
swoją niby poważną miną. - Do wesela załapiesz.
Ech, dowcipny,
naprawdę... Pan Jerzy jak już się rozkręcił, to sypał okruchami
po sucharach niczym, rasowy sprzedawca pieczywa, nie ma co. Gdyby tak
jeszcze robił to z nieco większą częstotliwością, to czas może
płynąłby nieco szybciej... Chociaż i tak lubiłaś, w gruncie
rzeczy, te spotkania. Lepsze to niż kolacje ze znajomymi matki, albo
wysłuchiwanie nagabywań młodszej siostry. Poza tym, musiałaś
przyznać, że Jerzy stał się w jakiś sposób jednym z bliższych
ci znajomych. Nawet jeśli nie wiedziałaś na jego temat prawie nic,
nawet jeśli nie miałaś pojęcia, co tak właściwie robił tamtego
dnia z tą rudą młodą kobietą. I nie, zdecydowanie nie
zamierzałaś go o nią pytać. To byłby pierwszy krok do
towarzyskiej katastrofy, pewnie od razu wziąłby cię za kolejną
licealistkę wzdychającą do doktoranta.
- To co to za impreza ci
się szykuje? - zapytałaś, kiedy uporałaś się z ostatnim
zadaniem, które tym razem zakończyło się katastrofalnie wielką
czerwoną linią przekreślającą twój „trud i znój”.
- Właściwie to nie moja
impreza, tylko przyjaciółki, z którą mieszkam – Jerzy już
zaczął zbierać swoje książki, wszystko musiało być jak zwykle
zrobione co do minuty, nie było czasu „tylko na pogawędki”. -
Zaprasza przyjaciół z zespołu, w którym tańczy. Mieszane
językowo towarzystwo, raczej niespecjalnie nastawione na tradycyjny
barszcz i opłatek, więc organizują sobie alternatywę dla świąt
– powiedział nadspodziewanie dużo jak na niego, ale trzeba też
było zauważyć, że zdążył spakować już wszystkie zeszyty i
książki.
- Zazdroszczę –
mruknęłaś pod nosem.
Nie obraziłabyś się,
gdyby w tym momencie jakoś niezobowiązująco rzucił, że możesz
wpaść, co nie? Co prawda wątpiłaś w to, żeby w okresie
świątecznym rodzice wypuścili cię z domu... No ale zrobiłoby ci
się miło.
- To wesołych? -
Nawrocki był już chyba myślami dalej niż ty, bo sprawiał
wrażenie, jakby właśnie przygotowywał się do startu w stronę
drzwi.
- Ach no tak... Nie
widzimy się już do końca starego roku – oświeciło cię, że
matka odwołała przecież ostatnie sobotnie korki. Ktoś w końcu
musi z nią wybrać choinkę. - Czekaj – rzuciłaś, zrywając się
z krzesła.
Wróciłaś w mgnieniu
oka z niewielką paczuszką, której zawartość widoczna była zza
lekko błyszczącej ale przezroczystej folii.
- Wesołych Świąt,
panie chemiku – wyszczerzyłaś się w uśmiechu, praktycznie
wciskając mu w rękę prezent. - Widzisz? Jest nawet seledynowy –
dodałaś jakby dumna z siebie.
Tak, oczywiście że
musiałaś mu podarować tęczowy komplet cienkopisów. Był przecież
tak nudny z tą swoją ciągłą czerwienią i czernią.
- Chcę ten sweter –
nie dopuściłaś do ani chwili ciszy, aby nie mógł rozpocząć
wykręcania się od przyjęcia prezentu.
- Sweter? - uniósł
brwi, jakby nie do końca załapał o co właściwie chodzi.
- Ten, który masz na
sobie – dźgnęłaś go palcem w brzuch. - Tak mnie olśniła twoja
obecność w studio tańca, że zniszczyłam mój ulubiony. Jesteś
mi winny sweter, a poza tym ja ci dałam prezent – uniosłaś lekko
ramiona, wygłaszając to wszystko takim tonem, jakbyś mówiła o
absolutnej oczywistości i Nawrocki nie miał innego wyboru poza
dostosowaniem się do sytuacji.
- Ok – odłożył
torbę, wcześniej wsuwając do niej paczuszkę.
Tego się chyba nie
spodziewałaś, co? Że ot tak, ściągnie ten (nie oszukujmy się,
wyglądający na ciepły i „przytulny”) sweter, przy okazji
potargawszy się niemiłosiernie. I że złoży go sprawnym ale
starannym ruchem i stojąc w szarej podkoszulce, wyciągnie w twoją
stronę „upominek”:
- No to wesołych, Ado.
*
Byłeś tego dnia
wyjątkowo uważny. Kiedy rano zszedłeś do ulubionej piekarni, by
odebrać zamówione wcześniej babeczki. Kiedy później jadłeś
śniadanie, zmywałeś naczynia, przeglądałeś czasopisma powoli
oswajając się z nadal egzotycznym dla ciebie językiem. Skupieniem
starałeś się stłumić ewentualne lęki... Zresztą, twoim
odczuciom bliżej było jednak do ekscytacji niż strachu, a jeśli
występował stres, to na pewno motywująco.
Dbałeś o wygląd. O
strój. Była to przecież wizytówka człowieka, nie oszukujmy się.
Czego by nie mówić o wnętrzu, to przecież wzrok pochłaniał
sporą dawkę bodźców, szczególnie jeśli był głównym sposobem
poznawania drugiej osoby. Nie zostawiłeś więc na ostatnią chwilę
wyboru odpowiedniej koszuli, zaplanowałeś to wcześniej i choć
kochałeś elegancję, to przecież już jakiś czas temu pozwalałeś
sobie na nieco więcej swobody. Kiedy wreszcie ujarzmiłeś tę
cholerną chęć kontrolowania wszystkiego (a przede wszystkim siebie
i swojego ciała), postawiłeś głównie na to, aby dać sobie
odetchnąć. W różnych aspektach życia.
Odpowiednio wcześniej
wyszedłeś z domu, zaglądając jeszcze do piekarni, aby życzyć
pracującej tam kobiecie wesołych świąt. Kilka lat temu pewnie
byłbyś bardziej zachowawczy, ale teraz już nie widziałeś powodu
ku temu, aby odgradzać się od ludzi. A już szczególnie tych
sympatycznych. Jeszcze raz sprawdziłeś adres. Mogłeś oczywiście
zamówić taksówkę, byłoby szybciej i wygodniej, szczególnie z
tym sporym pudłem pełnym kolorowych babeczek. Ty jednak chciałeś
poznać dokładnie drogę, która dzieliła cię od zajmowanego przez
rudowłosą mieszkania. Świadomość tego, że ona na przykład
codziennie pokonuje daną ulicę, albo też chodzi na spacery akurat
do tego parku, nastrajała cię dziwnie nostalgicznie. Ech, cholerny
romantyk z ciebie, Horst. Wybitnie niepoprawny. Nie ukrywałeś też
faktu, że liczyłeś na to, iż może dowiesz się czegoś nowego na
jej temat właśnie po miejscu jakie wybrała na swój obecny dom.
Spędziłeś przecież kilka chwil, zastanawiając się nad tym,
dlaczego właśnie Polska... Starałeś się nie dopuszczać do
siebie myśli, czy być może brała pod uwagę bliskie sąsiedztwo...
Nie, nie. To byłoby zbyt egoistyczne z twojej strony, Horst. Po tych
kilku latach niewidzenia nie mogłeś przecież oczekiwać, że ona
nadal podejmuje życiowe decyzje kierując się twoją osobą. Dość
jej w życiu namieszałeś, kiedy mieszkaliście w San Francisco.
Miała pełne prawo po tym wszystkim nie chcieć cię znać, a
tymczasem zaprosiła cię do siebie. Jasne, że mogło to być
spowodowane jej nienagannymi manierami, ale...
Wbiegłeś po schodach w
lekkich podskokach w ogóle nie odczuwając zmęczenia. Lubiłeś
ten, nadal nieco nowy dla ciebie, stan, kiedy to nie tylko
najprostsze czynności przychodziły ci z łatwością. Lubiłeś też
fakt, że musiałeś się na sali treningowej naprawdę postarać,
aby odczuć zmęczenie. Zmęczenie, które było przyjemne, a nie tak
bezlitośnie ograniczające jak kiedyś.
Głęboki wdech. Dzwonek
do drzwi. Nawet nie poprawiłeś włosów, zresztą, przestałeś ich
tak chorobliwie pilnować, wygładzać... Ciekawe, że zazwyczaj to o
kobietach mówi się, iż zmianie w życiu towarzyszy zmiana fryzury,
podczas gdy i u ciebie można by to zaobserwować. Refleksje
refleksjami, ale przecież nie minęła chwila, a już należało się
przywitać. Jak to jednak zrobić, kiedy ona znów jest tak
olśniewająco piękna, choć wygląda na to, że chyba nadal w
biegu. Policzki ma lekko zaróżowione, niesforny kosmyk wydostał
się z luźnego upięcia mocno kręconych włosów. Och, jak bardzo
chciałbyś poprawić ten kosmyk, prawda? Byłoby to jednak zbyt
śmiałe.
Banał, ale zaschło ci w
gardle, kiedy tak patrzyłeś na Sofię, która wyjątkowo nie miała
na sobie czerni (swoją drogą, ten kolor tak mocno według ciebie do
niej nie pasował). Zwiewny, turkusowy materiał rozkloszowanej
sukienki zdecydowanie lepiej podkreślał jej delikatność,
eteryczność...
Ok, ok. Stop, panie
Harlequinie.
- Jesteś pierwszy –
powiedziała, odbierając od ciebie pudełko z ciastkami, stanowczo
ignorując twoje protesty. - Jerzy! - odwróciła się w stronę,
prawdopodobnie, kuchni. - Przyjdź proszę i zajmij się gościem –
uśmiechnęła się do ciebie, uwagę jednak już skupiając na tym,
co jeszcze powinna zrobić.
Wyglądała naprawdę
pięknie, a jej pośpiech miał w sobie coś rozczulającego i
zdecydowanie mogłeś jej wybaczyć to, że nie może poświęcić ci
więcej niż tę powitalną chwilę... Nie będziesz jej
przeszkadzał, możesz przecież porozmawiać z Jerz... ale zaraz,
kim właściwie jest ten Jerzy, skoro ty jesteś pierwszym gościem?