28.12.2013

13. Powinności

Byłaś jedną z bardziej skrupulatnych osób, które przyszło mi poznać. Zupełnie inaczej niż ja, musiałaś dopilnować każdego szczegółu i do tego robić to systematycznie. Nigdy nie zostawiałaś sobie czegoś do zrobienia na tak zwaną ostatnią chwilę, nawet jeśli była to rzecz dla ciebie wyjątkowo nieprzyjemna czy też, po prostu, stresująca. Tak więc teraz też siedziałaś przy stoliku, nadal mając na sobie wygodny treningowy strój i pointy, choć lekcja skończyła się dobry kwadrans temu. Miałaś, zresztą, sporo do zrobienia – koniec semestru zbliżał się nieuchronnie, po przerwie świątecznej powinnaś już być dokładnie zorientowana w tym, która z dziewcząt zrobiła największe postępy, ale przede wszystkim na co zwrócić uwagę w przypadku tych, które nie nadążały za grupą.
- Przepraszam – dobrze usłyszałaś, nie było tu znaku zapytania czy niepewności.
Na salę rezolutnie wkroczyła drobna, ciemnowłosa dziewczynka. Była już kompletnie przebrana, elegancki płaszczyk pozostawiła jednak rozpięty, a na stopach nadal miała tylko skarpetki, buty trzymając w dłoni. Swoją drogą, były to porządne skórzane trzewiki, które skojarzyły ci się z francuskimi katalogami mody.
- Przepraszam, ale nikt jeszcze po mnie nie przyszedł – dziewczynka z wielką wprawą używała języka francuskiego, co zresztą nie było czymś dziwnym. Jedną z zalet grupy, którą prowadziłaś, miał być przecież fakt jej międzynarodowości i jednoczesnego nacisku na mowę Paryża.
- Usiądź, Lidio – uśmiechnęłaś się, choć już wiedziałaś, że nie będziesz mogła na powrót poświęcić całej uwagi zeszytowi, nad którym lekko się pochylałaś (postawa przede wszystkim, co nie?). - Chcesz może wody? - zwykła grzecznościowa formułka.
Dziewczynka pokręciła głową i od razu sięgnęła do torby po książkę, szybko wzrok skupiając na literach i obrazkach. W jakiś sposób zdjęło to z ciebie część odpowiedzialności za uczennicę, choć trudno było przejść nad jej obecnością do porządku dziennego. Tego dnia, zresztą, chyba nie było ci dane zwyczajnie pracować, bo za chwilę na sali pojawiła się kolejna osoba. Co ciekawe, jej wejście nie było tak pewne jak tej czarnowłosej, choć posturą zdecydowanie ją przewyższała. Czy też może raczej przewyższał, gdyż niewątpliwie był to mężczyzna, szczelnie „zaszalikowany”, co utrudniło mu głośne zwrócenie na siebie uwagi.
- Cześć, Sofio – wymamrotał niezbyt wyraźnie zza wełnianego „kołnierza”. - Czyżbyś nie dostała mojej wiadomości? - uniósł brew, kiedy napotkał twoje bardzo zdziwione spojrzenie. - Pisałem, że te zakupy to jednak dziś... - dodał z tym swoim urokiem zagubionego przy tablicy ucznia, któremu ze wstydu i strachu czerwienieją uszy.
Mimo wcześniejszej niepewności, szybko rozgościł się w sali, rozpinając kurtkę, odkładając plecak i najzwyczajniej przysiadając na brzegu stołu. To ostatnie jednoznacznie świadczyło o tym, że myślami był już gdzieś poza faktem, że znajduje się w nowej przestrzeni, twoim miejscu pracy.
- Ale ja ci chyba przeszkadzam? - dopiero teraz zwrócił uwagę na dziewczynkę, która wydała mu się dziwnie znajoma.
Mała natomiast zdała się nawet nie podnieść wzroku; nawet wtedy, gdy mężczyzna wkroczył do sali. Prawdopodobnie była na tyle oswojona ze sposobem w jaki „nadejdzie” osoba, na którą czeka, że nie kłopotała się przerywaniem lektury.
Ty tymczasem zamknęłaś zeszyt i schowałaś go do torby. Teraz tym bardziej nie było szans na to, aby cokolwiek zrobić. Wciągnęłaś Jerzego w wir przygotowań do imprezy (och, jak ty nie cierpiałaś tego słowa), musiałaś docenić fakt, że nie wyglądał na zmuszonego i ochoczo wynalazł czas, którego na zakupy w przedświątecznym terminie trzeba było poświęcić sporo. Mogliście więc teraz omówić kilka szczegółów, skoro i tak należało jeszcze poczekać na opiekuna Lidii. Oczywiście, istniała możliwość „odstawienia” jej pod opiekę portiera, ale nie czułabyś się z tym dobrze. Sama przecież zbyt często byłaś takim „odstawianym” pod czyjąś zastępczą opiekę dzieckiem.
- ...szam! - trudno było zidentyfikować ten dźwięk, rzucony w biegu, okraszony zmęczonym posapywaniem.
Dziewczyna, która wpadła do pomieszczenia, zdecydowanie musiała biec od ładnych paru minut. Jeszcze teraz odgarniała rozwiane włosy, które cienkim pasemkiem przykleiły się jej do ust (błyszczyk?), rozpinając niemal jednocześnie kurtkę dość nerwowym ruchem, co musiało się skończyć przycięciem grubego swetra, który miała na sobie.
- Osz kurwa... - niespecjalnie można to było nazwać dyskretnym mruknięciem.
Popatrzyłaś na nią nieco zdumiona, mimowolnie zatrzymując wzrok na jej ubłoconych butach, w których wpadła na salę. Jerzy natomiast wyglądał na mocno zaskoczonego, a jednocześnie „oświeconego” faktem, iż teraz już dokładnie wie, skąd zna tę małą. Małą, która zachowała w całej tej sytuacji stoicki spokój, chowając do torby książkę i podnosząc się z ławki.
- Buty, Ada... - mruknęła zdegustowana niczym miniaturka dorosłej osoby.
- O żesz... - dziewczyna najpierw spojrzała na swoje obuwie jakby dopiero odkryła fakt jego istnienia, dopiero potem skierowała wzrok na ciebie.
I pewnie już miała zacząć przepraszać, tyle że jej oczy szybko zmieniły obiekt, teraz wpatrując się w mężczyznę.
- Jerzy? - zdziwienie podwyższyło ton jej głosu. - A co ty tu... Znaczy, cześć – szybko się poprawiła, choć akurat Jerzy aż za dobrze wiedział, że stawianie sobie granic i przestrzeganie zasad nie było ulubionym zajęciem Adrianny.
- Cześć – mężczyzna odzyskał już ten charakterystyczny dla siebie spokój i dystans. - Świąteczne zakupy po pracy – rzucił w niezobowiązującej uwadze, która właściwie nie wyjaśniała za wiele na temat tego, co właściwie robi siedząc na brzegu stolika tej rudej, naprawdę ładnej nauczycielki tańca, a ty zresztą normalnie nawet nie pomyślałabyś o tym, że powinnaś się wtrącać w całą tę sytuację, no ale skoro nagle zaczęłaś zajmować się organizacją towarzyskich spędów, to musiałaś dodać swoje „trzy grosze”:
- Jerzy, możesz zaprosić swoją znajomą – rzuciłaś uwagę, która nie mogła być bardziej niezręczna.
Nie miałaś przecież pojęcia, że to żadna koleżanka z uczelni, a najzwyczajniej uczennica.
- Tak... Właściwie... - no i gdzie się podział ten spokój charakterystyczny dla Nawrockiego, o którym jeszcze przed chwilą była mowa.
- Nie trzeba – Ada machnęła ręką. - My już pójdziemy, zresztą przez moje spóźnienie i tak musiałaś – owszem, dziewczyna chyba machinalnie od razu przeszła na „ty” - dłużej siedzieć z tą marudą – i nie byłaby sobą, gdyby jakoś nie dopiekła młodszej siostrze. - Do zobaczenia. Lidia, idziemy – ewakuowała się nadspodziewanie szybko, to trzeba było jej przyznać, jedną ręką ciągnąc za sobą, nadal bosą, siostrę, a drugą ściskając nieszczęsne miejsce, w którym uszkodziła sweter.
- To my też już może pójdziemy? - Nawrocki nawet nie czekał na twoją odpowiedź, dodał tylko – Poczekam na zewnątrz, strasznie tu gorąco.

*

Nieszczęśliwą miałaś minę, kiedy wróciłaś do domu. Nie chciało ci się nawet słownie walczyć z Lidią, która koniecznie musiała opowiadać o nauczycielce tańca, robiąc z niej praktycznie istotę idealną, co najlepiej w ramki oprawić. A już bezkres swojej wyobraźni musiała udowodnić, snując opowieści jakim to wzrokiem korepetytor spoglądał na rudowłosą. No i że pewnie są razem, i mieszkają też razem, i w ogóle dzwony za chwilę bić będą i noworodki pierwszym płaczem wkurzać ludzi.
Może i byś się przejęła, gdyby nie fakt, że przez ten cały pośpiech zniszczyłaś sobie ulubiony sweter. A aż za dobrze wiedziałaś, że nie ma szans na to, aby któryś (znów) zabrać ojcu. Skrzętnie pilnował swojej garderoby, odkąd tylko przyuważył jak bardzo lubujesz się w męskich wełnianych okryciach, w których najzwyczajniej mogłaś się tak przyjemnie zatopić.
Och, jasne, że mogłabyś sobie jakiś po prostu kupić... ale większą – choć może nie do końca zrozumiałą – frajdą było posiadanie tych lekko znoszonych, które nabrały już jakiegoś charakteru, czasem nawet były już lekko sprane.
Marudzącym tonem odpowiedziałaś Katii na pytanie o obiad, powłócząc nogami na piętro, by zamknąć się u siebie. Niby za chwilę święta, ale przecież jeszcze z dobry tydzień nauki. I korki.

Korki, na których siódme poty to mało powiedziane. Korki, na których pobijałaś rekordy niczym na jakiejś olimpiadzie, a ostatnio już w ogóle miałaś wrażenie, że Jerzy prowadzi jakąś musztrę niemal się nad tobą pastwiąc. Kto wie, może chodziło o tamten wybryk, kiedy pozwolił sobie na wrzucenie cię w stertę liści? Ale cholera... przecież minął szmat czasu, facet miał raczej sporo poważniejszych rzeczy na głowie niż jakieś incydenty z licealistką.
- Szkoda, że nie wpadłam wcześniej – rzuciłaś tym swoim niewinnym tonem, nie odrywając wzroku od zadania, które właśnie powinnaś rozwiązywać. - Może udałoby mi się jeszcze zobaczyć cię w różowych trykotach. Nie mówiłeś, że kręcisz piruety – wyszczerzyłaś się szelmowsko, uznając tych kilka ostatnich zdań za naprawdę udany żart.
- Hm? - no tak, po Nawrockim trudno było się spodziewać prędkiej ciętej riposty, kiedy od kwadransa głównym tematem była jego ukochana chemia. - Preferuję seledynowy – mruknął, pochylając się nad kartką, na której już po chwili przekreślił coś zamaszyście.
Pewnie dodałabyś coś na temat tego, że przecież Jerzy nie ma prawa wiedzieć jak wygląda seledynowy kolor, gdyby nie fakt, że to twoje wypociny ulegały tej spektakularnej destrukcji. Westchnęłaś dramatycznie, podsuwając mu kolejną kartkę.
- Masz. Niszcz. Pchnij mnie bezlitośnie w ramiona depresji – powiedziałaś, przewracając oczami i opadając na oparcie krzesła niczym dama w chwili omdlenia.
Jerzy uśmiechnął się pod nosem. Nie był przecież znów aż takim gburem, zauważyłaś zresztą, że czasem doceniał twoje próby rozładowania tej ciężkiej naukowej atmosfery. Zresztą, kto by się oparł twojemu urokowi, hm?
- W sumie całkiem nieźle – spojrzał na ciebie, kręcąc długopisem w palcach. - Sznura jeszcze nie kręcimy, żyletki też możesz pochować – dodał z tą swoją niby poważną miną. - Do wesela załapiesz.
Ech, dowcipny, naprawdę... Pan Jerzy jak już się rozkręcił, to sypał okruchami po sucharach niczym, rasowy sprzedawca pieczywa, nie ma co. Gdyby tak jeszcze robił to z nieco większą częstotliwością, to czas może płynąłby nieco szybciej... Chociaż i tak lubiłaś, w gruncie rzeczy, te spotkania. Lepsze to niż kolacje ze znajomymi matki, albo wysłuchiwanie nagabywań młodszej siostry. Poza tym, musiałaś przyznać, że Jerzy stał się w jakiś sposób jednym z bliższych ci znajomych. Nawet jeśli nie wiedziałaś na jego temat prawie nic, nawet jeśli nie miałaś pojęcia, co tak właściwie robił tamtego dnia z tą rudą młodą kobietą. I nie, zdecydowanie nie zamierzałaś go o nią pytać. To byłby pierwszy krok do towarzyskiej katastrofy, pewnie od razu wziąłby cię za kolejną licealistkę wzdychającą do doktoranta.
- To co to za impreza ci się szykuje? - zapytałaś, kiedy uporałaś się z ostatnim zadaniem, które tym razem zakończyło się katastrofalnie wielką czerwoną linią przekreślającą twój „trud i znój”.
- Właściwie to nie moja impreza, tylko przyjaciółki, z którą mieszkam – Jerzy już zaczął zbierać swoje książki, wszystko musiało być jak zwykle zrobione co do minuty, nie było czasu „tylko na pogawędki”. - Zaprasza przyjaciół z zespołu, w którym tańczy. Mieszane językowo towarzystwo, raczej niespecjalnie nastawione na tradycyjny barszcz i opłatek, więc organizują sobie alternatywę dla świąt – powiedział nadspodziewanie dużo jak na niego, ale trzeba też było zauważyć, że zdążył spakować już wszystkie zeszyty i książki.
- Zazdroszczę – mruknęłaś pod nosem.
Nie obraziłabyś się, gdyby w tym momencie jakoś niezobowiązująco rzucił, że możesz wpaść, co nie? Co prawda wątpiłaś w to, żeby w okresie świątecznym rodzice wypuścili cię z domu... No ale zrobiłoby ci się miło.
- To wesołych? - Nawrocki był już chyba myślami dalej niż ty, bo sprawiał wrażenie, jakby właśnie przygotowywał się do startu w stronę drzwi.
- Ach no tak... Nie widzimy się już do końca starego roku – oświeciło cię, że matka odwołała przecież ostatnie sobotnie korki. Ktoś w końcu musi z nią wybrać choinkę. - Czekaj – rzuciłaś, zrywając się z krzesła.
Wróciłaś w mgnieniu oka z niewielką paczuszką, której zawartość widoczna była zza lekko błyszczącej ale przezroczystej folii.
- Wesołych Świąt, panie chemiku – wyszczerzyłaś się w uśmiechu, praktycznie wciskając mu w rękę prezent. - Widzisz? Jest nawet seledynowy – dodałaś jakby dumna z siebie.
Tak, oczywiście że musiałaś mu podarować tęczowy komplet cienkopisów. Był przecież tak nudny z tą swoją ciągłą czerwienią i czernią.
- Chcę ten sweter – nie dopuściłaś do ani chwili ciszy, aby nie mógł rozpocząć wykręcania się od przyjęcia prezentu.
- Sweter? - uniósł brwi, jakby nie do końca załapał o co właściwie chodzi.
- Ten, który masz na sobie – dźgnęłaś go palcem w brzuch. - Tak mnie olśniła twoja obecność w studio tańca, że zniszczyłam mój ulubiony. Jesteś mi winny sweter, a poza tym ja ci dałam prezent – uniosłaś lekko ramiona, wygłaszając to wszystko takim tonem, jakbyś mówiła o absolutnej oczywistości i Nawrocki nie miał innego wyboru poza dostosowaniem się do sytuacji.
- Ok – odłożył torbę, wcześniej wsuwając do niej paczuszkę.
Tego się chyba nie spodziewałaś, co? Że ot tak, ściągnie ten (nie oszukujmy się, wyglądający na ciepły i „przytulny”) sweter, przy okazji potargawszy się niemiłosiernie. I że złoży go sprawnym ale starannym ruchem i stojąc w szarej podkoszulce, wyciągnie w twoją stronę „upominek”:
- No to wesołych, Ado.

*

Byłeś tego dnia wyjątkowo uważny. Kiedy rano zszedłeś do ulubionej piekarni, by odebrać zamówione wcześniej babeczki. Kiedy później jadłeś śniadanie, zmywałeś naczynia, przeglądałeś czasopisma powoli oswajając się z nadal egzotycznym dla ciebie językiem. Skupieniem starałeś się stłumić ewentualne lęki... Zresztą, twoim odczuciom bliżej było jednak do ekscytacji niż strachu, a jeśli występował stres, to na pewno motywująco.
Dbałeś o wygląd. O strój. Była to przecież wizytówka człowieka, nie oszukujmy się. Czego by nie mówić o wnętrzu, to przecież wzrok pochłaniał sporą dawkę bodźców, szczególnie jeśli był głównym sposobem poznawania drugiej osoby. Nie zostawiłeś więc na ostatnią chwilę wyboru odpowiedniej koszuli, zaplanowałeś to wcześniej i choć kochałeś elegancję, to przecież już jakiś czas temu pozwalałeś sobie na nieco więcej swobody. Kiedy wreszcie ujarzmiłeś tę cholerną chęć kontrolowania wszystkiego (a przede wszystkim siebie i swojego ciała), postawiłeś głównie na to, aby dać sobie odetchnąć. W różnych aspektach życia.
Odpowiednio wcześniej wyszedłeś z domu, zaglądając jeszcze do piekarni, aby życzyć pracującej tam kobiecie wesołych świąt. Kilka lat temu pewnie byłbyś bardziej zachowawczy, ale teraz już nie widziałeś powodu ku temu, aby odgradzać się od ludzi. A już szczególnie tych sympatycznych. Jeszcze raz sprawdziłeś adres. Mogłeś oczywiście zamówić taksówkę, byłoby szybciej i wygodniej, szczególnie z tym sporym pudłem pełnym kolorowych babeczek. Ty jednak chciałeś poznać dokładnie drogę, która dzieliła cię od zajmowanego przez rudowłosą mieszkania. Świadomość tego, że ona na przykład codziennie pokonuje daną ulicę, albo też chodzi na spacery akurat do tego parku, nastrajała cię dziwnie nostalgicznie. Ech, cholerny romantyk z ciebie, Horst. Wybitnie niepoprawny. Nie ukrywałeś też faktu, że liczyłeś na to, iż może dowiesz się czegoś nowego na jej temat właśnie po miejscu jakie wybrała na swój obecny dom. Spędziłeś przecież kilka chwil, zastanawiając się nad tym, dlaczego właśnie Polska... Starałeś się nie dopuszczać do siebie myśli, czy być może brała pod uwagę bliskie sąsiedztwo... Nie, nie. To byłoby zbyt egoistyczne z twojej strony, Horst. Po tych kilku latach niewidzenia nie mogłeś przecież oczekiwać, że ona nadal podejmuje życiowe decyzje kierując się twoją osobą. Dość jej w życiu namieszałeś, kiedy mieszkaliście w San Francisco. Miała pełne prawo po tym wszystkim nie chcieć cię znać, a tymczasem zaprosiła cię do siebie. Jasne, że mogło to być spowodowane jej nienagannymi manierami, ale...
Wbiegłeś po schodach w lekkich podskokach w ogóle nie odczuwając zmęczenia. Lubiłeś ten, nadal nieco nowy dla ciebie, stan, kiedy to nie tylko najprostsze czynności przychodziły ci z łatwością. Lubiłeś też fakt, że musiałeś się na sali treningowej naprawdę postarać, aby odczuć zmęczenie. Zmęczenie, które było przyjemne, a nie tak bezlitośnie ograniczające jak kiedyś.
Głęboki wdech. Dzwonek do drzwi. Nawet nie poprawiłeś włosów, zresztą, przestałeś ich tak chorobliwie pilnować, wygładzać... Ciekawe, że zazwyczaj to o kobietach mówi się, iż zmianie w życiu towarzyszy zmiana fryzury, podczas gdy i u ciebie można by to zaobserwować. Refleksje refleksjami, ale przecież nie minęła chwila, a już należało się przywitać. Jak to jednak zrobić, kiedy ona znów jest tak olśniewająco piękna, choć wygląda na to, że chyba nadal w biegu. Policzki ma lekko zaróżowione, niesforny kosmyk wydostał się z luźnego upięcia mocno kręconych włosów. Och, jak bardzo chciałbyś poprawić ten kosmyk, prawda? Byłoby to jednak zbyt śmiałe.
Banał, ale zaschło ci w gardle, kiedy tak patrzyłeś na Sofię, która wyjątkowo nie miała na sobie czerni (swoją drogą, ten kolor tak mocno według ciebie do niej nie pasował). Zwiewny, turkusowy materiał rozkloszowanej sukienki zdecydowanie lepiej podkreślał jej delikatność, eteryczność...
Ok, ok. Stop, panie Harlequinie.
- Jesteś pierwszy – powiedziała, odbierając od ciebie pudełko z ciastkami, stanowczo ignorując twoje protesty. - Jerzy! - odwróciła się w stronę, prawdopodobnie, kuchni. - Przyjdź proszę i zajmij się gościem – uśmiechnęła się do ciebie, uwagę jednak już skupiając na tym, co jeszcze powinna zrobić.
Wyglądała naprawdę pięknie, a jej pośpiech miał w sobie coś rozczulającego i zdecydowanie mogłeś jej wybaczyć to, że nie może poświęcić ci więcej niż tę powitalną chwilę... Nie będziesz jej przeszkadzał, możesz przecież porozmawiać z Jerz... ale zaraz, kim właściwie jest ten Jerzy, skoro ty jesteś pierwszym gościem?

25.12.2013

12. Decyzje

A czas płynął. Eufemizmem byłoby, gdyby dodała, jak też bardzo mnie ten prędki upływ kolejnych dni i miesięcy dziwił, bo przecież rok w rok czas pozostały do świąt, który wydawał się tak odległy, nagle kurczył się w ekspresowym tempie. Już nie nieśmiałe poszukiwania prezentów a konkretne wycieczki w tym celu. Już nie ewentualne leniwe myśli przy gorącej czekoladzie na temat tego, jak spędzić tych kilka wolnych wieczorów, a dokładna organizacja, badanie planów najbliższych przyjaciół i znajomych. Jednocześnie, dla ciebie – Sofio – był w tym ten sam rytm codziennych czynności, którym się poddawałaś. Było skupienie na kolejnych próbach, dbanie o rozwój małych podopiecznych, skupienie nad duetem i solówką, które znów przyjdzie wykonać po półroczu ostrych treningów. Niemal wieczór w wieczór pozostawałaś na sali dłużej i w pełnym opanowaniu myśli i ciała, dawałaś z siebie absolutnie wszystko. Nie przeczę, miałaś przecież dodatkową motywację. Nie mogłaś sobie pozwolić na to, aby osoba, która już kiedyś widziała cię tańczącą, nie zauważyła teraz żadnej różnicy. Zresztą, widywał cię niemal codziennie. Był niemal na każdym, treningu, jeśli tylko jego mentor nie miał dla niego żadnych specjalnych zadań poza budynkiem. Starał się zresztą skupiać na tym, aby nowy asystent wprowadził dozę świeżości do zespołu, który w jakiś sposób sprawiał, że siwienie stało się całkiem realną możliwością. A ty oczywiście czułaś jedną z tych o wiele bardziej odpowiedzialnych. Silnie odczuwałaś każdą chwilę, w której ktoś dał ci bardziej bądź mniej wyraźnie do zrozumienia, że jesteś niewystarczająca. Jednak im bliżej było świąt, tym więcej nabierałaś pewności, że masz w ręku naprawdę dobry, mocny materiał. Być może byłaś nawet z siebie nieco dumna, szczególnie, kiedy trzy razy w tygodniu Dorian zostawał z tobą na sali, a ty najzwyczajniej przekazywałaś mu to, jak widzisz wasz duet i wprowadzałaś go w obmyślony układ. Być może nie stałaś się nagle nie wiedzieć jak pewna siebie, ale nie milczałaś, nie wycofywałaś się, podejmowałaś dyskusję... I chyba dzięki temu w jakiś sposób twój partner okazał ci nieco więcej szacunku. Nie, nie stał się jakoś bardzo przyjacielski, nie zrezygnował z kąśliwych uwag, z gwałtowności gestu... ale jednocześnie miałaś to wrażenie, że powoli „liczy się z tobą”. Nawet jeśli on raczej nie przyznałby tego głośno.
Czułaś się dobrze. Zapracowana. Niesamowicie zmęczona każdego wieczora. Obolała. Głodna. Pochłaniająca litry wody i kilogramy pomarańczy. Niemal niedostępna dla obrażonych kotów. Mijająca w drzwiach Jerzego, który cierpliwie robił nieco więcej zakupów, nieco więcej gotował, częściej zostawiał na stole dodatkową kanapkę.
I uśmiechałaś się. Uśmiechałaś za każdym razem, kiedy na sali treningowej, na ławce tuż pod ścianą czekała na ciebie ta niepozorna butelka wody. Ot, gdybyś zapomniała własnej. Zazwyczaj kobiety dostają kwiaty, owszem... Ty nie miałaś nic przeciwko wodzie. A czasem herbatnikom z cynamonem. Zwłaszcza, że z nowym asystentem nie zamieniłaś jak do tej pory ani słowa.

*

Uniosłeś brwi bardzo wysoko. Wyglądałeś zabawne, owszem.
- Jesteś tego pewna? - odstawiłeś kubek z letnią kawą, wygodniej rozsiadając się na kuchennym krześle.
Tak, jak najbardziej można stwierdzić, że twój głos aż przesiąkł sceptycyzmem.
- Dlaczego nie? - wzruszyła ramionami, co chyba miało nadać całej jej poprzedniej wypowiedzi lekkości i nonszalancji.
Bo przecież to takie zwyczajne i normalne, że ta ruda panna, która zazwyczaj z nikim nigdzie się nie umawia, teraz chce zaprosić do siebie jakieś dziesięć osób i bawić z nimi do wczesnych godzin porannych (o ile wcześniej wszyscy nie uciekną).
- Wspominałam ci, że jesteśmy dość międzynarodowym składem, sporo z nas nie ma żadnych tradycyjnych planów, rodzinnych spędów... - czyżby nieco się wahała? Tak, chyba dobrze słyszałeś. - Pamiętam jak opowiadałeś mi o tych wszystkich barszczach, kolędach i nocnych pielgrzymkach do kościoła, ale ludziom, których bym zaprosiła, przydałoby się chyba coś lżejszego... Poza tym, ty też zostajesz.
No tak. Aż za dobrze pamiętałeś telefoniczną przeprawę z mamą, a później każdą z sióstr na temat tego, że nie zamierzasz zamarzać w pkp, aby spędzić rodzinną wigilię przy własnoręcznie przytaszczonym drzewku. Nie. W tym roku było zbyt wiele rzeczy do zrobienia w okołoświątecznym czasie... a to badania na uczelni, których trzeba było dopilnować. A to jakieś korki „last minute” z Adrianną, której rodzice (bo przecież nie ona) coraz bardziej panikowali na myśl o zbliżającej się maturze. W tym roku więc miało się obejść bez domowej zupy grzybowej, bez zbiorowego lepienia pierogów... Nie spodziewałeś się jednak, że klimat może stać się imprezowym. Nie to, żeby cię to jakoś wyjątkowo bolało. Zawsze przecież mogłeś przesiedzieć ten wieczór z Sofią, herbata, jakieś ciastka, dwa leniwe koty... Wczesny sen, ewentualnie późne śniadanie, skoro budzik można tego jednego dnia wysłać na urlop.
- Wiesz w ogóle na co się porywasz? - nie było w tym pytaniu złośliwości, już przecież wiedziałeś, że pomożesz jej na tyle, na ile sam będziesz umiał.
Nawet zrobisz pierogi, jeśli będzie trzeba.
- Dam radę – dopiła herbatę z takim zdecydowanie, iż dobrze, że miała w kubku ledwie resztki, bo inaczej pewnie skończyłoby się to tym, że twoja broda doświadczyłaby nieplanowanej kąpieli.

*

Miałaś więc zaproszenia. Nie byłabyś sobą, gdybyś zdecydowała się na maile. Albo wydarzenie na portalu społecznościowym. O nie. Ty musiałaś po staroświecku. W kopertach. Na kredowym papierze. Na szczęście daleko temu było do oficjalnych pism od królowej czy powiadomień o stypie.
I jasne, że miałaś chwile, w których maniakalnie zastanawiałaś się nad tym, czy to ma sens. Bo przecież nie miałaś aż tak zażyłych stosunków z tancerkami i tancerzami z zespołu. Jasne, było kilka osób, które nawet lubiłaś, z niektórymi się śmiałaś... Być może jednak to za mało, aby uniknąć niezręcznych reakcji na fakt, że chcesz zająć im czas cokolwiek świąteczny. Nawet jeśli o większości z nich wiedziałaś, że raczej nie będą tego dnia dumać nad tradycjami. Ale przecież przygotowałaś już wszystko, nie mogłaś więc teraz wycofać się, stchórzyć.
- Wpadniesz? - krótkie, niezobowiązujące hasło rzucone w szatni do jednej z bliższych koleżanek.
A potem już poszło jak z płatka. Może nie lawinowo, ale obyło się bez ofiar. Niezależnie od tego, co będą na ten temat mówić, ty jeszcze chyba nigdy nie wyszłaś z tak dużą towarzyską inicjatywą. I chociażby to powinno stanowić powód do zadowolenia z siebie.
Została ci, co prawda, jedna koperta... ale i to jakoś ogarniesz.

*

Nie mogłeś wiedzieć, że ona ostatnio w zdumienie wprawia całe tłumy. Ok, przesadzam... ale nie zmieniało to faktu, że naprawdę nie byłeś pierwszym, który to zdziwiłby się zachowaniem rudej tancerki.
- Wpadnij.
Pierwsze, co przyszło ci do głowy, kiedy w twojej dłoni znalazła się ta koperta, to fakt, że właśnie zwróciła się bezpośrednio do ciebie. Te duże zielone oczy popatrzyły na ciebie. Wprost, bez ucieczek, bez wahania. Z pewnym zdeterminowaniem charakterystycznym dla podjęcia się konkretnego zadania. Chciałeś też zapamiętać ton jej głosu, kiedy wypowiedziała to jedno krótkie słowo. Nie wyzbyła się akcentu, a całe to zaproszenie miało taki lekki, niemal nonszalancki charakter. Ty jednak upierałbyś się przy tym, że było pełne wdzięku. Na miłość boską, to przecież była ona. Ta, którą widywałeś niemal każdego dnia, która zostawała na sali do późna, tworząc za drzwiami, których nie przekraczałeś aby jej nie przeszkadzać, coś błyskotliwego. Byłeś tego pewien, nawet jeśli nie widziałeś ani jednego ruchu, kroku... Jasne, że kusiło cię, aby chociaż podejrzeć, ot... chociażby wtedy, kiedy zostawiałeś jej wodę. Miałbyś przecież cały wachlarz pretekstów, aby tam przebywać...
Nie to jednak było najistotniejsze, a fakt, że jeszcze przed chwilą stała przed tobą dziewczyna, którą znałeś, a teraz znów była dla ciebie zagadką. Jak wtedy, kiedy umówiłeś się z nią na pierwszą wspólną kawę. Czasem zastanawiałeś się nad tym, czy to możliwe, aby mogła intrygować cię jeszcze bardziej...

______________________________________________________________________
Krótki wstęp do nadrobienia zaległości.