Dałaś jej się
zaciągnąć do jednej z pobliskich kawiarni, chociaż miałaś
jeszcze dziś popołudniowe zajęcia z dzieciakami. Poczułaś się
jednak w jej towarzystwie tak swobodnie, kiedy to niemal jak dziecko
posadziła cię przy stoliku, żeby już za chwilę – bez pytania –
przynieść dwie gorące czekolady. Rozsiadła się wygodnie
naprzeciwko ciebie, niemal od razu „rzucając się” na zawartość
ogromnej filiżanki. Syknęła przy tym, co absolutnie cię nie
zdziwiło – nawet przedszkolak wiedziałby, że to grozi
poparzeniem. Nadal jednak pozostawała w tym swoim szampańskim
nastroju. Tak, gdyby ktoś miał cię zapytać, co tak właściwie
oznacza to stwierdzenie, wskazałabyś mu, po prostu, tę blondynkę.
Była kwintesencją swobody i bezpretensjonalności. Choć może
nieco zbyt namolną.
- Ok... No to jak to jest
z tym zespołem, hm? - rzuciła towarzysko, bacznie ci się
przyglądając.
Miałaś wrażenie, że
ocenia każde pasmo włosów, każdą część garderoby, nawet ten
blady lakier, którym pomalowałaś paznokcie. I chociaż ci to
przeszkadzało, to musiałaś przyznać, że nie dlatego iż czułaś
się ganiona, a po prostu przez fakt, że ciężko znosiłaś tak
otwarte zainteresowanie swoją osobą.
- Kto rządzi? Kto się
szarogęsi? Kto z kim sypia? - zarzucała cię pytaniami, na które o
dziwo znałaś odpowiedzi.
No tak... może i nie
biegałaś z dziewczynami na kawę czy drinka, ale obserwatorką
byłaś naprawdę niezłą. Ociągałaś się jednak z odpowiedzią –
zresztą, rzadko z kimkolwiek tak po prostu rozmawiałaś, a już o
plotkowaniu w twoim wydaniu to chyba nigdy nie słyszałam.
- Hm... Czy ja wiem...
Jest grupa dziewczyn pewnych siebie. Nadia... taka jasnowłosa,
wysoka... - gdzie się podziała twoja elokwencja? Gdzie
konwersacyjne umiejętności, na które kładli nacisk twoi rodzice
jeszcze gdy byłaś kilkuletnim dzieckiem?
- Mów dalej, mów –
ponaglała cię, żywo przy tym gestykulując.
- Sama zobaczysz z
czasem. Grupa jest specyficzna, każdy dąży do tego, żeby być jak
najlepszym, żeby znaleźć się w centrum uwagi. Jak to wśród
tancerzy – niejako ucięłaś ten krępujący dla ciebie temat.
- Aha... czyli wszędzie
ta sama bajka – Tonia rozsiadła się wygodniej, wyciągając nogi.
- Nic to... może się jakoś rozrusza towarzystwo – uśmiechnęła
się przy tym jakoś tak specyficznie, tak że sama nie wiedziałaś
czy bardziej się obawiać tego, co miała w planach czy też jednak
wydało ci się to przede wszystkim interesujące.
- No dobra... to teraz
mów kim jesteś, ruda dziewczyno, co rozkochała w sobie Niemca –
kolejny, tym razem szelmowski uśmiech.
Zaczerwieniłaś się,
pewnie. Nie dało się tego ukryć, nawet jeśli już sekundę
później przywołałaś na twarz zdziwienie, jakbyś nie miała
pojęcia o czym Tonia mówi.
- No tańczę w zespole
od dłuższego czasu... Pochodzę z Irlandii? - cały czas jeszcze
czułaś się niepewnie.
- Pytasz czy oznajmiasz?
- blondynka roześmiała się, przekrzywiając głowę jakby
przyglądała się wyjątkowo pociesznemu szczurkowi laboratoryjnemu.
- Widzę, że czeka nas długie popołudnie... Super – w jej głosie
słychać było czysty entuzjazm.
Zdziwiona? Nie miałaś
pojęcia, co tak właściwie czujesz w tej chwili.
*
Czajkowski wyglądał jak
mała, włochata poduszka, kiedy tak drzemał na środku twojego
posłania, wygrzebawszy sobie przyjemne legowisko między warstwami
koca a poduszkami we wszystkich odcieniach bieli. Trzeba się było
dobrze przypatrzeć, aby nie pomylić go z jedną z nich, chociaż
pewnie twój pupil nie miałby nic przeciwko, gdybyś potraktował go
jak poduszkę i zasnął obok, pozwalając mu się trochę
poprzytulać do własnego prywatnego człowieka. Aż trudno pojąć
jak mocno ten pies, mimo skończonych ładnych siedmiu lat, nadal
przypominał miziastego szczeniaka, który nie widzi świata poza
swoim panem. I chociaż na ogół zachowywałeś ten swój wyraz
śmiertelnej powagi, niedostępności totalnej i w ogóle 'nie
podchodź, bo gryzę, do krwi', to przy tym zwierzaku miękło ci
serce. Dlatego też wyszedłeś cicho z sypialni, żeby go nie
budzić, nawet przez chwilę nie pomyślawszy o tym, aby zganić psa
za leżenie na łóżku. Czajkowski miał swój zestaw praw
niepodważalnych, czyż nie?
Wszedłeś do kuchni w
celu zrobienia sobie kubka czarnej kawy. Jak zwykle dookoła
nieskazitelnie czysto, wszystko na swoim miejscu, a jedyny chaos –
o ile w ogóle można było to tak nazwać – stanowiły nierówno
rysowane kreski w kalendarzu. Kilka rutynowych czynności, jak
odmierzenie kawy, włączenie elektrycznego czajnika, odsunięcie
krzesła przy kuchennym stole. Nic wielkiego, wszystko wykonane w
totalnej ciszy. Celebrowałeś samotne mieszkanie. Ten spokój i
fakt, że miałeś władzę nad otaczającą cię przestrzenią, że
to ty ją kontrolowałeś, kreowałeś. Była w stu procentach twoja.
Gdyby było inaczej, czułbyś się jak intruz, czyż nie? Od małego
tak miałeś. Jeśli coś nie było tylko twoje, to tak jakby
zupełnie do ciebie nie należało. Ciągły strach, że ktoś ci to
zabierze albo że ktoś zupełnie cię porzuci, bo będzie wolał tę
drugą osobę. Ty w szerszym gronie przyjaciół? Świecie zapomnij.
Zbyt wielki stres dla zaborczego Doriana. A ile tak naprawdę w tym
było strachu, co? Nikomu byś się do tego nie przyznał.
Ostatnia choroba
wytrąciła cię nieco z życia, jak to lubiłeś określać. Zbyt
osłabiony wysoką gorączką od tygodnia nie byłeś na ani jednej
próbie, nie miałeś styczności z tańcem. Musiałeś też wziąć
wolne w pracy. Rzeczywistość ograniczona do czterech ścian. Powoli
zaczynałeś tracić poczucie czasu, toteż ogromnie cieszył cię
fakt, że jeszcze tylko kilka dni i znów wrócisz do starego trybu
działania. Martwiła cię jedynie myśl, że nie jesteś na bieżąco
z tym, co działo się poza twoim mieszkaniem. A niewiele rzeczy
wzbudzało w tobie aż taką niechęć jak świadomość tego, że
możesz zastać gdzieś spore zmiany, które zdążyły się już
zadomowić w jeszcze do niedawna dobrze ci znanej rzeczywistości.
*
Spóźniłaś się do
pracy. Niepojęte wręcz. Ty, zawsze taka idealna, niczym wycięta z
gazety, w której z każdej strony mrugają do nas same ideały. W
pierwszej chwili poczułaś wstyd – uczucie bardzo podobne do tego,
które odczuwa dziecko, kiedy rozczaruje rodziców, kiedy nie spełni
ich oczekiwań. Jednak wspomnienie tych dwóch godzin spędzonych z
uśmiechniętą blondynką, która do gorącej czekolady zdążyła
jeszcze domówić dwie spore porcje sernika i zieloną herbatę,
trochę łagodziło wyrzuty sumienia. Bo chociaż na początku bałaś
się, że wszystko potoczy się w barwach przesłuchania, poddania
surowej ocenie, to po jakimś czasie okazało się, że mimo
bezpośrednich pytań, które padały z ust Toni z prędkością
cokolwiek zatrważającą, powoli rozluźniałaś się w jej
towarzystwie. A to było dla ciebie coś nowego, do tej pory przecież
funkcjonowałaś raczej w trybie osoby samotnej, a jedynym
człowiekiem, z którym z własnej woli spędzałaś więcej czasu na
czynnościach nie mających nic wspólnego z produktywnymi, był
Jerzy.
Jerzy, który ostatnio
był jakiś taki nieco bardziej zabiegany i nieco bardziej zamyślony.
Nie spodziewałaś się jednak, że będzie dzielił się z tobą
swoimi troskami czy wątpliwościami. Nie należał do ludzi, którzy
wciągają innych w swoją rzeczywistość. Trzeba wręcz byłoby z
niego siłą cokolwiek wyciągnąć.
- Zrobiłeś herbatę –
odezwał się, kiedy tylko weszłaś do kuchni.
Minę miał nieco
bardziej marsową niż zwykle. Na kolanach trzymał Artemidę, bardzo
zadowoloną z faktu, że duża i ciepła ludzka dłoń poświęca
uwagę jej sierści.
Usiadłaś na miejscu,
które zdawało się na ciebie czekać, na stole stał już twój
ulubiony kubek z parującym napojem.
- Przyszło ci kiedyś na
myśl, żeby złamać zasady, którym byłaś wierna praktycznie cały
świadomy okres swojego życia? - mężczyzna podniósł wzrok znad
kubka (a może raczej kota), kierując spojrzenie na ciebie.
Zadumałaś się na
dłuższą chwilę, być może odrobinę zdziwiona faktem, że Jerzy
rozpoczyna niejako filozoficzną konwersację. Zazwyczaj byłaś
wierna swoim zasadom. Zmieniło się to dopiero wtedy, kiedy poznałaś
Horsta. Zdecydowałaś się na to, aby komuś zaufać, oddać część
odpowiedzialności za własne istnienie w obce ręce, pozwolić, żeby
ktoś inny poza tobą kreował twoją codzienność.
- Raczej nie tyle
przeszło przez myśl, co po prostu to zrobiłam – odpowiedziałaś
dopiero po dłuższej chwili, sięgając po kubek, ale nie od razu
kosztując herbaty.
Napój był gorący, ale
akurat teraz pieczenie w gardle wydało ci się wyjątkowo adekwatne
do sytuacji.
- I? - Krótka nuta
niecierpliwości wyrwała się Jerzemu chyba w sposób nieplanowany.
Zmarszczył czoło, wzrok
znów kierując na kotkę, która jeszcze bardziej rozłożyła się
na jego kolanach. Mało ją obchodziło, co się właściwie dzieje
dookoła niej. Miała swoich ludzi, swoje głaski, swoją porcję
uwagi.
A ty jej tego
zazdrościłaś. Czasem lubiłaś o sobie myśleć w kocich
kategoriach, jednak świetnie zdawałaś sobie sprawę z tego, że
nie umiesz walczyć o swoje tak jak one. Nie umiesz bezpardonowo
domagać się tego, co ci się należało.
Westchnęłaś niemal
bezgłośnie. Popatrzyłaś na swojego współlokatora. Wprost, jak
rzadko ci się to zdarzało.
- Bolało – przyznałaś
otwarcie. - Ale oprócz bólu było w tym tyle pięknych emocji, tyle
satysfakcji i nowych doświadczeń, że pewnie zrobiłabym to znów.
- Rozumiem – przytaknął
jedynie, ogromną resztę myśli zachowując jedynie dla siebie.