28.06.2014

17. Relacje.



Dałaś jej się zaciągnąć do jednej z pobliskich kawiarni, chociaż miałaś jeszcze dziś popołudniowe zajęcia z dzieciakami. Poczułaś się jednak w jej towarzystwie tak swobodnie, kiedy to niemal jak dziecko posadziła cię przy stoliku, żeby już za chwilę – bez pytania – przynieść dwie gorące czekolady. Rozsiadła się wygodnie naprzeciwko ciebie, niemal od razu „rzucając się” na zawartość ogromnej filiżanki. Syknęła przy tym, co absolutnie cię nie zdziwiło – nawet przedszkolak wiedziałby, że to grozi poparzeniem. Nadal jednak pozostawała w tym swoim szampańskim nastroju. Tak, gdyby ktoś miał cię zapytać, co tak właściwie oznacza to stwierdzenie, wskazałabyś mu, po prostu, tę blondynkę. Była kwintesencją swobody i bezpretensjonalności. Choć może nieco zbyt namolną.
- Ok... No to jak to jest z tym zespołem, hm? - rzuciła towarzysko, bacznie ci się przyglądając.
Miałaś wrażenie, że ocenia każde pasmo włosów, każdą część garderoby, nawet ten blady lakier, którym pomalowałaś paznokcie. I chociaż ci to przeszkadzało, to musiałaś przyznać, że nie dlatego iż czułaś się ganiona, a po prostu przez fakt, że ciężko znosiłaś tak otwarte zainteresowanie swoją osobą.
- Kto rządzi? Kto się szarogęsi? Kto z kim sypia? - zarzucała cię pytaniami, na które o dziwo znałaś odpowiedzi.
No tak... może i nie biegałaś z dziewczynami na kawę czy drinka, ale obserwatorką byłaś naprawdę niezłą. Ociągałaś się jednak z odpowiedzią – zresztą, rzadko z kimkolwiek tak po prostu rozmawiałaś, a już o plotkowaniu w twoim wydaniu to chyba nigdy nie słyszałam.
- Hm... Czy ja wiem... Jest grupa dziewczyn pewnych siebie. Nadia... taka jasnowłosa, wysoka... - gdzie się podziała twoja elokwencja? Gdzie konwersacyjne umiejętności, na które kładli nacisk twoi rodzice jeszcze gdy byłaś kilkuletnim dzieckiem?
- Mów dalej, mów – ponaglała cię, żywo przy tym gestykulując.
- Sama zobaczysz z czasem. Grupa jest specyficzna, każdy dąży do tego, żeby być jak najlepszym, żeby znaleźć się w centrum uwagi. Jak to wśród tancerzy – niejako ucięłaś ten krępujący dla ciebie temat.
- Aha... czyli wszędzie ta sama bajka – Tonia rozsiadła się wygodniej, wyciągając nogi. - Nic to... może się jakoś rozrusza towarzystwo – uśmiechnęła się przy tym jakoś tak specyficznie, tak że sama nie wiedziałaś czy bardziej się obawiać tego, co miała w planach czy też jednak wydało ci się to przede wszystkim interesujące.
- No dobra... to teraz mów kim jesteś, ruda dziewczyno, co rozkochała w sobie Niemca – kolejny, tym razem szelmowski uśmiech.
Zaczerwieniłaś się, pewnie. Nie dało się tego ukryć, nawet jeśli już sekundę później przywołałaś na twarz zdziwienie, jakbyś nie miała pojęcia o czym Tonia mówi.
- No tańczę w zespole od dłuższego czasu... Pochodzę z Irlandii? - cały czas jeszcze czułaś się niepewnie.
- Pytasz czy oznajmiasz? - blondynka roześmiała się, przekrzywiając głowę jakby przyglądała się wyjątkowo pociesznemu szczurkowi laboratoryjnemu. - Widzę, że czeka nas długie popołudnie... Super – w jej głosie słychać było czysty entuzjazm.
Zdziwiona? Nie miałaś pojęcia, co tak właściwie czujesz w tej chwili.

*

Czajkowski wyglądał jak mała, włochata poduszka, kiedy tak drzemał na środku twojego posłania, wygrzebawszy sobie przyjemne legowisko między warstwami koca a poduszkami we wszystkich odcieniach bieli. Trzeba się było dobrze przypatrzeć, aby nie pomylić go z jedną z nich, chociaż pewnie twój pupil nie miałby nic przeciwko, gdybyś potraktował go jak poduszkę i zasnął obok, pozwalając mu się trochę poprzytulać do własnego prywatnego człowieka. Aż trudno pojąć jak mocno ten pies, mimo skończonych ładnych siedmiu lat, nadal przypominał miziastego szczeniaka, który nie widzi świata poza swoim panem. I chociaż na ogół zachowywałeś ten swój wyraz śmiertelnej powagi, niedostępności totalnej i w ogóle 'nie podchodź, bo gryzę, do krwi', to przy tym zwierzaku miękło ci serce. Dlatego też wyszedłeś cicho z sypialni, żeby go nie budzić, nawet przez chwilę nie pomyślawszy o tym, aby zganić psa za leżenie na łóżku. Czajkowski miał swój zestaw praw niepodważalnych, czyż nie?

Wszedłeś do kuchni w celu zrobienia sobie kubka czarnej kawy. Jak zwykle dookoła nieskazitelnie czysto, wszystko na swoim miejscu, a jedyny chaos – o ile w ogóle można było to tak nazwać – stanowiły nierówno rysowane kreski w kalendarzu. Kilka rutynowych czynności, jak odmierzenie kawy, włączenie elektrycznego czajnika, odsunięcie krzesła przy kuchennym stole. Nic wielkiego, wszystko wykonane w totalnej ciszy. Celebrowałeś samotne mieszkanie. Ten spokój i fakt, że miałeś władzę nad otaczającą cię przestrzenią, że to ty ją kontrolowałeś, kreowałeś. Była w stu procentach twoja. Gdyby było inaczej, czułbyś się jak intruz, czyż nie? Od małego tak miałeś. Jeśli coś nie było tylko twoje, to tak jakby zupełnie do ciebie nie należało. Ciągły strach, że ktoś ci to zabierze albo że ktoś zupełnie cię porzuci, bo będzie wolał tę drugą osobę. Ty w szerszym gronie przyjaciół? Świecie zapomnij. Zbyt wielki stres dla zaborczego Doriana. A ile tak naprawdę w tym było strachu, co? Nikomu byś się do tego nie przyznał.

Ostatnia choroba wytrąciła cię nieco z życia, jak to lubiłeś określać. Zbyt osłabiony wysoką gorączką od tygodnia nie byłeś na ani jednej próbie, nie miałeś styczności z tańcem. Musiałeś też wziąć wolne w pracy. Rzeczywistość ograniczona do czterech ścian. Powoli zaczynałeś tracić poczucie czasu, toteż ogromnie cieszył cię fakt, że jeszcze tylko kilka dni i znów wrócisz do starego trybu działania. Martwiła cię jedynie myśl, że nie jesteś na bieżąco z tym, co działo się poza twoim mieszkaniem. A niewiele rzeczy wzbudzało w tobie aż taką niechęć jak świadomość tego, że możesz zastać gdzieś spore zmiany, które zdążyły się już zadomowić w jeszcze do niedawna dobrze ci znanej rzeczywistości.

*

Spóźniłaś się do pracy. Niepojęte wręcz. Ty, zawsze taka idealna, niczym wycięta z gazety, w której z każdej strony mrugają do nas same ideały. W pierwszej chwili poczułaś wstyd – uczucie bardzo podobne do tego, które odczuwa dziecko, kiedy rozczaruje rodziców, kiedy nie spełni ich oczekiwań. Jednak wspomnienie tych dwóch godzin spędzonych z uśmiechniętą blondynką, która do gorącej czekolady zdążyła jeszcze domówić dwie spore porcje sernika i zieloną herbatę, trochę łagodziło wyrzuty sumienia. Bo chociaż na początku bałaś się, że wszystko potoczy się w barwach przesłuchania, poddania surowej ocenie, to po jakimś czasie okazało się, że mimo bezpośrednich pytań, które padały z ust Toni z prędkością cokolwiek zatrważającą, powoli rozluźniałaś się w jej towarzystwie. A to było dla ciebie coś nowego, do tej pory przecież funkcjonowałaś raczej w trybie osoby samotnej, a jedynym człowiekiem, z którym z własnej woli spędzałaś więcej czasu na czynnościach nie mających nic wspólnego z produktywnymi, był Jerzy.
Jerzy, który ostatnio był jakiś taki nieco bardziej zabiegany i nieco bardziej zamyślony. Nie spodziewałaś się jednak, że będzie dzielił się z tobą swoimi troskami czy wątpliwościami. Nie należał do ludzi, którzy wciągają innych w swoją rzeczywistość. Trzeba wręcz byłoby z niego siłą cokolwiek wyciągnąć.
- Zrobiłeś herbatę – odezwał się, kiedy tylko weszłaś do kuchni.
Minę miał nieco bardziej marsową niż zwykle. Na kolanach trzymał Artemidę, bardzo zadowoloną z faktu, że duża i ciepła ludzka dłoń poświęca uwagę jej sierści.
Usiadłaś na miejscu, które zdawało się na ciebie czekać, na stole stał już twój ulubiony kubek z parującym napojem.
- Przyszło ci kiedyś na myśl, żeby złamać zasady, którym byłaś wierna praktycznie cały świadomy okres swojego życia? - mężczyzna podniósł wzrok znad kubka (a może raczej kota), kierując spojrzenie na ciebie.
Zadumałaś się na dłuższą chwilę, być może odrobinę zdziwiona faktem, że Jerzy rozpoczyna niejako filozoficzną konwersację. Zazwyczaj byłaś wierna swoim zasadom. Zmieniło się to dopiero wtedy, kiedy poznałaś Horsta. Zdecydowałaś się na to, aby komuś zaufać, oddać część odpowiedzialności za własne istnienie w obce ręce, pozwolić, żeby ktoś inny poza tobą kreował twoją codzienność.
- Raczej nie tyle przeszło przez myśl, co po prostu to zrobiłam – odpowiedziałaś dopiero po dłuższej chwili, sięgając po kubek, ale nie od razu kosztując herbaty.
Napój był gorący, ale akurat teraz pieczenie w gardle wydało ci się wyjątkowo adekwatne do sytuacji.
- I? - Krótka nuta niecierpliwości wyrwała się Jerzemu chyba w sposób nieplanowany.
Zmarszczył czoło, wzrok znów kierując na kotkę, która jeszcze bardziej rozłożyła się na jego kolanach. Mało ją obchodziło, co się właściwie dzieje dookoła niej. Miała swoich ludzi, swoje głaski, swoją porcję uwagi.
A ty jej tego zazdrościłaś. Czasem lubiłaś o sobie myśleć w kocich kategoriach, jednak świetnie zdawałaś sobie sprawę z tego, że nie umiesz walczyć o swoje tak jak one. Nie umiesz bezpardonowo domagać się tego, co ci się należało.
Westchnęłaś niemal bezgłośnie. Popatrzyłaś na swojego współlokatora. Wprost, jak rzadko ci się to zdarzało.
- Bolało – przyznałaś otwarcie. - Ale oprócz bólu było w tym tyle pięknych emocji, tyle satysfakcji i nowych doświadczeń, że pewnie zrobiłabym to znów.
- Rozumiem – przytaknął jedynie, ogromną resztę myśli zachowując jedynie dla siebie.

23.06.2014

16. Podszepty.


Ile się zmieniło po tym, jak postanowiłaś, że polubienie się z tamtą nalewką to dobry pomysł? Ależ nie znów aż tak wiele... Miałaś jednak „na koncie” kolejne doświadczenie, czyż nie? Jakbyś to najlepiej ujęła... Doświadczenie swego rodzaju swobody i działań czysto spontanicznych. Bo chyba tak najprościej można określić fakt, że zdecydowałaś się, niejako, ujawnić w kontekście łączących cię relacji z niemieckim asystentem. I gdyby tylko nie ten chaos w głowie, to racjonalnie byłabyś w stanie ocenić to wszystko jako niemal nic nieznaczący epizod. Bo przecież co takiego niby się stało? Przywołałaś zdarzenie z przeszłości, o którym tylko wy dwoje mogliście wiedzieć. Chwilowa konsternacja otoczenia. Brak jakiegokolwiek komentarza ze strony najbardziej zainteresowanych. Powrót do codzienności już kilka dni później. Ot, tyle. Każdy zdrowy na umyśle, dojrzały człowiek przyznałby, że nie ma się czym przejmować. Ty jednak musiałaś stać się nieco bardziej wyczulona na otaczających cię ludzi. Na to, jak się zachowują. Jak patrzą. Co mówią.
Czy było ci ciężko przyjść na próbę tuż po tych kilku dniach przerwy? Nie, bez przesady. Miałaś tyle rzeczy na głowie, że dopiero gdy zdałaś sobie sprawę z tego jak uważnie przygląda ci się Nadia, dotarło do ciebie, że tamta impreza jednak nieco zmieniła.
- Hej, hej – nachyliła się ku tobie, teatralnie cmokając w policzek. - Jak tam w nowym roku? Gotowa na więcej „występów” Wiktora? - dziewczyna brzmiała naturalnie, szczebiocząco wręcz, co zbiło cię nieco z tropu.
Bo niby kiedy ostatnio gawędziłaś z Nadią? Mruknęłaś więc coś wyjątkowo oszczędnie w odpowiedzi, więcej uwagi poświęcając swojej torbie. Ona jednak zdawała się nie zrażać twoim brakiem(?) umiejętności towarzyskich.
- Może byśmy gdzieś później wyskoczyły, co? Zazwyczaj w środy chodzimy z dziewczynami na kawę – czy w jej tonie było więcej perswazji niż prośby?
Zmarszczyłaś lekko czoło, prostując się jednocześnie. Zanim się odezwałaś, starannie przewiesiłaś ręcznik przez rękę.
- Nie mogę. Praca – odpowiedziałaś zgodnie z prawdą.
I nie czekając też na dalsze namawianie, ruszyłaś w stronę sali prób.
Ciężko powiedzieć, czy właśnie straciłaś szansę na nieco bliższe relacje z koleżankami z zespołu, czy też może jednak uniknęłaś wyjątkowo męczącego popołudnia w towarzystwie osób, które zdawały się tak różne od ciebie.

*

Kiedy tamtego wczesnego poranka wracałeś do siebie, nie mogłeś się przestać uśmiechać. Zaskoczyła cię, to na pewno. Zresztą, zdawała się zaskakiwać cię niemal za każdym razem, kiedy ją spotykałeś od czasu rozpoczęcia współpracy z Wiktorem. Z jednej strony nadal patrzyłeś na nią jak na rudego elfa, który zdecydowanie nie powinien chodzić po tak trudnym świecie... a jednocześnie dostrzegałeś te wszystkiego nowości, te wszystkie zmiany, które w niej zaszły. A publiczne przyznanie się do waszej przeszłości, nawet jeśli w pełni zrozumiałe tylko dla was dwojga, było dla ciebie czymś, co zdecydowanie wywołało miłe odczucia. Może nawet nieco dokarmiło nadzieję na to, że nieco szybciej uda ci się do niej zbliżyć. Nawet jeśli perspektywa rozmowy, w trakcie której nikt nie miałby wam przeszkadzać, rozmowy poniekąd intymnej, nadal napawała cię strachem. Bo cóż takiego mógłbyś jej powiedzieć, aby wyjaśnić kolejną ze swoich ucieczek? I jak streścić tych kilka, niezwykle kluczowych dla ciebie, lat, które pozwoliły ci stawiać krok pewniej niż kiedykolwiek?
Powtarzałeś sobie, że na zamartwianie się tym przyjdzie jeszcze czas. I skupiałeś swoją uwagę na tym, aby coraz lepiej odnajdywać się w pracy. Aby każda kolejna próba była dla ciebie dowodem na to, że ustaliłeś swoją pozycję i nawet ta grupka rozchichotanych panienek pamięta kim przede wszystkim na tej sali jesteś. Poza tym miałeś niezły ubaw z Wiktora, który był zdecydowanie nietuzinkową jednostką.
- Toniu, skarbie! - zwyczajowe odgłosy próby przerwał donośny głos choreografa. - Nareszcie jesteś – uśmiechnął się tak szeroko, jak chyba jeszcze nigdy nie miałeś okazji być tego świadkiem.
Do sali, jak gdyby nic się nie stało, weszła dziewczyna ubrana nieco odmiennie od reszty tancerek. Ramiączko luźnej koszulki co chwilę beztrosko opadało, aczkolwiek ona zdawała się zupełnie tym nie przejmować. Krótkie, kręcone włosy miała w totalnym nieładzie, a całą swoją uwagę zdawała się poświęcać nie tyle zażegnaniu wrażenia, jakie zrobiła, spóźniając się dobre czterdzieści minut, a butelce z landrynkowo różową zawartością, którą w końcu zostawiła na ławce. Napój wyglądał niczym neon na tle tych wszystkich źródlanych wód, które stały szeregiem na drewnianej powierzchni.
- Wiktorze, najdroższy – jej głos brzmiał tak, jakby całe swoje dotychczasowe życie przygotowywała się do roli najradośniejszego ze skowronków.
Barwa, która cię nie zirytowała, ale nie mogłeś się oprzeć wrażeniu, że nie masz bladego pojęcia jak właściwie potraktować tę dziewczynę. Czy jako niesubordynowaną tancerkę, która w głębokim poważaniu miała regulamin... czy może raczej ciekawe zjawisko, które w odpowiednich dawkach mogło dostarczać zabawnych przeżyć.
Tymczasem trener złapał tę drobną postać w swoje objęcia, mocno i długo ściskając, niczym ukochanego członka rodziny.
- Maleńka, jak dobrze cię widzieć – ujął jej twarz w dłonie, po czym pocałował w czoło. - A gdzie Aleksi? Myślałem, że będzie razem z tobą?
- Och, znasz go... Kiedyś się zjawi. Jak tylko zatęskni – uśmiechnęła się tak, że chyba każdy, nie tylko ty, zaczął się zastanawiać, kim jest ta blondynka. I kim jest dla niej Aleksi.
Mógłbyś jeszcze obserwować całe to mini przedstawienie, ale wypadało jednak przypomnieć trenerowi, gdzie tak właściwie się znajdujecie. Chociażby przez wzgląd na grupę tancerzy, która zdawała się zdecydowanie nie wiedzieć, co ze sobą zrobić. Taniec przerwany został praktycznie w połowie układu. Niektórzy zaczęli się już niecierpliwić, u innych zauważałeś przede wszystkim zainteresowanie zaistniałą sytuacją.
Chrząknąłeś więc wymownie.
- Ach tak... - dłoń Wiktora teatralnie powędrowała w kierunku czoła. - Grupo, to Antonia Maksimiuk – przedstawił blondynkę, która zgrabnie dygnęła. Oczywiście, musiała też puścić oczko zgromadzonym tancerzom. - Będzie z nami tańczyć – powiedział to tak, jakby już nudniejszego i bardziej oczywistego faktu nie było. - Przyjmijcie ją ciepło, chyba że ktoś z was ma ochotę na urlop w Mordorze – dało o sobie znać jego specyficzne poczucie humoru.

W miarę upływu kolejnych minut, przez salę coraz rzadziej przebiegały szepty będące efektem tej nagłej wizyty i zmiany w składzie. Wiktor nie dawał nikomu odpocząć, a i ty byłeś skupiony przede wszystkim na tym, aby świetnie wykonywać swoje obowiązki. Starałeś się poświęcać uwagę każdemu tancerzowi, czasem udzielając krótkich wskazówek, kiedy coś szło nie tak, lub chwaląc zdawkowo, gdy ktoś szczególnie dobrze wykonał swoją partię czy też okazał sporą poprawę. Przede wszystkim, byłeś profesjonalistą, nawet jeśli miałeś ogromną ochotę na to, aby szczególnie uważnie śledzić wzrokiem jedną, konkretną osobę.

*

Nagłe zmiany wytrącały cię z równowagi. Tak samo było w przypadku niespodziewanego pojawienia się tej jasnowłosej dziewczyny, która wcale ale to wcale za swoje spóźnienie nie wyleciała z hukiem z sali. Zrobiła na tobie wrażenie istoty niesamowicie swobodnej, która zdawała się w mgnieniu oka odnajdywać w nowych sytuacjach lub miejscach. Nie zauważyłaś na jej twarzy choćby cienia niepewności. Była w tym tak inna od ciebie – sama aż za dobrze pamiętałaś, jak niepewnie czułaś się pierwszego dnia. Nowy zespół, choreograf... Spojrzenia, szepty, komentarze... Dla ciebie było tego za dużo. Odchorowałaś to, nie było mowy o tym, aby taki stres przeszedł obojętnie. Tymczasem ta Antonia zdawała się urodzoną do tego, aby przebywać wśród ludzi. Niemal cały czas uśmiechała się lekko. Szybko też odnalazła swoje miejsce, ledwie przez moment przypatrując się temu, co akurat ćwiczyliście. I chociaż jej ruchy czasem były niezdarne i nie odnajdywałaś w jej tańcu tej perfekcji, o którą sama się starałaś, to nie mogłaś oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna naprawdę dobrze się bawi i z każdą kolejną minutą ma więcej energii – w przeciwieństwie do reszty tancerzy.

Kiedy tylko próba dobiegła końca, opadła tuż przy tobie na ławce, zaraz też sięgając po swój landrynkowy napój.
- Masz ochotę? - rzuciła w twoim kierunku, patrząc ci prosto w oczy ze śmiałością, której trudno było u ciebie szukać. - Nie rozumiem jak możecie wszyscy pić wodę... Toż równie dobrze można się 'zasilić' kranówą, na jedno wychodzi – mówiła z niezwykłą prędkością, ale każde jej słowo było dla ciebie zrozumiałe. - Fajnie tu macie, chociaż pogoda kiepska – kontynuowała, jakbyście znały się od lat. - Wolę jak jest ciepło – stwierdziła i nie czekając na żadną reakcję z twojej strony, wstała i pobiegła do szatni.
Sama nie wiedziałaś, co o niej myśleć. Zazwyczaj czułaś się zmęczona towarzystwem ludzi tak energicznych i rozgadanych. Wprawiało cię też w zakłopotanie to, że byli tak otwarci i swobodni. I ten wzrok... Nie przepadałaś za bezpośrednimi spojrzeniami.

*

Teraz albo nigdy. Skoro już miałeś tę niepowtarzalną szansę, by spotkać Sofię na korytarzu chwilę po zakończeniu próby, musiałeś to wykorzystać. Zazwyczaj zdawała się praktycznie znikać zaraz po tym, jak tylko Wiktor puszczał was wolno. Dla ciebie zresztą miał też w zanadrzu kilka dodatkowych obowiązków, które skutecznie uniemożliwiały ci choćby zamianę kilku zdań z rudowłosą.
Teraz jednak stała tam, szukając jeszcze czegoś w torbie. W tych czarnych wąskich spodniach i obszernym bordowym swetrze wyglądała na jeszcze drobniejszą, o niemal chłopięcej figurze. Jeszcze lekko wilgotne włosy związała w luźny warkocz, który opadał swobodnie aż do pasa. Było w niej teraz tyle niedbałości, a jednocześnie zdawała się perfekcyjną układanką skrojonych na miarę elementów.
Mógłbyś tak stać i po prostu patrzeć, ale wtedy najpewniej dziewczyna w końcu znalazłaby to, czego tak nerwowo szukała i po prostu sobie poszła. Musiałeś więc wedrzeć się w jej obrazek, znaleźć się w ramach sceny rodzajowej, do której przed chwilą należała tylko ona.
- Sofio... - zacząłeś cokolwiek nieśmiało, śledząc jednak uważnie każdą z jej możliwych reakcji.
Od tego ledwie zauważalnego drgnięcia, którym zareagowała na dźwięk własnego imienia, po uważne, choć niezbyt bezpośrednie spojrzenie, które ci posłała.
- Chciałem ci podziękować. Za tamten wieczór – słowa jakoś się nie kleiły. I choć zazwyczaj byłeś mistrzem erudycji, brylowałeś w towarzystwie, to teraz chyba zjadało cię coś na kształt tremy.
- Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś – jej głosu mógłbyś słuchać bez przerwy. Szczególnie, gdy zwracała się bezpośrednio do ciebie.
- Właściwie to chciałem... - zacząłeś, ale nie dane ci było wypowiedzieć tego, co tak długo chodziło ci po głowie.
Kiedy tak staliście na korytarzu, niemal byłeś w stanie oszukiwać się, że jesteście w tej przestrzeni zupełnie sami. Że to tylko wasz kawałek rzeczywistości, który musisz wykorzystać, póki jest wam to dane. Rzeczywistość była jednak nieco bardziej przyziemna, bo właśnie w tym momencie ta jasnowłosa znów postanowiła zjawić się w sposób cokolwiek teatralny.
- Porwę ci ją, ok? - rzuciła, łapiąc Sofię za rękę, czym wprawiła was oboje w stan zaskoczenia. - No, nie stój tak. Masz odgórne polecenie wprowadzenia mnie w towarzyskie tajniki zespołu. Teraz – pociągnęła Sofię w stronę szatni z okryciami wierzchnimi, nie przerywając dalszego potoku słów.

I tyle je widziałeś.

10.06.2014

15. Odchylenia.*



- Tylko niczego nie dotykaj – nie wiedzieć, który już raz zastrzegłeś tę podstawową dla ciebie kwestię.
I kiedy przemierzaliście korytarz wydziału, miałeś cokolwiek nietęgą minę. Jakbyś łamał co najmniej pięć punktów regulaminu i ryzykował życiem. A przecież posiadałeś pełne prawo wprowadzenia tutaj osoby towarzyszącej, o ile trzymać ją będzie z daleka od substancji szeroko pojętych jako niebezpieczne.
Ada, natomiast, zdawała się świetnie bawić, co pewnie nie umknęłoby twojej uwadze, gdybyś tylko tak się nie skupiał na kurczowym powtarzaniu w myślach 'Byle nie natknąć się na dziekana, byle nie...”. Rozglądała się śmiało, od czasu do czasu rzucając lekki uśmiech do któregoś z mijających was studentów. Nieco inaczej sobie ich wyobrażała – jak dla niej osobniki bytujące wśród tych wszystkich fiolek i pasjonujące się skomplikowanymi wzorami, powinny przypominać raczej zarośniętego mieszkańca jaskini – pustelnika, który od lat nie opuszcza miejsca, w którym odnajduje cały sens życia. A tu takie rozczarowanie... Nawet fartuchy i okulary zauważała jedynie bardzo sporadycznie. Żadnego dra Frankensteina... Żadnego dra Jekylla...
Zatrzymałeś przed drzwiami jednego z laboratoriów, przez chwilę szukałeś kluczy, których pęk okazał się naprawdę okazały, co twoja towarzyszka podsumowała sugestywnym uniesieniem brwi. Być może jednak 'miała' dra Jekylla bliżej siebie niż jej się wydawało?
- Zapraszam – otworzyłeś przed nią drzwi, czekając aż wejdzie pierwsza do środka.
- Mniemam, że żaden gigantyczny pleśniak nie wyskoczy na mnie już na starcie, hm? - nie obyłoby się bez komentarza z jej strony, czyż nie?
- To nie pracownia informatyczna, żebyśmy tu prowadzili zbiórkę niedomytych kubków... - mruknąłeś wybitnie rzeczowym tonem.
Chwilę później podałeś jej fartuch i ochronne okulary.
- Proszę, proszę... A więc tak wyglądają fantazje tajemniczego pana korepetytora? Powinnam to założyć NA ubranie? - znów ta wygięta brew i teatralne zaakcentowanie.
- Nie masz pojęcia... - nie skarciłeś jej, nie przywołałeś też na 'właściwe tory', ale i trudno było stwierdzić, że wziąłeś udział w tej słownej grze. Jeśli tak, to na swoich własnych zasadach.


Miałeś nadzieję, że takie zajęcia w terenie bardziej do niej przemówią. Czy każda kolejna mijająca minuta upewniała cię w tym? Trudno powiedzieć, wyglądało jednak na to, że dziewczyna dobrze się bawiła, jednocześnie poświęcając chemii nieco więcej uwagi niż zwykle.

*

Och, nie powiedziałabyś, że dotknęło cię nagłe olśnienie lub też wydziałowy kupidyn trafił chemiczną strzałą prosto w twoje serce... ale miło było przez chwilę popatrzeć na coś, co działo się tu i teraz, nie było jedynie zlepkiem znaków na papierze. No i obserwowanie szanownego pana korepetytora w jego, powiedzmy, naturalnym środowisku też okazało się pouczające. Nagle miałaś okazję zauważyć jak pewnie się porusza. Ile w jego sylwetce siły, jednak nie takiej, która mogłaby onieśmielać czy też wywoływać lęk, ale raczej niosła ze sobą jakieś mgliste zapewnienie tego, że znalezienie się pod jego opieką byłoby doświadczeniem pozytywnym. I chociaż nie opowiadał jednocześnie o sobie zbyt wiele, nadal uparcie trzymając się tematu swojej jedynej prawdziwej miłości, to w jego gestach i tonie mogłaś wyczytać nieco nowego. Był niezwykle ostrożny z fiolkami, chwytał je pewnie, ale jednocześnie z delikatnością... a jednak, kiedy na samym początku zabrał się za szybkie podlanie jedynego w sali doniczkowego kwiatka, niezdarnie rozlał wodę, do tego zbyt mocno ściskając plastikową butelkę. Ciekawiło cię jaki był w kontakcie z innym człowiekiem. Czy jego gesty były wtedy bardziej naznaczone tą starannością, czy zachowywał ją jedynie dla chemii?
- Jak święta? - zdziwiłaś się, zdecydowanie, że zagadnął na tak niezobowiązujący temat. - Było pod choinką jakieś kompendium wiedzy czy powinienem rozmówić się z panem brodatym? - czyżby traktował cię jak totalnego dzieciaka?
- Och, naprawdę... chciałabym zobaczyć jak wygarniasz mojemu ojcu, że zamiast fototapety z tablicą Mendelejewa kupił mi jakieś dziwaczne sadzonki.
Taak, inna sprawa, że święta rzeczywiście przyniosły dość dziwaczne doświadczenia. Jak choćby fakt, iż ojcu zaczęło się wydawać iż powinnaś zbratać się z naturą. Powiedzieć, że zakładanie domowego ogródka w styczniu to pomysł szalony, było twoim zdaniem mało. I do tego jeszcze to opasłe tomiszcze z poradami dla początkujących ogrodników... O co w ogóle chodzi?!
- Bratanie się z ziemią... Nieźle. Zresztą, masz w tym już jakieś doświadczenie po jesiennym leżakowaniu w liściach – podsumował niewinnym tonem.
Czyżby szlifował swoje aktorskie zdolności? Może mała zmiana branży? Jakiś angaż w „Miłości na bogato”? Nie, żeby ci się nie podobało to, iż podejmował twoje słowne zaczepki. Zdecydowanie częściej uciekałabyś z korków, gdyby okazał się smętnym, niespełnionym profesorkiem. Do tego z brzuszkiem.

*

Pedantycznie posprzątałeś po waszej 'lekcji', starannie składając odebrany od Ady fartuch. Nie znosiłeś kiedy ktoś wprowadzał zamęt w laboratorium. Nie tylko miałeś wrażenie, że może to się przyczynić do niebezpiecznej sytuacji, ale zwyczajnie to miejsce miało dla ciebie lekko sakralny charakter. Do rodzinnego domu też nie wszedłbyś w zabłoconych butach. I to nie dlatego, że dostałbyś od mamy ścierką szybciej niż byłbyś w stanie owe buty zdjąć.
- Nie przynieś mi wstydu, ok? - rzuciłeś tym swoim niezwykle poważnym tonem. - Ja rozumiem, że zima... zabawy na śniegu, obcowanie z bałwanem i tak dalej... Ale miło by było, gdyby twoja ocena semestralna nie obniżyła średniej, którą do tej pory utrzymywali moi uczniowie.
- Och, jak miło, że troszczysz się o MOJĄ przyszłość – mruknęła z przekąsem. - Jak miło, że tak ci zależy na tym, abym skończyła liceum w terminie... I żebym mogła beztrosko jeszcze przez wiele lat cieszyć się z kontaktów z bałwanami. Nie tylko w zimie.
Była uroczo kąśliwa. Ale zaraz, zaraz... na pewno właśnie to pomyślałeś? A to lekkie uniesienie kącików ust... Czyżby uśmiech? Co się z panem dzieje, panie Nawrocki... Bo zacznę się martwić.

Na zewnątrz wiało tak, jakby pogoda obrała sobie za cel porwanie kilku dachów i wyłamanie przynajmniej połowy drzew w mieście. Narzekałbyś na to jednak bardziej, gdybyś nie miał przed sobą jedynie podróży do domu, do którego z wydziału nie było znów aż tak daleko.
- Autobus? - zapytałeś krótko, mając w pamięci jak wygląda dojazd do domu Ady.
Zdecydowanie jej tego nie zazdrościłeś. Sam może nie mieszkałeś w centrum, często nawet zdarzało ci się narzekać, że musisz być uzależniony od metra, jeśli chcesz cokolwiek załatwić... Ale w porównaniu z nią, miałeś lekko, co nie?
- Mhm – mruknęła, z twarzą schowaną niemal do połowy za grubym, wełnianym szalem.
- Poczekać z tobą? - dobre maniery, panie Nawrocki? Mama byłaby dumna.
Zdziwiłeś ją nieco tą propozycją, co tu dużo ukrywać, głównie dlatego, że nie byłeś specjalnie rozmowny, a ona miała nadzieję, że tych dodatkowych minut nie spędzisz na wygłaszaniu kolejnych chemicznych ciekawostek. Inaczej groziłoby jej pewnie przyśnięcie (i przymarznięcie) na przystanku.
- Dam sobie radę. Duża już ze mnie dziewczyna i czytać umiem. Na zegarku też się znam, rozkład rozszyfrować też mi się uda... - nie mogła odpowiedzieć w normalny sposób.
Musiała wywołać w tobie to ambiwalentne uczucie. Z jednej strony zdawała się ciebie podpuszczać, z drugiej nie odczuwałeś, abyś był potrzebny w jej przestrzeni. Zerknąłeś więc, by upewnić się, że jej autobus rzeczywiście za chwilę przyjedzie.
- 26 minut... Idealnie na powtórkę – zauważyłeś bez entuzjazmu.
- Weź idź już i nie kop leżącego – westchnęła żałośnie, z impetem siadając na ławce, zaraz też wstrząsnąwszy się wyraźnie z zimna. - No, na razie – dodała zniecierpliwiona.
Banałem byłoby sięgać teraz po kwestie typu 'kto zrozumie kobiety'. Sam przecież często nie byłeś znów aż tak prosty w obsłudze, poza tym cholernie nie lubiłeś sięgać po – wręcz prostackie – wytłumaczenia.
Obejrzałeś się przez ramię na tę skuloną postać w nieco zbyt obszernym płaszczu, zawiniętą szalikiem niczym twoje siostry, których komiczne wizerunki pamiętałeś z czasów ich chorowania na świnkę.
Za zimno. Zdecydowanie.

*

Mord w oczach. Tak to właśnie wyglądało, kiedy spoglądałaś na zegarek, by przekonać się iż minęły ledwie dwie, trzy minuty.
- ...urwa mać – mruknęłaś prosto w lekko wilgotny od oddechu szalik.
Zatupałaś niecierpliwie nogami, które zaczynały przypominać sople lodu. Jednocześnie uroczyście postanowiłaś, że od jutra zakładać będziesz jednak trzy pary rajstop. I pewnie nadal większość uwagi poświęcałabyś brudnej mazi pokrywającej chodnik, gdyby nagle coś ci nie przysłoniło widoku, kołysząc się lekko tuż przed oczami.
- Co... - wyprostowałaś się dość gwałtownie.
Kubek. Duży, jednorazowy kubek z logo popularnego lokalu. Mimo założonego wieczka, z kusząco parującą zawartością.
- Miło by było, gdybyś jednak dotrwała do testu z chemii.
Tyle Jerzy miał ci do powiedzenia, kiedy brałaś kubek w ręce. A potem to już tylko zostało ci podziwianie jego lekko zgarbionych pleców, kiedy pędził w stronę metra.

______________________________________________________________
*w sensie, że od normy.

8.06.2014

14. Frywolności.


Który to już raz roześmiałaś się tak zupełnie otwarcie, mrużąc przy tym lekko oczy i zdecydowanie nie ukrywając ust za dłonią? Trudno zliczyć. Który to już raz brałaś tak aktywny udział w kreowaniu kolejnej – bardziej bądź mniej zabawnej – historii związanej z burzliwymi legendami krążącymi na temat trenera waszego zespołu? Nawet nie staram się zgadywać. Ot, po prostu niezwykle przyjemnie patrzy się na ciebie, Sofio, kiedy lekko przekrzywiasz głowę, nawet nie walcząc z luźnymi kosmykami włosów, które opadają na czoło. Policzki masz lekko zaróżowione, sama nie wiem czy od tego niepohamowanego śmiechu i sporej dawki emocji czy może jednak przez ten wiśniowy likier przyniesiony przez jedną z dziewcząt. Nie wypiłaś go znów aż tak dużo, ale trzeba było przyznać, że podziałał na ciebie przyjemnie rozluźniająco... I całe szczęście, że go nie odmówiłaś, bo wcześniej nie było tak wesoło, prawda?

***

(cztery godziny wcześniej)
Rzuciłaś się w wir czynności. Ostatnie znoszenie talerzy, szklanek, przekąsek... Ostatnie spojrzenia do wnętrza lodówki, czy wszystko jest na swoim miejscu; pod pokrywki garnków czy nic się nie przypala lub wręcz przeciwnie – czy nic nie wystygło. I jeszcze ta obecność pierwszego gościa, którego w nieco niegrzeczny sposób zrzuciłaś na barki Jerzego. Nie wpisywało się to w twój perfekcjonizm, w idealny obraz gospodyni wieczoru... ale tego jednego gościa, po prostu, nie mogłaś mieć sam na sam pod swoją opieką. I tak byłaś kłębkiem nerwów, kiedy otwierałaś sporych rozmiarów kartonowe pudło, z którego 'zamrugały' do ciebie figlarnie kolorowe babeczki, przyozdobione na świąteczno-humorystyczny sposób. Były tak chaotyczne w tej swojej różnorodności, tak nieprzystające do jednej konkretnej wizji. Nie miały w sobie nic z tych eleganckich wypieków, które rok w rok odnajdywały stałe miejsce na stole w jadalni twoich rodziców. Żadnych nawiązań do religii, podniosłości tych dni... Ot, tylko te zawadiacko spoglądające marcepanowe(?) renifery i bałwanki, które wyglądały tak, jakby były największymi rozrabiakami w świecie. Skłamałabyś bardzo, gdybyś próbowała zaprzeczyć temu, że dziwnie ci było, gdy na nie patrzyłaś. W tej chwili potrzebowałaś choć odrobiny porządku i naprawdę wiele kosztował cię fakt, że nie możesz teraz po prostu uciec do sypialni, by monotonnymi ruchami przeczesywać włosy jedynie słuszną ilość razy. Póki oddech się nie pogłębi, póki serce nie zwolni szalonego biegu.
Nie było to jednak możliwe. Musiałaś skupić się na 'tu i teraz', bo przecież za chwilę pod twoim dachem znajdzie się jeszcze więcej osób, które w bardziej bądź mniej wyrafinowany sposób zaczną oceniać to, co przygotowałaś. Czy rzeczywiście naprawdę dokładnie przemyślałaś to, na co się porwałaś?
- Mogę w czymś pomóc? - wkroczył w twoją przestrzeń bezszelestnie, a może po prostu to ty byłaś za bardzo skupiona na walce z różnorodnością babeczek, które nijak nie chciały 'dobrze wyglądać' na przygotowanej paterze.
Wciągnęłaś powoli powietrze mając wrażenie, jakby płuca stawiały opór. Chociaż wiedziałaś, że nie unikniesz konfrontacji, to miałaś jednak nadzieję, że nastąpi to znacznie później, że będzie przy tym więcej osób i konwersacja nabierze charakteru raczej grupowego.
- W porządku, Sofio?
Boże, kiedy ostatni raz słyszałaś, jak wypowiada twoje imię z tym specyficznym akcentem? Z tą słodyczą, której naprawdę trudno było zaprzeczyć, choć w głowie świtała myśl, że może to jedynie wrażenie powodowane sentymentem.
- Możesz je ułożyć i zanieść? - wreszcie odzyskałaś głos, wskazując na ciastka, które przyniósł ze sobą twój rozmówca. - Ja muszę jeszcze coś sprawdzić... O, dzwonek – wydukałaś nieco nieskładnie, wychodząc z kuchni, co normalnie potraktowałabyś jako bardzo niegrzeczne.
Teraz jednak nie miałaś siły na to, aby mieć wyrzuty sumienia w związku z pozostawieniem gościa samemu sobie. Jedyne czego chciałaś, to znaleźć się w innej przestrzeni. I zacząć liczyć chociażby ciemnozielone frędzle przy zasłonie w twoim pokoju.

*

Wszystko nabrało tempa, do którego nie byłeś przyzwyczajony. Nawet jeśli na wydziale mijały cię codziennie tłumy głośnych studentów, musiałeś przyznać, że nagłe pojawienie się dodatkowych kilkunastu osób w mieszkaniu, nieco zbiło cię z tropu. Nie byłbyś jednak sobą, gdybyś nie brał pod uwagę, przede wszystkim, cudzych emocji. Aż za dobrze widziałeś, że cały ten misterny spokój i opanowanie kreowane przez Sofię ostatnimi dniami, niebezpiecznie się ulatnia. Żeby nie powiedzieć – znika w tempie zastraszającym, pozostawiając po sobie małą, trzęsącą się rudą myszkę. Twój instynkt opiekuńczy nie mógł zawieść, przejąłeś więc na siebie obowiązki gospodarza, starając się przynajmniej odciążyć dziewczynę z obowiązku witania gości, zapraszania ich do salonu, rozsadzania po miękkich poduszkach i dużych pufach, w których można się było przyjemnie zapaść. Znosiłeś w naprawdę dobrym stylu próby podrywu, których ofiarą oczywiście musiałeś paść. Impreza jeszcze na dobre się nie rozkręciła, ale tancerki miały to do siebie, że nadspodziewanie często lubiły sprawdzać swoje umiejętności na nowo poznanych mężczyznach, szczególnie jeśli byli choć trochę przystojni i nie nosili trykotów.
- Macie kieliszki? - jasnowłosa dziewczyna, która wyglądała na ledwie uczennicę liceum, stanęła przed tobą.
Powiedziałbyś, że w niezdrowo bliskiej odległości, patrząc na ciebie spod długich 'wytuszowanych' rzęs. Brakowało tylko tego, żeby przygryzła wargę muśniętą błyszczykiem.
- Chyba nie pozwolisz, żeby się zmarnowała? - dodała, nie czekając na jego odpowiedź i unosząc przy tym butelkę z ciemno bordową, gęstą cieczą.
- Jasne. Daj mi chwilę. Coś znajdę – rzuciłeś, z ulgą kierując się w stronę kuchennych szafek, w których na pewno plątały się gdzieś niewielkie kieliszki.
Co prawda nie byłeś wielkim koneserem alkoholi, ale na przykład nalewką, którą przygotowywała twoja babcia, nie gardziłeś. Swego czasu zresztą, dostałeś od niej komplet kieliszków, które jak do tej pory nie przeszły chrztu, choć w dorosłość formalnie wkroczyłeś już dobrych 10 lat temu.

*

Z salonu dobiegały śmiechy, a rozmowy od czasu do czasu nabierały wręcz charakteru swobodnego pokrzykiwania. Towarzystwo ewidentnie się rozluźniło, czy to pod wpływem wiśniowego likieru (i paru innych trunków), czy też czując się, po prostu, coraz swobodniej w tym przytulnym mieszkaniu, które zdawało się stworzonym do towarzyskich spotkań. Ty, natomiast, oczywiście co chwilę znikałaś albo to u siebie w pokoju (pod pretekstem chociażby zobaczenia, co z kotami), albo wędrowałaś do kuchni, aby przynieść to, czego akurat zabrakło. Chyba jeszcze nie było chwili, w której tak naprawdę byś usiadła i pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku. Być może nawet było po tobie widać już to lekkie zmęczenie, prawdopodobnie jednak cały czas trzymał się ciebie kurczowo stres. Nie czarujmy się jednak, przecież dobrowolnie wzięłaś na siebie ten ciężar, nawet jeśli gdzieś w zaciszu umysłu wiedziałaś, że to za dużo.
Oparłaś się plecami o lodówkę, odetchnąwszy z ulgą pod wpływem chłodu jej powierzchni. Krótki moment na zebranie sił. Na spięcie rozlatujących się nerwów. Na opanowanie nawyków, które aż prosiły się o to, aby się nimi zająć. Krzywo ustawione szklanki na suszarce? Niedbale powieszony ręcznik? Ściereczka na blacie zamiast przy zlewie? Ktoś przecież musi to...
- Rudzielcu... - męski głos o niskiej i opiekuńczej barwie wyrwał cię z tego transu, w którym trzymał cię złośliwiec zwany bałaganem. - Ok?
Jerzy miał pochmurną minę, sam zresztą chyba zdradzał pierwsze oznaki zmęczenia. Ogarnianie tłumu roześmianych i rozgadanych tancerzy plus niespuszczanie z oka lokatorki, to jednak sporo zadań.
- To tylko zmęczenie, nie wyspałam się – rzuciłaś, nawet nie patrząc w jego stronę.
Twoje dłonie już zaczęły przesuwać te niesforne szklanki, które miały czelność zmienić miejsce pobytu.
Jerzy zmarszczył czoło. Znałam tę minę, miała w sobie ładunek troski, ale swego rodzaju zniecierpliwienia, które powodowane było tym, że już nie pierwszy raz stał się świadkiem tych dziwnych zachowań.
- Wiesz, co by ci się przydało? - nawet nie czekał na jakąkolwiek reakcję z twojej strony. - Trzymaj. I nie wymiguj się, to świąteczny toast z twoim ulubionym współlokatorem. Za to, żebyś nadal chciała dostarczać mi do mycia kubków z resztkami herbaty i dzielnie zjadała kanapki, które ci rano zostawiam – wyrecytował, jakby miał to przygotowane. - Bo wierzę, że nie dokarmiasz nimi gołębi? - wzdrygnął się już na samo wspomnienie tych ptaków, których serdecznie nie znosił.
Podał ci kieliszek z czerwoną, gęstą zawartością, która pachniała wyjątkowo słodko.
- Na raz, Sofio. Do dnia – polecił, patrząc na nią.
Chyba nawet nie miałaś siły na opór. Zresztą, jeśli ta niewielka ilość alkoholu miała wpłynąć jakoś na to, że w końcu usiądziesz na dłużej niż kwadrans w salonie, to czemu nie spróbować?

***

Nie mogłeś się zdecydować, kiedy zdawała ci się piękniejszą. Czy wtedy, gdy na sali treningowej miała ten niezwykle skupiony wyraz twarzy. Czy może jednak teraz, kiedy śmiała się tak nieskrępowanie, czerpiąc radość z towarzyskiego spotkania i rozmów o charakterze zdecydowanie plotkarskim. Musiałeś też przyznać, że był to dla ciebie widok nowy. Wcześniej była dla ciebie raczej eteryczną 'już nie dziewczynką, jeszcze nie kobietą', którą widywałeś co najwyżej z aromatyczną kawą w duecie. A teraz siedziała na poduszkach, swobodna i roześmiana, choć na początku miałeś wrażenie, że z każdym kolejnym gościem, który przeszedł próg, ma ochotę się rozpłakać. Myślałeś wtedy tylko o tym, jak bardzo chciałbyś ją przytulić i ochronić przed całym stresem i złem tego świata... Wiedziałeś jednak, że jeśli to zrobisz, najpewniej dostarczysz jej takim gestem jeszcze więcej niepokoju.
- Nie pamiętam takiej posiadówki od czasu ogólniaka – jedna z tancerek, ta jasnowłosa, bodajże Nadia, odezwała się nieco głośniej, ściągając na siebie uwagę reszty. - Wiecie czego jeszcze tu brakuje?
Nie wyglądało jednak na to, aby oczekiwała jakiejkolwiek odpowiedzi od innych. Zdawała się raczej rozgrywać jeden z mini spektakli, w którym grała główną rolę. Jej wzrok przy tym wędrował raczej ku mężczyznom, niejednokrotnie będąc przynajmniej zalotnym. Nie umknęło to twojej uwadze, bo była w tych swoich flirtach cokolwiek bezpośrednia. Jak dla ciebie, za bardzo.
- Gry – obwieściła triumfalnie. - Wiecie, no... Jakiejś butelki albo 'ja nigdy...' - rozwinęła myśl, oczekując reakcji.
Być może to alkohol sprawił, że towarzystwo wyraziło zainteresowanie czymś, co normalnie spotykało raczej w czasach nastoletnich zaznajamiając się z wątpliwej jakości amerykańskimi filmami.
- W 'ja nigdy' graliśmy ciągle – zaznaczyła Nadia, wspominając swój pobyt w Stanach w ramach międzyszkolnej wymiany. - Wiecie, tam to norma. Gdyby nie szkoła, ciągle chodzilibyśmy nawaleni.
Nie pokazałeś po sobie, co o tym myślisz. Zresztą, też spędziłeś w Stanach kawałek czasu, ale jakość sobie nie przypominałeś, żeby towarzystwo w koledżu ciągle upijało się, jednocześnie głośno oznajmując ile to już doświadczeń ma za sobą.
- Ok – zatarła ręce, zaraz też sprawnie napełniając wszystkim kieliszki. - Zasady są proste. Rzucasz hasło 'ja nigdy...' uzupełnione jakimś doświadczeniem. Jeśli w twoim przypadku to kłamstwo, czyli robiłeś już daną rzecz – uśmiechnęła się przy tym dość specyficznie – pijesz.
Powiedzieć, że to niedojrzałe to mało, co nie? Najchętniej wyszedłbyś stamtąd, bo takie spoufalanie się z innymi nie było w twoim stylu. Wolałeś też inne rozrywki, niż dzielenie się bardziej bądź mniej intymnymi szczegółami swojego życia z ludźmi, którzy ponoć byli dorośli. Miałeś też nieodparte wrażenie, że sentencje szybko nabiorą cokolwiek frywolnego charakteru.

*

Sytuacja odrobinę wymknęła ci się spod kontroli? Trudno stwierdzić, kiedy alkohol krąży w ciele, przyjemnie drapiąc w gardło i grzejąc. Nigdy wcześniej nie wypiłaś więcej niż jeden kieliszek słabego wina do obiadu, miałaś więc teraz przed sobą zupełnie nowe doświadczenie. Dobrze pamiętałaś, że ostatnie czego oczekiwałaś po tym, wieczorze, to nastoletnie wygłupianie podszyte niemaskowanym napięciem seksualnym, które było nieuniknione w takiej grupie. Teraz jednak dziwnie trudno było ci się tym przejmować. Wolałaś śmiać się z opowiadanych żartów, a czasem nawet sama rzucić jakąś uwagę na temat choćby trenera i jego dziwacznych przyzwyczajeń. Niezaprzeczalnie doświadczałaś czegoś nowego – bycia częścią grupy, wyłamywanie się więc z niej teraz w imię – właściwie czego? - nie było tym, na co chciałaś tracić siły. Zresztą, nie groziło ci totalnie zamroczenie alkoholowe, pytania które padały, zdecydowanie były 'spoza twojej ligi'.
- No dobrze... - Nadia nie ukrywała, że szykuje coś specjalnego, a przynajmniej w takim świetle to widziała.
Nawet nie starała się ukryć faktu, że po prostu musi wywrzeć – najlepiej piorunujące – wrażenie na każdym nowym mężczyźnie w otoczeniu. A asystent choreografa był łakomym kąskiem. Kiedy pierwszy raz usłyszałaś, jak mówi o nim w ten sposób, praktycznie tobą wstrząsnęło. I prócz niechęci poczułaś też nagły przypływ złości, prawda?
Nie wiem, co nią kierowało, kiedy w kokieteryjny sposób wypowiedziała tych kilka wyrazów. Być może chciała wybadać grunt? Sprawdzić reakcję Horsta?
- Nigdy nie całowałam się z nowym przystojnym asystentem, który niewątpliwie czaruje nas dziś swoją milczącą obecnością – patrzyła przy tym tylko na niego, z ociąganiem odstawiając pełen kieliszek. - Ach jaka szkoda... miałam taką ochotę na ten słodki likier – westchnęła teatralnie, pewna tego, że przedstawienie dobiegło końca.
Nie przewidziała jednego – że zadając to pytanie nie tylko może zobaczyć, czy ma jakieś szanse u asystenta, ale także dowiedzieć się, że ktoś już ją uprzedził. Nieważne jak dawno temu to było, prawda?
- Czyli... do dna? - odezwałaś się śmielej niż sama byś się tego po sobie spodziewała.
I nie czekając na potwierdzenie, opróżniłaś kieliszek, bo ty przecież już kiedyś całowałaś tego asystenta, czyż nie?