„Nie, nie, nie...” -
zaprzeczenie zataczało coraz ciaśniejsze kręgi w twoim umyśle,
zamykając cię niemal w wąskiej i niskiej klatce fałszywego
przekonania, że musiałaś się pomylić na tamtym peronie.
Pamiętałaś przecież bardzo dobrze z czasu pobytu w San Francisco
tamtą bardzo szczupłą, choć wcale nie chłopięcą postać o
czarnych, misternie ułożonych włosach. Bladą twarz o wyrazistych
rysach. Pamiętałaś przecież nawet wtedy, kiedy tak bardzo
chciałaś zapomnieć. Kiedy każde zamknięcie oczu przynosiło
obrazy specjalnie wykreowane przez wyobraźnię tylko po to, aby śnić
o czymś innym niż jego dłonie, jego usta, które powtarzały twoje
imię. Przecież nie byłaś bohaterką taniej komedii romantycznej.
Nie byłaś bohaterką amerykańskiego snu, w którym księżniczka
znajduje swojego księcia, choć wcale nie po to przyleciała do
Stanów.
„Nie, nie, nie...” -
nie mógłby się przecież tak bardzo zmienić, prawda? Ta lekka
opalenizna, dla większości niezauważalna, ale dla ciebie, dla tej
która tak uparcie się zawsze w niego wpatrywała, widoczna na
pierwszy rzut oka, nawet jeśli stał po drugiej stronie. I te
włosy... W takim niesfornym nieładzie widziałaś je tylko raz.
Wtedy, kiedy złapał was tamten deszcz, a on bardziej dbał o to,
abyś to ty nie zmokła, samemu ignorując fakt, że ciemne kosmyki
skręcą się w tak nielubiany przez niego sposób. Swoją drogą,
długi czas żałowałaś, że nie było ci dane widzieć go w
trakcie tych codziennych czynności. Przyznaj, że zawsze cię
interesowało, ile czasu zajmuje mu wybranie tego, co na siebie
włożył, jak długo przebywa rano w łazience... A teraz te dżinsy
i biała koszulka.
„Nie, nie, nie...” -
uparta jesteś, owszem, ale z łatwością wskazałabym osobę, która
mogłaby cię przerosnąć uporem o głowę.
*
Wplótł palce w swoje
ciemnorude, kręcone włosy. Przyznaję, przyjemnie się patrzy na
takie niewymuszone, pełne nonszalancji gesty. Szczególnie w
wykonaniu kogoś tak przystojnego, a jednocześnie zdającego się
pozostawać tego nieświadomym, o czym przekonać się można
nawiązując z nim dłuższy kontakt, co wcale nie jest takie łatwe.
W każdym razie, kiedy
już te palce wyplótł (a dłonie też miał niczego sobie), jego
zielone oczy zatrzymały wzrok na kalendarzu, jednej z niewielu
rzeczy wiszących na ścianie białej kuchni. W ogóle całe
mieszkanie sprawiało raczej minimalistyczne wrażenie – tylko
niezbędne sprzęty, wszystkie w jasnych barwach, tylko potrzebne
wyposażenie, najlepiej pochowane w szafkach i szufladach. Idealny
porządek, mimo posiadania mocno włochatego psa, który radośnie
panoszył się praktycznie w każdym pomieszczeniu. I było to chyba
jedyne ustępstwo na jakie szedł Dorian ze swoją precyzją i
perfekcją, tak mocno zarysowaną każdym elementem jego mieszkania.
Kalendarz też był
raczej zwyczajny – ot, cykl kart, w którym każda przeznaczona
jest na kolejny miesiąc; każdy dzień jest kwadratem w jednym z
kilku odcieni szarości. Różnił się jedynie tym, że nie posiadał
części z jakimiś fikuśnymi zdjęciami, czy to słodkich kociąt
czy też imponujących fiordów. Był też starannie zapisany, wręcz
wykaligrafowany w sposób jednak na tyle zaszyfrowany, że każdy
niespodziewany gość miałby spory problem z tym, aby domyślić
się, co danego dnia przewidział dla siebie autor wpisu. Bądź też
do czego tak skrupulatnie odlicza czas.
- Ile nam to jeszcze
zajmie, hm, Czajkowski? - cholera, nawet w jego głosie można było
się zakochać.
Biały, mocno kędzierzawy
pies radośnie pomachał ogonem, bo przecież bladego pojęcia nie
mógł mieć na temat tego, co chodzi po głowie jego właściciela.
Ba, nawet gdyby ten ostatni wyraźnie to zwerbalizował, dla
stworzenia byłby to jedynie kolejny komunikat wypowiedziany głosem,
który rozpoznaje i na który reaguje, ale komunikat zdecydowanie
pozbawiony konkretnej treści. Pozostając więc tym wiecznym
szczeniakiem, mimo skończonych już siedmiu lat, Czajkowski wskoczył
na fotel stojący w rogu pokoju. Fotel, który na pierwszy rzut oka
idealnie pasował do mieszkania, żeby jednak po dłuższej chwili
wydać się nieco zbyt przytulnym i zbyt miękkim. Mi osobiście do
głowy przyszło skojarzenie z twoim ulubionym fotelem, Sofio. Ale
być może za bardzo staram się szukać podobieństw wybiegających
poza fizyczne cechy?
Mężczyzna wstał,
przeszedł długość kuchni krokiem sprężystym, z tą gracją
tancerza klasycznego, która jednak nie odejmowała mu absolutnie
męskości (tak, ja też zaczęłam szukać wad...). Odnosiło się
jednak wrażenie, że nawet w tej przestrzeni, która przecież
należała do niego i przynajmniej z założenia kreowana była pod
jego osobę, nie czuje się w pełni swobodnie. Jakieś nieuchwytne
napięcie cały czas towarzyszyło jego postaci. To nawet nie było
fizyczne wrażenie, ale chyba właśnie coś, co tworzyło tę
specyficzną atmosferę wokół jego postaci, szczególnie gdy się z
nim obcowało, czy to w życiu codziennym czy to na parkiecie.
Butelka wody, klucze,
sportowa torba... i paczka krówek. Szybkie pożegnanie z psem, pełne
jednak tej niemal nieuchwytnej czułości, której normalnie próżno
było poszukiwać w relacjach Doriana z innymi ludźmi.
*
- Nie będę panikować –
znów mówisz do siebie, wchodząc na salę treningową.
Nawet nie zastanawiasz
się nad tym, że mogłoby się okazać, że jednak nie jesteś tu
sama. I co wtedy? No tak, przecież ciebie naprawdę nie interesuje
już to, co myślą o tobie inni, chyba że dotyczy to twojego tańca.
Dużo czasu poświęciłaś na przekonanie siebie do tego, że tak ci
będzie lepiej, wygodniej, łatwiej...
- Mówiłaś coś? -
chłodny ton, uniesione brwi.
A jednak, Sofio.
Momentalnie zatrzymałaś się na ułamek sekundy, jak
nieruchomiejące w obliczu zagrożenia zwierzątko. Szybko jednak
ruszyłaś w stronę ławki, aby zostawić na niej swoją butelkę.
Tak więc Dorian już tu był, mimo tego, że przecież wyszłaś z
domu wcześniej. Będziesz więc musiała rozgrzać się od razu pod
jego czujnym okiem... Bo mimo tego, że praktycznie wcale ze sobą
nie rozmawialiście, czułaś jak obserwuje cię za każdym razem,
gdy ma ku temu sposobność. To było jak fizyczne wrażenie
zdecydowanego dotyku, jak w sytuacji gdy ktoś łapie cię mocno za
przedramię, by na przykład przed czymś powstrzymać.
Oparłaś dłoń o barre,
przecież będzie ok. Nie pierwszy raz tu tańczysz, przecież
uczęszczasz na próby regularnie, nikt nigdy ci nie przeszkadzał,
nikt nigdy nie miał takiego wpływu na to jak zachowywało się
twoje ciało, nawet surowo oceniający trener. Ale to była zupełnie
inna sytuacja. Sytuacja pełna tego cholernego napięcia, które
głównie wynikało z tego, że nie miałaś bladego pojęcia, co tak
naprawdę myśli o tobie ten człowiek. Człowiek, z którym nie raz
wylądowałaś już na podłodze, nie mogłaś jednak powiedzieć o
nim niczego konkretnego poza faktem trenowania w tym samym zespole.
Nie było ci łatwiej niż
zwykle, choć czas i doświadczenie powinno zrobić swoje. Właściwie
to było ci chyba nawet trudniej, zważywszy na to, co cały czas
plątało się w twojej głowie. Jeden obraz przeradzający się w
kalejdoskop wspomnień. Wybitnie irytujące, że nie mogłaś się
tego wyzbyć. Zwłaszcza, że minęło tyle czasu i żadne z was nie
było już tą samą osobą. Nawet gdybyście się spotkali... To nie
była ta sama Sofia, która stanęła wtedy w progu sali treningowej,
aby obserwować szczupłego tancerza, który budził w niej
nostalgię, tęsknotę za porzuconym tańcem. I pewnie to nie był
ten sam powód twoich rozterek. Już wtedy przecież potrafił
przechodzić burzliwe przemiany, popadać z jednego nastroju w
drugi... Kto wie, kim był teraz, jakie marzenia spełniał...
„Nie, nie, nie...” -
zdawało ci się, tego się trzymajmy? Po prostu, za dużo ostatnio
wspominasz, stąd nadanie znanych rysów obcej osobie, którą w
dodatku widziałaś z daleka i to ledwie przez chwilę.
- Jesteś za słaba – w
twoje myśli wdarł się suchy komunikat. - Na tym polega problem
tego duetu; nie mogę cię porządnie unieść, bo zaraz mam
wrażenie, że się połamiesz... W pojedynkę jeszcze dajesz radę,
ale poza tym... - Dorian pokręcił głową w taki sposób jakby
przyglądał się gołębiowi rozjechanemu przez pędzące auto.
Skurczyłaś się w
sobie, czując jak... Mięso? Tak, coś w tym było. Nie dość, że
ucierpiała twoja ambicja, to jeszcze to wszystko było takie
przedmiotowe. No tak, ale przecież chyba nie spodziewałaś się
nagłego ocieplenia kontaktów z partnerem? Tak to wyglądało od
samego początku, jeśli coś do ciebie mówił, to właśnie w tym
tonie. Osobiście, powiedziałabyś, że wina nie leży w twoim
wątłym ciele, a właśnie w tego typu komunikacji... Ale z drugiej
strony przecież już dawno wyrosłaś z wrażenie, że świat jest
kolorowy i wszyscy zostaniemy przyjaciółmi.
- W każdym razie, ja
chciałbym co najmniej utrzymać swoją pozycję w zespole –
neutralny ton, który mógłby wywołać nuklearny konflikt. -
Wypadałoby więc chyba zwiększyć czas poświęcony treningom, bo
inaczej naprawdę kiepsko to widzę.
Ależ się dziś
rozgadał, prawda? Za to ty, Sofio, milczałaś niczym porcelanowa
lalka, która kurzy się na półce. Zero asertywności? A może, po
prostu, idealnie zdawałaś sobie sprawę z tego, że owszem, macie –
kolokwialnie mówiąc – przesrane, jeśli czegoś nie zrobicie ze
swoimi nieudolnymi przepychankami na parkiecie. I choć może nie
wiodło ci się jakoś spektakularnie, to jednak dodatkowych kłopotów
bardzo byś nie chciała. Cenisz przecież swoje dotychczasowe życie,
nawet jeśli dzielisz je między treningi i nauczanie... No i koty. I
troszeczkę należałoby też wspomnieć o Jerzym.
Zacisnęłaś usta w
wąską linijkę, kiedy tylko poczułaś dłonie Doriana na swojej
talii. Nie, nie było ci nieprzyjemnie. Po prostu, ten stres...
- Kiedyś cię połamię
– stwierdził pod nosem, unosząc cię bez najmniejszego wysiłku,
idealnym technicznie ruchem.
- Mógłbyś chociaż
dodać, że niechcący – jakoś tak machinalnie odpowiedziałaś w
lekko ironicznym tonie.
- „To” mówi!? -
teatralne zdziwienie mocno polane sarkazmem w wykonaniu Doriana
budziło ambiwalentne odczucia; z jednej strony silną irytację, a z drugiej większość osób zareagowałaby lekkim
drżeniem kącików ust, powstrzymując rozbawienie.
Minuty mijały, kolejne
ruchy, bardziej bądź mniej mechaniczne. Nie powiedziałabyś
jednak, że nie było między wami chemii. Szczególnie dziś
tańczyło się cokolwiek dziwnie. Właśnie, tańczyło, choć do
tej pory to wszystko przypominało raczej rzemiosło, składanie
całości z technicznie dobrych, ale nic poza tym, elementów.
Dziś... Ty byłaś inna, owszem. Twoje myśli były gdzie indziej i
być może dlatego ten stres w kontakcie z Dorianem miał też inny
charakter. Nie zaryzykowałabyś jednak stwierdzenia, że było to
związane z jego osobą, nawet jeśli wymieniliście dziś więcej
zdań niż kiedykolwiek „w jednym ciągu”.
Nadal jednak nie umiałaś
patrzeć mu w oczy. Nie, nie peszył cię, nic z tych rzeczy. Ty, po
prostu, zwyczajnie zawsze unikałaś wzroku ludzi dla ciebie obcych.
*
Zmarszczył lekko brwi,
siadając na ławce i sięgając po butelkę wody. Całe te dodatkowe
treningi pewnie bardziej by go irytowały, gdyby nie fakt, że i tak
nie miał nic innego do zrobienia w tym czasie, a przebywanie na
parkiecie bywało bardziej bądź mniej przyjemne. Tak, Dorian
potrafił docenić w życiu tak zwane małe przyjemności. Co prawda,
bardziej wiązał je z zaspokajaniem jakichś podstawowych potrzeb,
ale jednak nie zamykał się na odczuwanie tegoż stanu.
Odczuł dziś pewną
różnicę. Jasne, że zawsze całe te duety przypominały bardziej
układanie puzzli w półmroku niż płynne układy... Dzisiaj
jednak, poza zwyczajową niezdarnością, było coś jeszcze. Poczuł
się... Niedostatecznie zauważany? Chyba tak, bo chociaż wydawać
by się mogło, że zawsze skupiał się tylko na sobie, to był
jednocześnie naprawdę dobrym obserwatorem. Widział każde
minimalne skrzywienie na twarzy Sofii, nawet jeśli ona próbowałaby
przekonywać o tym, że ignorowała mocniejsze chwyty czy
gwałtowniejsze podnoszenia. Zabawne, ale ta zmarszczka na jego czole
jeszcze bardziej się pogłębiła, chociaż mogłabym przysiąc, że
nie jest to już możliwe.
Być może dotarło do
niego, że siłą rzeczy w jakiś sposób zaczął jednak budować
nieco głębszą relację z tą rudą i bladą dziewczyną. Być może
Dorian poczuł wyzwanie. A być może chciał, po prostu, trwać w tym swoim uporze potwierdzającym jedynie, że da sobie radę bez innych.