28.06.2014

17. Relacje.



Dałaś jej się zaciągnąć do jednej z pobliskich kawiarni, chociaż miałaś jeszcze dziś popołudniowe zajęcia z dzieciakami. Poczułaś się jednak w jej towarzystwie tak swobodnie, kiedy to niemal jak dziecko posadziła cię przy stoliku, żeby już za chwilę – bez pytania – przynieść dwie gorące czekolady. Rozsiadła się wygodnie naprzeciwko ciebie, niemal od razu „rzucając się” na zawartość ogromnej filiżanki. Syknęła przy tym, co absolutnie cię nie zdziwiło – nawet przedszkolak wiedziałby, że to grozi poparzeniem. Nadal jednak pozostawała w tym swoim szampańskim nastroju. Tak, gdyby ktoś miał cię zapytać, co tak właściwie oznacza to stwierdzenie, wskazałabyś mu, po prostu, tę blondynkę. Była kwintesencją swobody i bezpretensjonalności. Choć może nieco zbyt namolną.
- Ok... No to jak to jest z tym zespołem, hm? - rzuciła towarzysko, bacznie ci się przyglądając.
Miałaś wrażenie, że ocenia każde pasmo włosów, każdą część garderoby, nawet ten blady lakier, którym pomalowałaś paznokcie. I chociaż ci to przeszkadzało, to musiałaś przyznać, że nie dlatego iż czułaś się ganiona, a po prostu przez fakt, że ciężko znosiłaś tak otwarte zainteresowanie swoją osobą.
- Kto rządzi? Kto się szarogęsi? Kto z kim sypia? - zarzucała cię pytaniami, na które o dziwo znałaś odpowiedzi.
No tak... może i nie biegałaś z dziewczynami na kawę czy drinka, ale obserwatorką byłaś naprawdę niezłą. Ociągałaś się jednak z odpowiedzią – zresztą, rzadko z kimkolwiek tak po prostu rozmawiałaś, a już o plotkowaniu w twoim wydaniu to chyba nigdy nie słyszałam.
- Hm... Czy ja wiem... Jest grupa dziewczyn pewnych siebie. Nadia... taka jasnowłosa, wysoka... - gdzie się podziała twoja elokwencja? Gdzie konwersacyjne umiejętności, na które kładli nacisk twoi rodzice jeszcze gdy byłaś kilkuletnim dzieckiem?
- Mów dalej, mów – ponaglała cię, żywo przy tym gestykulując.
- Sama zobaczysz z czasem. Grupa jest specyficzna, każdy dąży do tego, żeby być jak najlepszym, żeby znaleźć się w centrum uwagi. Jak to wśród tancerzy – niejako ucięłaś ten krępujący dla ciebie temat.
- Aha... czyli wszędzie ta sama bajka – Tonia rozsiadła się wygodniej, wyciągając nogi. - Nic to... może się jakoś rozrusza towarzystwo – uśmiechnęła się przy tym jakoś tak specyficznie, tak że sama nie wiedziałaś czy bardziej się obawiać tego, co miała w planach czy też jednak wydało ci się to przede wszystkim interesujące.
- No dobra... to teraz mów kim jesteś, ruda dziewczyno, co rozkochała w sobie Niemca – kolejny, tym razem szelmowski uśmiech.
Zaczerwieniłaś się, pewnie. Nie dało się tego ukryć, nawet jeśli już sekundę później przywołałaś na twarz zdziwienie, jakbyś nie miała pojęcia o czym Tonia mówi.
- No tańczę w zespole od dłuższego czasu... Pochodzę z Irlandii? - cały czas jeszcze czułaś się niepewnie.
- Pytasz czy oznajmiasz? - blondynka roześmiała się, przekrzywiając głowę jakby przyglądała się wyjątkowo pociesznemu szczurkowi laboratoryjnemu. - Widzę, że czeka nas długie popołudnie... Super – w jej głosie słychać było czysty entuzjazm.
Zdziwiona? Nie miałaś pojęcia, co tak właściwie czujesz w tej chwili.

*

Czajkowski wyglądał jak mała, włochata poduszka, kiedy tak drzemał na środku twojego posłania, wygrzebawszy sobie przyjemne legowisko między warstwami koca a poduszkami we wszystkich odcieniach bieli. Trzeba się było dobrze przypatrzeć, aby nie pomylić go z jedną z nich, chociaż pewnie twój pupil nie miałby nic przeciwko, gdybyś potraktował go jak poduszkę i zasnął obok, pozwalając mu się trochę poprzytulać do własnego prywatnego człowieka. Aż trudno pojąć jak mocno ten pies, mimo skończonych ładnych siedmiu lat, nadal przypominał miziastego szczeniaka, który nie widzi świata poza swoim panem. I chociaż na ogół zachowywałeś ten swój wyraz śmiertelnej powagi, niedostępności totalnej i w ogóle 'nie podchodź, bo gryzę, do krwi', to przy tym zwierzaku miękło ci serce. Dlatego też wyszedłeś cicho z sypialni, żeby go nie budzić, nawet przez chwilę nie pomyślawszy o tym, aby zganić psa za leżenie na łóżku. Czajkowski miał swój zestaw praw niepodważalnych, czyż nie?

Wszedłeś do kuchni w celu zrobienia sobie kubka czarnej kawy. Jak zwykle dookoła nieskazitelnie czysto, wszystko na swoim miejscu, a jedyny chaos – o ile w ogóle można było to tak nazwać – stanowiły nierówno rysowane kreski w kalendarzu. Kilka rutynowych czynności, jak odmierzenie kawy, włączenie elektrycznego czajnika, odsunięcie krzesła przy kuchennym stole. Nic wielkiego, wszystko wykonane w totalnej ciszy. Celebrowałeś samotne mieszkanie. Ten spokój i fakt, że miałeś władzę nad otaczającą cię przestrzenią, że to ty ją kontrolowałeś, kreowałeś. Była w stu procentach twoja. Gdyby było inaczej, czułbyś się jak intruz, czyż nie? Od małego tak miałeś. Jeśli coś nie było tylko twoje, to tak jakby zupełnie do ciebie nie należało. Ciągły strach, że ktoś ci to zabierze albo że ktoś zupełnie cię porzuci, bo będzie wolał tę drugą osobę. Ty w szerszym gronie przyjaciół? Świecie zapomnij. Zbyt wielki stres dla zaborczego Doriana. A ile tak naprawdę w tym było strachu, co? Nikomu byś się do tego nie przyznał.

Ostatnia choroba wytrąciła cię nieco z życia, jak to lubiłeś określać. Zbyt osłabiony wysoką gorączką od tygodnia nie byłeś na ani jednej próbie, nie miałeś styczności z tańcem. Musiałeś też wziąć wolne w pracy. Rzeczywistość ograniczona do czterech ścian. Powoli zaczynałeś tracić poczucie czasu, toteż ogromnie cieszył cię fakt, że jeszcze tylko kilka dni i znów wrócisz do starego trybu działania. Martwiła cię jedynie myśl, że nie jesteś na bieżąco z tym, co działo się poza twoim mieszkaniem. A niewiele rzeczy wzbudzało w tobie aż taką niechęć jak świadomość tego, że możesz zastać gdzieś spore zmiany, które zdążyły się już zadomowić w jeszcze do niedawna dobrze ci znanej rzeczywistości.

*

Spóźniłaś się do pracy. Niepojęte wręcz. Ty, zawsze taka idealna, niczym wycięta z gazety, w której z każdej strony mrugają do nas same ideały. W pierwszej chwili poczułaś wstyd – uczucie bardzo podobne do tego, które odczuwa dziecko, kiedy rozczaruje rodziców, kiedy nie spełni ich oczekiwań. Jednak wspomnienie tych dwóch godzin spędzonych z uśmiechniętą blondynką, która do gorącej czekolady zdążyła jeszcze domówić dwie spore porcje sernika i zieloną herbatę, trochę łagodziło wyrzuty sumienia. Bo chociaż na początku bałaś się, że wszystko potoczy się w barwach przesłuchania, poddania surowej ocenie, to po jakimś czasie okazało się, że mimo bezpośrednich pytań, które padały z ust Toni z prędkością cokolwiek zatrważającą, powoli rozluźniałaś się w jej towarzystwie. A to było dla ciebie coś nowego, do tej pory przecież funkcjonowałaś raczej w trybie osoby samotnej, a jedynym człowiekiem, z którym z własnej woli spędzałaś więcej czasu na czynnościach nie mających nic wspólnego z produktywnymi, był Jerzy.
Jerzy, który ostatnio był jakiś taki nieco bardziej zabiegany i nieco bardziej zamyślony. Nie spodziewałaś się jednak, że będzie dzielił się z tobą swoimi troskami czy wątpliwościami. Nie należał do ludzi, którzy wciągają innych w swoją rzeczywistość. Trzeba wręcz byłoby z niego siłą cokolwiek wyciągnąć.
- Zrobiłeś herbatę – odezwał się, kiedy tylko weszłaś do kuchni.
Minę miał nieco bardziej marsową niż zwykle. Na kolanach trzymał Artemidę, bardzo zadowoloną z faktu, że duża i ciepła ludzka dłoń poświęca uwagę jej sierści.
Usiadłaś na miejscu, które zdawało się na ciebie czekać, na stole stał już twój ulubiony kubek z parującym napojem.
- Przyszło ci kiedyś na myśl, żeby złamać zasady, którym byłaś wierna praktycznie cały świadomy okres swojego życia? - mężczyzna podniósł wzrok znad kubka (a może raczej kota), kierując spojrzenie na ciebie.
Zadumałaś się na dłuższą chwilę, być może odrobinę zdziwiona faktem, że Jerzy rozpoczyna niejako filozoficzną konwersację. Zazwyczaj byłaś wierna swoim zasadom. Zmieniło się to dopiero wtedy, kiedy poznałaś Horsta. Zdecydowałaś się na to, aby komuś zaufać, oddać część odpowiedzialności za własne istnienie w obce ręce, pozwolić, żeby ktoś inny poza tobą kreował twoją codzienność.
- Raczej nie tyle przeszło przez myśl, co po prostu to zrobiłam – odpowiedziałaś dopiero po dłuższej chwili, sięgając po kubek, ale nie od razu kosztując herbaty.
Napój był gorący, ale akurat teraz pieczenie w gardle wydało ci się wyjątkowo adekwatne do sytuacji.
- I? - Krótka nuta niecierpliwości wyrwała się Jerzemu chyba w sposób nieplanowany.
Zmarszczył czoło, wzrok znów kierując na kotkę, która jeszcze bardziej rozłożyła się na jego kolanach. Mało ją obchodziło, co się właściwie dzieje dookoła niej. Miała swoich ludzi, swoje głaski, swoją porcję uwagi.
A ty jej tego zazdrościłaś. Czasem lubiłaś o sobie myśleć w kocich kategoriach, jednak świetnie zdawałaś sobie sprawę z tego, że nie umiesz walczyć o swoje tak jak one. Nie umiesz bezpardonowo domagać się tego, co ci się należało.
Westchnęłaś niemal bezgłośnie. Popatrzyłaś na swojego współlokatora. Wprost, jak rzadko ci się to zdarzało.
- Bolało – przyznałaś otwarcie. - Ale oprócz bólu było w tym tyle pięknych emocji, tyle satysfakcji i nowych doświadczeń, że pewnie zrobiłabym to znów.
- Rozumiem – przytaknął jedynie, ogromną resztę myśli zachowując jedynie dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz