Tyle
miesięcy żyła ewaluacją, która większości tancerzom spędza
sen z powiek przynajmniej na około dziewięćdziesiąt dni przed
momentem, w którym w trakcie czterdziestu pięciu sekund należy
udowodnić, że zasłużyło się chociaż na utrzymanie pozycji
w zespole. Pomiędzy próbami a pracą każda chwila kręciła się
wokół tego jak uda jej się razem z Dorianem zaprezentować coś,
co nie będzie kolejną przepychanką między nimi.
- Jesteś
pewna? - Wiktor uniósł brew, siedząc na brzegu biurka, którego
gabaryty miały chyba podkreślać pozycję, jaką tu zajmował.
Obracał
w palcach klasycznej wielkości kopertą, w której znalazła się
zwykła biała kartka zadrukowana kilkoma rzędami czarnych liter.
- Chodzi
o niego? - dopytał, pochylając się lekko, jakby miało mu to pomóc
w wyciągnięciu z niej czegoś więcej poza „dziękuję,
odchodzę”.
Nie
kłopotał się jednak długą konwersacją, dobrze wiedząc, że
byłby to czas cokolwiek stracony.
-
Powodzenia – dodał, kiedy zamykała za sobą drzwi.
*
W
niedzielę pozwalał sobie na nieco dłuższy sen. Świeża pościel
zdawała się wabić, kusić, wreszcie niemal siłą trzymać w
objęciach. A przynajmniej miło było myśleć o tym w ten sposób,
niż przyznawać się do słabości – lenistwa. Nie szukał silnych
doznań, bodźców pachnących luksusem. Było coś pociągającego w
tym prostym komforcie, które zapewniało mu wygodne łóżko, czysta
kuchnia, ciepła kąpiel. Świeże, schłodzone mleko.
Palce
lekko przesuwały się po bawełnie, ale oczy nadal pozostawały
zamknięte. Czajkowski zdążył jednak zwrócić swą psią uwagę
na ten drobny ruch i przypadł wilgotnym nosem do dłoni swego pana.
-
...wila... - burknął, przekręciwszy się na drugi bok.
Pies
jednak nie dawał za wygraną, wsparty przednimi łapami na łóżku,
wpatrywał się w kontur mężczyzny, usilnie domagając się tego,
co było jego niezaprzeczalnym psim prawem – spaceru.
Dorian
westchnął dramatycznie. Była to ta krótka chwila, w której nie
hamował żadnych ludzkich odruchów. Był sam, mógł sobie pozwolić
na okazanie jakichkolwiek słabości. Ponadto miał to dziwne
wrażenie, że niedzielny poranek bywa zasnuty usprawiedliwiającą
mgłą, która nie pozwalała na to, aby rzeczy na co dzień
ukrywane, stały się widzialne dla reszty świata.
Wciągnął
na siebie biały t-shirt i dżinsy, przeczesał włosy palcami –
trudno stwierdzić czy poprawiło to sytuację na jego głowie, czy
wręcz odwrotnie. Gwizdnął na psa, zgarniając z komody stojącej w
przedpokoju smycz, wsunął trampki. Będąc już jedną nogą na
korytarzu, sprawdził czy portfel znajduje się na swoim miejscu w
tylnej kieszeni spodni.
Walcząc
z zamkiem w drzwiach, zastanawiał się nad tym, który dyskont
zaszczycić swoją obecnością i dlaczego nie ma to tak naprawdę
żadnego znaczenia. Czajkowski wyrwał się do przodu, chcąc jak
najszybciej dopełnić swój psi obowiązek. Zapiszczał w
oczekiwaniu na właściciela, który w półśnie pokonywał schody.
- No idź,
idź... - mruknął, wypuszczając psa.
Ten
puścił się biegiem, już po chwili robiąc sześć obowiązkowych
przystanków, nie przepuszczając koszowi na śmieci, krzakom,
tablicy informacyjnej.
I
wszystko byłoby pewnie jak zwykle, po staremu. Według zasad jego
bliskiej przyjaciółki rutyny. Odstałby swoje w kolejce z kartonem
mleka, podczas gdy reszta towarzystwa zdawała się robić zakupy dla
wojska. Zapłacił odliczonymi monetami. Pobawił chwilę z
Czajkowskim... Gdyby nie fakt, że wracając z porannego spaceru
musiał się natknąć na korytarzu na nieplanowaną przeszkodę. Bo
jak do tej pory przemykał prosto do mieszkania i z dziwnym
westchnieniem ulgi, zamykał za sobą i psem drzwi. Tym razem jednak
pies popędził piętro wyżej, szaleńczo machając ogonem. A Dorian
usłyszał śmiech. Taki, który nazwiesz szczerym i niewymuszonym.
*
-
Ugrhhh...!
Nie
podejmę się próby nazwania dźwięku, który wydała z siebie
ciemnowłosa dziewczyna, opadając na szerokie łóżko, zajmujące centralne miejsce w przestronnym pokoju. Rudy kot parsknął
z dezaprobatą, zabierając swoje gibkie ciało z dala od
sfrustrowanej istoty. Zaraz też usadowił się na fotelu, wracając
do swojego ulubionego zajęcia – kolejnej tego dnia drzemki.
Krótki
wibrujący dźwięk wdarł się we względną ciszę panującą w
pokoju, telefon niebezpiecznie zsunął się na brzeg nocnej szafki.
Był to
jeden z tych stanów, kiedy prędzej człowiek nadweręży sobie
mięśnie, niż ruszy się w sposób cywilizowany po potrzebny mu
przedmiot. Adrianna wyciągnęła szczupłą rękę w stronę
komórki, wykręcając się na materacu i do tego wszystkiego lekko
zezując.
Laska rusz dupsko
Wywróciła
oczami. Od rana dostała już chyba z piętnaście wiadomości
próbujących wyciągnąć ją z domu. W końcu kto przy zdrowych
zmysłach uczy się w weekend? Szczególnie, że wiosna w tym roku
szybciej przeganiała swoją mroźną poprzedniczkę.
Tyle że
Ada nie była w nastroju na kolejne browarowanie nad Wisłą.
Trzasnąć kogoś. Najlepiej podręcznikiem od chemii. Między te
cholerne oczęta niewinne jak u jakiegoś pieprzonego baranka. A
potem jeszcze poprawić, wymalowując mu spektakularnego
„karnego-wiadomo-co” na czole wszystkimi kolorami ulubionych
tęczowych długopisów.
Tak,
panna Maleńczuk aktualnie była w stanie cokolwiek nieobliczalnym,
pełna emocji zdecydowanie negatywnych. Jakby wzięła długą kąpiel
w czynnym wulkanie. Albo nałykała się tych nowych popularnych
proszków. Bo co on sobie myślał?! Żartuje sobie z nią,
przekomarza jak jakiś cholerny fircyk. Leci za nią kawą, coby nie
zmarzła na przystanku. I jeszcze oddaje własny sweter. A potem
dzwoni do jej matki, przeprasza że więcej nie przyjdzie. I tyle go
widziała.
- ...no
nawet się palant nie pożegnał! - niemal wrzasnęła w stronę
mocno zdezorientowanego kota.
I w sumie
ciężko było jej przyznać, czy bardziej jest wściekła na
swojego, pożal się boże, korepetytora, czy na siebie że przeżywa
zakończenie lekcji średnio raz na tydzień, chociaż już dawno
powinna była machnąć na to ręką. I zająć się maturą.
Staraaaaaa
-
A w cholerę – usiadła na łóżku, nieco zbyt gwałtownie.
Młoda
jest, nie będzie tu przeżywać jak jakaś stara panna, która
właśnie straciła ostatnią szansę na zamążpójście. I zaliczy
piwko albo dwa, bo ile można wgapiać się w sufit.
*
Rozchichotana
blondynka przebiegła przez pokój, prawie gubiąc ręcznik, którym
zdążyła się owinąć, nim do łazienki wparował bardzo do niej
podobny chłopak. Zanim jeszcze wyskoczyła z wanny, rzuciła w niego
bardzo mokrą gąbką, co on podsumował jakimś bliżej
niezidentyfikowanym dźwiękiem, pasującym bardziej do skrzyżowania
kozy z niedźwiedziem niż młodego mężczyzny. Uwielbiała się z
nim droczyć. Przeciągać czas na własną kąpiel, irytując go tym
do granic możliwości. Nawet jeśli woda w wannie była już zimna.
Uwielbiała, kiedy próbował być na nią zły, ale i tak wiedziała,
że nieudolnie stara się zamaskować uśmiech.
Okrążyła
stół, próbując uciec przed chęcią braterskiej zemsty. Niewiele
myśląc, wypadła z mieszkania boso i w ręczniku. Nie było to
jednak dobre posunięcie, bo zaraz za swoimi plecami usłyszała
dźwięk przekręcanego zamka.
-
Aleksi! - pisnęła w proteście. - Aleksi, no... - zapukała kilka
razy w drewnianą powierzchnię, przyjmując najbardziej naburmuszoną
minę, na jaką ją było stać.
O
ile do tej pory zabawa była przednia, o tyle nie bardzo jej się
podobał kontakt bosych stóp z zimną i niezbyt czystą powierzchnią.
Nadęła policzki i oparła się czołem o drzwi. I stałaby tak
pewnie póki brat się nad nią nie zlituje, gdyby nie mokry i ciepły
język na jej lewej kostce.
-
Owca – mruknęła rozczulona, kucając przy kudłatym piesku, który
spektakularnie zwiał swojemu właścicielowi mieszkającemu piętro
niżej.
Zaczęła
tarmosić psa, bawić się z nim i ogólnie odnajdywać plusy
zaistniałej sytuacji, kiedy do jej uszu dotarło znaczące
chrząknięcie. Na półpiętrze stał chłopak, który nadal
wyglądał na nie do końca wybudzonego. Rudobrązowe włosy miał w
nieładzie, a oczy patrzyły na nią ostro, choć nieco przez mgłę
niedospania.
-
Twój? Cudny – uśmiechnęła się szeroko, kompletnie ignorując
fakt, że ma na sobie tylko kusy ręcznik. - Jest taki puchaty, a ja
tak strasznie kocham tulić puchate stwory – podzieliła się tym,
jakbym mówiła o rzeczy powszedniej, zwyczajnej jak choćby słońce
świecące od samego rana i zwiastujące dobrą pogodę.
-
Czajkowski, do domu – rzucił krótko, nie mając najmniejszej
ochoty na rozpoczęcie rozmowy. - Czajkowski! - powtórzył mniej
cierpliwie, bo pies miał jego nawoływania w poważaniu.
Niechętnie
odsunął się od ściany i wszedł na piętro z zamiarem zgarnięcia
tego podłego psiego zdrajcy. Dziewczynę rozpoznał aż za dobrze.
Tańczyli w jednym składzie, ale jak do tej pory nie miał pojęcia,
że mieszkają w tym samym bloku. Na ogół unikał sąsiadów,
przemykał do mieszkania, gdzie miał święty spokój.
Dziewczyna
natomiast nic sobie nie robiła z tego, że „kolega po fachu”
najwyraźniej miał zamiar zwiać do siebie jak najprędzej, bez
choćby grzecznościowej pogawędki.
-
Idę z tobą – stwierdziła, odsuwając się od drzwi, ku radości
psiaka. - Aleksi właśnie zaczął śpiewać, czyli wpakował się
już do wanny – dodała, jakby to wszystko wyjaśniało.
Na
twarzy Doriana odmalowało się coś, co przypadkowy obserwator
zaklasyfikowałby jako ogłupienie totalne.
Słowem
się nie odezwał, tylko zszedł po schodach, mając nadzieję że
dziewczyna się od niego odczepi. Tyle że wytrwale dreptała za nim,
przytrzymując ręcznik i uważnie patrząc pod nogi. A kiedy
otworzył drzwi mieszkania, chcąc wsunąć się do środka, zręcznie
wepchnęła się przed niego. Powiedzieć, że poczuł się jak
ostatnia łajza, to mało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz