14.07.2015

18. Konsekwencje.

Tyle miesięcy żyła ewaluacją, która większości tancerzom spędza sen z powiek przynajmniej na około dziewięćdziesiąt dni przed momentem, w którym w trakcie czterdziestu pięciu sekund należy udowodnić, że zasłużyło się chociaż na utrzymanie pozycji w zespole. Pomiędzy próbami a pracą każda chwila kręciła się wokół tego jak uda jej się razem z Dorianem zaprezentować coś, co nie będzie kolejną przepychanką między nimi.
- Jesteś pewna? - Wiktor uniósł brew, siedząc na brzegu biurka, którego gabaryty miały chyba podkreślać pozycję, jaką tu zajmował.
Obracał w palcach klasycznej wielkości kopertą, w której znalazła się zwykła biała kartka zadrukowana kilkoma rzędami czarnych liter.
- Chodzi o niego? - dopytał, pochylając się lekko, jakby miało mu to pomóc w wyciągnięciu z niej czegoś więcej poza „dziękuję, odchodzę”.
Nie kłopotał się jednak długą konwersacją, dobrze wiedząc, że byłby to czas cokolwiek stracony.
- Powodzenia – dodał, kiedy zamykała za sobą drzwi.

*

W niedzielę pozwalał sobie na nieco dłuższy sen. Świeża pościel zdawała się wabić, kusić, wreszcie niemal siłą trzymać w objęciach. A przynajmniej miło było myśleć o tym w ten sposób, niż przyznawać się do słabości – lenistwa. Nie szukał silnych doznań, bodźców pachnących luksusem. Było coś pociągającego w tym prostym komforcie, które zapewniało mu wygodne łóżko, czysta kuchnia, ciepła kąpiel. Świeże, schłodzone mleko.
Palce lekko przesuwały się po bawełnie, ale oczy nadal pozostawały zamknięte. Czajkowski zdążył jednak zwrócić swą psią uwagę na ten drobny ruch i przypadł wilgotnym nosem do dłoni swego pana.
- ...wila... - burknął, przekręciwszy się na drugi bok.
Pies jednak nie dawał za wygraną, wsparty przednimi łapami na łóżku, wpatrywał się w kontur mężczyzny, usilnie domagając się tego, co było jego niezaprzeczalnym psim prawem – spaceru.
Dorian westchnął dramatycznie. Była to ta krótka chwila, w której nie hamował żadnych ludzkich odruchów. Był sam, mógł sobie pozwolić na okazanie jakichkolwiek słabości. Ponadto miał to dziwne wrażenie, że niedzielny poranek bywa zasnuty usprawiedliwiającą mgłą, która nie pozwalała na to, aby rzeczy na co dzień ukrywane, stały się widzialne dla reszty świata.
Wciągnął na siebie biały t-shirt i dżinsy, przeczesał włosy palcami – trudno stwierdzić czy poprawiło to sytuację na jego głowie, czy wręcz odwrotnie. Gwizdnął na psa, zgarniając z komody stojącej w przedpokoju smycz, wsunął trampki. Będąc już jedną nogą na korytarzu, sprawdził czy portfel znajduje się na swoim miejscu w tylnej kieszeni spodni.
Walcząc z zamkiem w drzwiach, zastanawiał się nad tym, który dyskont zaszczycić swoją obecnością i dlaczego nie ma to tak naprawdę żadnego znaczenia. Czajkowski wyrwał się do przodu, chcąc jak najszybciej dopełnić swój psi obowiązek. Zapiszczał w oczekiwaniu na właściciela, który w półśnie pokonywał schody.
- No idź, idź... - mruknął, wypuszczając psa.
Ten puścił się biegiem, już po chwili robiąc sześć obowiązkowych przystanków, nie przepuszczając koszowi na śmieci, krzakom, tablicy informacyjnej.

I wszystko byłoby pewnie jak zwykle, po staremu. Według zasad jego bliskiej przyjaciółki rutyny. Odstałby swoje w kolejce z kartonem mleka, podczas gdy reszta towarzystwa zdawała się robić zakupy dla wojska. Zapłacił odliczonymi monetami. Pobawił chwilę z Czajkowskim... Gdyby nie fakt, że wracając z porannego spaceru musiał się natknąć na korytarzu na nieplanowaną przeszkodę. Bo jak do tej pory przemykał prosto do mieszkania i z dziwnym westchnieniem ulgi, zamykał za sobą i psem drzwi. Tym razem jednak pies popędził piętro wyżej, szaleńczo machając ogonem. A Dorian usłyszał śmiech. Taki, który nazwiesz szczerym i niewymuszonym.

*

- Ugrhhh...!
Nie podejmę się próby nazwania dźwięku, który wydała z siebie ciemnowłosa dziewczyna, opadając na szerokie łóżko, zajmujące centralne miejsce w przestronnym pokoju. Rudy kot parsknął z dezaprobatą, zabierając swoje gibkie ciało z dala od sfrustrowanej istoty. Zaraz też usadowił się na fotelu, wracając do swojego ulubionego zajęcia – kolejnej tego dnia drzemki.
Krótki wibrujący dźwięk wdarł się we względną ciszę panującą w pokoju, telefon niebezpiecznie zsunął się na brzeg nocnej szafki.
Był to jeden z tych stanów, kiedy prędzej człowiek nadweręży sobie mięśnie, niż ruszy się w sposób cywilizowany po potrzebny mu przedmiot. Adrianna wyciągnęła szczupłą rękę w stronę komórki, wykręcając się na materacu i do tego wszystkiego lekko zezując.

Laska rusz dupsko

Wywróciła oczami. Od rana dostała już chyba z piętnaście wiadomości próbujących wyciągnąć ją z domu. W końcu kto przy zdrowych zmysłach uczy się w weekend? Szczególnie, że wiosna w tym roku szybciej przeganiała swoją mroźną poprzedniczkę.
Tyle że Ada nie była w nastroju na kolejne browarowanie nad Wisłą. Trzasnąć kogoś. Najlepiej podręcznikiem od chemii. Między te cholerne oczęta niewinne jak u jakiegoś pieprzonego baranka. A potem jeszcze poprawić, wymalowując mu spektakularnego „karnego-wiadomo-co” na czole wszystkimi kolorami ulubionych tęczowych długopisów.
Tak, panna Maleńczuk aktualnie była w stanie cokolwiek nieobliczalnym, pełna emocji zdecydowanie negatywnych. Jakby wzięła długą kąpiel w czynnym wulkanie. Albo nałykała się tych nowych popularnych proszków. Bo co on sobie myślał?! Żartuje sobie z nią, przekomarza jak jakiś cholerny fircyk. Leci za nią kawą, coby nie zmarzła na przystanku. I jeszcze oddaje własny sweter. A potem dzwoni do jej matki, przeprasza że więcej nie przyjdzie. I tyle go widziała.
- ...no nawet się palant nie pożegnał! - niemal wrzasnęła w stronę mocno zdezorientowanego kota.
I w sumie ciężko było jej przyznać, czy bardziej jest wściekła na swojego, pożal się boże, korepetytora, czy na siebie że przeżywa zakończenie lekcji średnio raz na tydzień, chociaż już dawno powinna była machnąć na to ręką. I zająć się maturą.

Staraaaaaa

- A w cholerę – usiadła na łóżku, nieco zbyt gwałtownie.
Młoda jest, nie będzie tu przeżywać jak jakaś stara panna, która właśnie straciła ostatnią szansę na zamążpójście. I zaliczy piwko albo dwa, bo ile można wgapiać się w sufit.

*

Rozchichotana blondynka przebiegła przez pokój, prawie gubiąc ręcznik, którym zdążyła się owinąć, nim do łazienki wparował bardzo do niej podobny chłopak. Zanim jeszcze wyskoczyła z wanny, rzuciła w niego bardzo mokrą gąbką, co on podsumował jakimś bliżej niezidentyfikowanym dźwiękiem, pasującym bardziej do skrzyżowania kozy z niedźwiedziem niż młodego mężczyzny. Uwielbiała się z nim droczyć. Przeciągać czas na własną kąpiel, irytując go tym do granic możliwości. Nawet jeśli woda w wannie była już zimna. Uwielbiała, kiedy próbował być na nią zły, ale i tak wiedziała, że nieudolnie stara się zamaskować uśmiech.
Okrążyła stół, próbując uciec przed chęcią braterskiej zemsty. Niewiele myśląc, wypadła z mieszkania boso i w ręczniku. Nie było to jednak dobre posunięcie, bo zaraz za swoimi plecami usłyszała dźwięk przekręcanego zamka.
- Aleksi! - pisnęła w proteście. - Aleksi, no... - zapukała kilka razy w drewnianą powierzchnię, przyjmując najbardziej naburmuszoną minę, na jaką ją było stać.
O ile do tej pory zabawa była przednia, o tyle nie bardzo jej się podobał kontakt bosych stóp z zimną i niezbyt czystą powierzchnią. Nadęła policzki i oparła się czołem o drzwi. I stałaby tak pewnie póki brat się nad nią nie zlituje, gdyby nie mokry i ciepły język na jej lewej kostce.
- Owca – mruknęła rozczulona, kucając przy kudłatym piesku, który spektakularnie zwiał swojemu właścicielowi mieszkającemu piętro niżej.
Zaczęła tarmosić psa, bawić się z nim i ogólnie odnajdywać plusy zaistniałej sytuacji, kiedy do jej uszu dotarło znaczące chrząknięcie. Na półpiętrze stał chłopak, który nadal wyglądał na nie do końca wybudzonego. Rudobrązowe włosy miał w nieładzie, a oczy patrzyły na nią ostro, choć nieco przez mgłę niedospania.
- Twój? Cudny – uśmiechnęła się szeroko, kompletnie ignorując fakt, że ma na sobie tylko kusy ręcznik. - Jest taki puchaty, a ja tak strasznie kocham tulić puchate stwory – podzieliła się tym, jakbym mówiła o rzeczy powszedniej, zwyczajnej jak choćby słońce świecące od samego rana i zwiastujące dobrą pogodę.
- Czajkowski, do domu – rzucił krótko, nie mając najmniejszej ochoty na rozpoczęcie rozmowy. - Czajkowski! - powtórzył mniej cierpliwie, bo pies miał jego nawoływania w poważaniu.
Niechętnie odsunął się od ściany i wszedł na piętro z zamiarem zgarnięcia tego podłego psiego zdrajcy. Dziewczynę rozpoznał aż za dobrze. Tańczyli w jednym składzie, ale jak do tej pory nie miał pojęcia, że mieszkają w tym samym bloku. Na ogół unikał sąsiadów, przemykał do mieszkania, gdzie miał święty spokój.
Dziewczyna natomiast nic sobie nie robiła z tego, że „kolega po fachu” najwyraźniej miał zamiar zwiać do siebie jak najprędzej, bez choćby grzecznościowej pogawędki.
- Idę z tobą – stwierdziła, odsuwając się od drzwi, ku radości psiaka. - Aleksi właśnie zaczął śpiewać, czyli wpakował się już do wanny – dodała, jakby to wszystko wyjaśniało.
Na twarzy Doriana odmalowało się coś, co przypadkowy obserwator zaklasyfikowałby jako ogłupienie totalne.
Słowem się nie odezwał, tylko zszedł po schodach, mając nadzieję że dziewczyna się od niego odczepi. Tyle że wytrwale dreptała za nim, przytrzymując ręcznik i uważnie patrząc pod nogi. A kiedy otworzył drzwi mieszkania, chcąc wsunąć się do środka, zręcznie wepchnęła się przed niego. Powiedzieć, że poczuł się jak ostatnia łajza, to mało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz