8.06.2014

14. Frywolności.


Który to już raz roześmiałaś się tak zupełnie otwarcie, mrużąc przy tym lekko oczy i zdecydowanie nie ukrywając ust za dłonią? Trudno zliczyć. Który to już raz brałaś tak aktywny udział w kreowaniu kolejnej – bardziej bądź mniej zabawnej – historii związanej z burzliwymi legendami krążącymi na temat trenera waszego zespołu? Nawet nie staram się zgadywać. Ot, po prostu niezwykle przyjemnie patrzy się na ciebie, Sofio, kiedy lekko przekrzywiasz głowę, nawet nie walcząc z luźnymi kosmykami włosów, które opadają na czoło. Policzki masz lekko zaróżowione, sama nie wiem czy od tego niepohamowanego śmiechu i sporej dawki emocji czy może jednak przez ten wiśniowy likier przyniesiony przez jedną z dziewcząt. Nie wypiłaś go znów aż tak dużo, ale trzeba było przyznać, że podziałał na ciebie przyjemnie rozluźniająco... I całe szczęście, że go nie odmówiłaś, bo wcześniej nie było tak wesoło, prawda?

***

(cztery godziny wcześniej)
Rzuciłaś się w wir czynności. Ostatnie znoszenie talerzy, szklanek, przekąsek... Ostatnie spojrzenia do wnętrza lodówki, czy wszystko jest na swoim miejscu; pod pokrywki garnków czy nic się nie przypala lub wręcz przeciwnie – czy nic nie wystygło. I jeszcze ta obecność pierwszego gościa, którego w nieco niegrzeczny sposób zrzuciłaś na barki Jerzego. Nie wpisywało się to w twój perfekcjonizm, w idealny obraz gospodyni wieczoru... ale tego jednego gościa, po prostu, nie mogłaś mieć sam na sam pod swoją opieką. I tak byłaś kłębkiem nerwów, kiedy otwierałaś sporych rozmiarów kartonowe pudło, z którego 'zamrugały' do ciebie figlarnie kolorowe babeczki, przyozdobione na świąteczno-humorystyczny sposób. Były tak chaotyczne w tej swojej różnorodności, tak nieprzystające do jednej konkretnej wizji. Nie miały w sobie nic z tych eleganckich wypieków, które rok w rok odnajdywały stałe miejsce na stole w jadalni twoich rodziców. Żadnych nawiązań do religii, podniosłości tych dni... Ot, tylko te zawadiacko spoglądające marcepanowe(?) renifery i bałwanki, które wyglądały tak, jakby były największymi rozrabiakami w świecie. Skłamałabyś bardzo, gdybyś próbowała zaprzeczyć temu, że dziwnie ci było, gdy na nie patrzyłaś. W tej chwili potrzebowałaś choć odrobiny porządku i naprawdę wiele kosztował cię fakt, że nie możesz teraz po prostu uciec do sypialni, by monotonnymi ruchami przeczesywać włosy jedynie słuszną ilość razy. Póki oddech się nie pogłębi, póki serce nie zwolni szalonego biegu.
Nie było to jednak możliwe. Musiałaś skupić się na 'tu i teraz', bo przecież za chwilę pod twoim dachem znajdzie się jeszcze więcej osób, które w bardziej bądź mniej wyrafinowany sposób zaczną oceniać to, co przygotowałaś. Czy rzeczywiście naprawdę dokładnie przemyślałaś to, na co się porwałaś?
- Mogę w czymś pomóc? - wkroczył w twoją przestrzeń bezszelestnie, a może po prostu to ty byłaś za bardzo skupiona na walce z różnorodnością babeczek, które nijak nie chciały 'dobrze wyglądać' na przygotowanej paterze.
Wciągnęłaś powoli powietrze mając wrażenie, jakby płuca stawiały opór. Chociaż wiedziałaś, że nie unikniesz konfrontacji, to miałaś jednak nadzieję, że nastąpi to znacznie później, że będzie przy tym więcej osób i konwersacja nabierze charakteru raczej grupowego.
- W porządku, Sofio?
Boże, kiedy ostatni raz słyszałaś, jak wypowiada twoje imię z tym specyficznym akcentem? Z tą słodyczą, której naprawdę trudno było zaprzeczyć, choć w głowie świtała myśl, że może to jedynie wrażenie powodowane sentymentem.
- Możesz je ułożyć i zanieść? - wreszcie odzyskałaś głos, wskazując na ciastka, które przyniósł ze sobą twój rozmówca. - Ja muszę jeszcze coś sprawdzić... O, dzwonek – wydukałaś nieco nieskładnie, wychodząc z kuchni, co normalnie potraktowałabyś jako bardzo niegrzeczne.
Teraz jednak nie miałaś siły na to, aby mieć wyrzuty sumienia w związku z pozostawieniem gościa samemu sobie. Jedyne czego chciałaś, to znaleźć się w innej przestrzeni. I zacząć liczyć chociażby ciemnozielone frędzle przy zasłonie w twoim pokoju.

*

Wszystko nabrało tempa, do którego nie byłeś przyzwyczajony. Nawet jeśli na wydziale mijały cię codziennie tłumy głośnych studentów, musiałeś przyznać, że nagłe pojawienie się dodatkowych kilkunastu osób w mieszkaniu, nieco zbiło cię z tropu. Nie byłbyś jednak sobą, gdybyś nie brał pod uwagę, przede wszystkim, cudzych emocji. Aż za dobrze widziałeś, że cały ten misterny spokój i opanowanie kreowane przez Sofię ostatnimi dniami, niebezpiecznie się ulatnia. Żeby nie powiedzieć – znika w tempie zastraszającym, pozostawiając po sobie małą, trzęsącą się rudą myszkę. Twój instynkt opiekuńczy nie mógł zawieść, przejąłeś więc na siebie obowiązki gospodarza, starając się przynajmniej odciążyć dziewczynę z obowiązku witania gości, zapraszania ich do salonu, rozsadzania po miękkich poduszkach i dużych pufach, w których można się było przyjemnie zapaść. Znosiłeś w naprawdę dobrym stylu próby podrywu, których ofiarą oczywiście musiałeś paść. Impreza jeszcze na dobre się nie rozkręciła, ale tancerki miały to do siebie, że nadspodziewanie często lubiły sprawdzać swoje umiejętności na nowo poznanych mężczyznach, szczególnie jeśli byli choć trochę przystojni i nie nosili trykotów.
- Macie kieliszki? - jasnowłosa dziewczyna, która wyglądała na ledwie uczennicę liceum, stanęła przed tobą.
Powiedziałbyś, że w niezdrowo bliskiej odległości, patrząc na ciebie spod długich 'wytuszowanych' rzęs. Brakowało tylko tego, żeby przygryzła wargę muśniętą błyszczykiem.
- Chyba nie pozwolisz, żeby się zmarnowała? - dodała, nie czekając na jego odpowiedź i unosząc przy tym butelkę z ciemno bordową, gęstą cieczą.
- Jasne. Daj mi chwilę. Coś znajdę – rzuciłeś, z ulgą kierując się w stronę kuchennych szafek, w których na pewno plątały się gdzieś niewielkie kieliszki.
Co prawda nie byłeś wielkim koneserem alkoholi, ale na przykład nalewką, którą przygotowywała twoja babcia, nie gardziłeś. Swego czasu zresztą, dostałeś od niej komplet kieliszków, które jak do tej pory nie przeszły chrztu, choć w dorosłość formalnie wkroczyłeś już dobrych 10 lat temu.

*

Z salonu dobiegały śmiechy, a rozmowy od czasu do czasu nabierały wręcz charakteru swobodnego pokrzykiwania. Towarzystwo ewidentnie się rozluźniło, czy to pod wpływem wiśniowego likieru (i paru innych trunków), czy też czując się, po prostu, coraz swobodniej w tym przytulnym mieszkaniu, które zdawało się stworzonym do towarzyskich spotkań. Ty, natomiast, oczywiście co chwilę znikałaś albo to u siebie w pokoju (pod pretekstem chociażby zobaczenia, co z kotami), albo wędrowałaś do kuchni, aby przynieść to, czego akurat zabrakło. Chyba jeszcze nie było chwili, w której tak naprawdę byś usiadła i pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku. Być może nawet było po tobie widać już to lekkie zmęczenie, prawdopodobnie jednak cały czas trzymał się ciebie kurczowo stres. Nie czarujmy się jednak, przecież dobrowolnie wzięłaś na siebie ten ciężar, nawet jeśli gdzieś w zaciszu umysłu wiedziałaś, że to za dużo.
Oparłaś się plecami o lodówkę, odetchnąwszy z ulgą pod wpływem chłodu jej powierzchni. Krótki moment na zebranie sił. Na spięcie rozlatujących się nerwów. Na opanowanie nawyków, które aż prosiły się o to, aby się nimi zająć. Krzywo ustawione szklanki na suszarce? Niedbale powieszony ręcznik? Ściereczka na blacie zamiast przy zlewie? Ktoś przecież musi to...
- Rudzielcu... - męski głos o niskiej i opiekuńczej barwie wyrwał cię z tego transu, w którym trzymał cię złośliwiec zwany bałaganem. - Ok?
Jerzy miał pochmurną minę, sam zresztą chyba zdradzał pierwsze oznaki zmęczenia. Ogarnianie tłumu roześmianych i rozgadanych tancerzy plus niespuszczanie z oka lokatorki, to jednak sporo zadań.
- To tylko zmęczenie, nie wyspałam się – rzuciłaś, nawet nie patrząc w jego stronę.
Twoje dłonie już zaczęły przesuwać te niesforne szklanki, które miały czelność zmienić miejsce pobytu.
Jerzy zmarszczył czoło. Znałam tę minę, miała w sobie ładunek troski, ale swego rodzaju zniecierpliwienia, które powodowane było tym, że już nie pierwszy raz stał się świadkiem tych dziwnych zachowań.
- Wiesz, co by ci się przydało? - nawet nie czekał na jakąkolwiek reakcję z twojej strony. - Trzymaj. I nie wymiguj się, to świąteczny toast z twoim ulubionym współlokatorem. Za to, żebyś nadal chciała dostarczać mi do mycia kubków z resztkami herbaty i dzielnie zjadała kanapki, które ci rano zostawiam – wyrecytował, jakby miał to przygotowane. - Bo wierzę, że nie dokarmiasz nimi gołębi? - wzdrygnął się już na samo wspomnienie tych ptaków, których serdecznie nie znosił.
Podał ci kieliszek z czerwoną, gęstą zawartością, która pachniała wyjątkowo słodko.
- Na raz, Sofio. Do dnia – polecił, patrząc na nią.
Chyba nawet nie miałaś siły na opór. Zresztą, jeśli ta niewielka ilość alkoholu miała wpłynąć jakoś na to, że w końcu usiądziesz na dłużej niż kwadrans w salonie, to czemu nie spróbować?

***

Nie mogłeś się zdecydować, kiedy zdawała ci się piękniejszą. Czy wtedy, gdy na sali treningowej miała ten niezwykle skupiony wyraz twarzy. Czy może jednak teraz, kiedy śmiała się tak nieskrępowanie, czerpiąc radość z towarzyskiego spotkania i rozmów o charakterze zdecydowanie plotkarskim. Musiałeś też przyznać, że był to dla ciebie widok nowy. Wcześniej była dla ciebie raczej eteryczną 'już nie dziewczynką, jeszcze nie kobietą', którą widywałeś co najwyżej z aromatyczną kawą w duecie. A teraz siedziała na poduszkach, swobodna i roześmiana, choć na początku miałeś wrażenie, że z każdym kolejnym gościem, który przeszedł próg, ma ochotę się rozpłakać. Myślałeś wtedy tylko o tym, jak bardzo chciałbyś ją przytulić i ochronić przed całym stresem i złem tego świata... Wiedziałeś jednak, że jeśli to zrobisz, najpewniej dostarczysz jej takim gestem jeszcze więcej niepokoju.
- Nie pamiętam takiej posiadówki od czasu ogólniaka – jedna z tancerek, ta jasnowłosa, bodajże Nadia, odezwała się nieco głośniej, ściągając na siebie uwagę reszty. - Wiecie czego jeszcze tu brakuje?
Nie wyglądało jednak na to, aby oczekiwała jakiejkolwiek odpowiedzi od innych. Zdawała się raczej rozgrywać jeden z mini spektakli, w którym grała główną rolę. Jej wzrok przy tym wędrował raczej ku mężczyznom, niejednokrotnie będąc przynajmniej zalotnym. Nie umknęło to twojej uwadze, bo była w tych swoich flirtach cokolwiek bezpośrednia. Jak dla ciebie, za bardzo.
- Gry – obwieściła triumfalnie. - Wiecie, no... Jakiejś butelki albo 'ja nigdy...' - rozwinęła myśl, oczekując reakcji.
Być może to alkohol sprawił, że towarzystwo wyraziło zainteresowanie czymś, co normalnie spotykało raczej w czasach nastoletnich zaznajamiając się z wątpliwej jakości amerykańskimi filmami.
- W 'ja nigdy' graliśmy ciągle – zaznaczyła Nadia, wspominając swój pobyt w Stanach w ramach międzyszkolnej wymiany. - Wiecie, tam to norma. Gdyby nie szkoła, ciągle chodzilibyśmy nawaleni.
Nie pokazałeś po sobie, co o tym myślisz. Zresztą, też spędziłeś w Stanach kawałek czasu, ale jakość sobie nie przypominałeś, żeby towarzystwo w koledżu ciągle upijało się, jednocześnie głośno oznajmując ile to już doświadczeń ma za sobą.
- Ok – zatarła ręce, zaraz też sprawnie napełniając wszystkim kieliszki. - Zasady są proste. Rzucasz hasło 'ja nigdy...' uzupełnione jakimś doświadczeniem. Jeśli w twoim przypadku to kłamstwo, czyli robiłeś już daną rzecz – uśmiechnęła się przy tym dość specyficznie – pijesz.
Powiedzieć, że to niedojrzałe to mało, co nie? Najchętniej wyszedłbyś stamtąd, bo takie spoufalanie się z innymi nie było w twoim stylu. Wolałeś też inne rozrywki, niż dzielenie się bardziej bądź mniej intymnymi szczegółami swojego życia z ludźmi, którzy ponoć byli dorośli. Miałeś też nieodparte wrażenie, że sentencje szybko nabiorą cokolwiek frywolnego charakteru.

*

Sytuacja odrobinę wymknęła ci się spod kontroli? Trudno stwierdzić, kiedy alkohol krąży w ciele, przyjemnie drapiąc w gardło i grzejąc. Nigdy wcześniej nie wypiłaś więcej niż jeden kieliszek słabego wina do obiadu, miałaś więc teraz przed sobą zupełnie nowe doświadczenie. Dobrze pamiętałaś, że ostatnie czego oczekiwałaś po tym, wieczorze, to nastoletnie wygłupianie podszyte niemaskowanym napięciem seksualnym, które było nieuniknione w takiej grupie. Teraz jednak dziwnie trudno było ci się tym przejmować. Wolałaś śmiać się z opowiadanych żartów, a czasem nawet sama rzucić jakąś uwagę na temat choćby trenera i jego dziwacznych przyzwyczajeń. Niezaprzeczalnie doświadczałaś czegoś nowego – bycia częścią grupy, wyłamywanie się więc z niej teraz w imię – właściwie czego? - nie było tym, na co chciałaś tracić siły. Zresztą, nie groziło ci totalnie zamroczenie alkoholowe, pytania które padały, zdecydowanie były 'spoza twojej ligi'.
- No dobrze... - Nadia nie ukrywała, że szykuje coś specjalnego, a przynajmniej w takim świetle to widziała.
Nawet nie starała się ukryć faktu, że po prostu musi wywrzeć – najlepiej piorunujące – wrażenie na każdym nowym mężczyźnie w otoczeniu. A asystent choreografa był łakomym kąskiem. Kiedy pierwszy raz usłyszałaś, jak mówi o nim w ten sposób, praktycznie tobą wstrząsnęło. I prócz niechęci poczułaś też nagły przypływ złości, prawda?
Nie wiem, co nią kierowało, kiedy w kokieteryjny sposób wypowiedziała tych kilka wyrazów. Być może chciała wybadać grunt? Sprawdzić reakcję Horsta?
- Nigdy nie całowałam się z nowym przystojnym asystentem, który niewątpliwie czaruje nas dziś swoją milczącą obecnością – patrzyła przy tym tylko na niego, z ociąganiem odstawiając pełen kieliszek. - Ach jaka szkoda... miałam taką ochotę na ten słodki likier – westchnęła teatralnie, pewna tego, że przedstawienie dobiegło końca.
Nie przewidziała jednego – że zadając to pytanie nie tylko może zobaczyć, czy ma jakieś szanse u asystenta, ale także dowiedzieć się, że ktoś już ją uprzedził. Nieważne jak dawno temu to było, prawda?
- Czyli... do dna? - odezwałaś się śmielej niż sama byś się tego po sobie spodziewała.
I nie czekając na potwierdzenie, opróżniłaś kieliszek, bo ty przecież już kiedyś całowałaś tego asystenta, czyż nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz