- Tylko niczego nie
dotykaj – nie wiedzieć, który już raz zastrzegłeś tę
podstawową dla ciebie kwestię.
I kiedy przemierzaliście korytarz wydziału, miałeś cokolwiek nietęgą minę. Jakbyś łamał co najmniej pięć punktów regulaminu i ryzykował życiem. A przecież posiadałeś pełne prawo wprowadzenia tutaj osoby towarzyszącej, o ile trzymać ją będzie z daleka od substancji szeroko pojętych jako niebezpieczne.
I kiedy przemierzaliście korytarz wydziału, miałeś cokolwiek nietęgą minę. Jakbyś łamał co najmniej pięć punktów regulaminu i ryzykował życiem. A przecież posiadałeś pełne prawo wprowadzenia tutaj osoby towarzyszącej, o ile trzymać ją będzie z daleka od substancji szeroko pojętych jako niebezpieczne.
Ada, natomiast, zdawała
się świetnie bawić, co pewnie nie umknęłoby twojej uwadze,
gdybyś tylko tak się nie skupiał na kurczowym powtarzaniu w
myślach 'Byle nie natknąć się na dziekana, byle nie...”.
Rozglądała się śmiało, od czasu do czasu rzucając lekki uśmiech
do któregoś z mijających was studentów. Nieco inaczej sobie ich
wyobrażała – jak dla niej osobniki bytujące wśród tych
wszystkich fiolek i pasjonujące się skomplikowanymi wzorami,
powinny przypominać raczej zarośniętego mieszkańca jaskini –
pustelnika, który od lat nie opuszcza miejsca, w którym odnajduje
cały sens życia. A tu takie rozczarowanie... Nawet fartuchy i
okulary zauważała jedynie bardzo sporadycznie. Żadnego dra
Frankensteina... Żadnego dra Jekylla...
Zatrzymałeś przed
drzwiami jednego z laboratoriów, przez chwilę szukałeś kluczy,
których pęk okazał się naprawdę okazały, co twoja towarzyszka
podsumowała sugestywnym uniesieniem brwi. Być może jednak 'miała'
dra Jekylla bliżej siebie niż jej się wydawało?
- Zapraszam – otworzyłeś przed nią drzwi, czekając aż wejdzie pierwsza do środka.
- Zapraszam – otworzyłeś przed nią drzwi, czekając aż wejdzie pierwsza do środka.
- Mniemam, że żaden
gigantyczny pleśniak nie wyskoczy na mnie już na starcie, hm? - nie
obyłoby się bez komentarza z jej strony, czyż nie?
- To nie pracownia
informatyczna, żebyśmy tu prowadzili zbiórkę niedomytych
kubków... - mruknąłeś wybitnie rzeczowym tonem.
Chwilę później podałeś
jej fartuch i ochronne okulary.
- Proszę, proszę... A
więc tak wyglądają fantazje tajemniczego pana korepetytora?
Powinnam to założyć NA ubranie? - znów ta wygięta brew i
teatralne zaakcentowanie.
- Nie masz pojęcia... -
nie skarciłeś jej, nie przywołałeś też na 'właściwe tory',
ale i trudno było stwierdzić, że wziąłeś udział w tej słownej
grze. Jeśli tak, to na swoich własnych zasadach.
Miałeś nadzieję, że
takie zajęcia w terenie bardziej do niej przemówią. Czy każda
kolejna mijająca minuta upewniała cię w tym? Trudno powiedzieć,
wyglądało jednak na to, że dziewczyna dobrze się bawiła,
jednocześnie poświęcając chemii nieco więcej uwagi niż zwykle.
*
Och, nie powiedziałabyś,
że dotknęło cię nagłe olśnienie lub też wydziałowy kupidyn
trafił chemiczną strzałą prosto w twoje serce... ale miło było
przez chwilę popatrzeć na coś, co działo się tu i teraz, nie
było jedynie zlepkiem znaków na papierze. No i obserwowanie
szanownego pana korepetytora w jego, powiedzmy, naturalnym środowisku
też okazało się pouczające. Nagle miałaś okazję zauważyć jak
pewnie się porusza. Ile w jego sylwetce siły, jednak nie takiej,
która mogłaby onieśmielać czy też wywoływać lęk, ale raczej
niosła ze sobą jakieś mgliste zapewnienie tego, że znalezienie
się pod jego opieką byłoby doświadczeniem pozytywnym. I chociaż
nie opowiadał jednocześnie o sobie zbyt wiele, nadal uparcie
trzymając się tematu swojej jedynej prawdziwej miłości, to w jego
gestach i tonie mogłaś wyczytać nieco nowego. Był niezwykle
ostrożny z fiolkami, chwytał je pewnie, ale jednocześnie z delikatnością... a jednak, kiedy na samym
początku zabrał się za szybkie podlanie jedynego w sali
doniczkowego kwiatka, niezdarnie rozlał wodę, do tego zbyt mocno
ściskając plastikową butelkę. Ciekawiło cię jaki był w
kontakcie z innym człowiekiem. Czy jego gesty były wtedy bardziej
naznaczone tą starannością, czy zachowywał ją jedynie dla
chemii?
- Jak święta? -
zdziwiłaś się, zdecydowanie, że zagadnął na tak
niezobowiązujący temat. - Było pod choinką jakieś kompendium
wiedzy czy powinienem rozmówić się z panem brodatym? - czyżby
traktował cię jak totalnego dzieciaka?
- Och, naprawdę...
chciałabym zobaczyć jak wygarniasz mojemu ojcu, że zamiast
fototapety z tablicą Mendelejewa kupił mi jakieś dziwaczne
sadzonki.
Taak, inna sprawa, że
święta rzeczywiście przyniosły dość dziwaczne doświadczenia.
Jak choćby fakt, iż ojcu zaczęło się wydawać iż powinnaś
zbratać się z naturą. Powiedzieć, że zakładanie domowego
ogródka w styczniu to pomysł szalony, było twoim zdaniem mało. I
do tego jeszcze to opasłe tomiszcze z poradami dla początkujących
ogrodników... O co w ogóle chodzi?!
- Bratanie się z
ziemią... Nieźle. Zresztą, masz w tym już jakieś doświadczenie
po jesiennym leżakowaniu w liściach – podsumował niewinnym
tonem.
Czyżby szlifował swoje
aktorskie zdolności? Może mała zmiana branży? Jakiś angaż w
„Miłości na bogato”? Nie, żeby ci się nie podobało to, iż
podejmował twoje słowne zaczepki. Zdecydowanie częściej
uciekałabyś z korków, gdyby okazał się smętnym, niespełnionym
profesorkiem. Do tego z brzuszkiem.
*
Pedantycznie posprzątałeś
po waszej 'lekcji', starannie składając odebrany od Ady fartuch.
Nie znosiłeś kiedy ktoś wprowadzał zamęt w laboratorium. Nie
tylko miałeś wrażenie, że może to się przyczynić do
niebezpiecznej sytuacji, ale zwyczajnie to miejsce miało dla ciebie
lekko sakralny charakter. Do rodzinnego domu też nie wszedłbyś w
zabłoconych butach. I to nie dlatego, że dostałbyś od mamy
ścierką szybciej niż byłbyś w stanie owe buty zdjąć.
- Nie przynieś mi
wstydu, ok? - rzuciłeś tym swoim niezwykle poważnym tonem. - Ja
rozumiem, że zima... zabawy na śniegu, obcowanie z bałwanem i tak
dalej... Ale miło by było, gdyby twoja ocena semestralna nie
obniżyła średniej, którą do tej pory utrzymywali moi uczniowie.
- Och, jak miło, że
troszczysz się o MOJĄ przyszłość – mruknęła z przekąsem. -
Jak miło, że tak ci zależy na tym, abym skończyła liceum w
terminie... I żebym mogła beztrosko jeszcze przez wiele lat cieszyć
się z kontaktów z bałwanami. Nie tylko w zimie.
Była uroczo kąśliwa.
Ale zaraz, zaraz... na pewno właśnie to pomyślałeś? A to lekkie
uniesienie kącików ust... Czyżby uśmiech? Co się z panem dzieje,
panie Nawrocki... Bo zacznę się martwić.
Na zewnątrz wiało tak,
jakby pogoda obrała sobie za cel porwanie kilku dachów i wyłamanie
przynajmniej połowy drzew w mieście. Narzekałbyś na to jednak
bardziej, gdybyś nie miał przed sobą jedynie podróży do domu, do
którego z wydziału nie było znów aż tak daleko.
- Autobus? - zapytałeś
krótko, mając w pamięci jak wygląda dojazd do domu Ady.
Zdecydowanie jej tego nie
zazdrościłeś. Sam może nie mieszkałeś w centrum, często nawet
zdarzało ci się narzekać, że musisz być uzależniony od metra,
jeśli chcesz cokolwiek załatwić... Ale w porównaniu z nią,
miałeś lekko, co nie?
- Mhm – mruknęła, z
twarzą schowaną niemal do połowy za grubym, wełnianym szalem.
- Poczekać z tobą? -
dobre maniery, panie Nawrocki? Mama byłaby dumna.
Zdziwiłeś ją nieco tą
propozycją, co tu dużo ukrywać, głównie dlatego, że nie byłeś
specjalnie rozmowny, a ona miała nadzieję, że tych dodatkowych
minut nie spędzisz na wygłaszaniu kolejnych chemicznych
ciekawostek. Inaczej groziłoby jej pewnie przyśnięcie (i
przymarznięcie) na przystanku.
- Dam sobie radę. Duża
już ze mnie dziewczyna i czytać umiem. Na zegarku też się znam,
rozkład rozszyfrować też mi się uda... - nie mogła odpowiedzieć w normalny
sposób.
Musiała wywołać w
tobie to ambiwalentne uczucie. Z jednej strony zdawała się ciebie
podpuszczać, z drugiej nie odczuwałeś, abyś był potrzebny w jej
przestrzeni. Zerknąłeś więc, by upewnić się, że jej autobus
rzeczywiście za chwilę przyjedzie.
- 26 minut... Idealnie na
powtórkę – zauważyłeś bez entuzjazmu.
- Weź idź już i nie
kop leżącego – westchnęła żałośnie, z impetem siadając na
ławce, zaraz też wstrząsnąwszy się wyraźnie z zimna. - No, na
razie – dodała zniecierpliwiona.
Banałem byłoby sięgać
teraz po kwestie typu 'kto zrozumie kobiety'. Sam przecież często
nie byłeś znów aż tak prosty w obsłudze, poza tym cholernie nie
lubiłeś sięgać po – wręcz prostackie – wytłumaczenia.
Obejrzałeś się przez
ramię na tę skuloną postać w nieco zbyt obszernym płaszczu,
zawiniętą szalikiem niczym twoje siostry, których komiczne
wizerunki pamiętałeś z czasów ich chorowania na świnkę.
Za zimno. Zdecydowanie.
*
Mord w oczach. Tak to
właśnie wyglądało, kiedy spoglądałaś na zegarek, by przekonać
się iż minęły ledwie dwie, trzy minuty.
- ...urwa mać –
mruknęłaś prosto w lekko wilgotny od oddechu szalik.
Zatupałaś niecierpliwie
nogami, które zaczynały przypominać sople lodu. Jednocześnie
uroczyście postanowiłaś, że od jutra zakładać będziesz jednak
trzy pary rajstop. I pewnie nadal większość uwagi poświęcałabyś
brudnej mazi pokrywającej chodnik, gdyby nagle coś ci nie
przysłoniło widoku, kołysząc się lekko tuż przed oczami.
- Co... - wyprostowałaś
się dość gwałtownie.
Kubek. Duży, jednorazowy
kubek z logo popularnego lokalu. Mimo założonego wieczka, z kusząco
parującą zawartością.
- Miło by było, gdybyś
jednak dotrwała do testu z chemii.
Tyle Jerzy miał ci do
powiedzenia, kiedy brałaś kubek w ręce. A potem to już tylko
zostało ci podziwianie jego lekko zgarbionych pleców, kiedy pędził
w stronę metra.
______________________________________________________________
*w sensie, że od normy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz