10.06.2014

15. Odchylenia.*



- Tylko niczego nie dotykaj – nie wiedzieć, który już raz zastrzegłeś tę podstawową dla ciebie kwestię.
I kiedy przemierzaliście korytarz wydziału, miałeś cokolwiek nietęgą minę. Jakbyś łamał co najmniej pięć punktów regulaminu i ryzykował życiem. A przecież posiadałeś pełne prawo wprowadzenia tutaj osoby towarzyszącej, o ile trzymać ją będzie z daleka od substancji szeroko pojętych jako niebezpieczne.
Ada, natomiast, zdawała się świetnie bawić, co pewnie nie umknęłoby twojej uwadze, gdybyś tylko tak się nie skupiał na kurczowym powtarzaniu w myślach 'Byle nie natknąć się na dziekana, byle nie...”. Rozglądała się śmiało, od czasu do czasu rzucając lekki uśmiech do któregoś z mijających was studentów. Nieco inaczej sobie ich wyobrażała – jak dla niej osobniki bytujące wśród tych wszystkich fiolek i pasjonujące się skomplikowanymi wzorami, powinny przypominać raczej zarośniętego mieszkańca jaskini – pustelnika, który od lat nie opuszcza miejsca, w którym odnajduje cały sens życia. A tu takie rozczarowanie... Nawet fartuchy i okulary zauważała jedynie bardzo sporadycznie. Żadnego dra Frankensteina... Żadnego dra Jekylla...
Zatrzymałeś przed drzwiami jednego z laboratoriów, przez chwilę szukałeś kluczy, których pęk okazał się naprawdę okazały, co twoja towarzyszka podsumowała sugestywnym uniesieniem brwi. Być może jednak 'miała' dra Jekylla bliżej siebie niż jej się wydawało?
- Zapraszam – otworzyłeś przed nią drzwi, czekając aż wejdzie pierwsza do środka.
- Mniemam, że żaden gigantyczny pleśniak nie wyskoczy na mnie już na starcie, hm? - nie obyłoby się bez komentarza z jej strony, czyż nie?
- To nie pracownia informatyczna, żebyśmy tu prowadzili zbiórkę niedomytych kubków... - mruknąłeś wybitnie rzeczowym tonem.
Chwilę później podałeś jej fartuch i ochronne okulary.
- Proszę, proszę... A więc tak wyglądają fantazje tajemniczego pana korepetytora? Powinnam to założyć NA ubranie? - znów ta wygięta brew i teatralne zaakcentowanie.
- Nie masz pojęcia... - nie skarciłeś jej, nie przywołałeś też na 'właściwe tory', ale i trudno było stwierdzić, że wziąłeś udział w tej słownej grze. Jeśli tak, to na swoich własnych zasadach.


Miałeś nadzieję, że takie zajęcia w terenie bardziej do niej przemówią. Czy każda kolejna mijająca minuta upewniała cię w tym? Trudno powiedzieć, wyglądało jednak na to, że dziewczyna dobrze się bawiła, jednocześnie poświęcając chemii nieco więcej uwagi niż zwykle.

*

Och, nie powiedziałabyś, że dotknęło cię nagłe olśnienie lub też wydziałowy kupidyn trafił chemiczną strzałą prosto w twoje serce... ale miło było przez chwilę popatrzeć na coś, co działo się tu i teraz, nie było jedynie zlepkiem znaków na papierze. No i obserwowanie szanownego pana korepetytora w jego, powiedzmy, naturalnym środowisku też okazało się pouczające. Nagle miałaś okazję zauważyć jak pewnie się porusza. Ile w jego sylwetce siły, jednak nie takiej, która mogłaby onieśmielać czy też wywoływać lęk, ale raczej niosła ze sobą jakieś mgliste zapewnienie tego, że znalezienie się pod jego opieką byłoby doświadczeniem pozytywnym. I chociaż nie opowiadał jednocześnie o sobie zbyt wiele, nadal uparcie trzymając się tematu swojej jedynej prawdziwej miłości, to w jego gestach i tonie mogłaś wyczytać nieco nowego. Był niezwykle ostrożny z fiolkami, chwytał je pewnie, ale jednocześnie z delikatnością... a jednak, kiedy na samym początku zabrał się za szybkie podlanie jedynego w sali doniczkowego kwiatka, niezdarnie rozlał wodę, do tego zbyt mocno ściskając plastikową butelkę. Ciekawiło cię jaki był w kontakcie z innym człowiekiem. Czy jego gesty były wtedy bardziej naznaczone tą starannością, czy zachowywał ją jedynie dla chemii?
- Jak święta? - zdziwiłaś się, zdecydowanie, że zagadnął na tak niezobowiązujący temat. - Było pod choinką jakieś kompendium wiedzy czy powinienem rozmówić się z panem brodatym? - czyżby traktował cię jak totalnego dzieciaka?
- Och, naprawdę... chciałabym zobaczyć jak wygarniasz mojemu ojcu, że zamiast fototapety z tablicą Mendelejewa kupił mi jakieś dziwaczne sadzonki.
Taak, inna sprawa, że święta rzeczywiście przyniosły dość dziwaczne doświadczenia. Jak choćby fakt, iż ojcu zaczęło się wydawać iż powinnaś zbratać się z naturą. Powiedzieć, że zakładanie domowego ogródka w styczniu to pomysł szalony, było twoim zdaniem mało. I do tego jeszcze to opasłe tomiszcze z poradami dla początkujących ogrodników... O co w ogóle chodzi?!
- Bratanie się z ziemią... Nieźle. Zresztą, masz w tym już jakieś doświadczenie po jesiennym leżakowaniu w liściach – podsumował niewinnym tonem.
Czyżby szlifował swoje aktorskie zdolności? Może mała zmiana branży? Jakiś angaż w „Miłości na bogato”? Nie, żeby ci się nie podobało to, iż podejmował twoje słowne zaczepki. Zdecydowanie częściej uciekałabyś z korków, gdyby okazał się smętnym, niespełnionym profesorkiem. Do tego z brzuszkiem.

*

Pedantycznie posprzątałeś po waszej 'lekcji', starannie składając odebrany od Ady fartuch. Nie znosiłeś kiedy ktoś wprowadzał zamęt w laboratorium. Nie tylko miałeś wrażenie, że może to się przyczynić do niebezpiecznej sytuacji, ale zwyczajnie to miejsce miało dla ciebie lekko sakralny charakter. Do rodzinnego domu też nie wszedłbyś w zabłoconych butach. I to nie dlatego, że dostałbyś od mamy ścierką szybciej niż byłbyś w stanie owe buty zdjąć.
- Nie przynieś mi wstydu, ok? - rzuciłeś tym swoim niezwykle poważnym tonem. - Ja rozumiem, że zima... zabawy na śniegu, obcowanie z bałwanem i tak dalej... Ale miło by było, gdyby twoja ocena semestralna nie obniżyła średniej, którą do tej pory utrzymywali moi uczniowie.
- Och, jak miło, że troszczysz się o MOJĄ przyszłość – mruknęła z przekąsem. - Jak miło, że tak ci zależy na tym, abym skończyła liceum w terminie... I żebym mogła beztrosko jeszcze przez wiele lat cieszyć się z kontaktów z bałwanami. Nie tylko w zimie.
Była uroczo kąśliwa. Ale zaraz, zaraz... na pewno właśnie to pomyślałeś? A to lekkie uniesienie kącików ust... Czyżby uśmiech? Co się z panem dzieje, panie Nawrocki... Bo zacznę się martwić.

Na zewnątrz wiało tak, jakby pogoda obrała sobie za cel porwanie kilku dachów i wyłamanie przynajmniej połowy drzew w mieście. Narzekałbyś na to jednak bardziej, gdybyś nie miał przed sobą jedynie podróży do domu, do którego z wydziału nie było znów aż tak daleko.
- Autobus? - zapytałeś krótko, mając w pamięci jak wygląda dojazd do domu Ady.
Zdecydowanie jej tego nie zazdrościłeś. Sam może nie mieszkałeś w centrum, często nawet zdarzało ci się narzekać, że musisz być uzależniony od metra, jeśli chcesz cokolwiek załatwić... Ale w porównaniu z nią, miałeś lekko, co nie?
- Mhm – mruknęła, z twarzą schowaną niemal do połowy za grubym, wełnianym szalem.
- Poczekać z tobą? - dobre maniery, panie Nawrocki? Mama byłaby dumna.
Zdziwiłeś ją nieco tą propozycją, co tu dużo ukrywać, głównie dlatego, że nie byłeś specjalnie rozmowny, a ona miała nadzieję, że tych dodatkowych minut nie spędzisz na wygłaszaniu kolejnych chemicznych ciekawostek. Inaczej groziłoby jej pewnie przyśnięcie (i przymarznięcie) na przystanku.
- Dam sobie radę. Duża już ze mnie dziewczyna i czytać umiem. Na zegarku też się znam, rozkład rozszyfrować też mi się uda... - nie mogła odpowiedzieć w normalny sposób.
Musiała wywołać w tobie to ambiwalentne uczucie. Z jednej strony zdawała się ciebie podpuszczać, z drugiej nie odczuwałeś, abyś był potrzebny w jej przestrzeni. Zerknąłeś więc, by upewnić się, że jej autobus rzeczywiście za chwilę przyjedzie.
- 26 minut... Idealnie na powtórkę – zauważyłeś bez entuzjazmu.
- Weź idź już i nie kop leżącego – westchnęła żałośnie, z impetem siadając na ławce, zaraz też wstrząsnąwszy się wyraźnie z zimna. - No, na razie – dodała zniecierpliwiona.
Banałem byłoby sięgać teraz po kwestie typu 'kto zrozumie kobiety'. Sam przecież często nie byłeś znów aż tak prosty w obsłudze, poza tym cholernie nie lubiłeś sięgać po – wręcz prostackie – wytłumaczenia.
Obejrzałeś się przez ramię na tę skuloną postać w nieco zbyt obszernym płaszczu, zawiniętą szalikiem niczym twoje siostry, których komiczne wizerunki pamiętałeś z czasów ich chorowania na świnkę.
Za zimno. Zdecydowanie.

*

Mord w oczach. Tak to właśnie wyglądało, kiedy spoglądałaś na zegarek, by przekonać się iż minęły ledwie dwie, trzy minuty.
- ...urwa mać – mruknęłaś prosto w lekko wilgotny od oddechu szalik.
Zatupałaś niecierpliwie nogami, które zaczynały przypominać sople lodu. Jednocześnie uroczyście postanowiłaś, że od jutra zakładać będziesz jednak trzy pary rajstop. I pewnie nadal większość uwagi poświęcałabyś brudnej mazi pokrywającej chodnik, gdyby nagle coś ci nie przysłoniło widoku, kołysząc się lekko tuż przed oczami.
- Co... - wyprostowałaś się dość gwałtownie.
Kubek. Duży, jednorazowy kubek z logo popularnego lokalu. Mimo założonego wieczka, z kusząco parującą zawartością.
- Miło by było, gdybyś jednak dotrwała do testu z chemii.
Tyle Jerzy miał ci do powiedzenia, kiedy brałaś kubek w ręce. A potem to już tylko zostało ci podziwianie jego lekko zgarbionych pleców, kiedy pędził w stronę metra.

______________________________________________________________
*w sensie, że od normy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz