14.07.2015

20. Poszukiwania.

Herbata była zimna. Według wszelkich zasad przyzwoitości nie nadawała się już do picia, jednak przełknął ją dwoma szybkimi haustami. Często tak robił... Znaczy, spieszył się. Nie mógł wyzbyć się wrażenia, że największym grzechem jest właśnie marnotrawienie czasu. Miał poczucie, że i tak zbyt wiele go stracił. Nie oznaczało to jednak ślepoty – dostrzegał codzienne drobnostki, czasem sprawiały mu one niesamowicie wiele radości. Jak tamto odnalezienie cukierni, do której musiał zajrzeć przynajmniej raz w tygodniu. Albo nagła decyzja zatrzymania się przy uchylonych drzwiach do sali treningowej, kiedy teoretycznie nikogo nie powinno być przy drążku, a jednak zyskał dzięki temu kilka cennych minut „bycia” tylko z nią.
Tamtego dnia nie spodziewał się żadnych zmian. Poranna kawa, szybkie kroki w stronę metra. Spojrzenie przesuwające się po zmęczonych i nieobecnych twarzach. Wymiana grzeczności z Wiktorem, szatnia. I rozgrzewka, którą prowadził od dłuższego czasu w pojedynkę. Wszystko zawsze zgodnie z planem. Niewiele niespodzianek, czasem jakaś nieobecność, zmiana w doborze par. Ot, szybkie rozwiązania. Jednak brak rudowłosej był czymś, do czego ciężko było przywyknąć. Starał się nie wypytywać Wiktora o szczegóły. Ot, kolejna osoba zrezygnowała. Może z powodu ciekawszego zajęcia, zdrowia, zmiany priorytetów. Zdarzało się. Norma. Sofia nie była jednak kolejną tancerką. Nie próbował oszukiwać samego siebie, że jej obecność bądź brak nic nie znaczą. Nawet jeśli nie widzieli się kilka lat, rozstali gwałtownie. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest mu obojętna. Owszem, czasem budziły w nim lęki myśli, że to przecież inna osoba. Dorosła, młoda kobieta. Tak jak on, mająca za sobą wiele doświadczeń kształtujących charakter. Emocje jednak pozostały. Być może dlatego, że choć nie widywał jej, nie kontaktował się z nią, to pozostawała w jego życiu. Była punktem odniesienia. Czasem wręcz zwracał się do niej w myślach. Czytał raz po raz listy, które mu przysłała i w jakiś sposób odnajdywał w nich nowe, zaskakujące zdania.
Zdawał sobie sprawę z tego, że ona mogła nie chcieć być bliżej. Bardziej. Intensywniej. Ale fakt, że udało im się znów spotkać, przebywać w jednym mieście, często nawet pod jednym dachem... Cholerny romantyk potraktuje to jako – może nie znak – ale zachętę do nie porzucenia marzeń i działań na pewno.
Tyle że o uczuciach można by rozważać długo, sam Horst mógłby prowadzić z sobą monologi na ten temat co wieczór. Ale z działaniem było nieco gorzej. Irytowało go to. Chciał wreszcie przestać czuć się jak zakochany czternastolatek. Zrobić coś. Cokolwiek, byle znacząco. Zamienić scenariusze snute w głowie, na realne wydarzenia. Nowe wspomnienia.
Wybrał koszulę, starając się przy tym nie popaść w przesadę. Czuć się dobrze z samym sobą. Nie zawsze zdawał sobie sprawę z tego jak to może ułatwiać życie. Bycie przyjacielem samego siebie. Kupił dwie kawy. Z cynamonem. Sentyment, owszem. Od czasu tamtej noworocznej zabawy, nie był u niej. Może więc nie powinien się narzucać. Co innego przebywać w grupie, móc schować się w tłumie, jednocześnie mając możliwość większej swobody. A co innego pukać do czyichś drzwi bez wcześniejszego zaproszenia.
Może nawet liczył po cichu na to, że nikogo nie zastanie. Albo że chociaż otworzy mu ten wysoki blondyn, zapyta o Sofię, jej samopoczucie. I wróci do siebie w poczuciu połowicznie spełnionej misji. Tchórz. Troszeczkę. Nagle najważniejsze wydało mu się to, aby nie rozlać kawy. Aby nie wystygła zanim dotrze do jej mieszkania. Aby napój nie spienił się za bardzo, przyprawa nie opadła po prostu smętnie na dno, tworząc nieprzyjemne grudki.
Odetchnął, przestąpił z nogi na nogę. Wcisnął guzik z zarysem dzwonka.

Otworzyła zdziwiona. Spięła się nieco na jego widok, choć pewnie każdy niespodziewany gość wywołałby w niej podobne odczucie. Nadal nie przepadała za niespodziankami. Stałaby pewnie milcząca w drzwiach, gdyby nie Artemida, która skorzystała z okazji i wymknęła się na korytarz. Zadowolona z siebie od razu skierowała się w stronę schodów, gotowa na zwiedzanie. Nie dane jej jednak było ujść daleko. Mężczyzna zdążył podać zdezorientowanej dziewczynie kawę i sprawnie podniósł zwierzę. Puchata kotka dźwięcznie zaprotestowała, jednak już po chwili odnalazła plusy nowej sytuacji – otarła się łebkiem o brodę Horsta, jakby rozpoznając dawnego znajomego.
- Dziękuję. Wejdź – rudowłosa zaczęła nadrabiać grzecznościowe konwenanse nadal mocno zagubiona w nowo zaistniałej sytuacji.
Nerwowym ruchem naciągnęła nieco bardziej zieloną tunikę, niemal zrównując jej długość z dresowymi szortami. Postawiła kawę na stoliku, zaraz też wzięła jeden z kubków, obejmując go dłońmi i zajmując miejsce na kanapie.
On tymczasem niepewnie zajął miejsce w jej bliskim sąsiedztwie. Właściwie to nie do końca wiedział, czy naprawdę powinien tu być. Miał to nieodparte wrażenie, że wprosił się do środka, zaburzył jakiś porządek.
- Zrezygnowałaś – wypalił, choć nie miało to nic wspólnego z tą lekką i zabawną konwersacją, którą planował w głowie wieczór wcześniej. - Myślałem, że... To znaczy, pamiętałem jak zawsze mówiłaś o tańcu... Zdziwiłem się – nie dało się ukryć, że zaplątał się w tym, co próbował przekazać.
Dziewczyna lekko ściągnęła brwi. Właściwie to nie do końca wiedziała, co tak naprawdę może powiedzieć w tej sytuacji. Nie była to rozmowa jak każda inna. Wiedział o niej więcej, towarzyszył jej (i na swój sposób pomógł) w powrocie do tańca. W pewien sposób miał prawo do tego szczerego zdziwienia.
W końcu przerwała ciszę:
- Zrezygnowałam. Jeden z niewielu razy w życiu sama z czegoś zrezygnowałam – potwierdziła, starając się niejako wyjaśnić, co właściwie zaszło. - Zazwyczaj... Zazwyczaj inni decydowali za mnie. Mówili czym mam się interesować, co ma mi sprawiać radość. Czego się uczyć. Jak siebie kształtować – z każdym słowem mówiła pewniej, choć ton głosu pozostawał delikatny i w tłumie na pewno by zanikł. - Odbierali. Dawali... - wzięła głębszy wdech. - ...przychodzili i odchodzili wtedy, kiedy sami chcieli.
Mówiąc to spojrzała na niego. Zmusiła się, choć najchętniej schowałaby się za kanapą. Albo w drugim pokoju.
Skinął głową na znak, że rozumie. Ukłucie winy sprawiało, że kawa miała wyjątkowo gorzki smak. Nie spodziewał się, że rozmowa tak szybko zboczy na poważne tory.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w ciszy, którą przerywało jedynie mruczenie persa. Powietrze sprawiało wrażenie gęstszego w dziwnie słodkawy sposób. Oddychało się nim upojnie, ale nadal z nutą niebezpieczeństwa. Przebywanie w jednym pomieszczeniu, tak blisko, okazało się dziwacznym doświadczeniem. Prywatny grunt przypominał przedzieranie się przez dżunglę zrobioną z cukrowej waty. Szedłeś wgłąb, choć później miał rozboleć brzuch.
Było tyle rzeczy, o które chciała go zapytać. O nagłe zniknięcie, o to jak mijały pierwsze lata poza Stanami. Co wtedy robił, kto pomógł mu uporać się z potworami, które ścigały nie tylko jego, ale i odcisnęły znamię także na niej. Tyle rzeczy, które kotłowały się przez pierwsze dwa lata bez niego. Kiedy w pewnym momencie zamilkł, zostawiając ją z poczuciem przejmującego strachu. Zżerał ją wstyd za te wszystkie przepłakane wieczory, za budzenie się krzykiem. Za dreszcze tak silne, że nie pozwalały już ponownie zasnąć. Chciała móc pytać... ale jeszcze bardziej chciała móc wykrzyczeć mu prosto w twarz jak bardzo bolało. I jak absurdalnym wydaje się to, że teraz siedzi obok niej, z tą cholerną cynamonową kawą.
Czuł to napięcie. Wyczuła je także kotka, schodząc z jego kolan i szukając sobie miejsca bardziej dogodnego i spokojniejszego. Właściwie to sam nie wiedział, czego się spodziewał. Że rzuci mu się na szyję ze łzami w oczach i ckliwym „czekałam”? Albo że jak gdyby nigdy nic rozpocznie pogawędkę o codziennościach?
Odstawił kawę. Nie ułatwiała mu tego. Milcząca, skupiona na wszystkim innym, tylko nie na nim. Najpierw dokładnie oglądająca kubek, upijająca z niego ledwie łyk kawy. Jakby i do niej dotarła ta dziwaczna gorycz. W końcu rezygnująca z napoju, który teraz wydał mu się najdurniejszym sentymentem na jaki mógł się zdecydować.
Odwrócił się w jej stronę. Widział jak automatycznie prostuje się, jakby obawiała ataku, jakby wzmacniała tę cienką zbroję, która pozwalała jej przetrwać każdy z jego wybryków. Kaprysów powrotów.
- Przepraszam... Czuję się jak ostatni idiota – bał się spojrzeć jej w oczy.
Sam jednak zadecydował, że nie chce przeskakiwać tego etapu. Że musi ją przeprosić, nawiązać do tych wydarzeń, którymi przecież musiał ją skrzywdzić.
I kiedy tak milczała, siedząc z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej, nieco zbyt nerwowym ruchem skubiąc warkocz... Kiedy tak milczała, wiedział że cokolwiek zrobi i tak będzie to kiepski pomysł.
Wykonał ruch jakby chciał złapać ją za rękę, ledwie musnął palcami jej dłoń. Tylko tyle i aż tyle. Trochę jak dziecko, które stłukło drogi wazon i teraz szuka potwierdzenia, że nadal jest chciane i kochane.
I właśnie w tym tkwił problem.
- Naprawdę... przepraszam cię, Sofio... - nie patrzył na nią, w jego mniemaniu nie był godzien.
I znów chciał coś dodać, coś wyjaśniać, tłumaczyć się... Tylko że ona uniosła dłoń i zwyczajnie zakryła mu usta.
- Przestań – powiedziała cicho, ale z całą stanowczością, na którą mogła się teraz zdobyć. - Nie rób tego. Znowu – pokręciła głową, jakby gwałtownie komuś zaprzeczała. - Nic nie rozumiesz. Nadal nic nie zrozumiałeś – brzmiało to trochę tak, jakby myśli wydostały się przez jej usta, choć wcale tego nie planowała.
Wstała. Kolejny raz nerwowym ruchem poprawiła bluzkę. Tę zieloną bluzkę, która była jedną ze zmian dzisiejszego dnia.
Nie chciała go krzywdzić. Nie była w stanie patrzeć na niego, gdy tak zwieszał głowę. I oczywiście, że jedyne co w danej chwili bardzo chciała zrobić, to objąć go. Pocieszyć. Zapewnić, że wszystko jest dobrze. Tak, jak zapewniała za każdym razem, gdy odchodził i przychodził. Zawsze rozumiejąca.
- Zrezygnowałam z ciebie – powiedziała na wydechu.
Chciała, żeby już sobie poszedł. Żeby nie wystawiał jej na tę ciężką próbę. Z każdą kolejną chwilą słabła, wracała do dawnej siebie tak bardzo wyczulonej na czyjś ból, a głuchej na własny.
- Zrezygnowałam – powtórzyła ciszej, kiedy wstał i nieco ociężale skierował się w stronę drzwi.
A potem wyszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz