Siedmiolatki są wyjątkowo irytujące, szczególnie kiedy zadają te
wszystkie pseudomądre pytania, próbując rozwikłać, o co tak
naprawdę chodzi w całej tej rzeczywistości. Chociaż bliższa
byłabym stwierdzenia, iż tak naprawdę ich celem jest wyprowadzenie
z równowagi osoby, która ma im na te pytania odpowiadać.
I Lidia nie była pod tym względem inna, a i pewnie nawet swojej
starszej siostrze wydawała się taką najbardziej irytującą wersją
uczennicy jednej z pierwszych klas szkoły podstawowej. Do tego
marudzącej po francusku, bo przecież nie wypadałoby, aby znała
“tylko” swój ojczysty język. Szczególnie jeśli miewała
regularne okazje do zabawy z synem ambasadora. Ten natomiast, jak na
dziecko Francuza, był straszliwie głośny i nieznośny. I być może
była to wina jego polskiej niańki, kto wie...
W każdym razie, Lidia miała aktualnie jeden z tych swoich momentów,
kiedy to maniakalnie skubiąc końcówkę długiego czarnego warkocza,
trajkotała niczym osobnik zagrożony nagłą i stałą utratą mowy,
który to stara się jeszcze nacieszyć posiadaną umiejętnością.
- Ale dlaczego Teofil? - padło chyba już setny (a przynajmniej
piętnasty) raz pytanie, któremu towarzyszyło oskarżycielskie
wręcz spojrzenie. - Dlaczego?
Odetchnęłaś głęboko, to jeszcze przecież nie ten moment, w
którym zamierzałaś dorobić się swojej pierwszej krwawej ofiary i
to jeszcze będącej twoją rodzoną siostrą. Doprawdy, w tym kraju
już i tak robiło się za duży szum wokół każdego kolejnego
martwego dziecka.
- Dlaczego Teofil?! - dziewczynka prawie krzyknęła, nie tupiąc
przy tym jednak nogą w tym jakże filmowym geście
charakterystycznym dla wszystkich upartych dziecięcych bohaterek.
Dramatyzm tej sceny sięgnąłby pewnie przysłowiowego zenitu, gdyby
nie fakt, że główny bohater, którego dotyczyły dramatyczne
okrzyki, jak gdyby nigdy nic wylegiwał się na szerokim łóżku
właścicielki. Tak, Teofil był kotem. Rudym i raczej zadowolonym z
faktu, że obecność jego sierści na czarnym puchatym kocu była
czymś tak samo naturalnym jak śnieg w zimie.
Zignorować. Tak to się chyba robi w tych wszystkich mądrych
programach, kiedy zbliża się ten histeryczny wybuch u
dziecka/młodszego rodzeństwa... Ale z drugiej strony zignorowanie
psychopaty, to już przecież pierwszy krok do skończenia jako jego
ofiara. Prawdziwe dylematy, panno Maleńczuk, czyż nie?
Ciszy, tylko trochę ciszy, czy to tak wiele? Przecież w tak dużym
domu, w którym rzadko kiedy na raz przebywa więcej niż pięć osób
(a to i tak głównie w nocy) powinno się znaleźć miejsce, w
którym można by odetchnąć ciszą. Jasne, że można się
odgrodzić dźwiękiem, przecież te nowe słuchawki, które
przywiozła matka z Helsinek, są naprawdę niezłe. Szczególnie
kiedy próbujesz je na pytającej cię o obiad Katii.
Wstałaś, bezceremonialnie wymijając Lidię. Jednym gestem
otworzyłaś drzwi i bez słowa wskazałaś jej korytarz. Duże
ryzyko, przyznaję. Najpewniej skończy się to czymś w rodzaju
szlabanu, w końcu winnaś zacieśniać więzi (więzy?) z
rodzeństwem.
- Powiem ojcu – krótkie stwierdzenie, które równie dobrze
mogłabyś sobie nagrać i odtwarzać w tego typu momentach.
To, co jednak jest ważniejsze, to fakt, że masz młodą z głowy.
Co prawda, nie szykuje ci się specjalnie rozrywkowy wieczór, w
końcu znów korki... ale czego się nie robi dla świętego spokoju
od biadolenia matki nad twoim poziomem wiedzy z chemii. Tym bardziej,
że to ona za te korki płaci. Ty natomiast, nawet jeśli nie
łapiesz tych wszystkich przypowieści dziwnej treści, możesz sobie
popatrzeć w duże oczy korepetytora, o którym nie wiesz znów aż
tak dużo, bo średnio rozmowny z niego gość, no ale coś za coś.
Mogłaś przecież dostać jakiegoś nerda rodem z internetowego
memu... I co wtedy? A poza tym, miałaś przynajmniej materiał na
snucie jakichś dziwacznych historii wśród twoich średnio
normalnych koleżanek, które emocjonowały chyba tylko i wyłącznie
kontakty damsko-męskie. Taki wiek? Zresztą, to tylko szkoła
średnia; mówią, że trzeba po prostu przez nią przejść, a potem
będzie o wiele ciekawiej i zabawniej. Zresztą, kto wie? Może
jakieś studia w Paryżu? Masz przed sobą kilka ciekawych
perspektyw, musisz tylko ogarnąć chemię...
- Taaak, tylko... - mruknęłaś pod nosem, swoim zwyczajem
podsumowując konwersację prowadzoną w głowie z samą sobą.
*
Za każdym razem ogarniało cię to dziwne uczucie, kiedy wyjeżdżałeś
poza Warszawę i stykałeś się z tym całym światem z innej bajki.
Nie to, żebyś nie widział nigdy okazałych domów... Po prostu,
kiedy bywałeś tutaj, czułeś się jakoś tak dziwnie przytłoczony,
mimo bliskości lasu i względnie rzadkiego ruchu pojazdów maści
wszelakiej. Niby cisza, niby jakieś tam świergotanie ptaszków i
widoczny spory kawałek nieba, ale z Twoją rodzinną okolicą nie
miało to nic wspólnego. Tak samo jak właśnie te domy. Sam niby
spędziłeś całe dzieciństwo poza miastem, razem z siostrami
chodząc po lesie, pracując nad oparzeniami słonecznymi na dzikiej
plaży i wypatrując zaskrońców w krzakach. No tak, tyle że to nie
miało absolutnie nic wspólnego z tymi podjazdami, na których
lśniły auta wyglądające na nieużywane. No i te perfekcyjne
trawniki...
Do widoku Katii otwierającej Ci drzwi też się nie mogłeś
przyzwyczaić. I do faktu, że nie zrzucałeś butów zaraz za
progiem. I te przestrzenie. Salon był chyba większy niż pokoje
twoich sióstr razem wzięte...
- Panienko? - uśmiechnąłeś się pod nosem, kiedy kobieta w
średnim wieku zapukała do drzwi gabinetu, w którym miała czekać
jedna z twoich uczennic (dziwnie to brzmi, co nie? Nie wiem jak
tobie, ale mi na myśl przychodzą krótkometrażówki z niezbyt
rozwinięta fabułą i biurkiem w jednej z głównych ról).
Ten sam widok każdego tygodnia. Jakieś papiery, zeszyty, mnóstwo
kolorowych długopisów... Iluzja przyłapania kogoś na nauce.
Bardzo skrzętnie budowana iluzja, z każdym szczegółem
dopracowanym tak, że od razu spostrzegałeś iż z powtórki
materiału raczej nic nie było i będziesz musiał poświęcać
dodatkowy kwadrans na mozolne przypominanie tej czarnowłosej i
bardzo szczupłej dziewczynie tego, co ostatnim razem tak gorączkowo
jej tłumaczyłeś. Zresztą, do tej pory miałeś problem z tym, aby
ogarnąć fakt, iż ktoś nie mógł być zafascynowany czymś, co
dla ciebie stanowiło większość dnia. Uwielbiałeś godziny na
uczelni, możliwość korzystania z pracowni, pracę nad doktoratem i niekoniecznie bardzo praktycznymi rozwiązaniami. Lubiłeś
popłynąć, nawet jako umysł ścisły.
Kiedy tylko usiadłeś do masywnego biurka, zaraz zabrałeś się za
przygotowywanie papierów z kolejną porcją materiału. Już lekko
ściągnąłeś brwi, już zmarszczyłeś czoło i zmrużyłeś
oczy... Przydałyby się chyba jednak okulary, co? Pewnie trzeba
będzie o tym pomyśleć, szczególnie że ostatnio zarywasz
wieczory. Do tego przy tej słabej lampce.
Nawet nie zauważyłeś kiedy weszła druga bohaterka tej sceny rodem
z teatralnej komedii. Rzuciłeś ciche 'dzień dobry', zaraz
przesuwając w jej stronę jedną z kartek.
- No to może powtórzysz mi... - zacząłeś, nie odrywając wzroku
od jakichś skomplikowanych wzorów.
*
Nie ogarniałaś, prawda? Ale całkiem przyjemnie ci się siedziało.
Jedynie Katia wpadła na chwilę, przynosząc herbatę z mlekiem, na
którą Jerzy, twój korepetytor, za każdym razem patrzył wyjątkowo
podejrzliwie, szybko wypijając swoją czarną kawę. Pokusiłabyś
się nawet o stwierdzenie, że nie zwracał uwagi na to, że to
naprawdę dobra kawa. Twój ojciec chuchał i dmuchał na ekspres
jak na swoje dziecko. A może i nawet bardziej.
Właściwie to chętnie wyrwałabyś się poza te cztery ściany.
Chociaż akurat te czterdzieści pięć minut należało do całkiem
przyjemnych, nawet jeśli robiłaś z siebie dość regularnie
idiotkę. Zresztą, czy kiedykolwiek obchodziło cię to, co myślą
o tobie inni? Zarzekałaś się, że nie. I tego się trzymajmy.
Oczywiście, jednocześnie wychodziłaś z założenia, że jakieś
wyraziste odcinanie się od większości też jest bez sensu...
Kolorowe włosy? Czarne, zbyt wielkie koszulki? Uważałaś to za tak
samo desperackie jak wszelkie próby dostosowania się do aktualnych
wymogów modowych magazynów.
Dzisiejsza pogoda była naprawdę dobra. Dobra na jazdę rowerem
błotnistymi ścieżkami, mając bardzo mocno w poważaniu to, co
napotkani ludzie będą sądzić o twoim typowo miejskim, bladożółtym
rowerze pokonującym wiejskie wertepy. Ważne, że mogłaś sobie
pooddychać i znaleźć nieco wytchnienia od siostry, Katii, matki
wracającej późno z pracy, ojca wpadającego do domu o dziwacznych i wyjątkowo niezapowiedzianych porach.
- Ok, chyba na dziś ci tyle wystarczy – Jerzy popatrzył na
ciebie, lekko unosząc przy tym brew.
Chyba aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie do końca
poświęcałaś uwagę temu, co mówił. Owszem, mogłaś analizować
jak mówi, bo to cię zawsze fascynowało w ludziach. Dobór słów,
akcentowanie, wady wymowy... Cały osobny zestaw danych na czyjś
temat, zebrany na podstawie ledwie jednego zmysłu.
Kiwnęłaś jakoś tak mało wyraźnie głową. Tak się robi, kiedy
nie ma się pojęcia, co właściwie powiedziała do ciebie druga
osoba. Trzeba mieć tylko nadzieję, że nie było to pytanie,
prawda? Dopiero głośny dźwięk zegara uświadomił ci, że chodzi
o koniec lekcji. I jak zwykle mogłaś teraz poobserwować jak Jerzy
szybko zbiera swoje rzeczy, nigdy jednak niczego nie zapominając,
ani też nie zgarniając ze sobą żadnego z twoich długopisów, a
rozrzucałaś je wszędzie i trzeba było naprawdę sporo uwagi, żeby
czegoś przypadkiem nie wrzucić do torby. Był taki profesjonalny
nawet wtedy, kiedy po prostu zasuwał krzesło, uważając żeby nie
zrobić tego za głośno, nie zahaczyć o dywan. I jednocześnie
zawsze okazywał trochę czegoś na kształt zagubienia, kiedy
przychodziło co do opuszczenia pokoju. Jakby wahał się, czy w
ogóle może sam wyjść na korytarz, pokonać schody, otworzyć
sobie drzwi. Trochę się z niego śmiałaś pod nosem. Czasem nawet
bardziej niż trochę.
- Mógłbyś kiedyś zostać na obiedzie. Katia gotuje jak dla wojska
– chyba diabeł cię podkusił, żeby rzucić tego typu uwagę.
Zadziałało to na niego jak jakiś wyjątkowo nieprzyjemny bodziec.
Skulił się tak jakoś w sobie, zjeżył? Jakby musiał się nagle
przed czymś bronić.
- Dziękuję, mam jeszcze inne obowiązki – rzucił, nieco zbyt
szybko jak na twój gust.
- Jak tam chcesz – niemal machnęłaś ręką.
Chyba, po prostu, fajnie byłoby poobserwować go w nieco innym
środowisku. Szczególnie przy Lidii, która potrafiła zagiąć
Katię w temacie nakrycia do stołu. Chociaż może lepiej nie
ryzykować tego, aby facet tak szybko osiwiał, widząc całą tę
kolekcję sztućców przy jedzeniu... Trochę szkoda frajdy, ale nie
bądźmy aż tak okrutni.
*
Głodne koty? To nie było coś częstego, na co natykałeś się
wieczorem, kiedy wracałeś na poddasze. No ale teraz zdecydowanie
nie dało się zaprzeczyć temu, że Hekate miauczy wyjątkowo pełnym
pretensji głosem, patrząc na ciebie z wyrzutem od samego progu.
Zamiast więc zajść od razu do łazienki, trzeba się było zająć
futrzanymi mieszkańcami...
- Sofio? - nie żeby ktoś miał usłyszeć ten twój mruk; jakbyś
bał się, że obudzisz dziecko.
I coś w tym rzeczywiście było, bo kiedy wszedłeś do drugiego
pomieszczenia, znalazłeś tego rudego elfa (ech, te romantyczne
skojarzenia) pogrążonego we śnie w fotelu, przykrytego grubym
kocem aż pod brodę.
Przekładając karmę do miseczek nie mogłeś się pozbyć wrażenia,
że chyba coś się kroi... Szczególnie, że na stole stały ze trzy
kubki z niedopitymi herbatami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz