25.09.2013

05. Przeczucia.

Siedmiolatki są wyjątkowo irytujące, szczególnie kiedy zadają te wszystkie pseudomądre pytania, próbując rozwikłać, o co tak naprawdę chodzi w całej tej rzeczywistości. Chociaż bliższa byłabym stwierdzenia, iż tak naprawdę ich celem jest wyprowadzenie z równowagi osoby, która ma im na te pytania odpowiadać.
I Lidia nie była pod tym względem inna, a i pewnie nawet swojej starszej siostrze wydawała się taką najbardziej irytującą wersją uczennicy jednej z pierwszych klas szkoły podstawowej. Do tego marudzącej po francusku, bo przecież nie wypadałoby, aby znała “tylko” swój ojczysty język. Szczególnie jeśli miewała regularne okazje do zabawy z synem ambasadora. Ten natomiast, jak na dziecko Francuza, był straszliwie głośny i nieznośny. I być może była to wina jego polskiej niańki, kto wie...
W każdym razie, Lidia miała aktualnie jeden z tych swoich momentów, kiedy to maniakalnie skubiąc końcówkę długiego czarnego warkocza, trajkotała niczym osobnik zagrożony nagłą i stałą utratą mowy, który to stara się jeszcze nacieszyć posiadaną umiejętnością.
- Ale dlaczego Teofil? - padło chyba już setny (a przynajmniej piętnasty) raz pytanie, któremu towarzyszyło oskarżycielskie wręcz spojrzenie. - Dlaczego?
Odetchnęłaś głęboko, to jeszcze przecież nie ten moment, w którym zamierzałaś dorobić się swojej pierwszej krwawej ofiary i to jeszcze będącej twoją rodzoną siostrą. Doprawdy, w tym kraju już i tak robiło się za duży szum wokół każdego kolejnego martwego dziecka.
- Dlaczego Teofil?! - dziewczynka prawie krzyknęła, nie tupiąc przy tym jednak nogą w tym jakże filmowym geście charakterystycznym dla wszystkich upartych dziecięcych bohaterek.
Dramatyzm tej sceny sięgnąłby pewnie przysłowiowego zenitu, gdyby nie fakt, że główny bohater, którego dotyczyły dramatyczne okrzyki, jak gdyby nigdy nic wylegiwał się na szerokim łóżku właścicielki. Tak, Teofil był kotem. Rudym i raczej zadowolonym z faktu, że obecność jego sierści na czarnym puchatym kocu była czymś tak samo naturalnym jak śnieg w zimie.
Zignorować. Tak to się chyba robi w tych wszystkich mądrych programach, kiedy zbliża się ten histeryczny wybuch u dziecka/młodszego rodzeństwa... Ale z drugiej strony zignorowanie psychopaty, to już przecież pierwszy krok do skończenia jako jego ofiara. Prawdziwe dylematy, panno Maleńczuk, czyż nie?
Ciszy, tylko trochę ciszy, czy to tak wiele? Przecież w tak dużym domu, w którym rzadko kiedy na raz przebywa więcej niż pięć osób (a to i tak głównie w nocy) powinno się znaleźć miejsce, w którym można by odetchnąć ciszą. Jasne, że można się odgrodzić dźwiękiem, przecież te nowe słuchawki, które przywiozła matka z Helsinek, są naprawdę niezłe. Szczególnie kiedy próbujesz je na pytającej cię o obiad Katii.
Wstałaś, bezceremonialnie wymijając Lidię. Jednym gestem otworzyłaś drzwi i bez słowa wskazałaś jej korytarz. Duże ryzyko, przyznaję. Najpewniej skończy się to czymś w rodzaju szlabanu, w końcu winnaś zacieśniać więzi (więzy?) z rodzeństwem.
- Powiem ojcu – krótkie stwierdzenie, które równie dobrze mogłabyś sobie nagrać i odtwarzać w tego typu momentach.
To, co jednak jest ważniejsze, to fakt, że masz młodą z głowy. Co prawda, nie szykuje ci się specjalnie rozrywkowy wieczór, w końcu znów korki... ale czego się nie robi dla świętego spokoju od biadolenia matki nad twoim poziomem wiedzy z chemii. Tym bardziej, że to ona za te korki płaci. Ty natomiast, nawet jeśli nie łapiesz tych wszystkich przypowieści dziwnej treści, możesz sobie popatrzeć w duże oczy korepetytora, o którym nie wiesz znów aż tak dużo, bo średnio rozmowny z niego gość, no ale coś za coś. Mogłaś przecież dostać jakiegoś nerda rodem z internetowego memu... I co wtedy? A poza tym, miałaś przynajmniej materiał na snucie jakichś dziwacznych historii wśród twoich średnio normalnych koleżanek, które emocjonowały chyba tylko i wyłącznie kontakty damsko-męskie. Taki wiek? Zresztą, to tylko szkoła średnia; mówią, że trzeba po prostu przez nią przejść, a potem będzie o wiele ciekawiej i zabawniej. Zresztą, kto wie? Może jakieś studia w Paryżu? Masz przed sobą kilka ciekawych perspektyw, musisz tylko ogarnąć chemię...
- Taaak, tylko... - mruknęłaś pod nosem, swoim zwyczajem podsumowując konwersację prowadzoną w głowie z samą sobą.

*

Za każdym razem ogarniało cię to dziwne uczucie, kiedy wyjeżdżałeś poza Warszawę i stykałeś się z tym całym światem z innej bajki. Nie to, żebyś nie widział nigdy okazałych domów... Po prostu, kiedy bywałeś tutaj, czułeś się jakoś tak dziwnie przytłoczony, mimo bliskości lasu i względnie rzadkiego ruchu pojazdów maści wszelakiej. Niby cisza, niby jakieś tam świergotanie ptaszków i widoczny spory kawałek nieba, ale z Twoją rodzinną okolicą nie miało to nic wspólnego. Tak samo jak właśnie te domy. Sam niby spędziłeś całe dzieciństwo poza miastem, razem z siostrami chodząc po lesie, pracując nad oparzeniami słonecznymi na dzikiej plaży i wypatrując zaskrońców w krzakach. No tak, tyle że to nie miało absolutnie nic wspólnego z tymi podjazdami, na których lśniły auta wyglądające na nieużywane. No i te perfekcyjne trawniki...
Do widoku Katii otwierającej Ci drzwi też się nie mogłeś przyzwyczaić. I do faktu, że nie zrzucałeś butów zaraz za progiem. I te przestrzenie. Salon był chyba większy niż pokoje twoich sióstr razem wzięte...
- Panienko? - uśmiechnąłeś się pod nosem, kiedy kobieta w średnim wieku zapukała do drzwi gabinetu, w którym miała czekać jedna z twoich uczennic (dziwnie to brzmi, co nie? Nie wiem jak tobie, ale mi na myśl przychodzą krótkometrażówki z niezbyt rozwinięta fabułą i biurkiem w jednej z głównych ról).
Ten sam widok każdego tygodnia. Jakieś papiery, zeszyty, mnóstwo kolorowych długopisów... Iluzja przyłapania kogoś na nauce. Bardzo skrzętnie budowana iluzja, z każdym szczegółem dopracowanym tak, że od razu spostrzegałeś iż z powtórki materiału raczej nic nie było i będziesz musiał poświęcać dodatkowy kwadrans na mozolne przypominanie tej czarnowłosej i bardzo szczupłej dziewczynie tego, co ostatnim razem tak gorączkowo jej tłumaczyłeś. Zresztą, do tej pory miałeś problem z tym, aby ogarnąć fakt, iż ktoś nie mógł być zafascynowany czymś, co dla ciebie stanowiło większość dnia. Uwielbiałeś godziny na uczelni, możliwość korzystania z pracowni, pracę nad doktoratem i niekoniecznie bardzo praktycznymi rozwiązaniami. Lubiłeś popłynąć, nawet jako umysł ścisły.
Kiedy tylko usiadłeś do masywnego biurka, zaraz zabrałeś się za przygotowywanie papierów z kolejną porcją materiału. Już lekko ściągnąłeś brwi, już zmarszczyłeś czoło i zmrużyłeś oczy... Przydałyby się chyba jednak okulary, co? Pewnie trzeba będzie o tym pomyśleć, szczególnie że ostatnio zarywasz wieczory. Do tego przy tej słabej lampce.
Nawet nie zauważyłeś kiedy weszła druga bohaterka tej sceny rodem z teatralnej komedii. Rzuciłeś ciche 'dzień dobry', zaraz przesuwając w jej stronę jedną z kartek.
- No to może powtórzysz mi... - zacząłeś, nie odrywając wzroku od jakichś skomplikowanych wzorów.

*

Nie ogarniałaś, prawda? Ale całkiem przyjemnie ci się siedziało. Jedynie Katia wpadła na chwilę, przynosząc herbatę z mlekiem, na którą Jerzy, twój korepetytor, za każdym razem patrzył wyjątkowo podejrzliwie, szybko wypijając swoją czarną kawę. Pokusiłabyś się nawet o stwierdzenie, że nie zwracał uwagi na to, że to naprawdę dobra kawa. Twój ojciec chuchał i dmuchał na ekspres jak na swoje dziecko. A może i nawet bardziej.
Właściwie to chętnie wyrwałabyś się poza te cztery ściany. Chociaż akurat te czterdzieści pięć minut należało do całkiem przyjemnych, nawet jeśli robiłaś z siebie dość regularnie idiotkę. Zresztą, czy kiedykolwiek obchodziło cię to, co myślą o tobie inni? Zarzekałaś się, że nie. I tego się trzymajmy. Oczywiście, jednocześnie wychodziłaś z założenia, że jakieś wyraziste odcinanie się od większości też jest bez sensu... Kolorowe włosy? Czarne, zbyt wielkie koszulki? Uważałaś to za tak samo desperackie jak wszelkie próby dostosowania się do aktualnych wymogów modowych magazynów.
Dzisiejsza pogoda była naprawdę dobra. Dobra na jazdę rowerem błotnistymi ścieżkami, mając bardzo mocno w poważaniu to, co napotkani ludzie będą sądzić o twoim typowo miejskim, bladożółtym rowerze pokonującym wiejskie wertepy. Ważne, że mogłaś sobie pooddychać i znaleźć nieco wytchnienia od siostry, Katii, matki wracającej późno z pracy, ojca wpadającego do domu o dziwacznych i wyjątkowo niezapowiedzianych porach.
- Ok, chyba na dziś ci tyle wystarczy – Jerzy popatrzył na ciebie, lekko unosząc przy tym brew.
Chyba aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie do końca poświęcałaś uwagę temu, co mówił. Owszem, mogłaś analizować jak mówi, bo to cię zawsze fascynowało w ludziach. Dobór słów, akcentowanie, wady wymowy... Cały osobny zestaw danych na czyjś temat, zebrany na podstawie ledwie jednego zmysłu.
Kiwnęłaś jakoś tak mało wyraźnie głową. Tak się robi, kiedy nie ma się pojęcia, co właściwie powiedziała do ciebie druga osoba. Trzeba mieć tylko nadzieję, że nie było to pytanie, prawda? Dopiero głośny dźwięk zegara uświadomił ci, że chodzi o koniec lekcji. I jak zwykle mogłaś teraz poobserwować jak Jerzy szybko zbiera swoje rzeczy, nigdy jednak niczego nie zapominając, ani też nie zgarniając ze sobą żadnego z twoich długopisów, a rozrzucałaś je wszędzie i trzeba było naprawdę sporo uwagi, żeby czegoś przypadkiem nie wrzucić do torby. Był taki profesjonalny nawet wtedy, kiedy po prostu zasuwał krzesło, uważając żeby nie zrobić tego za głośno, nie zahaczyć o dywan. I jednocześnie zawsze okazywał trochę czegoś na kształt zagubienia, kiedy przychodziło co do opuszczenia pokoju. Jakby wahał się, czy w ogóle może sam wyjść na korytarz, pokonać schody, otworzyć sobie drzwi. Trochę się z niego śmiałaś pod nosem. Czasem nawet bardziej niż trochę.
- Mógłbyś kiedyś zostać na obiedzie. Katia gotuje jak dla wojska – chyba diabeł cię podkusił, żeby rzucić tego typu uwagę.
Zadziałało to na niego jak jakiś wyjątkowo nieprzyjemny bodziec. Skulił się tak jakoś w sobie, zjeżył? Jakby musiał się nagle przed czymś bronić.
- Dziękuję, mam jeszcze inne obowiązki – rzucił, nieco zbyt szybko jak na twój gust.
- Jak tam chcesz – niemal machnęłaś ręką.
Chyba, po prostu, fajnie byłoby poobserwować go w nieco innym środowisku. Szczególnie przy Lidii, która potrafiła zagiąć Katię w temacie nakrycia do stołu. Chociaż może lepiej nie ryzykować tego, aby facet tak szybko osiwiał, widząc całą tę kolekcję sztućców przy jedzeniu... Trochę szkoda frajdy, ale nie bądźmy aż tak okrutni.

*

Głodne koty? To nie było coś częstego, na co natykałeś się wieczorem, kiedy wracałeś na poddasze. No ale teraz zdecydowanie nie dało się zaprzeczyć temu, że Hekate miauczy wyjątkowo pełnym pretensji głosem, patrząc na ciebie z wyrzutem od samego progu. Zamiast więc zajść od razu do łazienki, trzeba się było zająć futrzanymi mieszkańcami...
- Sofio? - nie żeby ktoś miał usłyszeć ten twój mruk; jakbyś bał się, że obudzisz dziecko.
I coś w tym rzeczywiście było, bo kiedy wszedłeś do drugiego pomieszczenia, znalazłeś tego rudego elfa (ech, te romantyczne skojarzenia) pogrążonego we śnie w fotelu, przykrytego grubym kocem aż pod brodę.
Przekładając karmę do miseczek nie mogłeś się pozbyć wrażenia, że chyba coś się kroi... Szczególnie, że na stole stały ze trzy kubki z niedopitymi herbatami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz