29.08.2013

04. Upór.


„Nie, nie, nie...” - zaprzeczenie zataczało coraz ciaśniejsze kręgi w twoim umyśle, zamykając cię niemal w wąskiej i niskiej klatce fałszywego przekonania, że musiałaś się pomylić na tamtym peronie. Pamiętałaś przecież bardzo dobrze z czasu pobytu w San Francisco tamtą bardzo szczupłą, choć wcale nie chłopięcą postać o czarnych, misternie ułożonych włosach. Bladą twarz o wyrazistych rysach. Pamiętałaś przecież nawet wtedy, kiedy tak bardzo chciałaś zapomnieć. Kiedy każde zamknięcie oczu przynosiło obrazy specjalnie wykreowane przez wyobraźnię tylko po to, aby śnić o czymś innym niż jego dłonie, jego usta, które powtarzały twoje imię. Przecież nie byłaś bohaterką taniej komedii romantycznej. Nie byłaś bohaterką amerykańskiego snu, w którym księżniczka znajduje swojego księcia, choć wcale nie po to przyleciała do Stanów.
„Nie, nie, nie...” - nie mógłby się przecież tak bardzo zmienić, prawda? Ta lekka opalenizna, dla większości niezauważalna, ale dla ciebie, dla tej która tak uparcie się zawsze w niego wpatrywała, widoczna na pierwszy rzut oka, nawet jeśli stał po drugiej stronie. I te włosy... W takim niesfornym nieładzie widziałaś je tylko raz. Wtedy, kiedy złapał was tamten deszcz, a on bardziej dbał o to, abyś to ty nie zmokła, samemu ignorując fakt, że ciemne kosmyki skręcą się w tak nielubiany przez niego sposób. Swoją drogą, długi czas żałowałaś, że nie było ci dane widzieć go w trakcie tych codziennych czynności. Przyznaj, że zawsze cię interesowało, ile czasu zajmuje mu wybranie tego, co na siebie włożył, jak długo przebywa rano w łazience... A teraz te dżinsy i biała koszulka.
„Nie, nie, nie...” - uparta jesteś, owszem, ale z łatwością wskazałabym osobę, która mogłaby cię przerosnąć uporem o głowę.

*

Wplótł palce w swoje ciemnorude, kręcone włosy. Przyznaję, przyjemnie się patrzy na takie niewymuszone, pełne nonszalancji gesty. Szczególnie w wykonaniu kogoś tak przystojnego, a jednocześnie zdającego się pozostawać tego nieświadomym, o czym przekonać się można nawiązując z nim dłuższy kontakt, co wcale nie jest takie łatwe.
W każdym razie, kiedy już te palce wyplótł (a dłonie też miał niczego sobie), jego zielone oczy zatrzymały wzrok na kalendarzu, jednej z niewielu rzeczy wiszących na ścianie białej kuchni. W ogóle całe mieszkanie sprawiało raczej minimalistyczne wrażenie – tylko niezbędne sprzęty, wszystkie w jasnych barwach, tylko potrzebne wyposażenie, najlepiej pochowane w szafkach i szufladach. Idealny porządek, mimo posiadania mocno włochatego psa, który radośnie panoszył się praktycznie w każdym pomieszczeniu. I było to chyba jedyne ustępstwo na jakie szedł Dorian ze swoją precyzją i perfekcją, tak mocno zarysowaną każdym elementem jego mieszkania.
Kalendarz też był raczej zwyczajny – ot, cykl kart, w którym każda przeznaczona jest na kolejny miesiąc; każdy dzień jest kwadratem w jednym z kilku odcieni szarości. Różnił się jedynie tym, że nie posiadał części z jakimiś fikuśnymi zdjęciami, czy to słodkich kociąt czy też imponujących fiordów. Był też starannie zapisany, wręcz wykaligrafowany w sposób jednak na tyle zaszyfrowany, że każdy niespodziewany gość miałby spory problem z tym, aby domyślić się, co danego dnia przewidział dla siebie autor wpisu. Bądź też do czego tak skrupulatnie odlicza czas.
- Ile nam to jeszcze zajmie, hm, Czajkowski? - cholera, nawet w jego głosie można było się zakochać.
Biały, mocno kędzierzawy pies radośnie pomachał ogonem, bo przecież bladego pojęcia nie mógł mieć na temat tego, co chodzi po głowie jego właściciela. Ba, nawet gdyby ten ostatni wyraźnie to zwerbalizował, dla stworzenia byłby to jedynie kolejny komunikat wypowiedziany głosem, który rozpoznaje i na który reaguje, ale komunikat zdecydowanie pozbawiony konkretnej treści. Pozostając więc tym wiecznym szczeniakiem, mimo skończonych już siedmiu lat, Czajkowski wskoczył na fotel stojący w rogu pokoju. Fotel, który na pierwszy rzut oka idealnie pasował do mieszkania, żeby jednak po dłuższej chwili wydać się nieco zbyt przytulnym i zbyt miękkim. Mi osobiście do głowy przyszło skojarzenie z twoim ulubionym fotelem, Sofio. Ale być może za bardzo staram się szukać podobieństw wybiegających poza fizyczne cechy?
Mężczyzna wstał, przeszedł długość kuchni krokiem sprężystym, z tą gracją tancerza klasycznego, która jednak nie odejmowała mu absolutnie męskości (tak, ja też zaczęłam szukać wad...). Odnosiło się jednak wrażenie, że nawet w tej przestrzeni, która przecież należała do niego i przynajmniej z założenia kreowana była pod jego osobę, nie czuje się w pełni swobodnie. Jakieś nieuchwytne napięcie cały czas towarzyszyło jego postaci. To nawet nie było fizyczne wrażenie, ale chyba właśnie coś, co tworzyło tę specyficzną atmosferę wokół jego postaci, szczególnie gdy się z nim obcowało, czy to w życiu codziennym czy to na parkiecie.
Butelka wody, klucze, sportowa torba... i paczka krówek. Szybkie pożegnanie z psem, pełne jednak tej niemal nieuchwytnej czułości, której normalnie próżno było poszukiwać w relacjach Doriana z innymi ludźmi.

*

- Nie będę panikować – znów mówisz do siebie, wchodząc na salę treningową.
Nawet nie zastanawiasz się nad tym, że mogłoby się okazać, że jednak nie jesteś tu sama. I co wtedy? No tak, przecież ciebie naprawdę nie interesuje już to, co myślą o tobie inni, chyba że dotyczy to twojego tańca. Dużo czasu poświęciłaś na przekonanie siebie do tego, że tak ci będzie lepiej, wygodniej, łatwiej...
- Mówiłaś coś? - chłodny ton, uniesione brwi.
A jednak, Sofio. Momentalnie zatrzymałaś się na ułamek sekundy, jak nieruchomiejące w obliczu zagrożenia zwierzątko. Szybko jednak ruszyłaś w stronę ławki, aby zostawić na niej swoją butelkę. Tak więc Dorian już tu był, mimo tego, że przecież wyszłaś z domu wcześniej. Będziesz więc musiała rozgrzać się od razu pod jego czujnym okiem... Bo mimo tego, że praktycznie wcale ze sobą nie rozmawialiście, czułaś jak obserwuje cię za każdym razem, gdy ma ku temu sposobność. To było jak fizyczne wrażenie zdecydowanego dotyku, jak w sytuacji gdy ktoś łapie cię mocno za przedramię, by na przykład przed czymś powstrzymać.
Oparłaś dłoń o barre, przecież będzie ok. Nie pierwszy raz tu tańczysz, przecież uczęszczasz na próby regularnie, nikt nigdy ci nie przeszkadzał, nikt nigdy nie miał takiego wpływu na to jak zachowywało się twoje ciało, nawet surowo oceniający trener. Ale to była zupełnie inna sytuacja. Sytuacja pełna tego cholernego napięcia, które głównie wynikało z tego, że nie miałaś bladego pojęcia, co tak naprawdę myśli o tobie ten człowiek. Człowiek, z którym nie raz wylądowałaś już na podłodze, nie mogłaś jednak powiedzieć o nim niczego konkretnego poza faktem trenowania w tym samym zespole.
Nie było ci łatwiej niż zwykle, choć czas i doświadczenie powinno zrobić swoje. Właściwie to było ci chyba nawet trudniej, zważywszy na to, co cały czas plątało się w twojej głowie. Jeden obraz przeradzający się w kalejdoskop wspomnień. Wybitnie irytujące, że nie mogłaś się tego wyzbyć. Zwłaszcza, że minęło tyle czasu i żadne z was nie było już tą samą osobą. Nawet gdybyście się spotkali... To nie była ta sama Sofia, która stanęła wtedy w progu sali treningowej, aby obserwować szczupłego tancerza, który budził w niej nostalgię, tęsknotę za porzuconym tańcem. I pewnie to nie był ten sam powód twoich rozterek. Już wtedy przecież potrafił przechodzić burzliwe przemiany, popadać z jednego nastroju w drugi... Kto wie, kim był teraz, jakie marzenia spełniał...
„Nie, nie, nie...” - zdawało ci się, tego się trzymajmy? Po prostu, za dużo ostatnio wspominasz, stąd nadanie znanych rysów obcej osobie, którą w dodatku widziałaś z daleka i to ledwie przez chwilę.
- Jesteś za słaba – w twoje myśli wdarł się suchy komunikat. - Na tym polega problem tego duetu; nie mogę cię porządnie unieść, bo zaraz mam wrażenie, że się połamiesz... W pojedynkę jeszcze dajesz radę, ale poza tym... - Dorian pokręcił głową w taki sposób jakby przyglądał się gołębiowi rozjechanemu przez pędzące auto.
Skurczyłaś się w sobie, czując jak... Mięso? Tak, coś w tym było. Nie dość, że ucierpiała twoja ambicja, to jeszcze to wszystko było takie przedmiotowe. No tak, ale przecież chyba nie spodziewałaś się nagłego ocieplenia kontaktów z partnerem? Tak to wyglądało od samego początku, jeśli coś do ciebie mówił, to właśnie w tym tonie. Osobiście, powiedziałabyś, że wina nie leży w twoim wątłym ciele, a właśnie w tego typu komunikacji... Ale z drugiej strony przecież już dawno wyrosłaś z wrażenie, że świat jest kolorowy i wszyscy zostaniemy przyjaciółmi.
- W każdym razie, ja chciałbym co najmniej utrzymać swoją pozycję w zespole – neutralny ton, który mógłby wywołać nuklearny konflikt. - Wypadałoby więc chyba zwiększyć czas poświęcony treningom, bo inaczej naprawdę kiepsko to widzę.
Ależ się dziś rozgadał, prawda? Za to ty, Sofio, milczałaś niczym porcelanowa lalka, która kurzy się na półce. Zero asertywności? A może, po prostu, idealnie zdawałaś sobie sprawę z tego, że owszem, macie – kolokwialnie mówiąc – przesrane, jeśli czegoś nie zrobicie ze swoimi nieudolnymi przepychankami na parkiecie. I choć może nie wiodło ci się jakoś spektakularnie, to jednak dodatkowych kłopotów bardzo byś nie chciała. Cenisz przecież swoje dotychczasowe życie, nawet jeśli dzielisz je między treningi i nauczanie... No i koty. I troszeczkę należałoby też wspomnieć o Jerzym.
Zacisnęłaś usta w wąską linijkę, kiedy tylko poczułaś dłonie Doriana na swojej talii. Nie, nie było ci nieprzyjemnie. Po prostu, ten stres...
- Kiedyś cię połamię – stwierdził pod nosem, unosząc cię bez najmniejszego wysiłku, idealnym technicznie ruchem.
- Mógłbyś chociaż dodać, że niechcący – jakoś tak machinalnie odpowiedziałaś w lekko ironicznym tonie.
- „To” mówi!? - teatralne zdziwienie mocno polane sarkazmem w wykonaniu Doriana budziło ambiwalentne odczucia; z jednej strony silną irytację, a z drugiej większość osób zareagowałaby lekkim drżeniem kącików ust, powstrzymując rozbawienie.
Minuty mijały, kolejne ruchy, bardziej bądź mniej mechaniczne. Nie powiedziałabyś jednak, że nie było między wami chemii. Szczególnie dziś tańczyło się cokolwiek dziwnie. Właśnie, tańczyło, choć do tej pory to wszystko przypominało raczej rzemiosło, składanie całości z technicznie dobrych, ale nic poza tym, elementów. Dziś... Ty byłaś inna, owszem. Twoje myśli były gdzie indziej i być może dlatego ten stres w kontakcie z Dorianem miał też inny charakter. Nie zaryzykowałabyś jednak stwierdzenia, że było to związane z jego osobą, nawet jeśli wymieniliście dziś więcej zdań niż kiedykolwiek „w jednym ciągu”.
Nadal jednak nie umiałaś patrzeć mu w oczy. Nie, nie peszył cię, nic z tych rzeczy. Ty, po prostu, zwyczajnie zawsze unikałaś wzroku ludzi dla ciebie obcych.

*

Zmarszczył lekko brwi, siadając na ławce i sięgając po butelkę wody. Całe te dodatkowe treningi pewnie bardziej by go irytowały, gdyby nie fakt, że i tak nie miał nic innego do zrobienia w tym czasie, a przebywanie na parkiecie bywało bardziej bądź mniej przyjemne. Tak, Dorian potrafił docenić w życiu tak zwane małe przyjemności. Co prawda, bardziej wiązał je z zaspokajaniem jakichś podstawowych potrzeb, ale jednak nie zamykał się na odczuwanie tegoż stanu.
Odczuł dziś pewną różnicę. Jasne, że zawsze całe te duety przypominały bardziej układanie puzzli w półmroku niż płynne układy... Dzisiaj jednak, poza zwyczajową niezdarnością, było coś jeszcze. Poczuł się... Niedostatecznie zauważany? Chyba tak, bo chociaż wydawać by się mogło, że zawsze skupiał się tylko na sobie, to był jednocześnie naprawdę dobrym obserwatorem. Widział każde minimalne skrzywienie na twarzy Sofii, nawet jeśli ona próbowałaby przekonywać o tym, że ignorowała mocniejsze chwyty czy gwałtowniejsze podnoszenia. Zabawne, ale ta zmarszczka na jego czole jeszcze bardziej się pogłębiła, chociaż mogłabym przysiąc, że nie jest to już możliwe.
Być może dotarło do niego, że siłą rzeczy w jakiś sposób zaczął jednak budować nieco głębszą relację z tą rudą i bladą dziewczyną. Być może Dorian poczuł wyzwanie. A być może chciał, po prostu, trwać w tym swoim uporze potwierdzającym jedynie, że da sobie radę bez innych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz