2.11.2016

22. Drobiazgi.

Obserwowanie jej stało się swego rodzaju rozrywką. Oczywiście, za cholerę nie przyznałbyś tego głośno, ale siadanie na ławce i śledzenie wzrokiem, co też ta wariatka wyrabia, sprawiało ci... Hm, radość to duże słowo. Nie pokuszę się o nie w twoim kontekście, o nie. Wyciągałeś jednak przed siebie nogi, niemal swobodnie rozsiadałeś i z lekko przekrzywioną głową, podążałeś wzrokiem za drobną taneczną figurką. Kojarzyła ci się z lalką, ale nie z taką, która błyszczała nowością na sklepowej półce, w idealnie skrojonej spódniczce primabaleriny. Twórca tej lalki chyba wypił o jeden kieliszek wina za dużo. Pędzel omsknął się, gdy wypełniał wykrój jej wąskich ust, kilka kropli spadło na policzek, kiedy pracował nad rzęsami. Włosy przeszły już chyba przez ręce przynajmniej jednej kilkuletniej właścicielki. Niby kręcone, ale jednocześnie totalnie nieujarzmione. Na szybko ogarnięte długimi, wąskimi palcami. Kilka kolorowych spinek przytrzymujących pojedyncze loki. Myśl przewodnia fryzury – nieznana.
Czy ty się właśnie uśmiechnąłeś? Dorianie, nie wierzę... A nie był to czasem niekontrolowany grymas, hm?
Gwizdnęła, okręcając się w niezgrabnym piruecie.
- Owca, no chodź, owca! - zawołała w kierunku białego, kudłatego psa
Ten podbiegł w jej kierunku i w stanie totalnej euforii, zaczął zataczać wokół niej okręgi. A ona śmiała się. Dość niepohamowanie, bym rzekła. Totalnie poza grafikiem, wytycznymi, przepisami. Co zamiast wzbudzić w tobie irytację, pozwoliło jeszcze bardziej się odprężyć. Nawet jeśli kilkanaście minut wcześniej stoczyłeś z nią, twoją dziwaczną sąsiadką, boje o to, aby wyjść na wspólny spacer z psem.
Postawiłeś kołnierz płaszcza. Ciężko powiedzieć, że mamy już wiosnę. Przedwiośnie ma w sobie nawet za duży ładunek ciepła na tę pogodę. Antoni to jednak nie przeszkadzało, musiała kolekcjonować te wszystkie rumieńce chłodem wyszczypane na jej policzkach. Ewentualne kichnięcia. Pociągnięcia nosem. Wynagradzała to sobie później gorącą czekoladą w towarzystwie brata. Właśnie... Chłopaka widywałeś ledwie na próbach i to nie zawsze. Kiedy już przychodził, bez problemu odnajdywał się w obecnej rutynie, nigdy nie wyszedł przed szereg, zostawał z tyłu. I zdawało mu się to totalnie wystarczać. Czego nie potrafiłeś pojąć. Czasem też słyszałeś jak śpiewa. Ledwie kilka dźwięków, ot tyle ile zdążysz przekazać sąsiadom, schodząc po schodach. Wiedziałeś, że to on, bo zaraz za nim rozlegały się prędkie kroki, postukiwania obcasów. I śmiech. Ten sam, który rozlegał się teraz. Praktycznie co chwilę.
- Dorian – dosłownie klapnęła obok ciebie. Jak zwykle za blisko jak na zwykłe kontakty międzyludzkie.
Praktycznie przylgnęła do twojego boku. Przez moment sprawiała też wrażenie, jakby chciała przerzucić własne nogi przez twoje. Zaniechała jednak tego.
- Dorian – powtórzyła. - Przesiedzisz życie – stwierdziła, przez dosłownie kilka sekund mając ten poważny wyraz twarzy, który dodawał jej lat.
Długo to jednak nie trwało, bo zaraz zaczęło ją „nosić”. Już musiała rozejrzeć się, poprawić włosy, wreszcie wystukać bliżej niezidentyfikowany rytm na twoim udzie. Nagle westchnęła głośno, po czym oparła głowę o twoje ramię.
- Hm? - uniosłeś brwi, czego nie mogła widzieć.
Chwyciła twoją dłoń, która miała w tej chwili pełnić rolę jakiejś tymczasowej zabawki. Normalnie potraktowałbyś to jako poważne naruszenie własnej nietykalności. Za nią jednak nie nadążałeś. Zanim twoje ciało wypracowało reakcje na pierwszy z jej gestów, już musiało się mierzyć z następnym. Powoli zaczynałeś uczyć się tego, że najlepiej będzie, jeśli postarasz się to ignorować. A przynajmniej nie reagować na każdy dotyk z jej strony uskokiem w bok, czy też inną taktyką obronną. Przeczekanie sprawdzało się zazwyczaj najlepiej. Nawet jeśli z każdym kolejnym jej ruchem poziom stresu dziwne wzrastał, by po chwili znów gwałtownie maleć. A to, że ta starsza kobieta, która właśnie przeszła obok was, posłała ci spojrzenie niemal mówiące „boże, jacy ładni”, przełkniesz. Jak zbyt słodki syrop na kaszel.
- Dobra, zbieram się – stęknęła teatralnie. - Chociaż ciężko porzucać tak rozwijającą konwersację, naprawdę – wyprostowała się, po chwili już stojąc pewnie na nogach. - Te wszystkie dywagacje... Naprawdę, nie wiedziałam, że ma pan tyle do powiedzenia na tak różne tematy. Koniecznie muszę nieco więcej poczytać przed naszym następnym spotkaniem, bo zostaję w tyle – pokręciła głową, ciągnąc ten spektakl.
Ani nie podjąłeś gry, ani nie zrobiłeś nic, co mogłoby ją zniechęcić do takiego obcowania z tobą. A to już coś, panie Piotrowicz.
- Czajkowski – krótka komenda i pies już był przy twojej nodze. - Wracamy do domu – dodałeś nieco bardziej miękkim tonem.
Nie wymieniliście żadnego zwyczajowego pożegnania z sąsiadką. Ty skierowałeś się w stronę klatki schodowej, ona pobiegła w drugą stronę, znikając za rogiem.
Właściwie nie wiesz jak nazwać to, co miało miejsce jeszcze chwilę temu. Ot, czasem się powtarzało – jak przeziębienie nawiedzające człowieka wczesną wiosną, gdy wydaje mu się, że szalik może zostawić już w domu, ale następnego ranka zatkany nos dowodzi, że znów się pospieszył ze zrzucaniem z siebie ciepłych warstw.
Wspiąłeś się po schodach, poganiając psa. Wsunąłeś lekko zmarzniętą dłoń do głębokiej kieszeni płaszcza w poszukiwaniu kluczy. Zamiast trafić na chłodny metal, wyciągnąłeś miękką i kolorową wełnianą rękawiczkę. Włóczka była pozaciągana w kliku miejscach, a na kciuku zrobiła się nawet niewielka dziurka. Zmarszczyłeś brwi. Ta dziewczyna jest niepoważna. Później się tym zajmiesz.

*

Regularnie siadałaś za jej plecami. W jednej ręce trzymałaś szczotkę, drugą chwytałaś pojedyncze rude pasma. I rozczesywałaś. Bardzo powoli, ze wzrokiem skupionym na refleksach. Zaskakujące, ale niewiele wtedy mówiłaś. Uśmiechałaś się tylko, czasem rzuciłaś krótkie „w porządku?”. Ona też za wiele nie mówiła. Nie to, żeby wcześniej była jakąś gadułą, o nie. Każde zdanie musiałaś z niej wyciągać albo podstępem, albo niemal siłą. Ale żadnej z was to specjalnie nie przeszkadzało. Równowaga w środowisku. Zachowany balans. Jak na huśtawce.
- Gotowe – uśmiechnęłaś się dumna z kłosa, który wydostał się spod twoich palców.
Raczej nie miałaś na czym trenować. Sama dbałaś o to, żeby twoje włosy, po prostu, nie urosły za bardzo, a Aleksi zabiłby cię, gdybyś spróbowała tknąć się jego czupryny. Chociaż czupryna przy tych gładkich kosmykach zdawała się cokolwiek nieodpowiednim słowem.
- Znajdziemy ci jakiś sweter i idziemy na czekoladę – wstałaś i skierowałaś się do szafy.
Zdążyłaś dobrze poznać rozkład mieszkania, zawartość półek. Bywałaś tu całkiem często, czasem podrzucając jakieś zakupy, czasem zostając żeby coś ugotować, chociaż za bardzo jadalne to „to” nie bywało. Dobrze więc było ograniczyć się do odgrzania mrożonek. Inna sprawa, że Sofia ostatnio zdawała się cokolwiek obojętna na smaki, zapachy. Właściwie to jakiekolwiek sygnały ze świata zewnętrznego.
To całe „idziemy” było też na wyrost. Wzięłaś rudą za rękę i pociągnęłaś do kuchni.
- Dziś będzie z nutą pomarańczy – uśmiechnęłaś się, wyciągając z torby dwie opakowane w folię duże kostki czekolady, w które wbite były drewniane łyżeczki. - Gwarantuję. Rozkołyszą twój świat – dodałaś entuzjastycznie, wyciągając rondelek i przelewając do niego mleko.
Wspominałam, że funkcjonowałaś tu jak u siebie?
Bywały momenty, że spotykałyście się po jej pracy. W biegu, między jedną a drugą czynnością. Obie oddane swoim obowiązkom. Ty niemal w każdym kroku praktycznie tańcząca. Ona z każdym krokiem coraz bardziej oswajana ze stresem i strachem – braćmi niekoniecznie tej samej krwi. Wypijałyście kawę, pochłaniałaś pączka pokrytego kolorowym lukrem. Przychodziły dni, kiedy długo pukałaś do drzwi, zrzucałaś buty zaraz za progiem i ogarniałaś przestrzeń. A przede wszystkim jej chude ciało, które miało swoje stałe potrzeby wbrew temu, co na ten temat sądził jej duch.
O nic nie pytałaś. Nauczyłaś się, że i tak nie uzyskasz odpowiedzi. Nie, kiedy to tylko twoje dłonie bywały odpowiedzialne za rozczesane włosów czy dostarczenie kalorii jej ciału.
Tylko koty nigdy nie chodziły głodne.

- Wiktorowi chyba cię brakuje – ściągnęłaś brwi w skupieniu, przelewając mleko do kubków, ale i tak odrobinę rozlałaś. - Chyba z Dorianem nie jesteśmy dla niego aż tak emocjonującym duetem... - zmartwienie w jej głosie było jedynie teatralnym zabiegiem. - Albo to Horst się przy nas tak zaharowuje, że nie ma się czego Wiki czepiać – wzruszyłaś ramionami.
Drgnęła. Na tyle, że gdyby trzymała kubek, pewnie uroniłaby z niego kilka kropel gorącego płynu. Może więc to i dobrze, że jeszcze jej tej czekolady nie zaserwowałaś.
- Bywa ciekawie w sumie – kontynuowałaś. - Nadia się już tak nie pręży, o dziwo... Chyba zmieniła taktykę. Ale ta też nie działa – opowiadałaś dalej.
Postawiłaś kubki na stole.
- Do dna, ruda – lekki ton, uważne spojrzenie. - Tylko nie już, zaraz, teraz. Wiesz, o co chodzi – dodałaś szybko.
Wolałabyś, żeby nie wlała w siebie „wrzątku”. A z nią nie było w sumie wiadomo, czego się spodziewać. Przynajmniej ostatnio.
Na kolana wskoczyła ci Artemida, ugniatając łapkami twoje spodnie. Luźne, pozszywane z co najmniej kilku rodzajów materiału. Kocia sierść wydawała się być w ich przypadku dodatkiem totalnie na miejscu. Przez kilka długich minut głaskałaś kotkę, która pomrukiwała zadowolona z obrotu sytuacji. Gdzieś z parapetu Hekate zdawała się spoglądać na to z politowaniem – ot, kolejna cecha przypisana kotom przez niekoniecznie rozumne istoty ludzkie. Przychodziłaś tu ostatnio z regularnością cokolwiek zatrważającą jak na twój swobodny plan na życie. Wykonywane czynności odznaczały się powtarzalnością, choć nigdy nie wiedziałaś, co tak naprawdę zastaniesz. Bywało, że wymieniałyście nie tylko słowa, ale i zdanie imponująco złożone. Innym razem miałaś wrażenie, że obcujesz z lalką. Czasem starczało jej energii na pójście do pracy, zajęcie się swoimi podopiecznymi i powrót do domu. Jednak już z chwilą przekroczenia progu uchodziły z niej resztki życia. Malała o kilka centymetrów, kwestie takie jak zjedzenie czegoś, założenie wygodniejszych ubrań wydawały się poza jej zasięgiem. Paradoksalnie poznałyście się ledwie chwilę temu, a momentami przyjmowałyście role w waszych relacjach wybitnie intymne. Ty właściwie z wyboru. Ona, by najzwyczajniej przeżyć. Zastanawiające jak w tak krótkim czasie można się zmienić – dać poznać się ludziom jako odpowiedzialna, poważna, perfekcyjna, by nagle któregoś dnia runąć jak ten domek budowany z kart.
- Długo musiałaś udawać... - czasem szeptałaś, głaszcząc ją po głowie, jakby była małym dzieckiem, które nie ma siły obronić się przed chłodem rzeczywistości i jej wymaganiami.

*

Zapukałeś do drzwi, a w zaciśniętej dłoni miałeś tę kolorową rękawiczkę. Chwila ciszy. Żadnej odpowiedzi. Powtórzyłeś więc gest, tym razem jednak rozbrzmiał on niecierpliwością. Miałeś przecież lepsze rzeczy do roboty niż odgrywanie roli biura rzeczy zagubionych – ba, z dostawą do domu. I właściwie miałeś już zrezygnować, kiedy wreszcie ktoś postanowił przekręcić zamek i otworzyć ci drzwi. Chociaż to za dużo powiedziane, biorąc pod uwagę, że uchyliły się na jakieś kilka centymetrów.
- Hm? - dotarło do ciebie niskie mruknięcie podszyte jeszcze czymś... Ach, no tak – ziewnięciem.
- Mniemam, że to zguba twojej siostry? - pomachałeś rękawiczką.
W sumie żaden z was nie okazał specjalnie dobrych manier. Żadnego powitania, przedstawienia... Gdyby nie fakt, że drzwi były ledwie uchylone, mógłbyś pewnie podziwiać uzębienie brata Antoni w całej okazałości, gdy nadeszło drugie ziewnięcie.
- ..ygląda – zgodził się, połykając pierwszą część zdania.
Chwycił materiał swoimi długimi, wąskimi palcami. I mielibyście to z głowy, gdyby nie fakt, że ty go nie puściłeś. Pofatygowałeś się, więc może chociaż jakieś „dziękuję”? Bo o co innego mogłoby ci chodzić.
- Hm? - pan elokwentny, nie da się ukryć.
Ewentualnie mógł wychodzić z tego samego założenia, co ty – mało kto spełniał wysublimowane kryteria by stać się godnym partnerem w konwersacji z nim.
- Dzięki? Miło było? - podpowiedziałeś z cokolwiek ironiczną nutą. - Zresztą, nieważne. Z bogiem, czy jakoś tak – dodałeś, puszczając rękawiczkę.

Chwilę później już byłeś u siebie w mieszkaniu. Lepiej ci chyba było jak ograniczałeś kontakty międzyludzkie do prób zespołu, ewentualnie pracy w klubie. Inne interakcje przynosiły jedynie dziwaczne epizody. I ciężko powiedzieć, czy to dlatego, że ty byłeś raczej aspołeczny, czy po prostu trafiałeś na – delikatnie mówiąc – indywidualistów. Zdecydowanie lepiej było, jak mijałeś się na klatce schodowej z paniami po sześćdziesiątce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz