Obserwowanie jej stało
się swego rodzaju rozrywką. Oczywiście, za cholerę nie
przyznałbyś tego głośno, ale siadanie na ławce i śledzenie
wzrokiem, co też ta wariatka wyrabia, sprawiało ci... Hm, radość
to duże słowo. Nie pokuszę się o nie w twoim kontekście, o nie.
Wyciągałeś jednak przed siebie nogi, niemal swobodnie rozsiadałeś
i z lekko przekrzywioną głową, podążałeś wzrokiem za drobną
taneczną figurką. Kojarzyła ci się z lalką, ale nie z taką,
która błyszczała nowością na sklepowej półce, w idealnie
skrojonej spódniczce primabaleriny. Twórca tej lalki chyba wypił o
jeden kieliszek wina za dużo. Pędzel omsknął się, gdy wypełniał
wykrój jej wąskich ust, kilka kropli spadło na policzek, kiedy
pracował nad rzęsami. Włosy przeszły już chyba przez ręce
przynajmniej jednej kilkuletniej właścicielki. Niby kręcone, ale
jednocześnie totalnie nieujarzmione. Na szybko ogarnięte długimi,
wąskimi palcami. Kilka kolorowych spinek przytrzymujących
pojedyncze loki. Myśl przewodnia fryzury – nieznana.
Czy ty się właśnie
uśmiechnąłeś? Dorianie, nie wierzę... A nie był to czasem
niekontrolowany grymas, hm?
Gwizdnęła, okręcając
się w niezgrabnym piruecie.
- Owca, no chodź, owca!
- zawołała w kierunku białego, kudłatego psa
Ten podbiegł w jej
kierunku i w stanie totalnej euforii, zaczął zataczać wokół niej
okręgi. A ona śmiała się. Dość niepohamowanie, bym rzekła.
Totalnie poza grafikiem, wytycznymi, przepisami. Co zamiast wzbudzić
w tobie irytację, pozwoliło jeszcze bardziej się odprężyć.
Nawet jeśli kilkanaście minut wcześniej stoczyłeś z nią, twoją
dziwaczną sąsiadką, boje o to, aby wyjść na wspólny spacer z
psem.
Postawiłeś kołnierz
płaszcza. Ciężko powiedzieć, że mamy już wiosnę. Przedwiośnie
ma w sobie nawet za duży ładunek ciepła na tę pogodę. Antoni to
jednak nie przeszkadzało, musiała kolekcjonować te wszystkie
rumieńce chłodem wyszczypane na jej policzkach. Ewentualne
kichnięcia. Pociągnięcia nosem. Wynagradzała to sobie później
gorącą czekoladą w towarzystwie brata. Właśnie... Chłopaka
widywałeś ledwie na próbach i to nie zawsze. Kiedy już
przychodził, bez problemu odnajdywał się w obecnej rutynie, nigdy
nie wyszedł przed szereg, zostawał z tyłu. I zdawało mu się to
totalnie wystarczać. Czego nie potrafiłeś pojąć. Czasem też
słyszałeś jak śpiewa. Ledwie kilka dźwięków, ot tyle ile zdążysz
przekazać sąsiadom, schodząc po schodach. Wiedziałeś, że to on,
bo zaraz za nim rozlegały się prędkie kroki, postukiwania obcasów.
I śmiech. Ten sam, który rozlegał się teraz. Praktycznie co
chwilę.
- Dorian – dosłownie
klapnęła obok ciebie. Jak zwykle za blisko jak na zwykłe kontakty
międzyludzkie.
Praktycznie przylgnęła
do twojego boku. Przez moment sprawiała też wrażenie, jakby
chciała przerzucić własne nogi przez twoje. Zaniechała jednak
tego.
- Dorian – powtórzyła.
- Przesiedzisz życie – stwierdziła, przez dosłownie kilka sekund
mając ten poważny wyraz twarzy, który dodawał jej lat.
Długo to jednak nie
trwało, bo zaraz zaczęło ją „nosić”. Już musiała rozejrzeć
się, poprawić włosy, wreszcie wystukać bliżej niezidentyfikowany
rytm na twoim udzie. Nagle westchnęła głośno, po czym oparła
głowę o twoje ramię.
- Hm? - uniosłeś brwi,
czego nie mogła widzieć.
Chwyciła twoją dłoń,
która miała w tej chwili pełnić rolę jakiejś tymczasowej
zabawki. Normalnie potraktowałbyś to jako poważne naruszenie
własnej nietykalności. Za nią jednak nie nadążałeś. Zanim
twoje ciało wypracowało reakcje na pierwszy z jej gestów, już
musiało się mierzyć z następnym. Powoli zaczynałeś uczyć się
tego, że najlepiej będzie, jeśli postarasz się to ignorować. A
przynajmniej nie reagować na każdy dotyk z jej strony uskokiem w
bok, czy też inną taktyką obronną. Przeczekanie sprawdzało się
zazwyczaj najlepiej. Nawet jeśli z każdym kolejnym jej ruchem
poziom stresu dziwne wzrastał, by po chwili znów gwałtownie maleć.
A to, że ta starsza kobieta, która właśnie przeszła obok was,
posłała ci spojrzenie niemal mówiące „boże, jacy ładni”,
przełkniesz. Jak zbyt słodki syrop na kaszel.
- Dobra, zbieram się –
stęknęła teatralnie. - Chociaż ciężko porzucać tak rozwijającą
konwersację, naprawdę – wyprostowała się, po chwili już stojąc
pewnie na nogach. - Te wszystkie dywagacje... Naprawdę, nie
wiedziałam, że ma pan tyle do powiedzenia na tak różne tematy.
Koniecznie muszę nieco więcej poczytać przed naszym następnym
spotkaniem, bo zostaję w tyle – pokręciła głową, ciągnąc ten
spektakl.
Ani nie podjąłeś gry,
ani nie zrobiłeś nic, co mogłoby ją zniechęcić do takiego
obcowania z tobą. A to już coś, panie Piotrowicz.
- Czajkowski – krótka
komenda i pies już był przy twojej nodze. - Wracamy do domu –
dodałeś nieco bardziej miękkim tonem.
Nie wymieniliście
żadnego zwyczajowego pożegnania z sąsiadką. Ty skierowałeś się
w stronę klatki schodowej, ona pobiegła w drugą stronę, znikając
za rogiem.
Właściwie nie wiesz jak
nazwać to, co miało miejsce jeszcze chwilę temu. Ot, czasem się
powtarzało – jak przeziębienie nawiedzające człowieka wczesną
wiosną, gdy wydaje mu się, że szalik może zostawić już w domu,
ale następnego ranka zatkany nos dowodzi, że znów się pospieszył
ze zrzucaniem z siebie ciepłych warstw.
Wspiąłeś się po
schodach, poganiając psa. Wsunąłeś lekko zmarzniętą dłoń do
głębokiej kieszeni płaszcza w poszukiwaniu kluczy. Zamiast trafić
na chłodny metal, wyciągnąłeś miękką i kolorową wełnianą
rękawiczkę. Włóczka była pozaciągana w kliku miejscach, a na
kciuku zrobiła się nawet niewielka dziurka. Zmarszczyłeś brwi. Ta
dziewczyna jest niepoważna. Później się tym zajmiesz.
*
Regularnie siadałaś za
jej plecami. W jednej ręce trzymałaś szczotkę, drugą chwytałaś
pojedyncze rude pasma. I rozczesywałaś. Bardzo powoli, ze wzrokiem
skupionym na refleksach. Zaskakujące, ale niewiele wtedy mówiłaś.
Uśmiechałaś się tylko, czasem rzuciłaś krótkie „w
porządku?”. Ona też za wiele nie mówiła. Nie to, żeby
wcześniej była jakąś gadułą, o nie. Każde zdanie musiałaś z
niej wyciągać albo podstępem, albo niemal siłą. Ale żadnej z
was to specjalnie nie przeszkadzało. Równowaga w środowisku.
Zachowany balans. Jak na huśtawce.
- Gotowe – uśmiechnęłaś
się dumna z kłosa, który wydostał się spod twoich palców.
Raczej nie miałaś na
czym trenować. Sama dbałaś o to, żeby twoje włosy, po prostu,
nie urosły za bardzo, a Aleksi zabiłby cię, gdybyś spróbowała
tknąć się jego czupryny. Chociaż czupryna przy tych gładkich
kosmykach zdawała się cokolwiek nieodpowiednim słowem.
- Znajdziemy ci jakiś
sweter i idziemy na czekoladę – wstałaś i skierowałaś się do
szafy.
Zdążyłaś dobrze
poznać rozkład mieszkania, zawartość półek. Bywałaś tu
całkiem często, czasem podrzucając jakieś zakupy, czasem zostając
żeby coś ugotować, chociaż za bardzo jadalne to „to” nie
bywało. Dobrze więc było ograniczyć się do odgrzania mrożonek.
Inna sprawa, że Sofia ostatnio zdawała się cokolwiek obojętna na
smaki, zapachy. Właściwie to jakiekolwiek sygnały ze świata
zewnętrznego.
To całe „idziemy”
było też na wyrost. Wzięłaś rudą za rękę i pociągnęłaś
do kuchni.
- Dziś będzie z nutą
pomarańczy – uśmiechnęłaś się, wyciągając z torby dwie
opakowane w folię duże kostki czekolady, w które wbite były
drewniane łyżeczki. - Gwarantuję. Rozkołyszą twój świat –
dodałaś entuzjastycznie, wyciągając rondelek i przelewając do
niego mleko.
Wspominałam, że
funkcjonowałaś tu jak u siebie?
Bywały momenty, że
spotykałyście się po jej pracy. W biegu, między jedną a drugą
czynnością. Obie oddane swoim obowiązkom. Ty niemal w każdym
kroku praktycznie tańcząca. Ona z każdym krokiem coraz bardziej
oswajana ze stresem i strachem – braćmi niekoniecznie tej samej
krwi. Wypijałyście kawę, pochłaniałaś pączka pokrytego
kolorowym lukrem. Przychodziły dni, kiedy długo pukałaś do drzwi,
zrzucałaś buty zaraz za progiem i ogarniałaś przestrzeń. A
przede wszystkim jej chude ciało, które miało swoje stałe
potrzeby wbrew temu, co na ten temat sądził jej duch.
O nic nie pytałaś.
Nauczyłaś się, że i tak nie uzyskasz odpowiedzi. Nie, kiedy to
tylko twoje dłonie bywały odpowiedzialne za rozczesane włosów czy
dostarczenie kalorii jej ciału.
Tylko koty nigdy nie
chodziły głodne.
- Wiktorowi chyba cię
brakuje – ściągnęłaś brwi w skupieniu, przelewając mleko do
kubków, ale i tak odrobinę rozlałaś. - Chyba z Dorianem nie
jesteśmy dla niego aż tak emocjonującym duetem... - zmartwienie w
jej głosie było jedynie teatralnym zabiegiem. - Albo to Horst się
przy nas tak zaharowuje, że nie ma się czego Wiki czepiać –
wzruszyłaś ramionami.
Drgnęła. Na tyle, że
gdyby trzymała kubek, pewnie uroniłaby z niego kilka kropel
gorącego płynu. Może więc to i dobrze, że jeszcze jej tej
czekolady nie zaserwowałaś.
- Bywa ciekawie w sumie –
kontynuowałaś. - Nadia się już tak nie pręży, o dziwo... Chyba
zmieniła taktykę. Ale ta też nie działa – opowiadałaś
dalej.
Postawiłaś kubki na
stole.
- Do dna, ruda – lekki
ton, uważne spojrzenie. - Tylko nie już, zaraz, teraz. Wiesz, o co
chodzi – dodałaś szybko.
Wolałabyś, żeby nie
wlała w siebie „wrzątku”. A z nią nie było w sumie wiadomo,
czego się spodziewać. Przynajmniej ostatnio.
Na kolana wskoczyła ci
Artemida, ugniatając łapkami twoje spodnie. Luźne, pozszywane z co
najmniej kilku rodzajów materiału. Kocia sierść wydawała się
być w ich przypadku dodatkiem totalnie na miejscu. Przez kilka
długich minut głaskałaś kotkę, która pomrukiwała zadowolona z
obrotu sytuacji. Gdzieś z parapetu Hekate zdawała się spoglądać
na to z politowaniem – ot, kolejna cecha przypisana kotom przez
niekoniecznie rozumne istoty ludzkie. Przychodziłaś tu ostatnio z
regularnością cokolwiek zatrważającą jak na twój swobodny plan
na życie. Wykonywane czynności odznaczały się powtarzalnością,
choć nigdy nie wiedziałaś, co tak naprawdę zastaniesz. Bywało,
że wymieniałyście nie tylko słowa, ale i zdanie imponująco
złożone. Innym razem miałaś wrażenie, że obcujesz z lalką.
Czasem starczało jej energii na pójście do pracy, zajęcie się
swoimi podopiecznymi i powrót do domu. Jednak już z chwilą
przekroczenia progu uchodziły z niej resztki życia. Malała o kilka
centymetrów, kwestie takie jak zjedzenie czegoś, założenie
wygodniejszych ubrań wydawały się poza jej zasięgiem.
Paradoksalnie poznałyście się ledwie chwilę temu, a momentami
przyjmowałyście role w waszych relacjach wybitnie intymne. Ty
właściwie z wyboru. Ona, by najzwyczajniej przeżyć. Zastanawiające
jak w tak krótkim czasie można się zmienić – dać poznać się
ludziom jako odpowiedzialna, poważna, perfekcyjna, by nagle któregoś
dnia runąć jak ten domek budowany z kart.
- Długo musiałaś
udawać... - czasem szeptałaś, głaszcząc ją po głowie, jakby
była małym dzieckiem, które nie ma siły obronić się przed
chłodem rzeczywistości i jej wymaganiami.
*
Zapukałeś do drzwi, a w
zaciśniętej dłoni miałeś tę kolorową rękawiczkę. Chwila
ciszy. Żadnej odpowiedzi. Powtórzyłeś więc gest, tym razem
jednak rozbrzmiał on niecierpliwością. Miałeś przecież lepsze
rzeczy do roboty niż odgrywanie roli biura rzeczy zagubionych –
ba, z dostawą do domu. I właściwie miałeś już zrezygnować,
kiedy wreszcie ktoś postanowił przekręcić zamek i otworzyć ci
drzwi. Chociaż to za dużo powiedziane, biorąc pod uwagę, że
uchyliły się na jakieś kilka centymetrów.
- Hm? - dotarło do
ciebie niskie mruknięcie podszyte jeszcze czymś... Ach, no tak –
ziewnięciem.
- Mniemam, że to zguba twojej siostry? - pomachałeś rękawiczką.
- Mniemam, że to zguba twojej siostry? - pomachałeś rękawiczką.
W sumie żaden z was nie
okazał specjalnie dobrych manier. Żadnego powitania,
przedstawienia... Gdyby nie fakt, że drzwi były ledwie uchylone,
mógłbyś pewnie podziwiać uzębienie brata Antoni w całej
okazałości, gdy nadeszło drugie ziewnięcie.
- ..ygląda – zgodził
się, połykając pierwszą część zdania.
Chwycił materiał
swoimi długimi, wąskimi palcami. I mielibyście to z głowy, gdyby
nie fakt, że ty go nie puściłeś. Pofatygowałeś się, więc może
chociaż jakieś „dziękuję”? Bo o co innego mogłoby ci
chodzić.
- Hm? - pan elokwentny,
nie da się ukryć.
Ewentualnie mógł
wychodzić z tego samego założenia, co ty – mało kto spełniał
wysublimowane kryteria by stać się godnym partnerem w konwersacji z
nim.
- Dzięki? Miło było? -
podpowiedziałeś z cokolwiek ironiczną nutą. - Zresztą, nieważne.
Z bogiem, czy jakoś tak – dodałeś, puszczając rękawiczkę.
Chwilę później już
byłeś u siebie w mieszkaniu. Lepiej ci chyba było jak ograniczałeś
kontakty międzyludzkie do prób zespołu, ewentualnie pracy w
klubie. Inne interakcje przynosiły jedynie dziwaczne epizody.
I ciężko powiedzieć, czy to dlatego, że ty byłeś raczej
aspołeczny, czy po prostu trafiałeś na – delikatnie mówiąc –
indywidualistów. Zdecydowanie lepiej było, jak mijałeś się na
klatce schodowej z paniami po sześćdziesiątce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz