26.08.2013

03. Wrażenie.

Tygodnie. Mijały kolejne tygodnie codziennych rytuałów. Wspólnie wypitych litrów mocnej i gorącej herbaty, rozmów zbudowanych z półsłów. Kocich pomruków i narzekań na brak poświęcenia uwagi. Morderczych treningów; niekoniecznie wykańczających fizycznie, bardziej przecież obciążających psychikę, gdy kolejny wspólny ruch wywołuje więcej frustracji niż zadowolenia.
Patrzyłaś każdego ranka jak Jerzy w tej swojej ciszy przebudza się, zmywając kubek, który każdego wieczora zabierał do siebie. Jeszcze lekko „klejące się” oczy, włosy raczej w nieładzie, wygnieciony t-shirt z nocy. Patrzyłaś na to jak powoli jego plecy stają się coraz bardziej wyprostowane, gdy już nieco bardziej sprawnymi ruchami zabierał się za przygotowanie szybkiego śniadania, wrzucał coś do zjedzenia w ciągu dnia (Jerzy przecież nie będzie hipsterzył w jakiś knajpach w porze obiadu). Ale nie, że stałaś tak jak sierota i po prostu się na niego gapiłaś. Sama przecież musiałaś się ogarnąć, ujarzmić długie i kręcone rude włosy, wciągnąć na siebie jakiś wygodny czarny sweter (ach ta czerń... cały czas sądzę, że nie jest dla ciebie... wolałam te zwiewne, kwieciste materie; tamte sukienki, falbanki...). Wypić coś, co rozgrzeje cię od środka. I przestać myśleć o tym, jak inna osoba wyglądałaby przy tego typu czynnościach na miejscu Jerzego. I owszem, ta inna osoba była figurą bardzo konkretną, która ostatnio zbyt często gościła w Twoich myślach. Czy było w tym coś dziwnego? Nie, przecież to normalne, że każdy od czasu do czasu przypomina sobie sylwetkę z przeszłości. Taką postać, która sporo znaczyła, a i mogłaby znaczyć jeszcze więcej, gdyby tylko przewidziano dla was więcej wspólnego czasu. Chociaż kto wie?

Otrząsnęłaś się w ten charakterystyczny dla ciebie sposób; sposób, który jakoś tak dziwnie upodabniał cię za każdym razem do bezbronnego dziecka, choć przecież już dawno powinnaś przestać tak się czuć. Widocznie dorosłość niekoniecznie przychodzi wraz z momentem ukończenia szkoły, rozpoczęcia pracy, wynajęcia własnego mieszkania... Czasem chyba się spóźnia, albo czeka na coś jeszcze, jakieś inne wydarzenie, które okaże się dla twojego rozwoju ważniejsze, bardziej znaczące.
Zanim wyszłaś z mieszkania, dotknęłaś ramienia Jerzego, żegnając się z nim bez użycia słów. Być może po to, aby nie dodał na swoją jednolitą koszulkę deseniu okruchów gryzionej właśnie bagietki. Uśmiechnęłaś się pod nosem, wyobrażając sobie właśnie tego typu scenę, która nadawała temu wysokiemu i poważnemu mężczyźnie uroku bezradnego dzieciaka, starającego się uchronić przed minikatastrofą.
Odpowiadały ci te relacje. Budowane małymi gestami, podtrzymywane krótkimi zdaniami, kręcące się wokół codziennego życia. I chociaż stanowiliście niezależne jednostki, to można było mówić o waszych małych rytuałach. No i nikt nie mógłby ci zarzucić, że odcinasz się od ludzi, odseparowujesz, zamykasz we własnym świecie... Przecież z kimś mieszkasz.

*

Rozpadało się. Duże krople nie były uciążliwe tylko dlatego, że dzień nadal pozostawał bezwietrzny, a i deszcz raczej jedynie zaznaczał swoją obecność niż dążył ku zmoczeniu jak największej liczby przechodniów. Wzdrygnęłaś się jednak, kiedy sporych rozmiarów kropla jakimś cudem wylądowała na twoim karku. Akurat dziś musiałaś spiąć włosy, które uchroniłyby cię przed wycieczką tego nieproszonego gościa wzdłuż twojego kręgosłupa. Rozejrzałaś się wokół, nadal potrafiłaś zgubić drogę w tym mieście ciągłych remontów i ślepych uliczek zastawionych krzywo pozostawionymi znakami z informacją, iż przejścia brak. Jest dobrze; rozpoznajesz sklepy, bo trudno kierować się gwarem jednej z głównych ulic. Ktoś niecierpliwie popędza rowerzystę, do tego jednak nic nie dociera poprzez wielkie, kolorowe słuchawki. Jest jakiś taki oderwany od rzeczywistości, siedząc na jaskrawozielonym rowerze i pedałując raczej tak, jak wypadałoby w trakcie krajoznawczej wycieczki jedną z polnych dróg niż jezdną, którą albo ktoś się spieszył z pracy do domu, albo z domu do pracy.
Tak, teraz musisz skręcić tutaj, jeśli tylko chcesz zrobić jakieś szybkie zakupy, zanim znów wyłączysz się w metrze. O, ten sklep jest idealny, nie wymaga przecież od ciebie publicznego szlifowana polskiego, który wchodzi ci do głowy (a przede wszystkim na język) bardzo opornie. Znów mnóstwo ludzi. Przebywasz między nimi przez większość doby, dopiero pod puchatym kocem znajdując chwilę wytchnienia, albo też sadowiąc się w ulubionym fotelu, wtedy jednak niemal pewnie jest to, że twojej uwagi pożądać będzie któryś z kotów. Łapiesz koszyk o lekko lepkiej rączce, krzywisz się przy tym nieco. I skupiasz się teraz maksymalnie na tym, co do owego kosza włożysz. Jedzenie jest... Stało się czymś specyficznym, czyż nie? Najlepiej się na nie patrzy. Najlepiej się je kroi – wyjątkowo starannie, równo, precyzyjnie. Poddaje obróbce termicznej, dokładnie pilnując czasu. Dodaje aromatycznych przypraw. I już czujesz się najedzona, czyż nie? A przecież właśnie teraz tym powinnaś się zająć, skoro talerz znalazł swoje miejsce na stole, w tle jakieś kwiaty, powierzchnię chronią bladobłękitne podkładki... W każdym razie, trudno nazwać zakupy mechanicznym działaniem. Musisz mieć przecież absolutną ochotę na dany produkt. Inaczej pewnie trafi do żołądka Jerzego, aby nie dokonać żywota gdzieś w zakamarkach lodówki. Chwytasz w drobną i bladą dłoń sporych rozmiarów jabłko. Pachnie. Choć przecież dobrze wiesz, że pewnie przeleżało swoje w chłodni. Nada się, gdy będziesz je starannie kroić w półksiężyce i układać symetrycznie na płaskim, czarnym talerzu. Kasza, mleko, zielony makaron. Długie wstążki, które przez większość czasu trwania posiłku układasz na talerzu. Potem zjadasz je, gdy są już praktycznie zimne.
Nie, nigdy przecież nie miałaś problemów z jedzeniem. Może i jesteś filigranową tancerką, ale to nie oznacza, że musisz mieć w swoją historię wpisane zaburzenia odżywiania. Nie, tego byłoby już za wiele jak na jedną, skomplikowaną i pełną tajemnic Sofię. I tu twoje myśli znów płyną w tym konkretnym kierunku, który ostatnio tak często obierasz. Czy z tamtą osobą robienie zwykłych, codziennych zakupów byłoby jednak jakimś wyzwaniem? Pamiętasz przecież dobrze tamte wizyty w kawiarniach, kiedy to piłaś swoją ukochaną i porzuconą kawę z cynamonem, a naprzeciw ciebie stała ta szklanka czystej wody. Zupełnie nie pasowała swoją krystalicznością do złożoności tego, co działo się między tobą a tamtym człowiekiem.
Płacisz już nie tak obcą dla ciebie walutą, myśli zwracając na tor codzienności. Masz przecież na głowie kolejny burzliwy duet z Dorianem (kolejne spotkania z parkietem?). Powinnaś przysiąść i ocenić postępy swoich małych uczennic, powoli zbliża się przecież koniec półrocza (ten gorący oddech pośpiechu poczujesz pewnie dopiero wtedy, gdy na ulicach pojawią się pierwsze oznaki zbliżających się świąt; a przecież dobrze wiesz, że z roku na rok dzieje się to coraz szybciej). Rachunki... To zawsze coś, o czym trzeba myśleć, choć raczej nie w kategorii twoich własnych problemów finansowych, a pewnie tego, że znów dwa dni po ich uregulowaniu Jerzy będzie miał nietęgą minę. Zamówisz wtedy pizzę. Byle bez krewetek.
Kiedy wychodzisz ze sklepu, okazuje się, że tym razem jednak rozpadało się na dobre. Uśmiechnięta pani pogodynka, prezentująca garsonkę wyglądającą na wybitnie niewygodną, miała więc rację. Przyspieszasz kroku, kierując się w stronę zejścia do metra. Na szczęście stąd to zaledwie kilka kroków, nie zmokniesz więc, co uchroni cię przed bolesną próbą rozczesania włosów, które pod wpływem wilgoci skręciłyby się jeszcze mocniej. Rozglądasz się, by na nikogo nie wpaść, w końcu teraz rozpoczyna się cały ten rytuał chowania się za bezpieczną powierzchnią parasoli, która sprawia, że ludzie stają się na innych jeszcze bardziej ślepi i nieczuli.
Stukot butów o powierzchnię schodów, z którą wolałabyś się raczej nie spotkać głównie dlatego, że do najczystszych jednak nie należy. Chwila oddechu, poprawiasz torbę, która nieprzyjemnie wpija się w ramię, zostawiając na nim najpewniej czerwoną pręgę. Teraz już można zwolnić, choć raczej nie dotyczy to reszty mieszkańców miasta. Pędzą tak, jakby istniało ryzyko, że i tak jedna linia metra przestanie za chwilę funkcjonować. Odetchnąć więc tak naprawdę możesz dopiero wtedy, kiedy znajdziesz się już na peronie. Ale i tu istnieje ryzyko, że zostaniesz wciągnięta w ciasną konstrukcję chińskiego muru, który w innych okolicznościach uniemożliwia ci spokojne opuszczenie wagonu. Rozglądasz się, to jedno z twoich ulubionych zajęć, przyjdzie przecież jeszcze czas na to, aby brązowymi, dużymi słuchawkami odgrodzić się od reszty świata. Twój wzrok powoli wędruje po najbliższych sylwetkach. Zmęczone matki z dziećmi, panowie w garniturach, starsze kobiety z obowiązkowymi kolorowymi reklamówkami, głośni uczniowie w czapkach z szerokimi daszkami. Tak jakby nic się tu nie zmieniało, mimo tego, że to przecież taki kocioł. Jakby wszystko postępowało według jednego... Zaraz, chwila. Przeniosłaś wzrok na drugą stronę, czyż nie? Tam, gdzie równie imponująca grupa wierci się w oczekiwaniu na wyścig ku wolnym miejscom siedzącym. Ściągnęłaś brwi, marszcząc przy tym czoło w ten sposób, który powinien być raczej zarezerwowany dla rozwiązywania jakichś poważnych problemów. Nie zwracasz nawet specjalnej uwagi na to, że właśnie w harmider dźwięków wdziera się komunikat o wjeździe pociągu. Tylko patrzysz, tak uważnie patrzysz na tę drugą stronę, gdzie znajdziesz się znów jutrzejszego poranka, zmierzając do pracy. Niemożliwe. Oddychaj. To tylko wyraźne podobieństwo, przecież tyle istotnych rzeczy się nie zgadza... To tylko... Wrażenie?



Mam wrażenie, że nieco mnie nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz