9.07.2017

25. Fusy.


     Nie do końca byłaś przekonana, jak właściwie miałaś mu pomóc. Antonia jednak ulotniła się z budynku w tempie błyskawicy, pozostawiając tylko dla siebie tę tajemną wiedzę na temat naprędce zaaranżowanego spotkania. Intencje miała czyste, tego byłaś pewna. Każde słowo wybrzmiało w krystaliczny sposób. Żaden z gestów nie niósł ze sobą tego gęstego cienia charakterystycznego dla intrygi. Obcowanie z nią było jak kontakt z dzieckiem. Świeże, bezpośrednie, irytująco szczere – jakby nie wyuczyła się tych wszystkich niuansów i granic, które z tobą zdawały się zrośnięte na biologicznym wręcz poziomie.
Herbata przestała parzyć usta, język oswajał się ze smakiem. Nieco cierpkim, mocnym, zakończonym tą słodyczą, której się po tym napoju nie spodziewałaś. Dziękowałaś gorliwie za wszystkie te dźwięki wpływające przez uchylone drzwi do pomieszczenia. Za jasne, niemal białe światło filtrowane okienną szybą. Za migające obrazy na ekranie laptopa, które wymagały skupienia na nich wzroku. Choć przecież ten ostatni miał aż za dużą ochotę uciec gdzie indziej. Wyżej. Na prawo.
Byłaś jak ten cholerny wyrzut sumienia. Od tamtej rozmowy, gdy on siedział naprzeciwko ciebie niczym personifikacja prośby pomieszanej z nadzieją. Uwierało cię to wspomnienie skurczem w brzuchu sprawiającym dyskomfort na poziomie, który nie dawał o sobie zapomnieć. Odstawiłaś kubek tylko po to, żeby zaraz palce rozpoczęły rytuał skubania końcówki warkocza.

- Teoretycznie jest dobrze – odchrząknął.

Dłuższa chwila ciszy i dla niego nie pozostała obojętna. Wpłynęła na ton i głośność dźwięków. Automatycznie wyprostował się, jeszcze bardziej przylegając do oparcia obrotowego krzesła. Odrobinę nienaturalnie, jak na mój gust. Przypomniało mi to o pewnym popołudniu przed szkołą, tobie chyba też.

- ..ale czegoś brakuje – w pewien sposób dokończyłaś jego myśl. Bez znaku zapytania.

O choreografii nie miałaś wielkiego pojęcia, ot tyle ile potrzeba ci było do pracy z dziećmi. Nigdy też, tak naprawdę, nie byłaś zdania, że jesteś wybitna w tańcu. Owszem, kilka miesięcy przetańczyłaś jako wiodąca solistka, ale prawda jest taka, że udało ci się to tylko (i chyba aż) dzięki ciężkiej pracy. Godzinom tytanicznego wysiłku okupionym bólem, potem, łzami, a i bywało, że krwią. Dzieciństwem pełnym treningów, prywatnych lekcji. Byłaś jednak świadoma, że brakuje ci tego, co miała choćby Antonia – nawet jeśli bywała niechlujna, gubiła gdzieś cały ten ból, napięcie. Może dlatego udawało jej się wytańczyć z Dorianem każdy kolejny krok. Zdawała się zupełnie z nim nie ścierać, nie rywalizować. Była przedziwnie płynna, przewidująca jego ruchy, plastycznie partnerująca.
Zmarszczyłaś lekko czoło, łokcie oparłaś o blat biurka, nachylając się nieco. Miałaś przed sobą zadanie, a to zawsze pomagało ci w prawidłowym funkcjonowaniu, czy chociażby utrzymaniu pozorów.

- Cofniesz? - poprosiłaś.

Od tańca się przecież zaczęło. Wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłaś go na szkolnej sali treningowej. Wracałaś z którejś z lekcji, chyba biologii. Miałaś ze sobą torbę z kilkoma ciężkimi książkami. Pasek zostawił głębszy ślad na twoim ramieniu, zagniótł materiał lekkiej sukienki. Stałaś i patrzyłaś, aż przyszedł moment, że znów wróciło do ciebie uczucie, że pewnie robisz coś niezgodnego z zasadami – i tylko on potrafił je tak szybko rozwiać.

*

Przyłapałeś się na tym, że zamiast na poruszające postaci, patrzysz na nią. Oparła brodę o dłoń i chyba nawet zmarszczyła czoło. Pamiętałeś ją taką. Zaangażowaną, niezależnie od tematu projektu. Pamiętałeś jak opowiadała o swoich kursach, kompletnie niezwiązanych z tańcem. Jak wspominała prywatne lekcje, a kiedy zrzuciła to spięcie kontrolujące każdy jej ruch, nawet odrobinę żartowała, naśladując rosyjski akcent jednej ze swoich byłych nauczycielek. Wtedy tworzyło to zabawną mieszankę z irlandzkim nalotem. Powodowało, że gubiłeś tę nutę wstydu, która towarzyszyła ci, gdy należało odezwać się w obcym kraju. Już na starcie zapewniła ci poczucie bezpieczeństwa – tak obce uczucie, w przeszłości mylone ze sprawowaniem kontroli.
Teraz oboje mówiliście po angielsku tak dobrze, że jedynie wprawiony słuchacz wyłapałby niuanse.
I nie była to jedyna zmiana. Powaga objęła też jej oczy. Te duże zielononiebieskie tęczówki, które w przeszłości były niezbitym dowodem na to, że nadal jest dzieckiem. Obecna Sofia już to oddała. Bardzo chciałbyś wiedzieć kiedy i z czyjego powodu. Nie miałeś jednak pewności, czy rzeczywiście cieszyłbyś się, gdybyś otrzymał dowód na to, że brałeś w tym dojrzewaniu czynny udział. Chyba czułbyś się jak złodziej, a na domiar złego, nie było nawet sposobu na to, aby zwrócić to, co przywłaszczyłeś.

Słuchała cię uważnie, kiedy opowiadałeś o przebiegu ostatnich prób. Nalegała, byś dzielił się własnymi obserwacjami, nawet jeśli chwilę wcześniej korzystała z wersji w możliwie najczystszej postaci. Wodziła wzrokiem za ołówkiem, którym wyrysowywałeś na kartce przeplatające się sekwencje. Pomrukiwała dając znak, że rozumie, nadąża. Nadal nie nauczyła się panować nad brwiami, które zdradzały, gdy miała jakąś wątpliwość – choć niekoniecznie zamierzała się nią dzielić.

- A gdyby tak... - wyciągnęła ci z dłoni ołówek, przesunęła kartkę nieco w swoim kierunku.

Odważny ruch jak na nią, a jednocześnie zwyczajnie powszedni, przeznaczony nawet dla obcego. Jedną prostą linią przekazała swój pomysł. Ledwie widoczną, bo przecież musiała walczyć z niepewnością. Nie zmieniło się w niej to, że wręcz na granicy strachu nie umiała przyznać się do posiadanej wiedzy czy talentu. Bywało, że wydawała się praktycznie przepraszać za zabranie głosu. Budziło w tobie irytację to, że można kogoś aż tak skrzywdzić, wyuczyć tego, że mimo otwartej klatki, nadal grzecznie siedzi na ptasiej huśtawce.
Sam pomysł miała jednak, cokolwiek, ryzykowny. Bardzo w stylu Wiktora. Te miesiące pod jego skrzydłami musiały zostawić jakiś ślad. Czy może coś obudzić.

- Spróbuję – uśmiechnąłeś się, wygładzając niewidzialne zagniecenia papieru. - Chciałabyś może..
- Nie mogę – pokręciła głową, wprawiając w ruch luźne kosmyki.

Bardzo się musiałeś pilnować, aby ich nie poprawić. Zresztą, zdążyłaby uciec twojej dłoni, już poderwawszy się z krzesła. Bezpieczna przystań omawianego tematu oddaliła się na tyle, że już gotowa była do ucieczki. Trudno ci było zdecydować, czy to przez to, jaki wydźwięk miało tamto spotkanie. Chciałbyś też powiedzieć, że nie chowasz urazy, ale przecież zabolało. I nadal się goiło.

Zebrała ze sobą oba opróżnione kubki. Jej dłonie zawsze poszukiwały zajęcia, to się nie zmieniło. Wychwyciłeś to.

- Następnym razem – zatrzymała się jeszcze w progu, chyba pierwszy raz tego dnia otwarcie podnosząc na ciebie wzrok.

Kilku rzeczy na jej temat się dziś nauczyłeś.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz