10.07.2017

26. Dropsy.


     Potakiwanie było rozwiązaniem idealnym, choć musiałaś pamiętać, że o jedno za dużo również mogło wywołać potencjalną katastrofę. Trudno jednak było zachować czujność będąc poddawaną kilku sprawdzianom jednocześnie. Lidia wybrała miejsce idealne, naprzeciwko ciebie, wyprostowana niczym mała dama i wpatrzona w matkę, jak zresztą chyba każda mała dziewczynka. Chłonąca każde jej słowo i powtarzająca gesty – wyuczająca się ich na pamięć. Z każdą kolejną porcją jedzenia czekała na to, aż matczyny widelec powędruje w kierunku ust w kolorze nude. Aż dziwne, że jeszcze nie zemdlała z głodu, biorąc pod uwagę fakt, że rodzicielka skupiła się na wygłaszaniu elaboratu pod twoim adresem. Oberwało ci się za wszystko. W imię troski, oczywiście.

- Chcesz mi więc powiedzieć, że znów bierzesz korepetycje z chemii? - znak zapytania pełnił tu funkcje jedynie dramatyczną. - I że ja teoretycznie wcześniej płaciłam temu konkretnemu studentowi?
- Doktorantowi – zaryzykowałaś; niepojęte jak szybko wyleciało jej z głowy to, że sama ci te dodatkowe lekcje zorganizowała.

Choć nie zdziwiłabyś się, gdyby tak właściwie stał za tym jej asystent, a matka jedynie wypłacała pieniądze i oczekiwała rezultatów... które jej nie zachwyciły. Jasne, że się poprawiłaś. Na tyle, na ile tobie odpowiadało. W końcu nie groziło ci powtarzanie klasy, byłaś od tego bardzo daleka. A to, że dzisiejsza wywiadówka jedynie utwierdziła twój „dostateczny plus”, cóż... Jeśli w końcu zbierzesz się w sobie i zdecydujesz na ten spektakularny atak terrorystyczny, który momentami chadzał ci po głowie (zwłaszcza w czasie takich kolacji), sama bomby konstruować nie będziesz. Za duże ryzyko przy zabawie dziwnymi cieczami. I za dużo do sprzątania „już po”.
Przesunęłaś widelcem groszek z jednego brzegu talerza na drugi. Tendencyjność dzisiejszego posiłku wprawiła cię w nastrój na granicy apokaliptycznego.

- Umówiłam cię z moim fryzjerem. Zaczynam podejrzewać, ze twoje średnie wyniki brać się mogą ze ślepoty – westchnęła ciężko, robiąc przy tym taką minę, jakby przydługa grzywka opadająca na oczy u pierworodnej córki była wystarczająco dobrym powodem mdłości. - Lidio, warkocz.

Dziewczynka niemal podskoczyła. Zaraz też odgarnęła ciasno splecione włosy na plecy. Wyprostowała się (jeszcze bardziej?) i wróciła do posiłku, wzrokiem jednak szukając choćby niemej aprobaty. W nagrodę dostała coś, co można by chyba uznać za półuśmiech. Ewentualnie grymas towarzyszący problemom żołądkowym.

- Jestem potwornie zmęczona. Posprzątasz, Ado – odeszła od stołu, nachylając się jeszcze nad młodszą córką i zostawiając centymetr nad jej włosami sterylny pocałunek.

- Weź się nie wydurniaj, Lidka – przewróciłaś oczami, kiedy siostra z ociąganiem również odłożyła swoje sztućce. - Dokończ kolację, twój brzuch mógłby wybudzić pacjenta na prochach – odchyliłaś się na oparcie, balansując krzesłem.

Jasne, że młoda miała zamiar podążyć w ślad za matką. Ostatnimi tygodniami stała się w tym jeszcze bardziej upiorna, ale było ci jej przecież zwyczajnie żal. Sama byłaś zdania, że wyzbyłaś się już chęci poszukiwania aprobaty u matki. Szczególnie w takie dni. W dni, w które zaprzeczałaś jej wizji i planom. Bo przecież wiedziała, co dla ciebie najlepsze. I czasem nawet miała rację.
No... może nie w kwestii korków, ale z tym coś pewnie ogarniesz. Jest przecież szkolny bufet, ewentualnie biblioteka. Na uczelni wolałabyś go pewnie nie nachodzić (znów). Jemu to pewnie nawet będzie na rękę, że skończą się te rajdy na koniec świata, telepanie się drogą cokolwiek nie miejską plus oczekiwanie na autobus, który niekoniecznie przyjedzie.

*

- Coś jest... - patrzył na ciebie jakoś tak...
- Cholera, w zoo jesteś? - byłaś prawie wściekła. No, jeszcze ci odrobinę brakowało. - Coś ci się nie podoba? Wzory są tutaj. O! - walnęłaś ręką w rozłożone na stoliku papiery.

Kilka osób wydało z siebie coś, co zdecydowanie było pomrukiem dezaprobaty. Na synchronizację odczuć im się zebrało, pfff.
Naprawdę, przyszedł tu cię uczyć, czy szukać rozrywki. Mógłby się skupić na tłumaczeniu tego... No... Tłumaczeniu chemii, po prostu chemii. Mało miałaś na głowie, żeby się jeszcze przejmować Jerzym i jego doznaniami estetycznymi? Już mogłabyś przestać poprawiać te wsuwki, których zadaniem było utrzymanie grzywki.

- Interesujący wybór fryzury – musiał, no przecież musiał czymś rzucić.
- Lepsze to, niż fryzjer mojej matki – wzruszyłaś ramionami, jakby obecny stan rzeczy był ci rzeczywiście obojętny. - Jeszcze mam czas na estetykę w stylu 45+.
- Kto by pomyślał... Bo nastrój cokolwiek menopauzalny – oho, zabłysnął, uwaga!
- Seksista bardzo? - wyrzuciłaś z siebie praktycznie natychmiast.
Zmieszał się. Obrócił w palcach długopisem. Wystukał niechlujny rytm o blat. Wzrok wybitnie zainteresował wykładziną.
- Kiepskie poczucie humoru, przepraszam – mruknął znad kartki.

Przyjęłaś to do wiadomości, nie miałaś jednak zamiaru łagodzić sytuacji, czegokolwiek odwoływać. Nie daj boże, sama przepraszać. Ot, niech uważa na słowa, a co. Małe rzeczy mają przecież znaczenie.
Podsunął ci kartkę, wskazał na kolejne zadania, krótko zachęcił. W sumie kończył się wam czas, a na nadgodziny niespecjalnie cię było stać. Wolałaś też nie musieć przyznawać się do tego, że płacisz mu dziś z własnej kieszeni.

- Dam ci, powiedzmy... 10 minut, ok? - chyba się nawet uśmiechnął. - A potem sobie to podsumujemy i koniec na dziś, obiecuję.
- Mhm... - stłumiłaś ziewnięcie, choć jeszcze chwilę temu byłaś w stanie ciskać piorunami.

*

     Wszedłeś między regały totalnie niezwiązane z korepetycjami, których znów udzielałeś. Jak to się właściwie stało? Wydawać by się mogło, że sposób na dodatkową gotówkę umarł śmiercią naturalną, przyczyna zgonu: absencja tutora. Ale kiedy zjawiła się w uczelnianym bufecie nie mogłeś się jej, po prostu, pozbyć. Nawet jeśli czasu miałeś ostatnio zdecydowanie mniej. W domu się podziało – kolokwialnie mówiąc. W obu domach. Poczucie odpowiedzialności za ogarnięcie potencjalnego chaosu było czymś, co pewnie wpędzi cię do grobu nieco szybciej niż statystyka przewiduje. I o ile roztaczanie opieki nad własną rodziną – matką i siostrami – było czymś naturalnym, o tyle większość popatrzyłaby na ciebie jak na masochistę, biorąc pod uwagę to, co przechodziłeś z własną współlokatorką. Część pewnie stwierdziłaby, że dla komfortowych warunków za niski czynsz można zrobić dużo; część, roniąc przy tym teatralną łzę, że jesteś dobrym człowiekiem i „gdzie ci mężczyźni..?”.
Do tego badania, które najprawdopodobniej trzeba będzie powtarzać. Cud, miód i orzeszki – jak zwykła mawiać najmłodsza latorośl z Nawrockich.

Praktycznie leżała na stole. Może i nie dałbyś sobie uciąć za to ręki, ale wyglądało na to, że długopisem kreśliła w tej chwili przypadkowe zawijasy. Ten „dostateczny plus” nie zrobiłby jej krzywdy, nie ucierpiałaby na tym jej duma, ani ogólne wyniki. A jednak siedziała tutaj, nagimnastykowała się na tyle, aby znaleźć nową lokalizację i ciężko byłoby się nie domyślić, że jest tu na własną rękę. Jeszcze maksymalnie dwa miesiące i odetchnie. Wielokrotnie podkreślała przecież, że w maturalnej klasie nie będzie już miała styczności z chemią. Ale póki co, odbywała w bibliotece paradoksalnie najdłuższy wyrok za przewinienia niewspółmierne do kary.

No i ta grzywka... Co do..!?

*

- Juuuuż... - odsunęłaś od siebie kartkę tak daleko, jak tylko mogłaś. - Ogarniam. Naprawdę. Część – kiwałaś przy tym głową niczym te przerażające pieski ze sztucznego tworzywa.
W sumie masz prawo ich nie kojarzyć.

Nie zamierzałaś czekać na przyzwolenie. Już pakowałaś długopisy, upychałaś notatki w teczce, odliczałaś pieniądze. Podsunęłaś mu zwitek pogniecionych banknotów.
- Liczyć, co prawda, umiem, ale możesz sprawdzić – odczekałaś kilka długich sekund. - Dam znać, co z kolejnymi korkami, ok? - i już cię nie było.

*

Opadłaś na siedzenie w autobusie. Przy oknie, jak miło. Jeszcze tylko słuchawki i... Tyle że nie obyłoby się bez długiego na minuty poszukiwania splątanego kabla. Już, już prawie go miałaś, ale musiał zaczepić o brzeg teczki.
- Ałaaa... - syknęłaś.
Szrama na palcu szybko się zaczerwieniła, ale nie puściła ani kropli krwi. Całe szczęście, bo plastrów brak. Chusteczek, zresztą, też. Poszukiwania musiałaś więc kontynuować w bardziej przemyślany sposób, wykładając wszystko na siedzenie obok. Tyle, że oprócz słuchawek trafiłaś na coś, czego sama do torby nie spakowałaś. Podłużne opakowanie cukierków owinięte w kartkę. Żadne tam mentosy, o nie... Na takich kolorowych dropsach łamało się mleczaki.

- 'Cukier czyni cuda (szkoda, że nie z chemią).” - odczytałaś pod nosem, a gdyby nie te durne wsuwki, to grzywka zdecydowanie zakryłaby ci uniesione brwi. - Czyli jednak kiepskie poczucie humoru... A ja gadam do siebie. Świetnie...

Dobrze by było zdążyć jeszcze ze spakowaniem rzeczy, zanim kierowcy autobusu zdarzy się mocniej przyhamować.