Potakiwanie było
rozwiązaniem idealnym, choć musiałaś pamiętać, że o jedno za
dużo również mogło wywołać potencjalną katastrofę. Trudno
jednak było zachować czujność będąc poddawaną kilku
sprawdzianom jednocześnie. Lidia wybrała miejsce idealne,
naprzeciwko ciebie, wyprostowana niczym mała dama i wpatrzona w
matkę, jak zresztą chyba każda mała dziewczynka. Chłonąca każde
jej słowo i powtarzająca gesty – wyuczająca się ich na pamięć.
Z każdą kolejną porcją jedzenia czekała na to, aż matczyny
widelec powędruje w kierunku ust w kolorze nude. Aż dziwne, że
jeszcze nie zemdlała z głodu, biorąc pod uwagę fakt, że
rodzicielka skupiła się na wygłaszaniu elaboratu pod twoim
adresem. Oberwało ci się za wszystko. W imię troski, oczywiście.
- Chcesz mi więc
powiedzieć, że znów bierzesz korepetycje z chemii? - znak
zapytania pełnił tu funkcje jedynie dramatyczną. - I że ja
teoretycznie wcześniej płaciłam temu konkretnemu studentowi?
- Doktorantowi –
zaryzykowałaś; niepojęte jak szybko wyleciało jej z głowy to, że
sama ci te dodatkowe lekcje zorganizowała.
Choć nie zdziwiłabyś
się, gdyby tak właściwie stał za tym jej asystent, a matka
jedynie wypłacała pieniądze i oczekiwała rezultatów... które
jej nie zachwyciły. Jasne, że się poprawiłaś. Na tyle, na ile
tobie odpowiadało. W końcu nie groziło ci powtarzanie klasy, byłaś
od tego bardzo daleka. A to, że dzisiejsza wywiadówka jedynie
utwierdziła twój „dostateczny plus”, cóż... Jeśli w końcu
zbierzesz się w sobie i zdecydujesz na ten spektakularny atak
terrorystyczny, który momentami chadzał ci po głowie (zwłaszcza w
czasie takich kolacji), sama bomby konstruować nie będziesz. Za
duże ryzyko przy zabawie dziwnymi cieczami. I za dużo do sprzątania
„już po”.
Przesunęłaś widelcem
groszek z jednego brzegu talerza na drugi. Tendencyjność
dzisiejszego posiłku wprawiła cię w nastrój na granicy
apokaliptycznego.
- Umówiłam cię z moim
fryzjerem. Zaczynam podejrzewać, ze twoje średnie wyniki brać się
mogą ze ślepoty – westchnęła ciężko, robiąc przy tym taką
minę, jakby przydługa grzywka opadająca na oczy u pierworodnej
córki była wystarczająco dobrym powodem mdłości. - Lidio,
warkocz.
Dziewczynka niemal
podskoczyła. Zaraz też odgarnęła ciasno splecione włosy na plecy.
Wyprostowała się (jeszcze bardziej?) i wróciła do posiłku,
wzrokiem jednak szukając choćby niemej aprobaty. W nagrodę dostała
coś, co można by chyba uznać za półuśmiech. Ewentualnie grymas
towarzyszący problemom żołądkowym.
- Jestem potwornie
zmęczona. Posprzątasz, Ado – odeszła od stołu, nachylając się
jeszcze nad młodszą córką i zostawiając centymetr nad jej
włosami sterylny pocałunek.
- Weź się nie
wydurniaj, Lidka – przewróciłaś oczami, kiedy siostra z
ociąganiem również odłożyła swoje sztućce. - Dokończ kolację,
twój brzuch mógłby wybudzić pacjenta na prochach – odchyliłaś
się na oparcie, balansując krzesłem.
Jasne, że młoda miała
zamiar podążyć w ślad za matką. Ostatnimi tygodniami stała się
w tym jeszcze bardziej upiorna, ale było ci jej przecież zwyczajnie
żal. Sama byłaś zdania, że wyzbyłaś się już chęci
poszukiwania aprobaty u matki. Szczególnie w takie dni. W dni, w
które zaprzeczałaś jej wizji i planom. Bo przecież wiedziała, co
dla ciebie najlepsze. I czasem nawet miała rację.
No... może nie w kwestii
korków, ale z tym coś pewnie ogarniesz. Jest przecież szkolny
bufet, ewentualnie biblioteka. Na uczelni wolałabyś go pewnie nie
nachodzić (znów). Jemu to pewnie nawet będzie na rękę, że
skończą się te rajdy na koniec świata, telepanie się drogą
cokolwiek nie miejską plus oczekiwanie na autobus, który
niekoniecznie przyjedzie.
*
- Coś jest... - patrzył
na ciebie jakoś tak...
- Cholera, w zoo jesteś?
- byłaś prawie wściekła. No, jeszcze ci odrobinę brakowało. -
Coś ci się nie podoba? Wzory są tutaj. O! - walnęłaś ręką w
rozłożone na stoliku papiery.
Kilka osób wydało z
siebie coś, co zdecydowanie było pomrukiem dezaprobaty. Na
synchronizację odczuć im się zebrało, pfff.
Naprawdę, przyszedł tu
cię uczyć, czy szukać rozrywki. Mógłby się skupić na
tłumaczeniu tego... No... Tłumaczeniu chemii, po prostu chemii.
Mało miałaś na głowie, żeby się jeszcze przejmować Jerzym i
jego doznaniami estetycznymi? Już mogłabyś przestać poprawiać te
wsuwki, których zadaniem było utrzymanie grzywki.
- Interesujący wybór
fryzury – musiał, no przecież musiał czymś rzucić.
- Lepsze to, niż fryzjer
mojej matki – wzruszyłaś ramionami, jakby obecny stan rzeczy był
ci rzeczywiście obojętny. - Jeszcze mam czas na estetykę w stylu
45+.
- Kto by pomyślał... Bo
nastrój cokolwiek menopauzalny – oho, zabłysnął, uwaga!
- Seksista bardzo? -
wyrzuciłaś z siebie praktycznie natychmiast.
Zmieszał się. Obrócił
w palcach długopisem. Wystukał niechlujny rytm o blat. Wzrok
wybitnie zainteresował wykładziną.
- Kiepskie poczucie
humoru, przepraszam – mruknął znad kartki.
Przyjęłaś to do
wiadomości, nie miałaś jednak zamiaru łagodzić sytuacji,
czegokolwiek odwoływać. Nie daj boże, sama przepraszać. Ot, niech
uważa na słowa, a co. Małe rzeczy mają przecież znaczenie.
Podsunął ci kartkę,
wskazał na kolejne zadania, krótko zachęcił. W sumie kończył
się wam czas, a na nadgodziny niespecjalnie cię było stać.
Wolałaś też nie musieć przyznawać się do tego, że płacisz mu
dziś z własnej kieszeni.
- Dam ci, powiedzmy... 10
minut, ok? - chyba się nawet uśmiechnął. - A potem sobie to
podsumujemy i koniec na dziś, obiecuję.
- Mhm... - stłumiłaś
ziewnięcie, choć jeszcze chwilę temu byłaś w stanie ciskać
piorunami.
*
Wszedłeś między regały
totalnie niezwiązane z korepetycjami, których znów udzielałeś.
Jak to się właściwie stało? Wydawać by się mogło, że sposób
na dodatkową gotówkę umarł śmiercią naturalną, przyczyna
zgonu: absencja tutora. Ale kiedy zjawiła się w uczelnianym bufecie
nie mogłeś się jej, po prostu, pozbyć. Nawet jeśli czasu miałeś
ostatnio zdecydowanie mniej. W domu się podziało – kolokwialnie
mówiąc. W obu domach. Poczucie odpowiedzialności za ogarnięcie
potencjalnego chaosu było czymś, co pewnie wpędzi cię do grobu
nieco szybciej niż statystyka przewiduje. I o ile roztaczanie opieki
nad własną rodziną – matką i siostrami – było czymś
naturalnym, o tyle większość popatrzyłaby na ciebie jak na
masochistę, biorąc pod uwagę to, co przechodziłeś z własną
współlokatorką. Część pewnie stwierdziłaby, że dla
komfortowych warunków za niski czynsz można zrobić dużo; część,
roniąc przy tym teatralną łzę, że jesteś dobrym człowiekiem i
„gdzie ci mężczyźni..?”.
Do tego badania, które
najprawdopodobniej trzeba będzie powtarzać. Cud, miód i orzeszki –
jak zwykła mawiać najmłodsza latorośl z Nawrockich.
Praktycznie leżała na
stole. Może i nie dałbyś sobie uciąć za to ręki, ale wyglądało
na to, że długopisem kreśliła w tej chwili przypadkowe zawijasy.
Ten „dostateczny plus” nie zrobiłby jej krzywdy, nie
ucierpiałaby na tym jej duma, ani ogólne wyniki. A jednak siedziała
tutaj, nagimnastykowała się na tyle, aby znaleźć nową
lokalizację i ciężko byłoby się nie domyślić, że jest tu na
własną rękę. Jeszcze maksymalnie dwa miesiące i odetchnie.
Wielokrotnie podkreślała przecież, że w maturalnej klasie nie
będzie już miała styczności z chemią. Ale póki co, odbywała w
bibliotece paradoksalnie najdłuższy wyrok za przewinienia
niewspółmierne do kary.
No i ta grzywka... Co
do..!?
*
- Juuuuż... - odsunęłaś
od siebie kartkę tak daleko, jak tylko mogłaś. - Ogarniam.
Naprawdę. Część – kiwałaś przy tym głową niczym te
przerażające pieski ze sztucznego tworzywa.
W sumie masz prawo ich
nie kojarzyć.
Nie zamierzałaś czekać
na przyzwolenie. Już pakowałaś długopisy, upychałaś notatki w
teczce, odliczałaś pieniądze. Podsunęłaś mu zwitek
pogniecionych banknotów.
- Liczyć, co prawda,
umiem, ale możesz sprawdzić – odczekałaś kilka długich sekund.
- Dam znać, co z kolejnymi korkami, ok? - i już cię nie było.
*
Opadłaś na siedzenie w
autobusie. Przy oknie, jak miło. Jeszcze tylko słuchawki i... Tyle
że nie obyłoby się bez długiego na minuty poszukiwania splątanego
kabla. Już, już prawie go miałaś, ale musiał zaczepić o brzeg teczki.
- Ałaaa... - syknęłaś.
Szrama na palcu szybko
się zaczerwieniła, ale nie puściła ani kropli krwi. Całe
szczęście, bo plastrów brak. Chusteczek, zresztą, też.
Poszukiwania musiałaś więc kontynuować w bardziej przemyślany
sposób, wykładając wszystko na siedzenie obok. Tyle, że oprócz
słuchawek trafiłaś na coś, czego sama do torby nie spakowałaś.
Podłużne opakowanie cukierków owinięte w kartkę. Żadne tam
mentosy, o nie... Na takich kolorowych dropsach łamało się
mleczaki.
- 'Cukier czyni cuda
(szkoda, że nie z chemią).” - odczytałaś pod nosem, a gdyby nie
te durne wsuwki, to grzywka zdecydowanie zakryłaby ci uniesione
brwi. - Czyli jednak kiepskie poczucie humoru... A ja gadam do
siebie. Świetnie...
Dobrze by było zdążyć jeszcze ze spakowaniem rzeczy, zanim kierowcy autobusu zdarzy się mocniej przyhamować.